|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-06-2021, 15:07 | #331 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 56 - 2519.02.05; bzt (5/8); ranek Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnym kuflem” Czas: 2519.02.05; Bezahltag (5/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar karczmy; na zewnątrz jasno, pogodnie, sła.wiatr, siarczysty mróz Pirora - Nie wiem czy to było właściwe. - kolejny poranek okazał się całkiem pogodny. Zwłaszcza w gościnnym pokoju gościnnej gospodyni co ich tak serdecznie gościła całą noc. Rano gdy Pirora otworzyła oczy obudziła się na tym podwójnym łóżku w skotłowanej pościeli. A obok niej leżała naga Leni. Spała jeszcze a obie przykryte były kołdrą. - Dzień dobry kochanie. - Alane pomachała do niej rączką od stołu posyłając serdeczny uśmiech. Ona akurat była już ubrana. I rozstawiała właśnie na stole śniadanie jakie przyniosła na tacy. - I jak ci się spało? - zapytała cicho siadając na skraju łóżka aby odgarnąć włosy panny van Dyke i móc ją pocałować na słodki początek nowego dnia. Niedługo potem wstała też Leni. - Wolicie zjeść przy stole czy mam wam podać do łóżka? - zapytała elfka widząc, że obie już są przytomne. Pokazała na śniadanie na stole jakie właściwie mogła przenieść do łóżka. Z początku wszystko szło wyśmienicie. Nawet Leni wydawała się pod wrażeniem ostatniej nocy. Zwłaszcza, że wczoraj wieczorem przyszła tak towarzysko ale na pewno takiego końca wieczoru nie miała w planie. - A to wy to już robiłyście wcześniej? Z dziewczynami? - czarnowłosa niziołka pytała zafascynowana ze szczerą ciekawością neofity w tej nowej dla siebie dziedzinie. No ale w miarę jak trwało śniadanie zaczynał się w niej odzywać kac moralny. Bo przecież zrobiły coś prawie nielegalnego. Coś co zwykle potępiano z ambon i na ulicach. Coś na co nie było przyzwolenia społecznego. Z wolna więc szczupłą, czarnowłosą niziołkę zaczynały gryźć wyrzuty sumienia, że uległa pokusie. Nawet tak słodkiej i przyjemnej jak jej dwie nowe koleżanki. - A podobało ci się wczoraj w nocy? Bo jakoś odniosłam wrażenie wczoraj, że raczej ci się podobało. - zagaiła gospodyni widząc, że ich najkrótsza koleżanka zaczyna się zmagać z kacem moralnym. Pirora też jakoś nie odniosła wrażenia, że zmuszały do czegoś Leni ostatniej nocy. A mimo to ta zdawała się odnajdywać nową dla siebie przyjemność w takich zabawach. Teraz po chwili wahania pokiwała głową. - No właśnie. I to warto zapamiętać. Myślę, że najlepiej będzie jak byśmy się z miejsca umówiły na następny raz. Najlepiej jak najprędzej. Bo nie wiem jak wy ale mnie się bardzo podobało i z chęcią bym to powtórzyła. - Alane starała się zminimalizować te wyrzuty sumienia jakie z rana zaczęła zdradzać czarnowłosa i uśmiechnęła się promiennie do nich obu zapraszając je na kolejną taką porcję zabaw. Zupełnie jakby właśnie tak to się robiło za każdym razem po takich namiętnych spotkaniach. Podczas śniadania była też okazja rozejrzeć się w świetle dnia po pokoju elfki. Było znać o wiele więcej detali niż wczoraj. Wczoraj uwadze panny van Dyke jakoś umknął drugi stół ustawiony pod oknem. Teraz w dzień dojrzała, że chociaż jest raczej pusty to jest tam cała bateria kałamarzy, piórek i pędzelków przez co wyglądał jak improwizowane biurko. Na samym środku tego stołu był rozpięty jakiś arkusz papieru przymocowany za narożniki aby się nie zwijał. Poza tym w rogu pokoju stał manekin na jakim wisiała jakaś zbroja. W charakterystyczne elfie zdobienia. No i świece. Wydawało się, że gdzie się dało to stała jakaś częściowo wypalona świeca. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; gospoda “Wesołe warkocze” Czas: 2519.02.05; Bezahltag (5/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar karczmy; na zewnątrz jasno, pogodnie, sła.wiatr, siarczysty mróz Egon Egon miał zamiar już wychodzić do “Czapli” gdy ujrzał, że do środka “Warkocza” weszła znajoma, masywna sylwetka. Silny skinął mu na powitanie i ruszył w przez izbę w jego stronę. Dzisiaj dla odmiany pogoda z rana była całkiem ładna. Owszem mróz szczypał policzki i mroził nozdrza ale było spokojnie. Miasto znów odkopywało się po wczorajszej, wieczornej zamieci. Może nowy śnieg nie spadł ale ta zawierucha skutecznie zniwelowała śnieżne kaniony wykopane poprzednio przez mieszkańców. Zanim się rozstali wczoraj wieczorem Hans dał znać, że przydałby się znacznik. Może być miejsce walk ale nie musi. Może być jakiś dzień tygodnia ale nie musi. Może być jakaś karczma gdzie można się dowiadywać ale nie musi. No ale coś trzeba by wymyślić. Dać ludziom jakiś punkt zaczepienia. Tak jak Theo robił ze swoją areną. Tam jak ktoś chciał mógł się popytać i w końcu trafiłby pewnie na kogoś kto wie co trzeba nawet jak samego Theo by nigdy na oczy nie widział i spotkałby go dopiero na arenie. To samo tutaj. Trzeba dać ludziom jakiś punkt zaczepienia. Bo inaczej to może być jak wczoraj. Co prawda wczoraj pewnie nie mało miała do powiedzenia zamieć co sprawiała, że mało komu chciało się wychodzić z obcymi facetami na jakąś podejrzaną rozrywkę za którą trzeba płacić. - I dobrze mieć właśnie twarz tej imprezy. Tak jak arena ma Theo. Kogoś z kim można pogadać i kto jest zorientowany w temacie. - tłumaczył Klauge jak jeszcze siedzieli wczoraj przy jednym ze stołów w “Warkoczu”. - Może się dogadajcie z oberżystami? Albo burdelami? No wiecie, gdzieś gdzie ludzie i tak przychodzą dla rozrywki. To może ktoś zapłaci aby mordobicie obejrzeć. - Virsika wzruszyłą ramionami rzucając luźnym pomysłem. Hans trochę kręcił nosem bo za darmo to było wątpliwe aby ktoś z dobroci serca chciał reklamować czyjś interes. Więc trzeba by pewnie odpalić coś za taki trud. A na razie po tym pierwszym razie to raczej nie mieli żadnego klienta aby z czego mieć odpalać. Z drugiej strony to jednak tacy klienci mogli bardziej ufać swoim karczmarzom i oberżystom niż obcym jakich pierwszy raz widzieli na oczy. - Ja myślę, że to powinno być krótkie. Jedna walka. Tak wyjść za róg, obejrzeć jak ktoś się pierze po gębie. Postawić coś i rozejść się zanim się zbiegowisko zrobi i ktoś straż przyśle. Pacierz, dwa, może trzy. Jak się zbiorą ludzie do kupy to i tak będą wrzeszczeć. Zawsze wrzeszczą. To tego się nie utrzyma w tajemnicy jak ktoś będzie po sąsiedzku. - Kuno zwrócił uwagę na inny aspekt tej sprawy. Bardziej pod kątem długości trwania takiego zbiegowiska. Raczej nie było co liczyć na takie tłumy i całą serię walk jak na arenie Theo. Między innymi dlatego odbywały się one często za miastem aby uniknąć właśnie takich problemów. - Dobrze, że jesteś. - przywitał się Silny dosiadając się do Egona. Zdjął czapkę i rzucił ją niedbale na stół. - Zbieraj się. Musimy jechać z dostawą do lochów. - oznajmił koledze rozglądając się po głównej izbie. - Ta siksa powinna tam być. Mamy jej wskazać pustą beczkę jaką przywieziemy. No i najlepiej aby strażnicy i reszta nie połapali się, że przywozimy im pustą beczkę. A jak co to rżnij głupa, że pomyłka czy co. - wyjaśnił brodaczowi i spojrzał na niego dając znać, że nie bardzo jest co zwłóczyć. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Czarna czapla” Czas: 2519.02.05; Bezahltag (5/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar karczmy; na zewnątrz jasno, pogodnie, sła.wiatr, siarczysty mróz Vasilij i Versana Vasilij siedział w swojej ulubionej tawernie. Początek nowego dnia okazał się o wiele przyjemniejszy niż końcówka poprzedniego. Wiatr się wyszumiał więc był na ulicy ledwo wyczuwalny a i niebo się rozpogodziło na tyle, że pokazało się słońce. No ale po wczorajszych wieczornych zamieciach dzisiaj od rana szpadle, szufle i łopaty szły w ruch i było to powszechnym widokiem w całym mieście. Samego “Kruka” też musieli odśnieżyć. Na szczęście większość ulic chociaż na tym najbardziej uczęszczanym środku była już przejezdna. A przez ten mroźny ale pogodny poranek zimowy spacer wydawał się całkiem przyjemny. Co wyjdzie z tym przechwyceniem człowieka Sondre tego nie wiedział. Pogadał wieczorem z Gadułą, potem z Egonem. No i teraz czekało go sfinalizowanie umowy z Kunzem bo w końcu jak się rozstawiali to skończyło się na tym, że przez parę dni Vasilij musi pomyśleć i się przygotować nad tą sprawą. Siedział właśnie przy jednym ze stołów w izbie głównej gdy rozpoznał czarnowłosą kobietę jaka właśnie weszła do środka. Versana miała dość spokojny poranek. Po wieczornym rozstaniu z resztą kultystów wróciła do siebie. Może nie było jakoś strasznie późno w nocy, wciąż było przed północą ale jednak lwia część wieczoru minęła. No ale dlatego jak noc była bez szaleństw to i rano nie wstawało jej się tak źle. Posłała jedną z dziewczyn do sklepu Grubsona z prośbą o przełożenie dostawy gotowej sukni dla Łasicy ale nie miała czasu czekać aż ta wróci. Sama musiała udać się w stronę portu aby dostać się do “Czapli” gdzie często urzędował Vasilij. I jak dotarła i weszła do środka okazało się, że szczęście jej sprzyja i zastała go w środku.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-06-2021, 13:20 | #332 |
Reputacja: 1 |
|
16-06-2021, 21:50 | #333 |
Reputacja: 1 |
|
17-06-2021, 18:59 | #334 |
Reputacja: 1 |
|
18-06-2021, 20:06 | #335 |
Reputacja: 1 |
|
19-06-2021, 05:56 | #336 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
19-06-2021, 05:59 | #337 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
19-06-2021, 13:48 | #338 |
Reputacja: 1 | Bezahltag (5/8); ranek; tawerna “Czarna czapla”; Versana, Vasilij, Kornas Przemytnik już czekał spijając coś z kufla. Siedział sam. Tutaj jednak nie musiał się nikogo obawiać. Wszyscy go tu znali i szanowali. Każdy wiedział, że z takimi jak on się nie zadziera, bo można wylądować w rynsztoku z kilkoma dodatkowymi otworami. Cichy jednak nie wyglądał na oprycha. Uczesany, wymyty gdzie trzeba w świeżych ubraniach. Przypominał raczej kupca bądź jakiegoś urzędnika aniżeli szefa grupy przestępczej. Pozory jednak i w jego przypadku myliły. - Siemasz Vas. - zagadała jak to dobrzy znajomi mieli w zwyczaju - Mam nadzieję, że długo nie czekasz. - dobrych manier nie da się pozbyć. Kornas stał już przy szynkwasie zamawiając coś na ząb dla siebie i do przepicia dla wszystkich. Łysol nie przepadał za naradami gdy jego żołądek nie był wypełniony po brzegi. - Rozmawiamy tu czy idziemy w jakieś bardziej zaciszne miejsce? - wolała spytać. Wszak informacje jakie zamierzała przekazać współkultyście były tajne i poufne. - Chodzi o Rodzinę. Ojciec prosił żebym ci przekazała co nieco. - dodała aby wskazać jakiej rangi będą to wieści, - Witaj moja droga. Versano miło cię widzieć. Na zewnątrz marna pogoda. Mój stolik jest oddalony od reszty Kornas może dołączyć do “Oczka” i przypilnować żeby nikt nie przeszkadzał. - wskazał ręką stolik przed swoim. Vasilij siedział w samym rogu za załomem w postaci ściany. Przed jego stolikiem był tylko jeden oddalony a żeby do niego dojść najpierw trzeba było minąć wcześniejszy. Gdy mówiło się odpowiednio cicho nie było słyszeć już przy stoliku ochrony o czym mowa. Osobiście to sprawdzał w przeszłości. - Tu nam będzie wygodnie wskazał krzesło obok siebie. - upił łyk piwa. - Opowiadaj co tam Ojczulek ci przekazał. - Vasilij siedział wygodnie i czekał na opowieść przyjaciółki. - Chodzi o wymianę. - przeszła od razu do rzeczy zaraz po tym jak wygodnie rozsiadła się na krześle obok kolegi - Znamy już termin. - to było chyba najważniejsze - I Kornas pójdzie z wami ja zaś wcześniej udam się tam sama na zwiad. - To dobrze. Kiedy więc? - podpytał o szczegóły. - Będę na miejscu w wyznaczonym terminie. Zgodziłem się być strzelcem na ubezpieczeniu na ochotnika, skoro idziesz na zwiad znajdź mi tam dogodne miejsce. Na ile precyzyjne jest miejsce spotkania? - Vasilij kontynuował rozmowę. - Konistag wieczorem. Zaś zbiórka pod Adel przypadnie na zmierzch - odparła uspokajając przyjaciela - Szef będzie i tak wysyłał do każdego z was grypsa. - mówiła to o czym wspominał Starszy - Miejsce to ten Zaułek co wcześniej. Jeżeli zaś chodzi o pozycję strzelecką to będę mieć to na uwadzę. Przy wejściu do pustostanu na ścianie pozostawię znak. Jakiś krzyż, koło czy strzałkę. - proste metody były zazwyczaj najskuteczniejsze - Coś jeszcze mieć na oku? - Co uważasz za stosowne - uśmiechnął się Vasilij - Takie spotkania wśród pustostanów w środku nocy idą bardzo gładko jeśli motywacja i dyscyplina obu stron jest na odpowiednio wysokim poziomie. Jeśli się natomiast srają… otoczenie jest zbyt nieprzewidywalne by cokolwiek planować. Starszy mówił coś jeszcze? - “Cichy” w międzyczasie zaczął popijać dalej piwo. - Prosił bym zapytała cię o klawiszy i kazamaty. - przeczesywała pamięc by niczego nie pominąć - Ponoć zlecał ci coś do zrobienia. - nie wiedziała nic więcej poza tym co przekazał jej zamaskowany mędrzec. - Poprosił żebym o nich zapytał. Moje najlepsze źródło nic nie wie poza miejscem gdzie się stołują. Tyle zamierzałem mu przekazać to było zadanie powiedziałbym dodatkowe. Główne cele jakie mi postawił zrealizowałem. Strupas już tam sobie tupta do przyjaciół przez nikogo niezauważony. - “Cichy” dzielił się z Ver większą wiedzą niż powinien ale i ona z reguły była dość wylewna w stosunku do niego. Zawsze się rewanżował. - Rozumiem. - pokiwała lekko głową uśmiechając się przy tym delikatnie - A zapytałbyś o jeszcze jednego? Buldog. Szef nocnej zmiany. August Apke się nazywa. Na cmentarzu pochowaną ma siostrę. - powiedziała tyle co wiedziała - Gdzie mieszka. Gdzie się bawi i takie tam. Każda informacja będzie mi przydatna. - A coś już wiemy? Pewnie trzeba było się napocić żeby poznać chociaż imię i nazwisko tajemniczego Buldoga ale masz coś więcej czy to czysta karta? - podpytał Vasilij. - Szorstki i porywczy cham. - ton Versany był taki jakby mówiła o czymś oczywistym - Lubi wyzywać i besztać dziewczynki. - jej wiedza była szczątkowa - Nie jest pierwszym lepszym strażnikiem więc nieco trudniej go złapać. - posmutniała nieco - W sumie to jeszcze dwóch bym chciała abyś dla mnie wyszukał. Już tłumaczę. - skrzyżowała palce u dłoni opierając łokcie o blat - Jeden, szczuplak z kozią brodą i kolczykiem w uchu. Drugi zaś masywny z dużym bebechem. Robią na rannej zmianie. Kończą koło zmierzchu. Ja akurat będę wtedy na bardzo ważnym spotkaniu. Sprawdź dokąd zmierzają i wyślij wieczorem do mnie info. Może je przynieść, któryś z twoich chłopców chłopców. Nazwa i adres lokalu starczy. To samo info poślij proszę do Aarona. Niech postara się ich upić. Ja z resztą poinformuje go o wszystkim. - czasu było niewiele na głowie zaś sporo. Trzeba było wspomóc się kolegami. - Jeśli ci nie przeszkadza udział moich chłopców to mi też nie. Wyślę kogo trzeba. - skinął głową nie chcąc na dłużej przerywać koleżance. - Strupas tupta? - zapytała nieco zdziwiona - Rozumieć mam, że nie ma go w mieście? Ile temu wyruszył? - Nie wiem czy już poszedł a czy jak poszedł to wrócił. Tuptał przy mnie sprawdził drogę. Nic więcej mnie nie interesowało. Każdy ma swoją rolę. Widziałem go wczoraj nawet dogadałem z nim zlecenie na obserwację wylotu kanałów w porcie przez jego zaprzyjaźnionych żebraków. - Vasilij zaznaczył, że nie wie bo go to nie obchodziło. Strupas miał z nim różne powiązania ale żaden drugiego nie pilnował i nie kontrolował wzajemnych ruchów. Tak jak z początku wieść o Strupasie zdawała się być pomocna tak teraz nie wnosiła nic nowego do sprawy, którą zainteresowana była wdowa po kupcu. - No dobra. Sprawdzę więc czy jest czy go nie ma. - wzruszyła ramionami spostrzegając, że Kornas zbliża się z parującym grzańcem. Chwilę później postawił po jednym przed Ver i Cichym kierując następnie swoje ociężałe kroki w stronę stolika, wskazanego wcześniej przez Vasa. - Ze spraw związanych z wymianą i kazamatami to chyba tyle. - podsumowała zamykając niejako te dwa najważniejsze punkty ich rozmowy. Wino było gorące i mocno przyprawione. Aromat goździków, skórki cytrynowej i cynamonu był tak intensywny, że zapach stęchłych desek podłogowych zdawał się gdzieś zniknąć. - To teraz ty powiedz. Co z tymi waszymi kanałami. - postanowiła teraz nieco pociągnąć za język przemytnika - Kornas coś wspominał ale wolę zapytaću organizatora o szczegóły? Mata coś? Kiedy widziałeś się z Egonem? - Z Egonem widziałem się wczoraj. Kanały to na razie kanał. Rozpruwacza tam ani śladu, Strupas zacznie obserwować wyloty kanałów z pomocą żebraków. Może tam wypłynie albo podejmiemy trop po kolejnym zabójstwie na świeżo. Inne opcje wydają się póki co zbyt mało rokujące na sukces by w nie wchodzić. - odpowiedział Vasilij. Ver pokiwała głową słysząc iż Cichy nie odpuścił tematu poszukiwań tajemniczego napastnika. Miała nadzieję, że informacje, które zamierza mu przekazać rzucą na sprawę nieco inne światło. - Słyszałeś o nowym pacjencie Sebastiana? - chwyciła ponownie kufel by następnie napić się z niego - Ponoć mu wczoraj zwiał i Egon z Silnym pomagali go złapać. - Ver nie wiedziała kiedy Vasilij i dwa kultystyczne osiłki rozstali się. - Nie ale to dobrze, że go złapali. Im mniej zamieszania na ulicach tym lepiej nigdy nie wiadomo co by odwalił. - Vasilij odniósł się do sprawy. Versana pokiwała tylko głową. - To co do tych kanałów. - wróciła do tematu - Nie wiem czy pomogę. Czy namieszam. Lepiej jednak byś wiedział. - odparła - Zaznaczę jednak iż każdy mówi, że to sprawa przedawniona i nie ma co iść jej tropem. Mnie jednak nie daje spokoju. - ostrzegła z jakimi reakcjami spotkała się wśród ludzi a było ich kilku. Od kanalarzy po karczmarzy. - Chodzi o sprawę sióstr 3 G. - przełknęła kolejną porcję wina - Dziewczyny porwał niejaki Roland czy Bruno. Różni ludzie różnie mówią. - rzekła nieco zakłopotana - Miał być obiektem drwin ze strony ów siostrzyczek, które prawdopodobnie wpadły mu w oko. Chłopak zaś miał być jakiś niepełnosprytny. Taki osioł i popychadło zarazem. W każdym razie pewnego dnia wszyscy zniknęli. Niektórzy świadkowie zaś twierdzą czy wnioskują, że porwać je miał do kanałów. W to zaś nie dają wiary co poniektórzy kanalarze. Inni zaś twierdzą, że widzieli pod miastem w tych tunelach jakieś ślady krwi. - sporo czasu minęło pomiędzy rozmowami z poszczególnymi “informatorami”. Kultystka starała się jednak skondensować całą zebraną wiedzę i podzielić się nią z kumplem. - Mam zamiar poprosić Strupasa by powęszył w tej sprawie w okolicach ulicy Bednarskiej, bo tam ponoć mieszkał cały ten fircyk. - kontynuowała - Sama zaś spotkałam się ze ścianą kiedy rozpytywałam o dziewczyny w “Pełnym kufelku”. Tam ponoć pracowały siostrzyczki. - nie mogła pominąć także i tego detalu. To zdecydowanie znacznie ułatwi poszukiwania Cichemu o ile podejmie ten trop. - A i jeszcze jedno. - rzekła to tak jakby myśl nagle pojawiła się w jej główce - Rany na ofiarach wyglądały jakby zrobiła je bestia. Tak? - pytała raczej retorycznie i nie czekając na odpowiedź kontynuowała - Szpony? Trzy? - teraz już raczej myślała na głos - Nie wydaje ci się dziwnym, że przedłużenie ramienia Trójhaka mogłoby zadać podobne obrażenia. Facet zna kanały co również zapewne ułatwiłoby mu robotę. - zasugerowała luźno mrużąc oczy - Wiesz to tylko moja dywagacja ale to jakieś dziwne. Nie prawda? - Trójhak nie ma nadludzkiej siły. Żeby mieć nadludzką siłę trzeba być nadludzko wielkim a on nie wygląda. Natomiast sama opowieść jest ciekawa i nie zdziwiłoby mnie jakby ten cały Bruno czy Roland zmutował czy coś. Nie słyszałem, też żeby szpony były akurat trzy. Wydaje mi się, że najskuteczniejszym orężem będzie teraz cierpliwość. Złapanie świeżego tropu w jakieś formie i podążanie nim. Można popytać o dziewczyny, można i o tego cudaka. Tylko to wszystko stare tematy, bardziej ciekawostki które mogą nam dać punkt podparcia jakbyśmy go znaleźli. Ja już się trochę na żywioł rzuciłem i nic to nie dało. Trzeba to zrobić tradycyjnie czyli na spokojnie i z wyczuciem. - Vasilij odpowiedział Ver - Dziękuję za wieści - dodał po chwili bo nigdy nie wiadomo kiedy dana informacja może być przydatna. - Ciekawe też czy to coś nie zmutowało od spaczenia. - dywagowała dalej tak jakby stworzenie nie miało się takie urodzić a raczej powstać w wyniku kontaktu z tą dość osobliwą substancją - Swoją drogą… - kolejna rzecz przykuła jej uwagę - ...to czy czasem w jednej z tych skrzyń, którą transportowali ci marynarze z Akademii Morskiej nie było coś co miało się ruszać? Może to właśnie to coś zwiało a teraz robi tyle rabanu? - Głowy tam też wybuchały. Możemy układać dziesiątki hipotez. Znaleźć kolejne dziesiątki które będą nas w tym utwierdzały. Tylko po co? Trzeba go znaleźć, zobaczyć czy jest rozumny i da się nad nim zapanować. Potem pojmać albo zabić. Tak proste a jednocześnie tak skomplikowane. - Vasilij się uśmiechnął. - Też lubię tworzyć scenariusze i prowadzić analizy. Tu jednak jest za wiele dróg. - Gergiev wytłumaczył, że rozważanie to jedno a tutaj bez mała fantazjowali - Racja, racja. Temat po prostu mnie męczy głowa zaś powoli zaczynam wariować. - pokiwała nią delikatnie - Może więc warto pomyśleć o tej zasadzce? - zaproponowała luźno - Zresztą zrobisz jak uważasz. Kanały to twój rewir. Ja tu tylko sprzątam. - zachichotała - Nie mamy tak naprawdę dobrego pomysłu na zasadzkę. Mamy równie dobry jak moje łażenie po kanałach. Czyli zrobić coś i a nóż się uda. Jak będziemy wiedzieć więcej będzie można myśleć o zasadzkach. - Jak w interesie? - poruszyła temat z całkiem innej beczki - Wiesz już coś więcej na temat tych “polepszaczy nastroju”, o które ostatnio ciebie pytałam? - był to temat, który ją mocno ciekawił z racji przydatności dla jej spraw. Oczyma wyobraźni niemal, że widziała to stadko nabzdryngolonych towarem damulek. Serce jej aż napełniało się radością. - Twoi chłopcy znaleźli kogoś kogo powinnam odwiedzić nocną porą? - to była kolejna rzecz o jakiej dyskutowali kilka dni temu. Można byłoby rzecz, że teraz chodziło już o interesy a ich spotkanie było czysto biznesowe. - Mam dla ciebie woreczki z makiem. Jeden starcza na mniej więcej trzy użycia zależy jak dawkujesz Może warto wspomnieć, że nie rozdaję próbek więc mogę ci odsprzedać jeden na próbę. Ostatnim razem to była koleżeńska pomoc ale biznes w tym mieście tak nie praktykuje. Mam osiemnaście takich woreczków do domu doniesiemy ci też listę tych pozostałych używek. Co do odpowiednich celów. Prawdę mówiąc dałem swoim ludziom pełne ręce roboty. Po najbliższym Zborze będzie trochę wolnego więc ci kogoś wyszukamy. Miałem też zapytać jak poszło z herbatką? To taka powiedziałbym lżejsza używka ale ma swoich zwolenników. - Vasilij gdy skończył mówić upił kilka łyków piwa. Ver wzięła do ręki pakuneczek, rozwiązałą i przyjrzała się jego zawartości. Nie wyglądał ani podejrzanie ani nielegalnie. Ot zwykły mak. - A jak to dawkować? Jeść? Parzyć jak herbatkę? - nie była zbyt obeznana w tego typu używkach - Zaś co do herbatki to nie odczuwam jakoś jej działania. No może trochę wyciszyła. Od czegoś jednak trzeba zacząć. - zachichotała - A co do tej świeżynki to ile skasujesz za nią od starej dobrej przyjaciółki? - zachichotała podrzucając delikatnie w dłoni uprzednie związany woreczek - Żebym tylko z torbami nie poszła. - puściła oczko w kierunku Vasa - Zaś co do naszych hmmm… darczyńców. - zajrzała do kufla, który już świecił pustkami - To na spokojnie. Póki co sama też mam sporo na głowie. Pamiętaj jednak, że z takiej akcji oboje będziemy mieć zarobek. - Naliczę cię bardzo rozsądnie 6 karlików za woreczek. Po tyle to chodzi mniej więcej rynkowo ja hurtem płaciłem po 5 więc to symboliczne bicie bo i symboliczne kwoty. Jakby dziewczyny twoje sprzedawały to policzą więcej, okoliczności z reguły są sprzyjające. To naprawdę mocno kopie. Ile chcesz z tych 18 woreczków bo resztę puszczę po prostu dalej. - Vasilij rozmawiał z Versaną dużo szczerzej niż z normalnym kupcem. - Sprzedawać? - zachichotała - A kto powiedział, że ja chcę tym handlować. - puściła tylko oczko nie rozwijając tematu dalej - Chociaż może z czasem? - zapytała jakby sama siebie nie odpowiadając jednak - Daj mi więc pięć takich. Vasilij z uśmiechem na twarzy wyciągnął potrzebną Versanie ilość zza pazuchy po czym dyskretnie podał jej wszystko pod stołem. - Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność. - dodała odwzajemniając uśmiech. Vasilij puścił tylko oczko po czym schował przekazane przez wdowe monety. - Z przykrością też muszę cię prosić abyś przekazał Miłkowi informację apropos kolejnego opóźnienia. - kąciku ust Versany powędrowały delikatnie ku dołowi - Chodzi o tresurę Bydlaka. Chyba sam rozumiesz. Sprawy rodzinne przede wszystkim. Powiedz mu jednak proszę, że mam miejsce, w którym moglibyśmy się spotykać. To niejaki “kwadracik”. - z opowieści Łasicy wynikało, że miejsce to było dość dobrze znane w miejskim półświatku więc jego lokalizacja nie powinna być żadnym problemem dla jednego z pracowników Vasilija. - Jasne daj znać do Czapli jak będziesz gotowa. - Vasilij nie wdawał się tu w dłuższą dyskusję. - A poza tym co słychać? - rozmowa zeszła już na zdecydowanie luźniejszy ton - Jest coś jeszcze w czym mogę ci pomóc? - zapytała serdecznie przyjaciela w wierze - Chcesz dzisiaj iść do Petera czy wolisz odłożyć tą wizytę na później? - Peter - przez chwilę się zastanawiał - Nic dla niego nie mamy. On natomiast prędzej da jakieś informację swoim ludziom niż nam. Zakładając, że jakieś by o “Rozpruwaczu” miał. Ogólnie powoli ale taka jest już natura miasta. Mam zamiar sprawdzić to mieszkanie gdzie ukrywa się człowiek Sondre, zleciłem to Egonowi ale cóż nie jestem pewien czy nie zrobi się bałagan. Z drugiej strony to dobra próba żeby zobaczyć czy da radę działać w miarę dyskretnie. - Jak wolisz.- wzruszyła ramionami - Chociaż jakby coś wiedział to by może powiedział. Po co miałby narażać swoich chłopców skoro inni aż sami się pchają do paszczy lwa? - zapytała retorycznie - Ja do niego i tak się przejdę. Mam pewną dość osobliwą sprawę do tego jegomościa. Coś mu przekazać lub o coś konkretnego spytać? Poza tym o czym rozmawialiśmy naturalnie. - Nie daj po prostu znać gdyby powiedział coś godnego uwagi. - Vasil odpowiedział przyjaciółce. - Masz to jak w banku. - rzekła kończąc rozmowę - Na mnie więc już pora. Dzięki za rozmowę Vas. Było miło jak zwykle. - rzuciła garść komplementów - Jakby coś się działo ślij grypsy. Dziś zaś oczekiwać będę twoich chłopców. Pamiętaj również o temacie szabru. - uśmiechnęła się delikatnie po czym wstała od stołu. Kornas akurat kończył posiłek i dopijał kolejny dzbanek kompotu. Widząc zmierzającą w jego stronę szefową otarł twarz rękawem i również wstał od ławy. Chwycił swój młot i ruszył w krok za nią. --- Versana: - 30 PZ Vasilij: + 30 PZ Ostatnio edytowane przez Pieczar : 29-06-2021 o 00:52. |
19-06-2021, 13:54 | #339 |
Reputacja: 1 | Bezahltag (5/8); przedpołudnie; siedziba Czarnych; Versana, Kornas Znała miejsce i miejscowych. Oni zaś znali ją. Nie czuła się więc tak wyobcowana jak za pierwszym razem. Można było stwierdzić, że w jej ruchach da się zaobserwować nawet nieco swobody i luzu. Szła. Obok zaś Kornas. Najedzony i napity do pełna choć pewnie gdyby przed nim postawić kolejne danie, którym byłby nawet pieczony wieprz to pochłonąłby je całe. Żarłby tak długo aż by sie pożygał po czym otarłby usta i wrócił do pałaszowania. Taki był. Z resztą była to jedna z niewielu przyjemności jakie mu pozostały. Ta dzielnica ziała jakąś nie gościnnością. Nie dało się tego wytłumaczyć. Dało jednak odczuć. Aż dreszcz przebiegał po plecach. Sporo zabudowań było opustoszałych a w wielu z nich stało dwóch, trze typów spod ciemnej gwiazdy. Jedni byli za pewne czujkami inni zaś jakimiś dilerami bądź paserami. Ludzie ich pokroju raczej nie tykali się legalnej pracy. Ver znałą takich jak oni aż zbyt dobrze. W końcu wychowałą się w podobnych częściach miasta tyle, że nie był to Neus a Marienburg. - Cześć chłopaki. My do szefa. - rzekła jako pierwsza gdy już po skręceniu w odpowiednią alejkę podeszli pod drzwi siedziby gangu. Jak zwykle trochę stania pod drzwiami było pewnie zanim ten przy drzwiach przekazał wieści szefowi i wrócił ale w końcu te stanęły otworem i dwójka kultystów znalazła się w głównej izbie gdzie znów za stołem siedział herszt najważniejszej bandy w tym mieście. - No? - zapytał obierając nożykiem jakiś owoc. Wyglądał równie chłodno, obojętnie i był oszczędny w słowach jak zawsze. Jego chłopcy znów stanęli przy ścianie za plecami gości, pod drugą ścianą i gdzieś dalej niby ich nie było i nie zwracali na siebie uwagi ale było pewne, że gdyby zaszła potrzeba to skoczą na intruza z nożami. - Uprzejmy jak zwykle. - zażartowałą słowem wstępu - Nie ma jednak co owijać w bawełnę, bo nie na herbatkę tu przyszłam. Po pierwsze to planuje niedługo akcję charytatywną. Wiesz. Zabrać bogatym, by oddać biednym i takie tam więc jak będzie głośno to zapewne za moją sprwą. - uśmiechnęła się. Nie był to jednak tak rozkoszny i ciepły uśmieszek jakimi obdarowywała na przykład Łasicę. - Po drugie. Jak wam idzie z tym wariatem co dziewczynki atakuje. - ceregiele były zbędne. Ver chciała załatwić co musiała i zwiedzić trochę miasto w poszukiwaniu odpowiedniego lokum na Galerie Sztuki. Właśnie Galeria. - Po trzecie. Chce otworzyć Galerie sztuki więc jeżeli chciałbyś zabawić się w mecenasa to zapraszam. - żart był raczej delikatny gdyż Czarny zdawał się być człowiekiem pozbawionym poczucia humoru - Poleciłbyś mi jakiś lokal. Wiem, że dużo pustostanów w mieście. Znasz je jednak lepiej niż ja. - Ver pokrótce streściła na jakim charakterze zabudowania by jej zależało. Coś nie dużego, wolno stojącego, nie wymagającego dużych nakładów finansowych. - Hmmmm… - zadumała delikatnie - Kolejne. Mianowicie do Areny pozostało jeszcze trochę czasu. Myślałam jednak o tych walkach dwóch na dwóch bądź trzech na trzech. - Peter był człowiekiem mocno zaangażowanym w losy tego wydarzenia - Może, któryś z twoich podopiecznych chcieliby stanąć na przeciw mojemu Kornasowi i tej Norsce? O ile, któryś mają wystarczająco stalowe jaja. - zachichotałą - No ale na poważnie. Chodzi o dobry zarobek. Im większa atrakcja tym więcej gapiów a im więcej widzów tym więcej karli do zgarnięcia. - potarła palcami o sobie co w odpowiednich kręgach znaczyło pieniądz bądź zarobek. Mówiła jednak chłodno. Bez zbędnych emocji. - I ostatnie chyba. - rozejrzała się ponownie po chłopcach herszta rozstawionych wokół - Tylko lepiej byłoby chyba porozmawiać na uboczu. Chodzi o twojego pupila. - Czarny może nie miał poczucia humoru a maniery wykazywał na poziomie Aarona. Był jednak podobnie jak magister sprytny i cwany. Na pewno więc wyłapał aluzję nawiązującą do Króla Kolekcji. - No. No. Ktoś by tu był złośliwy. Mógłby pomyśleć, że szefowa przyszła zapytać o sprawozdanie z postępów prac swojego podwładnego. - Czarny nie podniósł głosu, skrzywił usta i uniósł brwi jakby trafił mu się ciekawy przypadek ale po jego chłopcach rozszedł się krótki śmiech. Więc widocznie to był żart. Żartobliwa uwaga, że do końca spodobał mu się to z czym przyszedł do niego gość. - Nam płaci się za bezpieczeństwo. Reszta to sprawa klienta. Ostatnio mówiłaś o teatrze. Jak zamierzasz otworzyć jeszcze jakąś galerię no to nie ma sprawy. Ale nowy interes to nowa prowizja z tego interesu. - odkroił swoim prostym kozikiem kawałek suszonego jabłka i wpakował sobie do ust. Popatrzył na wdowę dając jej czas aby przemyślała co oznacza ta odpowiedź. A znaczyła właśnie to. Czarni pobierali swój haracz i raczej nie ingerowali w resztę biznesu. - A Arena to działka Theo więc masz sprawę to z nim załatwiaj. Nie wiem po co przychodzisz z tym do mnie. - powiedział przeżuwając kawałek owocu i patrząc na gościa zimnym spojrzeniem rekina. I nie wydawał się skory do omawiania reszty poruszonych spraw. - Widzisz. Taka ze mnie uprzejma interesantka, że staram się mu niektóre rzeczy ułatwić. - zachichotała - To jak przejdziemy gdzie na bok czy tu wywalać wszystkie brudy? - dodała równie konkretnym tonem co gospodarz. Bezahltag (5/8); południe; dom Sebastiana; Versana, Kornas, Sebastian Robiła dzisiaj trochę za kuriera. Niosła wieści, które wczoraj przekazał jej Mistrz ich zgromadzenia. Nie tylko to jednak było celem jej wizyty u kolegi kierującego swoje modły do Papy. Kierowało nią również zadanie bezpośrednio związane z odbiciem Wyroczni i najzwyklejsza ciekawość. Ktoś taki jak Gustav był może nie atrakcją ale kimś wyjątkowym. Kimś kogo Ver mogłaby już w życiu, w każdym razie doczesnym, nigdy nie spotkać. Dźwięk kołatki uderzającej o drewniane drzwi zdawał się nieco ożywić martwą ciszę kryjącą za nimi. Dwóm przybyłym kultystom nie pozostało nic innego jak czekać w nadziei, że gospodarz jest akurat w domu. Z wnętrza usłyszała ostatnie dwa kroki i dźwięk otwieranej zasuwy. Pojawiła się szczelina blokowana jeszcze łańcuszkiem a za nią młody cyrulik. - Coś się stało? - zapytał oszczędzając sobie uśmiech. - Ojciec mnie przysłał. - zazwyczaj to wystarczyło - Jestem z Kornasem. My tylko na chwilę. - Dobra. - Sebastian zamknął drzwi, zgrzytnął łańcuchem i zaraz otworzył na oścież. Tak by dwójka gości mogła wejść do środka. A w środku wiele się nie zmieniło. Krótki korytarz prowadził do głównej izby w której zwykle gospodarz przyjmował gości. - Co się stało? - zapytał jeszcze raz gdy znaleźli się całą trójką w środku izby. - Chodzi o wymianę. - Ver przeszła od razu do rzeczy. Czas ją gonił. Z resztą nie było co zwlekać. Przekazała więc Sebastianowi dokładne informacje związane z terminem i miejscem zbiórki oraz wymiany. Wspomniała również o udziale swoim i Kornasa. - Małą zagwostką pozostaje twój pacjent Sebastianie. - wspomniała również o tym temacie, który niejako męczył ich przełożonego - Skoro wszyscy pójdą tam to nie będzie miał go kto pilnować. - podzieliła się z cyrulikiem również obawami Mistrza - Jednym z pomysłów na nianie jest Norma. - widząc delikatne zdumienie na twarzy kolegi postanowiła rozwinąć myśl - Udało mi się nakłonić ją do rozmowy z Ojcem a ten doszedł z nią do porozumienia. - uśmiechnęła się delikatnie - Możemy więc na nią liczyć. - dodała rozpinając delikatnie korzuch by nie spocić się nad to. Wewnątrz domostwa kultysty było ciepło i przyjemnie. Można jednak było się szybko przegrzać a nie był to dobry pomysł biorąc pod uwagę, że wdowa zamierzała zaraz wyjść. - Mi w głowie jednak pojawił się jeszcze jeden kandydat. - kolejna fala zdziwienia zawitała na twarzy młodego wyznawcy Papy - Strupas. Obaj wielbicie tego samego Pana. Przyświeca wam ta sama idea i gdyby rzeczywiście miała się tu zjawić nasza Norsmanka to właśnie on ją przyprowadził do miasta niejako ratując przed niechybnym losem. - teraz zamilkła i skrzyżowała palce dłoni czekając na odpowiedź kolegi jak on zapatruje się na takie rozegranie. - Tak, z tą wymianą to wiem. Wczoraj Starszy ze mną też rozmawiał. Miał zamiar zwerbować tą Norskę do pomocy. Widocznie się udało. - młody cyrulik pokiwał głową nie będąc za bardzo zaskoczony tą porcją wieści. Ale wydawał się być zadowolony, że wszystko poszło bez komplikacji. - A Strupas będzie na wymianie. Więc ona zostanie z Gustawem. Ja też będę na wymianie. No i Aaron. Starszy zresztą mi obiecał, że ściągnie każdego kogo się da. Bo to ważna sprawa dla nas wszystkich. - Sebastian wyjaśnił jakie ustalenia miał z mistrzem zboru w sprawie tej wymiany. - Nie byłam pewna co do jego osoby ale rozjaśniłeś mi pogląd. - uśmiechnęła się delikatnie - Skoro więc Mistrz tak postanowił. Pozostaje nam się dostosować. - nie było w jej głosie ani żalu ani złości. Przyjmowała jego dyspozycje z pokorą. Jak przystało na poczciwą uczennice. - Swoją drogą. - zadumała mrucząc - Pokażesz mi go? - naturalnie miałą na myśli uciekiniera z hospicjum. - Noo… - Sebastian wyraźnie się zawahał. Postukał palcami po blacie stołu i zastanawiał się nad odpowiedzią. - To niebezpieczne. Teraz Aaron go pilnuje. On z nas chyba najlepiej się zna na takim czymś. Starszy mówił aby go nikomu nie pokazywać i nie mówić. Że ma wielki potencjał ale dla nas też może być niebezpieczny. A Aaron coś bełkotał, że to może przeskakiwać na kolejnego nosiciela. - cyrulik mówił i widocznie miał wątpliwości czy pokazywanie to taki dobry pomysł. Brzmiało jakby się tego obawiał. Ver spodziewała się takiej odpowiedzi. Biła się więc z myślami. Ciekawość brała górę. Nie chciała jednak sprzeciwiać się woli Mistrza. - Nie mam zamiaru go niepokoić. - odpuściła w końcu - Ale powiedz mi. Myślisz, że to on mógł stać za tymi atakami na dziewczynki? Widziałeś jedną to masz lepszy wgląd w sprawę. - zagaiła łącząc te incydenty właśnie z Gustavem a raczej tym co go nawiedziło. Ona jako jedna z niewielu zamieszana w tą sprawę działała raczej na zapleczu. Znała tylko relację kogoś kto słyszał ją od ofiary lub świadka. - Nie, na pewno to nie on. No. Prawie na pewno to nie on. - gdy koleżanka nie nalegała na tą wizytę to gospodarz jakby się odprężył. Ale na zadane pytanie odparł pewnym siebie tonem. - On jakoś zwiał z hospicjum. Już po tamtym ataku na tą dziwkę co mi przyniosła Claudia i ta druga. Więc przynajmniej tamten atak to nie on. Potem jak coś się działo na mieście to też nie bo z kolei siedział u mnie. Dopiero parę dni temu zwiał ale na szczęście Silny i jeszcze Egon byli w pobliżu. To go złapali i przywlekli z powrotem. Nie sądze by kogoś zdążył zaciukać w tym czasie. Więc nie wiem kto ci tam kogoś morduje na mieście ale to raczej nie on. - Sebastian pozwolił sobie na dłuższą i bardziej rozbudowaną odpowiedź dobierając logiczne argumenty dlaczego nie podejrzewa swojego pacjenta czy raczej wieźnia o jakąś działalność na mieście. Ver pokiwała głową. Nie było co drążyć tematu dalej. Pewność Sebastiana była tak duża, że wzbudziła w niej przeświadczenie iż to co mówi młody cyrulik to prawda. - Skoro to nie on to ataki nie ustaną. - stwierdziła - Chyba, że … - nie dokańczała myśli. Sebastian był na tyle sprytny, że na pewno wywnioskował o co jej chodziło. - Właśnie. Aaron tu jest? - niby się zdziwiła choć sprawa nie powinna wzbudzać w niej takich emocji. Było to przecież oczywiste. - Całą noc zamierza tu siedzieć? - wolała się spytać cyrulika niż przeszkadzać magistrowi przy pracy - Miałam wpaść do niego i nie wiem czy jest sens w takim wypadku. - Pracy… - prychnął młody cyrulik z wyrzutem. - Jak chlanie piwa i wina czy co on tam ma ze sobą można nazwać pracą to tak. Jest bardzo pracowity i zajęty. - powiedział nie ukrywając swojej niechęci do nieco wymuszonej współpracy z upadłym magistrem. - Jak chcesz to go zawołam. - zaoferował się jako pomoc w spotkaniu z brodatym kolegą. - Jakbyś był tak miły. - odparła serdecznie - Miał mi pomóc rozpracowywać księgę, która dał mi Starszy. Z resztą i przez twoje ręce się ona ponoć przewinęła. - Pierwsze słyszę. - gospodarz wzruszył ramionami ale nie drążył tematu. Wstał i wyszedł z głównej izby. Versana słyszała jego kroki na korytarzu, potem jakieś drzwi i cichnące kroki na schodach. Potem wszystko się uspokoiło. Aż wreszcie cała kolejność odwróciła się i do środka wszedł kudłaty rozczochraniec. - No cześć. - przywitał się Aaron i oklapł na zwolnione przez cyrulika miejsce. I zajrzał do karafki stojącej na stole. Powąchał wyjęty korek i skrzywił się z niesmakiem. - Co tam? - zapytał bawiąc się tym korkiem jakby medytował czy warto pić zawartość czy nie warto. Wyglądał dość mizernie jakby dopiero co go cyrulik obudził w środku nocy. Z drugiej strony jednak to nie było u niego niczym niezwykłym. - Cześć. Chciałam zjawić się dzisiaj u ciebie na lekcji. - minę miała nietęgą - Widzę jednak, żeś nie w stanie i mocno zajęty. To jak będzie? - No. Nie będzie. Pilnuję tego opętanego na dole. Starszy kazał. - Aaron miał etap trudnego powrotu do rzeczywistości. Zabujał karafką z przezroczystym płynem wciąż żywiąc widoczne do jej zawartości podejrzenia czy wręcz odrazę. Rozejrzał się po reszcie izby jakby szukał wzrokiem czegoś innego do picia. Ale raczej nic takiego nie wpadało tu w oko. Przyjęła to na chłodno. Rozumiała. Sama musiała niektóre ze swoich obowiązków przełożyć na kiedy indziej z racji pilniejszych spraw związanych z dobrem kultu. - Nie ma sprawy. - uśmiechnęła się delikatnie kiedy wstępne emocje z niej zeszły - Nie będę ci przeszkadzać zatem. - dodała nie chcąc odciągać dłużej kudłatego maga od jego zadań. Zastanawiała się tylko nad jednym. Mianowicie jak Aaronowi pójdzie to pilnowanie jeżeli w takim tempie będzie spijać wszystko co ma w sobie chociaż trochę alkoholu. - Sebastianie mam więc do ciebie jeszcze jedną bolączkę. - zwróciła twarz w kierunku trzeźwego gospodarza - Starszy polecił mi wyłączyć na dłużej dwóch klawiszy. Pomyślałam więc, że może dysponujesz czymś co by mi w tym pomogło. Gorączka bądź inna przypadłość. W taką pogodę i przy trybie życia jaki prowadzą strażnicy nie powinno być to ciężkie. - To nic o tym nie wiem. - przyznał cyrulik który zastąpił kolegę przy stole. Aaron zaś znów ciężko ruszył przez izbę i słychać było jeszcze jak schodzi po schodach. Młodszy od niego kolega okazywał więcej ruchliwości. - A na dłużej to na ile? I na kiedy tego potrzebujesz? - zadał swoje pytania zanim odpowiedział koleżance. - Na dziś bądź jutro. - odparła bezpardonowo - Sprawa pęcherzowa. Zlecenie Starszego. - spodziewała się, że sprawa może nie być tak prosta jak się wydawało. - Na dziś lub jutro? Mało czasu. - Sebastian pokręcił głową dając znak, że to nie takie proste. - Można coś zmajstrować na spanie albo przeczyszczenie. Podać jakoś w winie czy piwie. Pośpi się taki na pół dnia, może cały po takich ziółkach. Chociaż to zależy jak silny ma organizm i ile tych ziółek łyknie. One mają dość charakterystyczny smak i zapach. Więc aby się nie poznał trzeba wlewać małe dawki. No a po małych dawkach to niewiele daje więc musiałby dużo kufli z nimi wypić. Chyba, że jakoś by łyknął kufel takich ziółek od razu to by w ciągu pacierza zaległ w sen. Tak się robi przy operacjach. Tylko mówię raczej te ziółka są dość powszechne to po zapachu można poznać co to jest. - tłumaczył spokojnie ale dało się wyczuć, że zdaje sobie sprawę, że skuteczność a podanie odpowiedniej dawki aby wywołać pożądany efekt stoją nieco w sprzeczności ze sobą. - Ze sraczką podobnie. Jak sie wypije no to zaczyna zrywać, żołądek boli i ogólnie kiepska sprawa. Ale one działają kilka godzin. Potem wszystko wraca do normy. Jak podasz mu to wieczorem może mieć zarwaną nockę, może nawet poranej jeśli odpowiednio dużo wypije. Czy to starczy aby nie poszedł do pracy to nie wiem. - cyrulik opisał jak działa drugi specyfik jaki przyszedł mu do głowy w tej sprawie. - Widzisz takie rzeczy to się normalnie podaje legalnie aby wywołać taki efekt. Pacjenci je grzecznie piją. Albo sami biorą jak chcą spokojnie spać czy co. A jak chce się podać to na raty tak aby się nie kapnęli no to wszystko utrudnia. Zwłaszcza jak pewnie dawkować by wieczorem a oni by mieli na rano. - wyjaśnił na czym polega komplikacja takiego skrytego dawkowania tych specyfików. I gdy Ver myślała, że wszystko jej idzie jak z płatka, coś jak zwykle musiało się zesrać. Architekt miał widocznie dobry humor dzisiejszego dnia i lubił troszkę pokombinować i zrobić komuś pod górkę. - Ehhh… - westchnęła - Nie tego się spodziewała. - na głos wyraziła swoje może rozczarowanie a może zawiedzenie - Nie ułatwia mi to zadania. Nie chciałabym tamtych zabijać. Niepewna zaś możliwość wyłączenia ich być może na jeden dzień nie satysfakcjonuje mnie. Masz może jakieś sugestie? - Sebastian był specjalistą w tej dziedzinie. Wdowa natomiast czuła się w jego świecie zupełnie obco. - Na to nie ma rady Ver. Zazwyczaj coś co szybko działa to działa krótko. Chyba, że to trucizna to działa permanentnie. A jak coś działa długo to i działa po długim czasie. Podajesz dwie sprzeczności. Bo chcesz aby coś działało dość szybko bo po kilku godzinach i na długo po na całe dnie. Raczej albo coś działa w miarę od razu ale góra na kilka godzin, pół dnia, może cały i się kończy działanie. Albo coś działa po powiedzmy paru dniach, po tygodniu, ale wówczas efekty są przewlekłe. - wyjaśnił Sebastian tą sprzeczność między dwoma odmiennymi efektami o jakie pytała koleżanka. - Możesz im podać ten usypiacz czy coś na srakę co zadziała dość szybko. W ciągu tego samego wieczora lub nocy. Może wystarczy aby nawet jak się nad ranem skończy to będą zbyt wykończeni aby pójść do pracy. Tylko, że jeśli na tym się skończy to jak odeśpią i odpoczną ten dzień to na drugi już powinni być cali i zdrowi. Chyba, że znajdziesz sposób aby znów im niepostrzeżenie zaaplikować kolejną dawkę. Wówczas efekt może się utrzymać dłużej. - Sebastian powiedział jak to sobie wyobraża na dość abstrakcyjnym przykładzie jaki można było dopasować do potrzebnej sytuacji. - Strupas wspominał coś o tym, że jakby takiemu delikwentowi podsypać czegoś na poduszkę w tym by spał to efekt mógłby przyjść szybciej. - przypomniała sobie nagle jak kiedyś już rozmawiała z garbatym kumplem na podobny temat - Wiesz dla mnie włamanie się do kogoś to nie problem i prawda mogłabym kogoś otruć czy nawet zaciukać ale nie o to chodzi. To musi być dyskretne. Niezauważalne. - nie zaszkodziło spytać. - To jak Strupas ma coś takiego to niech ci da. Ja nie mam. Mam tylko płyn do doustnego podawania. No jest jeszcze eter. Taki płyn. Ale on ma mocny, specyficzny zapach. Używa się do znieczulenia, czasem można nawet uśpić całościowo. Ale to śmierdzi. Od razu da się to wyczuć. - cyrulik zmrużył oczy chyba próbując co drugi truciciel mógł mieć na myśli ale chyba nie bardzo mógł sobie to wymyślić. - A jak nie jest dla ciebie problemem podłożenie trutki to ta sraka albo usypiacze powinny ci wystarczyć. Dolej mu to do jedzenia czy picia i z głowy. - wzruszył ramionami jakby nie było to nic trudnego skoro koleżanka rozważała i taką opcję. - Nic innego mi nie pozostało. - podsumowała niezbyt zadowolona z efektu - Na przyszłość jednak dobrze by było abyście coś ze Strupasem wykombinowali. - nie mogła się powstrzymać przed tym drobnym komentarzem - Ułatwiłoby to nam wiele spraw a twój Pan na pewno by się ucieszył. - uśmiechnęła się chcąc zmotywować kolegę do pewnego rodzaju badań ku chwale Papy. Nic tak nie działało jak odwołanie się do wyższych bytów. - Na mnie więc już chyba pora. - wszystko co chciała obgadać z kolegą obgadała. Może nie do końca z zamierzonym efektem. Na to jednak wpływu nie miała. - No chyba, że jest coś w czym mogłabym ci pomóc? - zapytała grzecznościowo. - Trzymaj kciuki aby Gustaw znów nie wyskoczył na zewnątrz. Albo coś z Gustawa nie wyskoczyło do wewnątrz. - odparł cyrulik po chwili zastanowienia. Nawet uśmiechnął się przy tym blado. - A z tymi specyfikami to nie taka prosta sprawa. Zwłaszcza jak się wpada bez uprzedzenia jak po ogień. Gotowe produkty są raczej krótkotrwałe. Dlatego robi się je pod potrzeby i zamówienie. Do tego trzeba mieć komplet komponentów. Jak nie ma to trzeba szukać. A jest środek zimy gdy większość komponentów jest roślinna. Więc to nie taka prosta sprawa Ver. Gotowe to zwykle mam to co najczęściej schodzi. Jak leki na sen, sraczkę albo pijawki. Inne rzeczy wymagają czasu i wysiłku na przygotowania. A nawet jak są gotowe to jak widzisz mają swoje ograniczenia. Niestety. - Sebastian się rozgadał gdy mówił o swoim zawodowym temacie i pasji jakby się nieco poczuł urażony takimi słowami koleżanki i chciał jej wyjaśnić czemu ta jego branża podlega takim ograniczeniom. - Zresztą możesz go przecież upić a potem gdzieś zamknąć i też go nie będzie w pracy. - wzruszył ramionami dając na koniec jakąś radę jak może wybrnąć z tego impasu. - Rozumiem. Warto jednak może by mieć takiego asa w rękawie. - znów luźno zaproponowała - To tak na odchodne. Słyszałam kiedyś o pewnym płynie, którego woń potrafiła uśpić do tego stopnia, że można później było na takim nawąchanym delikwencie przeprowadzać zabiegi. Jesteś w posiadaniu czegoś takiego? - Ver nie znała nazwy. Wiedziała jednak, że coś takiego istnieje. To bardzo by ułatwiło jej pracę nie tylko teraz ale również w przyszłości. - A co do klawiszy to jasne, że mogę ich zamknąć. - pokiwała głową w geście zgody - Ja jednak pytam na zaś. Tylko jeden Pan wie co nas kiedyś czeka. - Brzmi jak eter. Może o to mu chodziło. Ale jak tak to eter ma ostry, specyficzny smak i zapach. Przy badaniu i usypianiu nie jest to problemem ale jak chcesz kogoś usypiać tak aby ten się nie połapał to raczej nie nadaje się. - cyrulik zamyślił się chwilę gdy próbował domyślić się o czym kolega mógł rozmawiać z koleżanką. - Chciałabym raczej podać to już komuś śpiącemu by mieć pewność, że nie zbudzi go przypadkowy szmer dobiegający z rabowanych właśnie szuflad i komód, które należałyby do niego. - uśmiechnęła się nikczemnie. Zakładała, że jeden z klawiszy może nie mieć ochoty po robocie iść do tawerny tylko wrócić do domu i zasnąć. Wtedy w grę wchodziłoby włamanie, aplikacja czegoś i rabunek przy okazji. - Ryzykowne. To nie działa od razu tylko trwa parę chwil. Normalnie przykłada się nasączoną tym szmatkę do twarzy. Ale normalnie pacjent o tym wie i współpracuje. Jak uda ci się podejść śpiącego to albo też musisz to przyłożyć do twarzy co jednak może go obudzić i trzeba będzie się z nim szarpać. A jak położysz gdzieś obok może go obudzić obcy, ostry zapach. Może nie ale trzeba się z tym liczyć. - cyrulik tonem eksperta wypowiedział się na ten temat używanego w medycynie specyfiku. Cyrulik popatrzył przez chwilę na koleżankę po czym poprosił aby poczekała mrucząc coś, że to jej pogrzeb czy coś takiego. Wyszedł z głównej izby i poszedł gdzieś obok. Po chwili wrócił i wręczył jej niewielką buteleczkę. Zasada użycia była dość prosta. Nasączyć szmatkę czy coś takiego tym specyfikiem i przystawić do twarzy. Trzymać aż pacnejt przestanie reagować na bodźce zewnętrzne. Jak się zacznie cucić a będzie za wcześnie to dawkować jeszcze raz. Zbyt wielka dawka mogła być jednak śmiertelna. Serce i płuca wysiadały i następował zgon bez odzyskania przytomności. Aby zademonstrować o czym mówi odkorkował butelkę i podał Versanie aby sprawdziła zapach. Ten był faktycznie ostry, nieprzyjemny i drażniący. Trudno go było pomylić z czymś innym jak się go już poznało. I trudno było przegapić. Sebastian jednak zakorkował butelkę i podał ją czarnowłosej wdowie. Bezahltag (5/8); południe; kryjówka Strupasa; Versana, Kornas, Strupas Nie cieszyła ją kolejna wizyta w norze. Było tam ciasno, cuchnęło trupem zaś sam gospodarz był reprezentował sobą to co reprezentować sobą powinien wyznawca Włatcy Much. W każdym razie w ocenie Versany, która ceniła w życiu zdecydowanie inne wartości niż jej kolega. - Poczekaj tutaj na lipie. - rzekła ulicznym żargonem - Jakby co to gwiżdż i odciągaj gapiów. - dodała wchodząc do pustostanu w piwnicy, którego kryło się gniazdko Strupasa. - Jest tam kto? - zapytała na głos oczekując odpowiedzi - To ja. Sprawa jest. - No? - garbus o brzydkiej twarzy popatrzył na nią pytająco nie siląc się na choćby podstawową kurtuazję. Elokwencja nie była mocną stroną Strupasa. Miał ja najzwyczajniej w dupie. Życie jej od niego nie wymagało więc nie kłopotał sobie nią głowy. - Widziałam się z Ojcem. Przysłał mnie z wieściami. - zaczęła podobnie jak z Sebastianem - Wybierasz się jakoś do naszych braci i sióstr z głuszy? - postanowiła dowiedzieć się coś więcej na temat informacji jaką przekazał jej Vasilij - Tu byś się przydał. - Wejdźcie. - garbus odsunął się aby mogli wejść do środka. A tam smród był jeszcze trudniejszy do wytrzymania niż w wejściu. - Nie idę teraz. Za mało czasu zostało. Czekam na wymianę tego czegoś w porcie. A potem to już zbór pewnie będzie. - odparł Strupas bez większych ceregieli. - Zamierzasz brać w niej udział? - zapytała nieco zdziwiona. Wszak Ojciec nie wspominał nic o udziale Strupasa. To nieco krzyżowałoby jej wcześniejszy plan. - W każdym razie Starszy wskazał termin i miejsce zbiórki. - Ver wyjawiła śmierdzielowi wszystkie szczegóły związane z tym wydarzeniem. Nie było co skrywać. Nie zamierzała również ingerować w podjęte już przez Szefa decyzje. To nie ona stała na szczycie. - Tak wiem. Przysłał mi wiadomość rano. Zbiórka jutro o zmroku na “Adele”. Tak? Czy coś się zmieniło? - garbus pokiwał głową jeszcze zanim Versana skończyła mówić. Ale nim się odezwał poczekał aż skończyła. - Jest szybszy niż myślałam. - mówiła z dozą podziwu - No ale co się dziwić. - wzruszyłą ramionami - Nie bez powodu nami kieruje. - uśmiechnęła się na znak uznania dla Szefa. Skoro więc Strupas wiedział co i jak z wymianą Ver mogła przejść do kolejnego tematu a było ich dziś kilka do obgadania. - Był u ciebie Aaron? Przekazał ci moje słowa i te kilka monet? Czy wszystko przechlał zanim tu dotarł? - sprawy sióstr 3G musiały zejść na dalszy plan. Było kilka zdecydowanie ważniejszych zadań na wokandzie do wykonania. - Aaron? Nie. Nie widziałem go od spotkania na statku. - garbus pokręcił swoją brzydką głową chyba trochę zaskoczony pytaniem o magistra. - Vasilija widziałem parę dni temu. Pytał o wyloty kanałów w porcie. Rozesłałem wieści do chłopaków. Obiecali mieć na uwadzę i mówić jak coś będzie na rzeczy. - śmierdzący gospodarz za to zrewanżował się wymianą informacji o innym członku kultu jakiego niedawno spotkał. - A Starszy przysłał wiadomość… No nie wiem kiedy. Rano jak poszedłem to już była. - wyjaśnił, jak dowiedział się o tej sprawie wymiany. - To zachlejmorda. - podsumowała nieco wpieniona na magistra. - Może i lepiej się stało. - wzruszyła ramionami - Sprawę jednak mam do ciebie. W sumie to dwie a nawet trzy. Tyle, że ta ostatnia nie jest tak pęcherzowa. - Muszę wyłączyć z gry dwóch klawiszy, Może nie na stałe. Ale szybko i na długo. Mam na to dwa dni. - nie musząc owijać w bawełnę sypała konkretami prosto z mostu - Myślę, że mógłbyś pomóc ku uciesze Papy. Znasz moje metody a ja znam twoje. Razem więc możemy stworzyć coś pięknego. - jej sugestie powinny być oczywiste. Wszak Ver już kiedyś pytała żebraka o możliwość szybkiego zakażenia kogoś jakąś ciężką przypadłością. - Dwa dni to mało. - odparł garbus bez skrępowania grzebiąc brudnym paznokciem w jeszcze brudniejszych zębach. - To można zmajstrować coś na sen albo sraczkę. Nawet otruć. Ale błogosławieństwa Wujaszka działają później niż dwa dni. Dwa dni to za mało czasu. - odparł bez większej egzaltacji. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Stąd też grymas wykrzywił jej usta. Pocmokała chwilę zbierając myśli. - Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. - odparła podsumowując informację przekazane jej przez kolegę - A ile taka sraczka potrwać może? Domyślam się też, że miałabym podać to doustnie? Zmienia to jakoś smak i barwę płynu, w którym przyjdzie mi rozpuścić ów środek? - chciała wiedzieć z czym się mierzy - Powiedz mi wszystko o tym specyfiku. Nie muszę chyba wyjaśniać, że sprawa tyczy się naszego głównego zadania? Może by zrobić tak aby ta sraczka przemieniła się później w jakąś inną chorobę? - drążyła temat zasypując śmierdziela masą pytań. - To różnie. Zależy jak silny jest organizm, od dawki jaką przyjmie, od mocy specyfiku. Różne zmienne. - pokręcił głową chociaż temat mu się chyba spodobał bo się ożywił. - Im większe stężenie tym bardziej wyczuwalne więc jak chcesz to dodać do wina czy co to nie może być zbyt wiele tego środka bo idzie to wyczuć. No chyba, że znowu zmienne. Wino może mieć mocny smak i zapach, może on nie mieć smaku, może być już nawalony czy chory. No znów wiele zmiennych. - wyjaśnił Strupas podając kolejną porcję rozgałęzień w jakich trudno z góry przewidzieć wynik. - Tak czy inaczej powinno z niego lecieć. Im więcej wypije tym szybciej i dłużej. Jak mało to jedna sraka w domu i tyle. Jak więcej może go to rozłożyć na dzień, może dwa. Aż się żołądek oczyści. Więc to zbyt długo nie potrwa. Jakby miało trwać dłużej trzeba by mu to dawkować dalej. Wtedy będzie się utrzymywać dłużej, nawet kilka dni. - Strupas wyjaśnił jak działa ten zaproponowany przez siebie specyfik jaki tak zainteresował koleżankę. - A poważniejsze choroby? - zapytała - Ile im potrzeba czasu aby dojrzeć? - nie znała tematu tak jak wyznawca Papy - Może by tak zaaplikować mu jedno i drugie. W czasie zwalczania sraczki drugie błogosławieństwo mogłoby kwitnąć tak by dać swoje efekty. - zaproponowała. - No jak masz do niego dostęp aby go tym poić to pewnie. Wiele to ułatwia. - garbus przytaknął chętnie na ten optymistyczny wariant. - Ale coś poważniejszego to zwykle objawia się po tygodniu albo dwóch. Jak masz dwa dni to to za długo. Przez ten czas nie będzie żadnych objawów. Przynajmniej żadnych poważnych aby kogoś przykuć do łóżka. - śmierdziel pokręcił głową na znak, że nawet jak takie śmiercionośne choroby są bardzo skuteczne to nie działają tak szybko jakby można to sobie wyobrażać w tej sytuacji. - Pozostaje więc sraczka. - odparła rozkładając ręce - Masz coś co mi w tym pomoże? - Tak, mam takie coś. - gospodarz uśmiechnął się krzywo i wyszedł z pomieszczenia głównej izby tego domu w jakim w kącie miał swój śmierdzący barłóg. Wrócił po chwili wręczając gościowi brudną buteleczkę o pojemności przeciętnego kubka. - Gotowe do użycia. Wystarczy wlać do czegoś aby wypił. Im więcej wlejesz tym pewniejszy efekt ale też łatwiej wykryć obcy smak. Jakby wypił całość na raz to by go zaczęło zrywać za dwa, trzy pacierze i trzymało aż coś będzie miał w bebechu. Im mniej tym wszystko później i łagodniej. - wytłumaczył jak działa specyfik z buteleczki. - Dzięki. - rzekła odbierając podarunek i odkorkowywując szyjkę by powąchać jak intensywny to coś ma aromat. Zapach był ostry i mocno wbijał się w ostrza. Zalatywał jakimiś ziołami ale i czymś czego sama wdowa nie potrafiła zidentyfikować. Specyfika tego preparatu była jednak tak charakterystyczna, że nie dałoby się go nie wyczuć gdyby przyszło do spożycia większej ilości na raz. Zalakowała więc butelkę i schowała ją pod pazuchę. Tam była bezpieczna. - Jakby do wieczora coś ci się jednak udało wymyślić to wiesz gdzie mnie szukać. - dodała z uśmiechem - Mam jeszcze jedną sprawę w zasadzie. Prosiłam o to Aarona ale jest teraz mocno zajęty więc raczej nie znajdzie czasu. Mianowicie chodzi o sprawę sióstr 3 G. Zapewne słyszałeś o tym. - Ver jednak w razie czego streściła garbusowi wszystko co wiedziała. Wszystko to co tyczyło się zarówno ofiar jak i sprawcy całej tej sytuacji. - Chciałabym cię prosić czy mógłbyś powęszyć jakoś wokół tego. - mówiła wprost tak jak to miała w zwyczaju - Chłopaki kręcą się po kanałach a ja mam wrażenie, że to mogłoby im pomóc. - delikatny uśmiech okrasił wypowiedź - A jakbyś już tak krążył po mieście to postaraj mi się zlokalizować miejsce zameldowania tego całego Buldoga. - wdowa również i tu opowiedziała koledze po krótce wszystko to czego udało się jej dowiedzieć apropos klawisza. - August Apke? No popytam. Pierwsze słyszę. Może ktoś coś będzie wiedział. - garbus znów zaczął sobie dłubać w brudnych zębach ale skinął głową na znak, że przyjął to do wiadomości ale czy lub kiedy coś z tego będzie to było trudne do przewidzenia. - Ale te siostry to nie przesadzasz? Przecież to dawno temu było. Z ładne parę lat temu. Nie wiem po co do tego wracać. - na kolejną sprawę jednak skrzywił się dając znać, że nie bardzo widzi sensu wracać do takich staroci jak tyle się działo dookoła. ~ Kolejny. ~ pomyślała - Może rzeczywiście masz rację. - odparła w końcu - To może masz ochotę pomóc mi z tymi klawiszami jakoś inaczej niż tylko dając mi tą fiolkę? - zapytała. Nie zaszkodziło. - Czyli? - garbus jak zwykle nie wykazywał się ani elokwencją ani współczuciem ani zrozumieniem. - Pośledzić, któregoś by zlokalizować jego adres zamieszkania? - rzuciła luźno - Nie mam pewności, że oboje pójdą chlać wtedy więc pozostanie mi wedrzeć się do ich domostw i tam nimi zająć. Hmmm… - zadumała - Wiesz co? Może daj mi coś mocniejszego. - znów nawiązała do którejś z chorób jaką potrafił wywołać Strupas… w sumie to jeden z jego przyjaciół - Bo tak myślę, że jak i tak będę musiała się gdzieś włamać to zawsze mogę też coś rozsypać czy roznieść. Tak by powolutku sobie kwitło i z czasem dało efekt. - Rozsypać czy roznieść? Jesteś pewna? Wystarczy kropla czy kawałek pyłu na ręku czy na ubraniu i sama to złapiesz. Albo rozniesiesz po swoim domu czy gdzie tam pójdziesz. Wiesz, mi to nie przeszkadza, ucieszyłbym się jakbyś została siewcą zarazy ale nie wiem czy dokładnie o to ci chodzi. - Strupas zapytał tak szybko jakby ta propozycja niespodziewanie go ożywiła. Można by rzec, że postawił uszu jak myśliwski pies słyszący odległy dźwięk rogu. - Jak bardzo chcesz to sam byś mógł to zaaplikować. - dolała oliwy do ognia chcąc jeszcze mocniej zmotywować kolegę - Ja wejdę w ten czy inny sposób do domu jednego bądź drugiego klawisza starając się by spali jak niedźwiedzie. - intryga sama się knuła - Później zaś otworzę drzwi od środka dając ci tym samym pole do popisu. - patrzyłą pytająco na garbusa ciekawa jego reakcji. - Ale to chyba nie tu i teraz z tym klawiszami? Bo mówię ci, że ten dzień czy dwa to nie będzie żadnych, widocznych efektów. - garbus zmrużył oczy jakby nie do końca mógł pojąć o czym właściwie koleżanka mówi. - To raczej długofalowa sprawa. - stwierdziłą ukazując, że wie z czym się mierzy - Ale taki efekt też może zdać się przydatny. - uśmiechnęła się delikatnie po czym przybliżyła Strupasowi na czym rzecz polega. Opowiedziała mu o tym jaki plan miał Starszy i czemu służyć miało to wyłączenie ze służby tych a nie innych klawiszy. Braki kadrowe dawały szansę wkręceniu się Łasicy tu i ówdzie na trochę dłużej niż trochę. - Swoją drogą? - rozejrzała się po pomieszczeniu - To klepisko prawdą. Zrobione z gliny tak? - takie coś było jej właśnie potrzebne. - No nie bardzo. Potęga Ojczulka jest wielka i nie zna granic. Nikt nie ma kontroli nad jego błogosławieństwami. Jak złapie to jeden strażnik, mogą i inni. Ale także służba, Łasica i więźniowie w tym także ta co mamy ją uwolnić. Takie coś to lepiej uzgodnij z mistrzem. Nie chciałbym z nim rozmawiać jakby błogosławieństwo wykończyło tą jaką mamy stamtąd wyrwać. - garbus pokręcił głową na znak, że na takie ryzyko nie jest gotowy i nie chce się w to mieszać. Przynajmniej póki Starszy by nie wyraził na taki krok zgody. - A klepisko jest. Nie wiem z czego ale jest. - drugim pytaniem się zdziwił i jemu poświęcił o wiele mniej uwagi. Ver pokiwała głową analizując zalecenia Strupasa dotyczące tych swoistych błogosławieństw. Po czym zbadała budulec klepiska. Czy to była glina to Versana nie miała pojęcia. Było sztywne i ciemnobrązowe. Dało się zadrapać paznokciem. Czy to była glina trudno było powiedzieć. Mogła być albo nie. W tej chwili była sztywna ale to mógł być efekt chłodu jaki panował w pomieszczeniu. Być może gdyby to rozgrzać byłoby bardziej plastyczne. A może nie. Ostatnio edytowane przez Pieczar : 29-06-2021 o 01:18. |
19-06-2021, 14:01 | #340 | ||
Reputacja: 1 | Bezahltag (5/8); popołudnie; kamienica van Darsenów; Versana Chwila dla siebie i to w środku dnia. Doceniała ten moment. Skoro sprawy związane ze studiowaniem księgi pod zapijaczonym okiem Aarona wzięły w łeb postanowiła chwilę sama przewertować kilka kolejnych kartek. Nie szło jej jednak zbyt dobrze. Nie mogła zebrać myśli. Rozmowa z Ojcem, sprawy kultu, Froyi, Kamili, jej własnej komórki. Wszystko jakby naraz spiętrzyło się w jej głowie. Schowała więc lekturę i sięgnęła po papier, pióro i inkaust. Miała nadzieję, że wszystkie te emocje uda się jej wyzwolić w poezji, że przeleje je na papier dając im upust i kto wie, może stworzy coś godnego Wieczorków Poetyckich i nowo powstającego Teatru. Cytat:
Cytat:
Bezahltag (5/8); zmierzch; posiadłość van Zee; Versana, Malcolm Jechała sama. Wystrojona, wyperfumowana i umalowana jak należało przy takich jak dzisiejsza okazjach. Nie miała zamiaru odstawać od reszty. W każdym razie nie znacząco. Strój - wyprany i wyprasowany czekał od rana w jej izbie. Brena z dziewczętami wyrobiły się przed wyjściem. Kozaki - wyczyszczone i natłuszczone, stały równo ułożone obok. Płaszcz z wyczesanym futerkiem luźno zwisał z oparcia fotela za biurkiem w oficjalnej części jej pokoju. Nie mogło zabraknąć również kapelusza. Była to jedyna część garderoby jaką pozostawiono Versanie do wyboru. Dziś zdecydowała się na coś nietypowego. Melonik z pawich piór, które w zręczny sposób zostały tak związane, by tworzyć okręgi. Po środku zaś widniało piękne wykończenie z pereł. Pochodziły one z dalekiego południa. Wyławiane, przez tamtejszych specjalistów w tej dziedzinie. Stanowiły również jedyny kontrast wyróżniając się swą białą barwą na tle ciemnej zielone-niebieskiej kolorystyki tkaniny i lotek. Wdowa nie zapomniała również o “herbatce” oraz swoich wypocinach. Miała zamiar przedstawić je nieco szerszej publiczności. Nie bała się krytyki. Wszak do odważnych świat należy. Wraz z końcem dnia zaczęło gęsto prószyć śniegiem. Ciężki, mokry śnieg. Ale przy bezwietrznej pogodzie to widok był nawet ładny i nie było to zbyt uciążliwe. Na pewno mniej jak wczoraj gdy silny wiatr zamiatał i przedmuchiwał śniegiem ulice na wylot. Malcolm zajechał przed rezydencję van Zee bez kłopotów. Jak zawsze jeden ze służących podszedł i otworzył drzwi gotów gościom podać pomocną dłoń przy wysiadaniu na świeży i zdeptany śnieg. Ver widząc lokaja wystawiła dłoń by ten asystował przy jej wyjściu. Znów musiała przywdziać maskę pani na salonach. Chociaż ostatnimi czasy zdecydowanie wracała do swoich korzeni kręcąc się tu i ówdzie po tych raczej mniej ciekawych rejonach miasta. Śnieg miło skrzypiał pod butami. Nie było chyba człowieka na ziemi, który nie lubił tego dźwięku. Było w nim coś nieprzeniknionego. Coś co każdemy kojarzyło się z czymś innym. Pracownik dworu van Zee wskazał drugą dłonią kierunek i poprowadził gościa. Versana znała trasę na pamięć i spokojnie mogła już sama trafić w odpowiednie miejsce. Jednak tak byłoby nieelegancko. Wdawała się więc po raz kolejny w tą gierkę uprzejmości i grzeczności. - Witam pani van Drasen. Proszę za mną. - lokaj też się nie zmienił ani jego oficjalne maniery. Z chłodną uprzejmością przejął rolę przewodnika i poprowadził wdowę w znajomym już kierunku biblioteki gdzie odbywały się spotkania kółka poetyckiego. - Pani van Drasen przybyła. - majodrdom zapowiedział kolejnego gościa gdy otworzył dwustronne drzwi i stanął obok aby czarnowłosa wdowa mogła wejść do środka. A w środku było już zacne grono pań i panien z towarzystwa. - Witaj Versano. Cieszę się, że przyszłaś. Usiądź proszę. - Kamila wstała i uśmiechnęła się życzliwie do swojego gościa. Wskazała na jedno z niewielu już wolnych miejsc przy wspólnym stole. Wśród nich rozpoznała całe towarzystwo. Zaczynając od swojej jasnowłosej “kuzynki”, przez panią Madeleine von Richter która chyba była tutaj za każdym razem odkąd Versana zaczęła być zapraszana na te wieczorki. Była Petra von Schneider i Annemette o ostrym jak brzytwa umyśle. - Witaj Kamilo. - zaczęła od tej, która jako pierwsza do niej wstała - Witaj kuzynko i wy dziewczęta. - późniejsza kolejność była równie oczywista - Gdzie podziała się nasza bardka? - zapytała już ogół zgromadzonych dostrzegając braki w towarzystwie - Mam nadzieję, że zjawi się dodając kolorytu naszemu spotkaniu swoją osobą. - uśmiechnęła się skromnie tak jak przystało wśród szlachcianek. Po czym delikatnie ucałowała policzek Kamili na modę Pirory i ruszyła na swoje miejsce. - To od czego zaczniemy nasze dzisiejsze spotkanie gdy zjawią się spóźnialscy? - pytała ogół rozglądając się delikatnie po pomieszczeniu jakby kogoś szukała. - No raczej tak. Jeszcze trochę czasu jest. - ciemnoskóra gospodyni popatrzyła na stojący zegar z wahadłem. Drogie były takie zegary i każdy jeden był dziełem sztuki. Mogły jednak odmierzać czas tak samo jak wielkie zegary montowane w wieżach. Jakoś było w sam raz aby przyjść na taki wieczorek z drugiej jednak strony na to nieformalne i dobrowolne spotkanie dam z towarzystwa była spora tolerancja który i czy w ogóle przyjdzie. - A Nije nie wiem. Z nią nigdy nie wiadomo. Może przyjdzie później, może w ogóle. Poczekamy zobaczymy. - panna van Zee siadła na swój fotel wzruszając ramionami na sprawę na jaką nie bardzo miała wpływ. - A coś potrzebujesz od Nije? - zapytała czarnowłosa córka kapitana portu zerkając na ostatnią przybyłą. - Nic konkretnego. - rzekła machając ręką - Po prostu z nią było weselej. Ta jej bezpośredniośc dostarczała mi wiele uciech. - delikatny uśmiech wskazywał na to, że słowa wdowy odnajdują odzwierciedlenie w realiach - Chociaż zabrałam ze sobą parę swoich wypocin i liczyłam na jej opinie w ich sprawie. Chociaż… - spauzowała sięgając po kilka strzępków papieru - ... może wy byście były tak miłe i wysłuchały tego co przygotowałam? - zapytała ogół zgromadzonych dam. - Może poczekajmy jeszcze z tym trochę. Nie jest jeszcze tak późno. Może przyjdą. - poprosiła ciemnoskóra gospodyni dając znać, że jest skłonna wstrzymać część artystyczną póki nie mają kompletu. - A przy okazji nie wiem czy słyszałaś ale Madeleine mówi, że rzeczoznawca wystawił swoją ocenę na te trzy budynki cośmy oglądały w zeszłym tygodniu. - panna van Zee zaczęła nowy temat tego wieczoru chociaż raczej był to powrót do sprawy sprzed tygodnia. - Tak to prawda. Wiatrak nam odradza. W jego ocenie zbyt wiele kosztowałby remont albo przeróbka tego budynku. Z pozostałych dwóch hippodrom i karczma są w podobnym stanie. Hippodrom ma większą skalę i więcej miejsca ale też wymaga większych kosztów i dłuższych nakładów pracy aby go przerobić w teatr. Karczma jest mniejsza ale z tych trzech raczej by wymagała najmniej kosztów i pracy. - pani Richter streściła słowa rzeczoznawcy pozostałemu gronu kółka poetyckiego. - Cieszy mnie ta kindersztuba. - rzekła - Nieco nawet dziw ale dobrze. Wpierw obowiązki później zaś przyjemność. - rozsiadła się wygodnie opierając ręce o podłokietniki. Cieszył ją postęp w sprawie tak dużego przedsięwzięcia jakim był teatr. Sama zresztą również nie przyszła z pustymi rękoma. - Wychodzi jednak na to, że znów wszystko sprowadza się do pieniędzy. - cmoknęła z delikatnym grymasem na twarzy. Niestety jej faworyt jakim był wiatrak odpadł w przedbiegach. Nie było sensu forsować pomysłu jego adaptacji do ich potrzeb. Pozostało się zdać na pozostałe panny i mężatki. - Może więc warto zrobić głosowanie? - zaproponowała uznając takie rozwiązanie za najuczciwsze. Póki co jednak nie były w komplecie. Pytanie więc jak na taką perspektywę zapatrywały się pozostałe ze zgromadzonych. - Dobrze by było abyśmy tą decyzję podjęły dzisiaj bym mogła skierować do wyceny meblmistrza. - mówiła raczej bez ekscytacji mimo wewnętrznego zadowolenia - Podjęłam pracę z jednym z naszych mistrzów rzemiosła. - dodała - I nie ukrywam, że zamierzam wynegocjować najkorzystniejszą dla nas cenę a mam już na to swoje sposoby. - Czy są dzisiaj wszyscy którzy mogliby głosować ? - Pirora zapytała patrząc po innych szlachciankach. - Prawo głosu mają ci jacy włożą wkład finansowy. I odpowiednio do włożonego wkładu. - odpowiedziała pani von Richter zerkając po tych kilku osobach z towarzystwa. - Na razie to żadna z nas nic nie wyłożyła więc żadna nie ma prawa głosu. - trzeźwo zauważyła Annemette uśmiechając się rozbawiona własnym spostrzeżeniem. - To prawda. Ale możemy wezwać notariusza i spisać umowę. Należy pamiętać, że pewnie nasze grono będzie się powiększać. Jednak póki co możemy zacząć od nas. Zwłaszcza, że chyba wszystkie widziałyśmy te budynki o jakich mowa. Skoro wiatrak nam odpadł do zostaje tylko karczma i hippodrom. - pani von Richter miała widocznie całkiem sprecyzowany pogląd jak zabrać się do tej sprawy. - Otóż to. - pokiwała głową - Rozmowę a propos wkładów miałyśmy zacząć dopiero po tym jak rzeczoznawca dokona wyceny. - przypomniała delikatnie wcześniejsze ustalenia - A co do do powiększania grona to bym się nad tym zastanowiła. - tutaj Ver miałą pewne wątpliwości, którymi postanowiła podzielić się z resztą - Gdy zbyt wiele osób ma prawo głosu to też nie dobrze. Z czasem rodzi taka sytuacja problemy. - znała się na tym zdecydowanie lepiej niż pozostałe kobiety - My tworzymy fundament. Nieprawdaż? - spojrzała bystro wokół marszcząc nieco powieki - Jakby, ktoś jeszcze chciał nas wspomóc to doskonale. Będziemy wdzięczne. Nie szastajmy jednak takimi… hmmm… przywilejami na lewo i prawo. Mówmy wtedy takim darczyńcą, że są czz będą honorowymi gośćmi naszego przybytku kultury i sztuki. To brzmi zarazem ładnie i daje jakieś wyróżnienie. - oczekiwała teraz na reakcję znajomych. Szlachta w swojej naturze miała to, że lubiła trzymać prym i drzazgą w ich oku było to kiedy ktoś niższego statusu przejmował dowodzenie. - Obawiam się moja droga, że nikt nie wyłoży poważnych pieniędzy za same ładne oczy i miłość do sztuki. Mowa o sumie idącą w setki a może tysiące karlików. I prace jakie potrwają miesiące. Jak pójdzie dobrze to może w lato będzie to skończone. - Madaleine wydawała się całkiem dobrze zorientowana w temacie i pokręciła głową na znak, że widzi to inaczej niż wdowa po kupcu. - Rzeczoznawca zaproponował, że należy założyc fundusz. Do jakiego będą wpływać składki. A każdy akcjonariusz będzie miał tyle głosów ile wpłacił sumy. Raczej chyba nie musimy się obawiać, że ktoś nas przebije a jak nawet to by znaczyło, że to warta poznania i uwagi osoba. Pewnie pakiet większościowy i tak pozostanie w naszym gronie. Ale trzeba się liczyć z tym, że początkowe sumy nie wystarczą i trzeba będzie pompować pieniędzmi ten projekt przez kolejne miesiące. To poważna inwestycja. - pani von Richter mówiła dalej jak jej zdaniem powinno wyglądać finansowe zaplecze tej inwestycji. Brzmiało jak finansowanie budowy czy renowacji budynku ale w gruncie rzeczy o to właśnie chodziło z tym teatrem. I to na sumy jakie pojedyncza osoba mogłaby mieć problem udźwignąć dlatego lepiej było to rozłożyć na wiele innych osób. - Ja to bym musiała porozmawiać z Papą. Nie znam się za bardzo na tych finansowych sprawach. - Kamila przyznała się do tej niewiedzy i braku doświadczenia w tej kwestii. - Oczywiście. To nie jest decyzja na tą chwilę. Możemy się umówić na następny tydzień. Koszty renowacji obu budynków to kilka tysięcy. Oczywiście z im większą pulą zaczniemy tym większy rozmach i szybciej będzie można zacząć pracę. Przynajmniej te jakim zima nie przeszkadza. - mężata brunetka pokiwała głową na znak, że nie chce wywierać na koleżankach presji natychmiastowej decyzji i mają kolejny tydzień aby to sobie przemyśleć i poukładać w głowie. - Dobrze też by było zdecydować się na któryś z tych dwóch adresów. Ja osobiście wolałabym hippodrom. Ma rozmach. Ale nie oszukujmy się to nie jest Saltburg czy Altdorf. Myślę, że na początek wystarczy odnowić tą karczmę. I zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale to moje zdanie jak uważacie inaczej to chętnie wysłucham. - Madeleine uśmiechnęła się na koniec dając znać, że swoje zdanie i faworyta ma ale jest gotowa wysłuchać innych opcji. Akurat skończyła gdy drzwi otworzyły się i pojawił się jeden z lokajów. - Przepraszam, że przeszkadzam. Ale przybyła panienka Nije. - oznajmił i szybko ustąpił miejsca bo okazało się, że krnąbrna poetka bez ceregieli wtarabaniła się do bilblioteki jakby była jej właścicielką. - Cześć sztuce i poezji! - zaśmiała się wesoło pozdrawiając zacne grono jakby chciała je objąć swoimi ramionami. Stanęła przed stołem sprawdzajac gdzie może znaleźć dla siebie miejsce. - O. Co dziś macie? Chyba nie zjadłyście już wszystkiego jak jakieś łakomczuchy i głodomory co? - zapytała bezwstydnie obrzucając spojrzeniem zawartość stołu. Co zabrzmiało na tyle zabawnie, że towarzystwo roześmiało się wdzięcznie. Bardka zaś rozejrzała się za wolnym krzesłem, przystawiła je sobie obok Kamili i zajęła na nim miejsce. I sięgnęła po wolny kielich. - Witaj Naji. - Pirora uśmiechnęła się do bardki promiennie ucieszona że w końcu ją widzi. - Co do tematu, to o ile Madeleine ma racje i hipodrom jest bardziej odpowiedni na wielki teatr to będę obstawała za karczmą. Dobrze zobaczyć na mniejszej skali jak mieszkańcy odbiorą tę nową rozrywkę. Karczmę też można urządzić na poziomie i za mniejszy wkład. - Pirora dodała swoje trzy grosze do dyskusji. - Pirora może mieć rację. - zgodziła się z kuznką - Musimy też sobie zadać pytanie kto miałby być adresatem naszych przedstawień. Do kogo byśmy chciały trafić. - dodała swoją opinie - karczma w mojej ocenie zdaje się być bliższa większej publiczności. Zbyt duży przepych może wywołać wręcz odwrotną reakcję. Martwi mnie jednak sprawa tych składek i całego tego przedsięwzięcia. - mówiła wyraźnie ożywiona ale i nieco posmutniała - Wierzę w nas i nasze możliwości. Wierzę również w to, że byłybyśmy w stanie same zorganizować wszystkie potrzebne nam fundusze a w każdym razie zdecydowaną większość. - nie widziało się jej dzielić całej inwestycji na setki malutkich części - Zorganizujmy może więc jakąś szerszą akcję z darczyńcami. Jakąś licytację dzieł na przykład. Sama mogłabym wystawić coś wystawić od siebie z magazynu. - przyznała chcąc zmotywować pozostałe - Jeżeli jednak miałybyśmy znaleźć inwestorów bądź sponsorów to tylko na pakiet mniejszościowy. Chcąc nie chcąc i tak potrzebne by nam było wtedy około sześciesięciu procent całej sumy. - tak działały prawa rynku. Trzeba było kombinować w przód. Ver była zresztą przekonana, że Teatr stanie się łakomym kąskiem dla wielu miejskich wyjadaczy i nie jeden chciałby wtedy położyć na nim swoje łapska. - Może warto by było dokooptować do naszego grona jeszcze jakąś miłośniczkę poezji i sztuki. - zaproponowała - Usłyszałam kiedyś, że pani Fabienne von Mannlieb jest wielką miłośniczką poezji Bretońskiem. Może zaszczyciłaby nasze grono swoją osobą? - postanowiłą powoli wcielać w życie plan zapoznania kochanki Grubsona. Kultyski mogłyby w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ruszcie. - Jeżeli zaś sponsorzy to zapatrywałybyście się raczej na osoby prywatne czy instytucję? - postanowiła zbadać czy koleżanki mają jakikolwiek plan czy tylko póki co piszą go palcem po wodzie - Może gildia sukiennicza nas wsparła? - myślała głośno - Wszak jeden z jej członków ma dostarczać nam strojów scenicznych. Może nasi elfi przyjaciele? Wszak słyną z zamiłowania do piękna. Może… - teraz wzrok zaognił się na dopiero co przybyłej bardce - ...zrobić zbiórkę wśród miejskich poetów, bardów, twórców jednym słowem. Ziarnko do ziarnka i uzbiera się miarka. Mogłybyśmy dać im gwarancję występów na naszych deskach któregoś tam dnia w tygodniu w zamian za część w zyskach ze sprzedaży wejściówek. Z resztą…. - pomruczała - ...czy sama idea szerzenia sztuki nie jest już wystarczająco satysfakcjonująca? - spauzowała. Postanowiła dać dojść do głosu reszcie. Ton i pobudzenie Ver dało jednak sygnał, że sprawa Teatru jest naprawde bliska jej sercu. - Moja droga Versano. Sama prowadzisz interes to chyba masz dobre kwalifikacje aby ocenić to sama. Czy jak władowałabyś kilkaset czy kilka tysięcy karli to po to aby nie mieć w tej inwestycji nic do powiedzenia? - Madeleine uniosła brew w ironicznym grymasie dając znać, że nie oczekuje twierdzącej odpowiedzi. - Nie ma się co łudzić moje drogie. Jak ktoś ma naszą inwestycję traktować poważnie i sypnąć porządnym groszem to będzie chciał mieć coś do powiedzenia. I spółka udziałowców to załatwi. A każdy kolejny wspólnik z życzliwą nam sakiewką to rozłożenie kosztów na więcej ramion. Mniej będzie kosztować to nas i nasze rodziny. I ja to raczej bym się martwiła nadmiarem kosztów i brakiem takich wspólników niż ich nadmiarem. - pani van Richter powiodła spojrzeniem po tym zacnym gronie miłośniczek sztuki z dobrymi nazwiskami. - Mam nadzieję, że nie liczycie na moją sakiewkę. Jest pełna i życzliwa jak zawsze. Pełna wydatków i życzliwie przejmie wszelkie datki. - Nije pozwoliła sobie wtrącić swoje trzy zardzewiałe miedziaki wymownie klepiąc się po swojej sakiewce przy pasie. Która rzeczywiście wyglądała dość biednie. Zwłaszcza w tak zacnym gronie. - Ale jak mamy gadać o pieniądzach to ja wychodzę. Pieniądze mnie nudzą. Zwłaszcza cudze i takie jakich nie mogę mieć. I jak to zebranie udziałowców to ja żadnych nie mam to mogę się chyba pożegnać z tym teatrem. - dodała szybko wciąż tym swoim bezczelnie ironicznym tonem nie dając zapomnieć bogatym kupieckim wdowom i szlachciankom, że ona, jedyny członek z prawdziwej, artystycznej bohemy jest z całkiem innej bajki. - Nie, nie, nie, poczekaj Nije. Na pewno znajdzie się dla ciebie i teraz u nas i w tym teatrze. Przecież będziemy potrzebować artystów no a ty jesteś prawdziwa artystką no i znasz innych. - Kamila położyła dłoń na dłoni poetki jakby naprawde bała się, że ta wstanie i odejdzie. Albo chociaż się obrazi. Chociaż ta jako jedyna z ich grona napychała się właśnie ciasteczkami kompletnie bez skrępowania. - Ta. Znam tam kogoś tu i tam. - machnęła niedbale dłonią kiwając głową i popijając winem te ciasteczka jakie właśnie miała w ustach aby się nie zapchać. - Ale tu starsza z kuzynek się myli. - bardka wskazała na czarnowłosą kuzynkę. - Może my, artyści, żyjemy chlebem i miłością. Ale za ten chleb i miłość trzeba płacić. Nikt do was nie przyjdzie grać i wystawiać za ładne oczy. Musicie coś dać. Najlepiej kasę. Sława nie byłaby zła. Wino, kobiety i śpiew też się zwykle dobrze sprzedają. No ale nie tak, że za same ładne oczy “bo teatr”. Olać teatr! Jak można lepiej zarobić na placu czy w karczmie na pokazie. - Nije bez żadnych skrupułów i sentymentów przedstawiła jak świat wygląda oczami przeciętnego, ulicznego artysty jakich właśnie ona w tym gronie najlepiej prezentowała. - Zresztą kto inny jak nie my miałby występować w tym teatrze? Wy? Ściągnięcie jakąś trupę z Saltzburga? Poczekacie aż jakiś przejezdny cyrk przyjedzie do miasta? - powiodła bezlitośnie ironicznym spojrzeniem po twarzach szlachetnie urodzonych pań i panien dając do zrozumienia, że nie widzi takiej inwestycji jak teatr bez udziału tutejszych artystów. - Na pewno się znajdzie miejsce dla różnych artystów Naji. Ale na razie jak widzisz musimy zbudować ten teatr. No albo chociaż go uruchomić. - Kamila znów poklepała dłoń bardki chcąc uspokoić jej gorący temperament. Ta wzruszyła ramionami i znów przede wszystkim zajęła się ciasteczkami dając znać, że temat odpuszcza i niezbyt ją interesują te nudne detale. - Tak czy inaczej same tego nie załatwimy. A inicjatywę trzeba rozpromować tak szeroko jak się da. - Annemette podsumowała to co mówiono do tej pory. - Jak dla mnie można pytać kogokolwiek. Gildie, elfów, szlachciców, artystów. Większość pewnie nas spławi. Sztukę każdy lubi ale jak jest za darmo albo tania. Jak trzeba wywalić kasę, grubą kasę, na coś co nie stoi u ciebie w biblioteczce czy salonie to już hojność się często kończy. Więc bym się nie spodziewała, że nagle nas otoczą tłumy z otwartymi sakiewkami. - powiedziała jak to sobie wyobraża następne posunięcia w sprawie tej teatralnej inicjatywy. - Ja mogę zapytać ojca. - zaoferowała się Petra milcząca do tej pory przez większość dyskusji o finansach. Nie miała ani męża, ani narzeczonego więc nie dysponowała własnymi funduszami i musiała liczyć na swoich rodziców. - Ja również. - Kamila była w podobnej sytuacji więc zdając sobie sprawę ze swojej finansowej zależności również nie chciała się oferować w ciemno. - Ja już rozmawiałam z mężem. Obiecał, że coś dorzucimy od siebie. Spróbuję też porozmawiać z Froyą. Chociaż nie łudzę się, że nas wesprze. Same wiecie co ona myśli o takich “dyrdymałach”. - pani von Richter jak na razie miała najwięcej do powiedzania ale jako małżonka szlachcia i sama będąc szlachcianką miała znacznie większa swobode i pole manewru niż panny na wydaniu. Musiała przyznać sama przed sobą dwie rzeczy. Po pierwsze to panienki nie znały się zbytnio na prowadzeniu działalności. Po drugie. Wybuch i bulwersacja Naji nawet ją rozbawiły. Starała się jednak zachować powagę. - Sęk w tym, że i nasz udział nie będzie jednolity. - takie rozproszenie kapitału założycielskiego nie było dobre. Rodziło możliwość przekonywania do swoich poglądów kogoś z zarządu przez co większych akcjonariuszy. W tym zaś przypadku założycielami miały być panny z wyższych sfer, które na codzień martwić się musiały o to czy na śniadanie zjeść sałatkę ze świeżych owoców morza, czy wypić szklankę budyniu. Z resztą przed momentem same udowodniły udowodniły swoją krótkowzroczność. Ver zaś nie miała ochoty być co chwila zależna od kogoś. Nie w przypadku jej inicjatywy, której poświęca tak dużo swojego czasu. - Zaufajcie mi kochane. Siedzę w świecie większych i mniejszych interesów już od dobrych paru lat i zdążyłam się przekonać, że wiele jego aspektów wygląda kolorowo tylko z pozoru. Prawda jest natomiast całkowicie odmienna. - zapewniała mówiąc niemalże mentorskim tonem - To bezlitosna i bezduszna kraina w której chodzi tylko i wyłącznie o wpływy i zysk. - grymas nieco wykrzywił jej twarz, dłoń zaś postukała o sakwę - Zadajcie sobie z resztą jedno pytanie. Jakim doradzą w prowadzeniu teatru będzie udziałowiec, który na codzień ze sztuką ma tyle wspólnego co bezdomny z dobrymi manierami? Chcemy udziałowców? Dobrze. Zapewnijmy im jednak tylko udział w zyskach. - widziała, że póki co nie ma zbyt wielu szans przekonać kobiety do swojej racji. Postanowiła jednak chociaż trochę przemówić im do zdrowego rozsądku proponując pewien konsensus. - Chociaż tak jak mówiła. - wyprężyła klatkę zaś jej ton zmienił się z mentorskiego na raczej przywódczy - Same damy radę zebrać niemalże całą sumę. - uśmiechnęła się w dodatku widząc niedowierzanie ze strony arystokratek. Miała jednak pewien chytry plan. - A ty Naji nie unoś się tak honorem, bo jeszcze pomyślę, żeś damesą z Imperatorskiego dworu. Emocje są tutaj zbędne. - uśmiech był skromny. Nie biło jednak od niego szyderstwem i drwiną. Ver miała po prostu wrażenie, że bardka zrozumiałą jej słowa na opak. Nie chciała też jej rozdrażniać jeszcze bardziej. Nie miała w tym interesu. - Ja myślę jako kupiec, człowiek interesu. Ty zaś spoglądasz na sprawę z punktu widzenia artysty, członka bohemy. - rzecz była dość oczywista warta jednak przypomnienia - Tak też powinno zostać, bo ja sztukę miłuje, interesuje się nią. Ty zaś nią żyjesz więc w wielu kwestiach tyczących się no nie wiem… - zadumała chwilę mrucząc delikatnie - ...powiedzmy doboru spektakli mogę służyć radą. Jednak to twoje zdanie będzie chyba najbardziej miarodajne, bo sztuka to ty. - garść komplementów nie mijających się z przekonaniem wdowy nie zaszkodzi - I żebyśmy mieli jasność. Nie marginesuje ludzi tobie podobnych, bo odniosłam wrażenie, że tak odebrałaś moje poprzednie słowa. Cenię was z wielu powodów. Jeżeli zaś chodzi o teatr to spoglądam na całą jakże szeroką rodzinę artystów jako współtwórców, współzałożycieli, bo na co komu pusty teatr. - rozłożyła ręce puszczając oczko “studzącej się” bardce - Pieniądze są swojego rodzaju paradoksem. Nie uważasz? Gardzi się nimi potrzebując ich zarazem. Hmm … - zamyśliła się - … z resztą to chyba dobry temat do napisania wiersza ale o tym później. - urwała - To o czym ja mówiłam? - zapytała siebie - A o mamonie. Tu nie jest mowa o cudzych pieniądzach. W każdym razie nie tylko. Chodzi tu o sakiewkę wszystkich, którzy brać udział będą przy tworzeniu tej całości, monolitu. Od artystów, przez fundatorów, po meblarzy i cieślów. Każdy tu przewinie grosza. - nie chciała zanudzać naburmuszonej pochłaniaczki ciastek postanowiła więc powoli kończyć - Zmobilizujmy więc nasze wszystkie siły i otwórzmy nasz przybytek, by później móc oddać ci ster jeżeli chodzi o kwestie artystyczne. - w ocenie Versany dobrze podsumowała tym zdaniem swoją wypowiedź. Liczyła też na zrozumienie nie tylko samej adresatki ale i pozostałych dziewcząt. - Idzie festyn na ten przykład. - rzuciła nagle - To dobry czas by zorganizować coś co pozwoli zebrać nam nieco brzdęków. - zasugerowała - To jednak tylko moje zdanie. - nie mówiła teraz do Naji a wszystkich. Wszak dzień wolny i festyn zarazem sprzyjał pijaństwu a to powodowało, że ludziom w magiczny sposób luzowały się sakwy. - Jeszcze jedna rzecz Naji. Moja droga. - na chwilkę wróciła do najniżej urodzonej uczestniczki spotkania - Chciałabym abyś udzieliła kilku lekcji jednej z moich pracownić. Pozwól jednak, że do rozmowy wrócimy później. - chciała o tym napomknąc aby temat pracy dla bardki nie uszedł gdzieś bokiem ginąc pod natłokiem pozostałych spraw. - Zaś co do zbiórki. - wdowa już na dobre powróciła do wszystkich członkiń kółka poetyckiego - Ja również dołoże swoją dolę. Jestem też w stanie wystawić kilka dzieł ze swojej kolekcji na aukcję by pozyskać dodatkowe fundusze. Prócz tego dołożę wszelkich starań by wynegocjować dla nas jak najlepsze ceny u wszystkich mistrzów rzemiosła, których zamierzamy zatrudniać. - zamilkła na chwilę biorąc głęboki wdech - Wciąż jednak mówimy o jakimś budżecie. Nie mamy żadnych konkretów. Ile potrzeba. Ile kto da. To wiele by ułatwiło i wyznaczyło swojego rodzaju cel do osiągnięcia. - Ver w kwestii prowadzenia biznesu lubiła konkrety a nie ktoś coś kiedyś komuś. Nie było miękkiej gry gdy chodziło o tak duże sumy. - Froya? - ni z gruszki ni z pietruszki palnęła - Byłoby miło. Swoją drogą. Chciałabym później z tobą porozmawiać droga Madelein. - Jeśli mogę wtrącić, myślę że rozmowy o tym kto ile daje na teatr powinny być pozostawione po tym jak już usłyszymy ile kosztuje karczma i ile kosztuje jej renowacja. Wszak wątpię by miasto uparło się byśmy wyłożyły całą kwotę na raz. Wiedząc to będziemy mogły lepiej określić potrzeby finansowe ile nam brakuje i czy potrzebujemy armii sponsorów. Sposoby na ich pozyskanie i w jaki sposób zostaną wynagrodzeni będziemy dobierać już konkretnie pod sytuację i ich pozycje. - Czy ktoś poszedł z tym pomysłem do włodarzy miasta? Zaproponował strategie co miasto zyska wpierając taki teatr i pomagając mu stanąć na nogi i się usamodzielnić by wspierał miasto zapewniając dodatkowe miejsca pracy, ostoje kultury i tym podobne? owszem trzeba było wiedzieć ile nam brakuje. - Pirora zasugerowała odłożenie finansów na kolejne spotkanie po określeniu kosztów. Celny argument Pirory trafiający w sedno. Kultystki zdawały się uzupełniać co do joty. Dawało to szerokie spektrum obserwowania sytuacji. Spojrzenie z różnych pozycji i kątów na meritum spraw. Wróżyło to owocne plony w przyszłości. - Też racja. - uśmieszek został posłany w kierunku kuzynki - Tutaj jednak mam wrażenie, że sprawa leży poza moją jurysdykcją. Tutaj najlepiej jakby, któraś z was albo waszych mężów bądź ojców udała się do władz. - wysoka pozycja, zasobna sakwa i masa znajomości. Był to rzeczy, które ułatwiały negocjacje na szczeblu urzędowym. Ver mogła negocjować ceny i przeglądać oferty kontrahentów. Nie miała jednak chodów w ratuszu i mu podobnych instytucjach. - Może warto byłoby porozmawiać z Froyą? - zaproponowała - Wszak jej ojciec jest jednym z największych posiadaczy ziemskich w mieście. Zapewne wiedziałby za jakie sznurki należy pociągnąć. - skrzyżowałą obie ręce siedząc wciąż przy stole zaś jej twarz przybrała wyraz zamyślonej. Zmarszczyła nieco czoło, przymrużając powieki. Pytanie było raczej kierowane do Madeleine gdyż to ona była najbliższą przyjaciółką blond szlachcianki. - Na razie rozmawiałyśmy we własnym gronie i z naszymi najbliższymi. No i z tym rzeczoznawcą. Pomysł w końcu dopiero co się wykluł i jest mocno nieopierzony. - wyjaśniła Madeleine która ze szlachcianek wydawała się najbardziej zaznajomiona w temacie. - Dobra to ja się najadłam. Jak to dalej ma być zebranie udziałowców i gadanie o pieniądzach i interesach to ja wychodzę. Miało być kółko poetyckie a nie gadanie o pieniądzach. - Nije demonstracyjnie otrzepała dłonie, złapała za swój kielich i powiodła spojrzeniem po zebranym towarzystwie obdarzając ich ironicznym uśmieszkiem. - No rzeczywiście chyba się troszkę zagalopowałyśmy a wieczór nam ucieka. Proponuję odłożyć resztę tych decyzji na następny tydzień. Każda z nas niech spróbuje porozmawiać z kim się da o tym teatrze i kto by był chętny nas wesprzeć. - Kamila poczuła się w obowiązku przejąć kierownictwo nad tym spotkaniem i wrócić do bardziej poetyckich tematów dla jakich się tu zbierały. Reszta dam popatrzyła po sobie, na zegar stojący przy jednej ze ścian i rzeczywiście okazało się, że minęła już zauważalna część zwyczajowego spotkania na rozmowach na organizację teatralnego przedsięwzięcia. Rzeczywiście. Nie było sensu dalej spekulować na tematu zwiazane z teatrem. Do tego potrzebne było zaangażowanie wszystkich uczestniczek a te zdawały się przejść do głównej części dzisiejszego spotkania. - Pozwólcie więc, że zacznę. - wstała szybko sygnalizując, że potrafi oddzielić pracę od przyjemności - Ostatnimi czasy ciągnie mnie do pióra. Postanowiłam więc popłynąć na fali. Dajcie mi proszę dokończyć później zaś bądźcie tak miłe i podzielcie się ze mną waszymi szczerymi opiniami, radami lub sugestiami. - kończąc te słowa wyciągnęła kilka kartek schowanych w sakwie. Rozwinęła je, wyprostowała się, przełknęła ślinę, rozejrzała po zgromadzonych biorąc parę głębokich wdechów i zaczęła. Zwracała uwagę na znaki interpunkcyjne, akcent i tempo. W końcu jednak swój pierwszy publiczny występ miała za sobą. Nie czuła się podczas niego ani stremowana ani zażenowana. Płynęła i tyle. Zaś jak odebrały to znajome zaraz miało wyjść w praniu. Ostatnio edytowane przez Pieczar : 29-06-2021 o 01:20. | ||