Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2021, 10:24   #105
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację



Wyznanie Nicodemusa było niespodziewane i musiało przynajmniej na części z was zrobić wrażenie. Przynieść jakieś przemyślenia, być może wątpliwości. Na pewno znajdzie się czas, by tę sprawę przedyskutować. Algernon i Couryn dokończyli zasypywać mogiłę burmistrza, po czym ruszyliście w drogę powrotną do świątyni. Samwise chciał sprawdzić, co z kapłanem, choć miał co do tego swoje podejrzenia. Zostawiliście za sobą otulony mgłą cmentarz i weszliście do kościoła. Przechodząc przez korytarz szybko znaleźliście się w głównej kaplicy, gdzie czekał na was widok, którego spodziewał się bard. Ojciec Danovich wisiał na sznurze od dzwonu metr nad podłogą za ołtarzem; jego głowa opadła na bok pod dziwnym kątem, a z ust wystawał język.
- Na Pana Poranka! - Irina zasłoniła usta dłonią, wpatrując się w martwego kapłana.
- Niech to szlag - mruknął Ismark i westchnął ciężko. - Na razie zostawmy go tak, jak jest. Zorganizuję kilku ludzi, którzy zdejmą go ze sznura i przygotują pochówek. Dla niego i syna. Nic więcej nie możemy tu zrobić.

Po tych słowach zabrał ze sobą Irinę i wyszedł przed kościół. Wy zostaliście w środku, przeszukując najpierw kaplicę, w której nie znaleźliście nic przydatnego, a następnie skierowaliście się do drzwi w korytarzu. Te po lewej prowadziły do dwóch prostych sypialni z pojedynczymi łóżkami, szafami i biurkami, należącymi najpewniej do Danovicha i Doru. Tutaj również nie znaleźliście niczego, co mogłoby was interesować, więc przeszliście do kolejnych pomieszczeń. Następny pokój okazał się czymś w rodzaju pracowni: stare biurko i krzesło stały pod południową ścianą a nad nim znajdował się drewniany symbol Pana Poranka. Pod przeciwległą ścianą znajdowała się wysoka szafa. Szybko przeszukaliście pokój. Szuflady biurka zawierały jedynie kilka kartek czystego pergaminu, kilka gęsich piór i parę zaschniętych słoików z atramentem.

Jak na swój rozmiar, drewniana szafa zawierała niewiele. Wewnątrz znaleźliście krzesiwo, kilka drewnianych pudełek pełnych świec, cztery flakony z wodą święconą i trzy mocno zużyte księgi: “Hymny Świtu, tom pieśni do Władcy Poranka”, “Świętości, upadki i nawrócenia” oraz “Ostrze Prawdy: Zastosowanie logiki w walce przeciwko diabolistycznym herezjom”. Zabraliście, co uważaliście za wartościowe i przeszliście do ostatniego pokoju, którym okazał się składzik na przeróżne szpargały. Nie można było do końca sprawdzić jego zawartości, gdyż dach w tym miejscu zawalił się wraz z częścią południowej ściany, grzebiąc większość pokoju pod deskami i cegłami. Po sprawdzeniu wszystkich pomieszczeń dołączyliście do Iriny i Ismarka.

W drodze do posiadłości Kolyanoviczów zaczęło mżyć, a z ciemnych okien mijanych budynków nie obserwowały was już żadne ciekawskie spojrzenia. Barovia wyglądała na jeszcze bardziej opuszczoną mieścinę, w której z jakiegoś powodu poznikali wszyscy mieszkańcy. Naznaczona przez Strahda Irina oraz wasza obecność skutecznie odstraszały tubylców. Będąc mniej więcej przy gospodzie, Jane zadała rodzeństwu nurtujące ją pytanie.
- Gdzie możemy znaleźć Madam Evę?
- Madam Evę? - Ismark zerknął przelotnie na Irinę, zaskoczony pytaniem. - Zwykle można ją spotkać w obozie Vistanich nad Jeziorem Tser. Praktycznie nigdy się stamtąd nie rusza. A dlaczego pytasz?
- Bo jedna z właścicielek gospody poleciła nam udać się do niej. - Wyjaśnił Nicodemus. - Podobno ma dla nas ważne informacje.
- Na waszym miejscu byłbym ostrożny w kontaktach z Vistanami - rzucił burmistrz. - Oczywiście nie zamierzam odwodzić was od spotkania się z nią, ale miejcie się na baczności. W domu pokażę wam na mapie, gdzie znajduje się ich obóz. Jest niedaleko, jakieś trzy mile na zachód. W innych okolicznościach zaprowadziłbym was tam osobiście, ale muszę mieć oko na Irinę. Gdy już załatwicie, co macie do załatwienia z tą starą wiedźmą, wyruszymy do Vallaki.




Lancelot przywitał wszystkich powracających do starej posiadłości obskakując ich i liżąc po dłoniach. Nawet obecność Sheery już nie przeszkadzała staruszkowi, który ożywił się mocno, merdając ogonem na widok rodzeństwa i drużyny. Irina od razu udała się do swojej sypialni, by zacząć się pakować, Ismark natomiast zaprowadził was do pokoju wypełnionego regałami z książkami, gdzie na dużym stole stojącym pośrodku znajdowała się rozłożona mapa Barovii.
- Obóz Vistanich znajduje się tutaj. - Palcem wskazującym klepnął miejsce przy zbiorniku wodnym nieopodal miasteczka. - Wystarczy, że wybierzecie skrót przez Las Svalich i będziecie na miejscu. Trzeba iść cały czas na zachód, raczej nie powinniście się zgubić.
- Nie zgubimy się, mamy dobrego przewodnika - powiedziała Jane, zerkając na Couryna.
- To tym lepiej. Uważajcie na siebie w lesie i w obozie Vistanich. I wracajcie do nas jak najszybciej się da, będziemy czekać spakowani i gotowi do wyjazdu - powiedział Ismark. - Ja tymczasem przejdę się do miasteczka i skrzyknę paru mężczyzn, którym ufam, żeby pomogli z ciałem ojca Danovicha i Doru. Powodzenia. I do zobaczenia.




Wyruszyliście od razu, zostawiając cichą Barovię za sobą. Couryn z Sheerą prowadzili najpierw przez rozległą polanę, by w końcu doprowadzić wszystkich do ściany ponurego lasu, w którego czeluści się zapuściliście. Mniej więcej po godzinie marszu, podczas którego nic się nie działo, Sheera coś wyczuła. Powarkując groźnie ustawiła się bojowo, zawieszając wzrok na gęstwinie po prawej. Gdy odwróciliście głowy w tamtą stronę, waszym oczom ukazał się wyłaniający zza drzew szkieletowy jeździec na swoim kościstym rumaku. Wszyscy oprócz Algernona spotkali go już wcześniej, gdy pozostawił im pustą księgę, w której nie można było nic zapisać. Znajdował się jakieś trzydzieści metrów od was i ani on, ani jego wierzchowiec nie poruszyli się przez dłuższą chwilę. Dopiero, gdy w jakiś sposób zakapturzony uchwycił, że ma waszą pełną uwagę, uniósł powoli rękę i kościstym palcem wskazał wam zachodni kierunek. Tak, jakby chciał się upewnić, że dotrzecie do obozu Vistanich. Ale przecież nie mógł wiedzieć, że właśnie tam się udajecie, prawda?

Moment później zawrócił od niechcenia swego rumaka i zniknął we mgle. Ruszyliście czujnie dalej, kierując się za Courynem i jego kocicą. Co jakiś czas waszych uszu dochodziło wilcze wycie, więc przyspieszyliście kroku, pragnąc znaleźć się w końcu na otwartej przestrzeni. Po kolejnych dwóch kwadransach marszu przez ponury las Couryn, Algernon i Sam kątem oka dostrzegli jakiś ruch w gęstwinie. Sheera również musiała być tego świadoma, gdyż zaczęła gardłowo warczeć a wzrok wbity miała w zarośla po przeciwnej stronie tego, co dostrzegło trzech mężczyzn. Po chwili to, co za wami podążało ujawniło swoją obecność. Cztery wielkie, mocno zbudowane wilki wzrostem przypominające małego konia zaczęły zbliżać się w waszą stronę warcząc groźnie. Po dwa z każdej strony. Ich nastroszona na szerokich grzbietach sierść, płonące nienaturalną czerwienią ślepia i obnażone, ostre kły zdradzały mordercze zamiary.



 
Ayoze jest offline