Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2021, 17:13   #101
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Ismark podjął słuszną decyzję w sprawie Danovicha, nie pozwalając stłamsić się poglądom Rity. Dobrze to rokowało na przyszłość, choć w takim miejscu jak Barovia ta raczej nie jawiła się zbyt kolorowo. Jednak kropla drąży skałę, jak to mówią. Jeśli Ismark miał zamiar być dobrym burmistrzem, to musiał zacząć podejmować trudne ale i odpowiednie decyzje. Danovich, który w opinii Algernona i tak umarł już za życia, mógł sam zadecydować o swoim dalszym losie a przede wszystkim zająć się szczątkami syna. Nie dziwił się, że ten nie chciał pomóc im w sporządzeniu wody święconej - Samwise chyba oczekiwał po nim zbyt wiele, biorąc pod uwagę, co przed chwilą stało się z Doru. Okultysta nie odezwał się już słowem, zabierając się za trumnę, którą miał z pozostałymi przenieść na cmentarz. Nie mógł jednak nie przyznać przed sobą, że "prztyczek" w nos Rity zadany jej przez Ismarka był mocno satysfakcjonujący.


Algernon lubił cmentarze, zwłaszcza te zapuszczone, kryjące w sobie krypty proszące się o odkrycie ich historii bądź reliktów przeszłości. Bywał w takich onegdaj, a na samą myśl o tym poczuł przyjemne uczucie wewnętrznego ciepła. Niosąc trumnę rozglądał się wokół, czy i tutaj nie znajdzie się jakieś miejsce, na które warto rzucić by okiem, ale cholerna mgła zasłaniała prawie wszystko swoją białą kurtyną. Inna rzecz, że chociaż okultyści działali z czystej ciekawości historii danego miejsca, przez większość ludzi postrzegani byli jako oportunistyczni rabusie grobowców i magicznych przedmiotów.

Hobbs zawsze miał w tych sprawach dobre intencje, ale nawet teraz, wśród tych nowo poznanych ludzi musiał ukrywać się ze swoim prawdziwym zajęciem. Pewnie zdecydowana większość nie oceniałaby go zbyt ostro, gdyby wyjawił, czym się naprawdę zajmuje, ale po tym, co zobaczył ze strony Rity w kościele nie było sensu doprowadzać do sytuacji, gdy widząca świat w czarno-białych barwach kapłanka wyda na niego wyrok śmierci tocząc ślinę z ust. Wiedział, że pewnie w końcu przyjdzie czas, że i tak ujawni się ze swymi dodatkowymi zdolnościami, ale póki nie było trzeba, zamierzał zachować je dla siebie. Bo jakoś nie uśmiechało mu się dyskutować z ortodoksyjną zakonnicą na tematy, o których ona nie miała pojęcia. Albo otwartego umysłu.

W końcu znaleźli się na miejscu pochówku, spuścili trumnę do wykopanego dołu, a Rita wygłosiła płomienne kazanie w intencji zmarłego burmistrza. Algernon złożył przed sobą dłonie i oddał szacunek Indiroviczowi, a potem, idąc za gestem Rity, również rzucił na trumnę grudę ziemi. Gdy kapłanka dała znak, chwycił z Courynem za łopatę i zaczął zasypywać dół. Niestety nie dokończył pracy, gdyż ceremonia została przerwana przez nieoczekiwanego gościa. Na pogrzebie pojawił się sam Strahd, którego tak bała się Irina i wszyscy w Barovii.

No i Algernon musiał przyznać, że nie było to nieuzasadnione. Mężczyzna był postawny, wzrok miał władczy i pewny, zdradzający wewnętrzną siłę, a pod przykrywką spokoju i opanowania czuł, że kryje się potęga i moc. Po sposobie wypowiedzi dało się odkryć, że jest też elokwentny i inteligentny, co w połączeniu z powyższym i tym, że był wampirem, dawało wybuchową mieszankę. Hobbs czuł, że nie mieliby z nim najmniejszych szans, gdyby teraz postanowił wziąć sobie Irinę siłą. Strahd jednak nie zamierzał tego robić, w zamian stwierdził, że wśród nich jest ktoś, kto nie odkrył swojej prawdziwej twarzy. Pewnie było tak, jak mówił Couryn, ale skąd mogli tak naprawdę mieć pewność? Algernon jednak nie miał zamiaru rzucać żadnymi oskarżeniami czy podejrzeniami, bo znał tych ludzi tak krótko, że nic podejrzanego z ich strony nie rzuciło im się w oczy. No, pomijając to, że Rita była religijną fanatyczką.

- Zgadzam się z wami - powiedział, opierając się obiema dłońmi na trzonku łopaty. - Chce rozbić nasze poczucie stabilności, uczulić nas na pozostałych.
Nagle uchwycił na sobie wzrok Rity, która przyglądała mu się dłużej, niż pozostałym. Pokręcił głową, gdy w mig dotarło do niego, o co jej chodzi. Również utkwił w niej wzrok na kilka sekund, krzywiąc się nieco.
- Naprawdę? - Prychnął i uniósł brew. - Naprawdę sądzisz, że Strahd mówił o mnie? Może i nie byłem z waszą grupą od początku, ale to nie znaczy, że pracuję dla tego wampira. Albo że robię to dla kogoś innego, bo sam powiedział, że ten ktoś wśród nas nie jest od niego. - Pokręcił głową. - Ja jebię, jak to w ogóle brzmi... Naprawdę bierzesz słowa tego szaleńca za prawdziwe? Przecież gdyby tak było, mogłem pojawić się w domu Iriny i wiedząc, że jest tam sama, po prostu ją porwać dla Strahda, albo dla kogokolwiek z kim niby rzekomo miałbym współpracować, a nie szukać u niej pomocy. Nie zamierzam się z niczego tłumaczyć, bo nie mam sobie nic do zarzucenia. Tak samo jak wy chcę się stąd wyrwać, a gdybym miał pracować dla tego potwora, to wolałbym umrzeć. Poza tym, nie widzisz, że tej bestii właśnie o to chodzi? Żebyśmy krzywo na siebie patrzyli? Ledwo powiedział, że wśród nas jest ktoś, kto nie jest tym, za kogo się podaje, a ty już patrzysz na mnie jakbym był jego przydupasem. Więcej wiary w ludzi, kobieto… - Prychnął raz jeszcze i zabrał się do przerwanej roboty, czyli zasypywania mogiły zmarłego burmistrza.

Jednocześnie nie spuszczał oczu z kapłanki. Znając jej podejście, pewnie i tak będzie miała mu coś do powiedzenia. Nie zamierzał jednak pozwalać jej snuć żadnych podejrzeń na jego temat, bo te w żaden sposób nie pokrywały się z rzeczywistością.
 

Ostatnio edytowane przez Quantum : 18-06-2021 o 17:20.
Quantum jest offline  
Stary 18-06-2021, 18:53   #102
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kapłan wyrażając swą pogardę poprzez splunięcie Samwise'owi pod nogi nie wywołał w tym młodym mężczyźnie żadnej wyraźnej reakcji. Bard odszedł pozostawiając go związanym i oddając pole Ismarkowi, który zajął się luzowaniem węzłów.

Przechodząc obok siostry zakonnej, bard przytaknął twierdząco na jej propozycję.
- Obierając ten kierunek, jeszcze nie jeden raz przyjdzie nam się mierzyć z podobnymi kreaturami. Być może ta woda święcona kiedyś ocali któregoś z nas.

Samwise zdawał się na tym zakończyć interakcję z Ritą, lecz przystanął w pół kroku.
- Byłem pogrążony w swoich rozmyślaniach, lecz nie umknęła mi całkowicie wymiana zdań, jaka miała tu miejsce. Daleki jestem od próby zmiany zdania którejkolwiek ze stron. Wiem, że często to niemożliwe. Dwa lata temu wyruszyłem na misję z pewnym paladynem nie mniej gorliwie oddanego swym przekonaniom co Ty, Rito. Wiedziony swą pewnością i wiarą stanął naprzeciw wielu przeciwników zdradzając naszą pozycję i ściągając śmierć na część grupy podobnej nam. Tak przynajmniej wtedy myślałem. Przeklinałem go wtedy, lecz teraz wiem, że była w tym i moja wina. Nie wziąłem pod uwagę jego oddania sprawie, nie zdołałem obmyśleć planu na taką ewentualność.

Bard spojrzał w zimne oczy świętej wojowniczki. W jego zielonym spojrzeniu panował całkowity spokój. Nie uciekał wzrokiem, jak czyniła to duża część ludzi w obliczu kogoś o takiej sile charakteru.
- W dogodnej chwili chcę wysłuchać o twojej misji wszystkiego. Chcę wiedzieć kiedy ruszysz do boju, choćby nie było szans na zwycięstwo, chcę poznać twoje granice tolerancji dla prób zyskania wiedzy. Chcę wiedzieć w jakich sprawach można na tobie bezgranicznie polegać, a w których nigdy nie zyskam twojej aprobaty. Minęły dwie wiosny odkąd byłem w sytuacji takiej jak ta, lecz tym razem nie chcę popełnić tych samych błędów.

Samwise obrócił się ku kapłanowi poranka, który właśnie złorzeczył im wszystkim.
- A co do niego... - skinął w jego stronę. - Dopięłaś swego. Jedną noga jest już w grobie.


Zwyczaj chowania ciała w ziemi zawsze był dla Samwise'a w pewnym sensie wstrętny. Idea zakopywania zwłok umieszczonych w ciasnych pudełkach na pożarcie robactwu była daleka od zwyczajów jego i jego rodziny.
- Jeśli przyjdzie mi umrzeć w tej krainie, nie pozwól by chowano mnie w ten sposób. - szepnął do Jane, kiedy wygłaszana była przemowa pożegnalna. Zdawało się, że mówił to z pełną powagą, lecz jego oblicze wypogodziło się nieco wraz z napływem pewnej myśli - ...spalcie, spławcie rzeką, odetnijcie uszy, bylebym nie musiał tego słuchać. - drobny uśmiech zastygł na jego twarzy, zdawało mu się bowiem że coś spostrzegł wśród mgieł. Zignorował to jednak.

Czy spostrzegł wtedy coś na prawdę, czy tylko mu się zdawało nie sposób było orzec, lecz kiedy trumna spoczęła w mogile, a Couryn i Algernon zabrali się za jej zakopywanie, znów odnotował jakiś ruch. Tym razem wszyscy dostrzegli sylwetkę pochyloną w... modlitwie?

Słowa wampira skłaniały do refleksji, wiele pytań cisnęło się na usta, lecz najpewniej na każde zadane pytanie otrzymaliby jedynie ułudę odpowiedzi.
Usta Samwise'a pozostały zaciśnięte, aż wampir pozostawił ich, aż rozległo się uderzenie świątynnego dzwonu.
- Druga noga dołączyła do pierwszej...

Bard odszedł z powrotem do świątyni. Nie śpieszył się jednak.

Samwise wraca do świątyni sprawdzić czy ojciec Danovich się powiesił. Jeśli tak, przeszukuje świątynie, chcąc znaleźć jakiekolwiek jego zapiski. Jak znajdzie coś ze srebra też nie pogardzi.

 
Rewik jest teraz online  
Stary 19-06-2021, 20:16   #103
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
W temacie wody święconej Rita odparła bardowi.
— Zaiste. Roztropna to myśl.
Zaraz potem tamten postanowił się oddalić, jednak szybko okazało się, że wymiana zdań nie miała się ku końcowi. Bajarz zatrzymał się bowiem w pół kroku i postanowił jeszcze uraczyć ją opowieścią o swoim starym kompanie.
— Niekoniecznie, muzykancie — poprawiła Samwise'a, wysłuchawszy jego słów. — Głupcem mi się zdaje ten człek, skoro nie mając nad wami władzy, wystawiał was na bezpośrednie zagrożenie zgodnie ze swym kaprysem. Zresztą, jako święty wojownik winien przede wszystkim was chronić. Jeśli zamierzał toczyć bój otwarcie, to znając ryzyko, nie powinien zdradzać waszej pozycji, ani też wciągać was w swoje prywatne porachunki. Mógł również was zawczasu odprawić. Nie bierz na siebie odpowiedzialności za czyny innych, głupiego to robota. Nawet Stwórca nie poważyłby się znieść fundamentalnego prawa do wolności wyboru. Nie myl też czasem powinności z przymusem. Bez wolnej woli przestrzeganie prawa nie byłoby cnotą, a zwykłą oczywistością. Nie wyrabiałoby charakteru i nie pozwalało odróżniać pożytku od szkody. Nie lękam się przeto ani przez moment konsekwencji moich działań. Bowiem znam nieuchronność świętego prawa przyczyny i skutku, a przede wszystkim czynię tak dlatego, ponieważ na tym polega odpowiedzialność. Rzeknę więc to samo co na procesie Danovicha: każdy winien odpowiadać wyłącznie za własne przewinienia. Jeśli lękasz się o swój żywot, to rób wszystko by go uchronić. Twa to sprawa. Nie wymagam od was lojalności, bo nie jestem waszą przełożoną. Oczekuję jedynie przestrzegania praw zgodnie z ich literą, ale nie posługuję się plugawą magią, by odbierać wam prawo wyboru. Zresztą tak naprawdę prawa nie ograniczają wolności ludzi porządnych, gdyż porządny człek nie pragnie niczego, czego prawo by zakazywało.
Avaron patrzył nań ze spokojem, nie uciekając wzrokiem, jak zwykli czynić to trwożliwi ludzie o nieczystych sumieniach. Był skrajnie zuchwały, albo odważny. Nie mając pewności co do żadnej z wersji, kobieta nie wydała oceny. Choć do pewnego stopnia drażniła ją aura chaotyczności, jaką emanował mężczyzna.
— Takiemu życzeniu nie wypada mi odmówić, nawet jeśli nie pochwalam jego motywacji — odpowiedziała na jego propozycję. — Możemy się rozmówić w dowolnej, sprzyjającej chwili.
Co do komentarza barda odnośnie kapłana Pana Poranka, to Marvella nie uważała, że musiała dopinać czegokolwiek. Jej zdaniem wszystko bezpośrednio podlegało wielkiemu planowi Wszechwidzącego Oka. „Stwórca cierpliwy, ale sprawiedliwy...”.


„Co się odwlecze, to nie uciecze. Zaiste, nie masz zbrodni bez kary.” rzekła w myślach czempionka wiary, posłyszawszy odgłos dzwonu i widząc powoli oddalającego się w kierunku zrujnowanej świątyni Samwise'a. Nie była ciekawa, czy nawet chętna sprawdzać co się wydarzyło. Miała pełną świadomość nieuchronności praw i zdarzeń. Zresztą, musiała dokończyć ceremonię. Do tego mniej więcej w tym samym czasie zwrócił się do niej Algernon. Białowłosa uśmiechnęła się szyderczo, słysząc jego mowę obronną.
— A jakimże prawem poczułeś się wywołany do odpowiedzi? Toż nikt nie rzucił ci wyzwania — rzekła po prokuratorsku, w kierunku robiącego łopatą okultysty. — Z reguły to winny się tłumaczy... Co zabawne, powiadasz nawet, że nie zamierzasz tego robić, czyniąc to jednocześnie. Gubisz się przeto w swych pokrętnych zeznaniach. Ulegasz również afektowi i nie pohamowujesz obrzydliwego słownictwa. Jakiż jest powód tej niefrasobliwości i gorączki? Bezsporna wina? Gdybyś milczał, nic bym nie rzekła. Ale wyrywając się do odpowiedzi i ujmując w taki gwałtowny sposób swą obronę, sam rzuciłeś na siebie silne podejrzenie. Jak bowiem zachowałbyś się, gdybyś mu służył? Wbrew swym mylnym pozorom, dokładnie tak samo. Probowałbyś powoli zdobyć nasze zaufanie, przy okazji okazując gorączkowo nienawiść do wampirów, coby odwrócić podejrzenia od natury swego mocodawcy. Dlaczego sądzisz, że Strahdowi śpieszy się, by porwać Irinę? Sugerujesz, że znasz jego myśli, czy może próbujesz nas zwieść? Wbrew temu co świadczysz, oczywistym jest, iż nie okazuje on ni cienia rychliwości, będąc nad wyraz pewnym swych możliwości. W dodatku z tego co żem zdążyła spostrzec i się dowiedzieć, to wprowadzenie do naszej grupy szpiega byłoby zupełnie w jego stylu. To podstępny i wyrachowany typ. Zatem mym zdaniem niewykluczone, że służysz mu, bądź tej drugiej sile, o której wspomniał... ale najprędzej to jesteś jeno zwykłym porywczym głupcem.
Tymi słowy zakończyła, obdarzając go jeszcze spojrzeniem w stylu „będę cię mieć na oku.”
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 19-06-2021 o 20:23.
Alex Tyler jest offline  
Stary 21-06-2021, 04:17   #104
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację


Zgodnie z przewidywaniami, Ismark nie skazał kapłana na śmierć. Uznał, że ten już został ukarany za swoje przewiny i Nicodemus zgadzał się z tym poglądem. Nie było powodów, by zginęła jeszcze jedna osoba. Decyzja nowego burmistrza miała też inny pozytywny efekt. Rita musiała skapitulować i może w końcu zrozumie, że nie jest u siebie i nie może sądzić wszystkich na prawo i lewo. W to ostatnie paladyn powątpiewał, ale z tym będą musieli sobie radzić na bieżąco. Bardziej martwiący był fakt, że Enola została porwana i towarzysze nic nie mogli z tym zrobić. W niezbyt dobrym nastroju, trzeba było zająć się pogrzebem.

***

Ceremonia przebiegała bez większych zakłóceń. Złożyli ciało do ziemi, Rita wygłosiła kazanie, oczywiście przemycając do niego swoją ideologię, ale z zadania wywiązała się dobrze. Wszystko było w porządku aż do czasu ujawnienia się Strahda we własnej osobie.

Wampir uosabiał wszystko, czym był jego gatunek. Przystojny mężczyzna z hipnotyzującym głosem, a jednocześnie drapieżnik, który aż emanował potęgą. Chociaż utrzymywał, że przybył w dobrych intencjach to nie omieszkał zmarnować okazji, by zasiać w sercach obcych nie tylko strach, ale i nieufność wobec siebie nawzajem. Próba była tył bardziej skuteczna, że Algernon dołączył do drużyny później i nie mogli mieć pewności, czy rzeczywiście nie jest szpiegiem, czy ofiarą, tak jak oni. Przez chwilę Nicodemus chciał wierzyć, że o to chodziło Strahdowi, ale w głębi serca widział, że to nie o nim była mowa. Postanowił działać, zanim wzajemne podejrzenia do końca podzielą towarzyszy.

-Strahd powiedział prawdę, chociaż tylko częściową to jednak prawdę. - wtrącił się w dyskusję między Ritą i Algernonem -Nie wątpię, że chodziło o to, żeby nas skłócić i wątpię, że przewidział fakt, że po prostu powiem wam o co chodzi, ale to zamierzam uczynić. - wziął głęboki oddech - Mówił o mnie. Wyczuł więź łączącą mnie z innym wampirem i najwyraźniej mylnie założył, że jestem sługą innego krwiopijcy. Nie mógł widzieć, że wampir ten został już zgładzony. Nie podaje się też za nikogo, kim nie jestem. Jestem paladynem Lathandera, zwanego też panem poranka. Jestem też łowcą wiedźm, wampirów, wilkołaków i wszelkiego plugactwa. Wiem, marne to wyjaśnienie i niechętnie, ale odpowiem na wasze pytania w miejscu, gdzie nie będziemy musieli się obawiać, że któreś z jego sług nas podsłucha. - zamilkł, przyglądając się reakcji towarzyszy. Nie spodziewał się jawnej wrogości, ale nie sądził, że jego słowa przejdą bez echa.

 
shewa92 jest offline  
Stary 21-06-2021, 10:24   #105
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację



Wyznanie Nicodemusa było niespodziewane i musiało przynajmniej na części z was zrobić wrażenie. Przynieść jakieś przemyślenia, być może wątpliwości. Na pewno znajdzie się czas, by tę sprawę przedyskutować. Algernon i Couryn dokończyli zasypywać mogiłę burmistrza, po czym ruszyliście w drogę powrotną do świątyni. Samwise chciał sprawdzić, co z kapłanem, choć miał co do tego swoje podejrzenia. Zostawiliście za sobą otulony mgłą cmentarz i weszliście do kościoła. Przechodząc przez korytarz szybko znaleźliście się w głównej kaplicy, gdzie czekał na was widok, którego spodziewał się bard. Ojciec Danovich wisiał na sznurze od dzwonu metr nad podłogą za ołtarzem; jego głowa opadła na bok pod dziwnym kątem, a z ust wystawał język.
- Na Pana Poranka! - Irina zasłoniła usta dłonią, wpatrując się w martwego kapłana.
- Niech to szlag - mruknął Ismark i westchnął ciężko. - Na razie zostawmy go tak, jak jest. Zorganizuję kilku ludzi, którzy zdejmą go ze sznura i przygotują pochówek. Dla niego i syna. Nic więcej nie możemy tu zrobić.

Po tych słowach zabrał ze sobą Irinę i wyszedł przed kościół. Wy zostaliście w środku, przeszukując najpierw kaplicę, w której nie znaleźliście nic przydatnego, a następnie skierowaliście się do drzwi w korytarzu. Te po lewej prowadziły do dwóch prostych sypialni z pojedynczymi łóżkami, szafami i biurkami, należącymi najpewniej do Danovicha i Doru. Tutaj również nie znaleźliście niczego, co mogłoby was interesować, więc przeszliście do kolejnych pomieszczeń. Następny pokój okazał się czymś w rodzaju pracowni: stare biurko i krzesło stały pod południową ścianą a nad nim znajdował się drewniany symbol Pana Poranka. Pod przeciwległą ścianą znajdowała się wysoka szafa. Szybko przeszukaliście pokój. Szuflady biurka zawierały jedynie kilka kartek czystego pergaminu, kilka gęsich piór i parę zaschniętych słoików z atramentem.

Jak na swój rozmiar, drewniana szafa zawierała niewiele. Wewnątrz znaleźliście krzesiwo, kilka drewnianych pudełek pełnych świec, cztery flakony z wodą święconą i trzy mocno zużyte księgi: “Hymny Świtu, tom pieśni do Władcy Poranka”, “Świętości, upadki i nawrócenia” oraz “Ostrze Prawdy: Zastosowanie logiki w walce przeciwko diabolistycznym herezjom”. Zabraliście, co uważaliście za wartościowe i przeszliście do ostatniego pokoju, którym okazał się składzik na przeróżne szpargały. Nie można było do końca sprawdzić jego zawartości, gdyż dach w tym miejscu zawalił się wraz z częścią południowej ściany, grzebiąc większość pokoju pod deskami i cegłami. Po sprawdzeniu wszystkich pomieszczeń dołączyliście do Iriny i Ismarka.

W drodze do posiadłości Kolyanoviczów zaczęło mżyć, a z ciemnych okien mijanych budynków nie obserwowały was już żadne ciekawskie spojrzenia. Barovia wyglądała na jeszcze bardziej opuszczoną mieścinę, w której z jakiegoś powodu poznikali wszyscy mieszkańcy. Naznaczona przez Strahda Irina oraz wasza obecność skutecznie odstraszały tubylców. Będąc mniej więcej przy gospodzie, Jane zadała rodzeństwu nurtujące ją pytanie.
- Gdzie możemy znaleźć Madam Evę?
- Madam Evę? - Ismark zerknął przelotnie na Irinę, zaskoczony pytaniem. - Zwykle można ją spotkać w obozie Vistanich nad Jeziorem Tser. Praktycznie nigdy się stamtąd nie rusza. A dlaczego pytasz?
- Bo jedna z właścicielek gospody poleciła nam udać się do niej. - Wyjaśnił Nicodemus. - Podobno ma dla nas ważne informacje.
- Na waszym miejscu byłbym ostrożny w kontaktach z Vistanami - rzucił burmistrz. - Oczywiście nie zamierzam odwodzić was od spotkania się z nią, ale miejcie się na baczności. W domu pokażę wam na mapie, gdzie znajduje się ich obóz. Jest niedaleko, jakieś trzy mile na zachód. W innych okolicznościach zaprowadziłbym was tam osobiście, ale muszę mieć oko na Irinę. Gdy już załatwicie, co macie do załatwienia z tą starą wiedźmą, wyruszymy do Vallaki.




Lancelot przywitał wszystkich powracających do starej posiadłości obskakując ich i liżąc po dłoniach. Nawet obecność Sheery już nie przeszkadzała staruszkowi, który ożywił się mocno, merdając ogonem na widok rodzeństwa i drużyny. Irina od razu udała się do swojej sypialni, by zacząć się pakować, Ismark natomiast zaprowadził was do pokoju wypełnionego regałami z książkami, gdzie na dużym stole stojącym pośrodku znajdowała się rozłożona mapa Barovii.
- Obóz Vistanich znajduje się tutaj. - Palcem wskazującym klepnął miejsce przy zbiorniku wodnym nieopodal miasteczka. - Wystarczy, że wybierzecie skrót przez Las Svalich i będziecie na miejscu. Trzeba iść cały czas na zachód, raczej nie powinniście się zgubić.
- Nie zgubimy się, mamy dobrego przewodnika - powiedziała Jane, zerkając na Couryna.
- To tym lepiej. Uważajcie na siebie w lesie i w obozie Vistanich. I wracajcie do nas jak najszybciej się da, będziemy czekać spakowani i gotowi do wyjazdu - powiedział Ismark. - Ja tymczasem przejdę się do miasteczka i skrzyknę paru mężczyzn, którym ufam, żeby pomogli z ciałem ojca Danovicha i Doru. Powodzenia. I do zobaczenia.




Wyruszyliście od razu, zostawiając cichą Barovię za sobą. Couryn z Sheerą prowadzili najpierw przez rozległą polanę, by w końcu doprowadzić wszystkich do ściany ponurego lasu, w którego czeluści się zapuściliście. Mniej więcej po godzinie marszu, podczas którego nic się nie działo, Sheera coś wyczuła. Powarkując groźnie ustawiła się bojowo, zawieszając wzrok na gęstwinie po prawej. Gdy odwróciliście głowy w tamtą stronę, waszym oczom ukazał się wyłaniający zza drzew szkieletowy jeździec na swoim kościstym rumaku. Wszyscy oprócz Algernona spotkali go już wcześniej, gdy pozostawił im pustą księgę, w której nie można było nic zapisać. Znajdował się jakieś trzydzieści metrów od was i ani on, ani jego wierzchowiec nie poruszyli się przez dłuższą chwilę. Dopiero, gdy w jakiś sposób zakapturzony uchwycił, że ma waszą pełną uwagę, uniósł powoli rękę i kościstym palcem wskazał wam zachodni kierunek. Tak, jakby chciał się upewnić, że dotrzecie do obozu Vistanich. Ale przecież nie mógł wiedzieć, że właśnie tam się udajecie, prawda?

Moment później zawrócił od niechcenia swego rumaka i zniknął we mgle. Ruszyliście czujnie dalej, kierując się za Courynem i jego kocicą. Co jakiś czas waszych uszu dochodziło wilcze wycie, więc przyspieszyliście kroku, pragnąc znaleźć się w końcu na otwartej przestrzeni. Po kolejnych dwóch kwadransach marszu przez ponury las Couryn, Algernon i Sam kątem oka dostrzegli jakiś ruch w gęstwinie. Sheera również musiała być tego świadoma, gdyż zaczęła gardłowo warczeć a wzrok wbity miała w zarośla po przeciwnej stronie tego, co dostrzegło trzech mężczyzn. Po chwili to, co za wami podążało ujawniło swoją obecność. Cztery wielkie, mocno zbudowane wilki wzrostem przypominające małego konia zaczęły zbliżać się w waszą stronę warcząc groźnie. Po dwa z każdej strony. Ich nastroszona na szerokich grzbietach sierść, płonące nienaturalną czerwienią ślepia i obnażone, ostre kły zdradzały mordercze zamiary.



 
Ayoze jest offline  
Stary 22-06-2021, 20:00   #106
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nicodemus i jego związek ze zgładzonym już wampirem stanowił ciekawą informację, czy jednak miało to jakieś znaczenie? Zdaniem Couryna tylko w jednym przypadku - jeśli Nico kłamał. A jak na razie łowca nie miał nic do zarzucenia paladynowi. No i miał nadzieję, że tak już pozostanie.

* * *


W świątyni okazało się, że Danovich postanowił zakończyć swój pozbawiony nadziei żywot.
Można by śmiało rzec, iż do tego samobójstwa przyczynili się Couryn i jego towarzysze, ale Couryn jakoś nie miał wyrzutów sumienia. Danovich dwa razy podjął ważne decyzje, obie błędne, ale to był tylko i wyłącznie jego wybór.
Pochówek kapłana pozostawiono w rękach mieszkańców miasteczka, a z dobytku znajdującego się w zrujnowanej świątyni Couryn zabrał jedynie parę świec.
Światło, ponoć, rozjaśnia każdy mrok, a niekiedy świeczka jest bardziej przydatna, niż pochodnia.

* * *

Wbrew radzie burmistrza ruszyli do obozu Vistanich.
Czy Madame Eve mogła im udzielić jakichś dobrych rad, czy też wyprawa ta była tylko stratą czasu - tego Couryn nie wiedział, podobnie jak i nie wiedzieli tego pozostali. A że jest w tej wizycie coś dziwnego, przekonali się, gdy na ich drodze ponownie stanął truposz na swym rumaku. Wygladało na to, że on z kolei popiera ich pomysł rozmowy z najważniejszą (zapewne) kobietą wśród Vistanich.

- Ciekawe, czy to sojusznik Stradha - powiedział Couryn, gdy jeździec zniknął we mgle - czy wprost przeciwnie. Może to jakiś jego dawny wróg, który nie może znaleźć spokoju po śmierci?

Oczywiście mogli na ten temat rozmawiać godzinami, ale i tak nic by to nie dało.

* * *


Kolejne spotkanie było znacznie mniej przyjemne - szczególnie dla Couryna, którego na spóźnione śniadanie spróbował upolować przerośnięty wilk.
Nim łowca zdołał zareagować, znalazł się na ziemi, z nogą poharataną wilczymi kłami.
Fakt faktem - bełt wsadzony przez Jane wilkowi pod żebro mógł rozdrażnić zwierzaka, ale Couryn miał wrażenie, że już wcześniej zwierzęta żywiły w stosunku do nich nieprzyjazne zamiary.
Nie pomogła interwencja Sheery ani przypalenie wilka... ale nagle Nico w jakiś sposób przemówił wilkom do rozumu i te przestały walczyć...

- To było dobre - powiedział łowca podnosząc się z kolan.

A potem prostym zaklęciem uleczył swoją ranę.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-06-2021, 22:49   #107
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Cytat:
„Zważcie, jak niezmienne prawa chronią każdy stan, prawa mądre jak Natura i tak ustalone jak Los. Niechaj wasze kodeksy zawierają równie nienaruszalne zasady.”
– ustęp z Błogosławionej Księgi Wszechwidzącego Oka.
„Niech Stwórca się nade mną zlituje. Nie tylko ta kraina, ale i moja kompania grzechem stoi.” pomyślała Rita, po czym przeżegnała się za pomocą prawej ręki symbolem równobocznego trójkąta, kończąc prawostronnie skierowany ruch wyrysowaniem pośrodku piersi znaku oka. Następnie przyjrzała się jeszcze paladynowi i Hobbsowi. Nie przekonywała jej do końca wersja żadnego z nich. Wampir mógł też zwyczajnie łgać albo mataczyć, co stanowiło najoczywistsze z wersji... albo też miał na myśli coś zupełnie niejasnego z obecnego punktu widzenia... W każdym razie od tej pory siostra zakonna zamierzała jeszcze baczniej obserwować swych towarzyszy (co wiele znaczyło, bo jako wyznawczyni Czujnego i zarazem Tego, Który Wszystko Widzi, wnikliwie badała ich od samego początku). „Lepsza przesadna surowość niż nadmierna pobłażliwość” podsumowała w sędziowskim stylu ten pomysł w myślach.


Gdy skończono zakopywać mogiłę, białowłosa zaprzestała modłów. Rzuciła jeszcze tylko ostatnie, pełne szacunku spojrzenie na grób Indrinovicha i spokojnie podążyła śladem barda. Dotarłszy na miejsce ustała na progu głównej kaplicy. Jej wzrok szybko spoczął na zwisającym nad ołtarzem Danovichu. Wtedy też twarz wojennej kapłanki delikatnie rozpromieniła się, „Zaiste, prawo się dokonało!” pomyślała z satysfakcją, obserwując dyndające posępnie zwłoki. Trochę żałowała tylko, że ów głupiec nie zgodził się na dobrowolną egzekucję z jej ręki. Dobrze wykonane ścięcie na pewno nie byłoby bardziej bolesne, niż złamanie karku. Ale może perfidny ojczulek nie chciał dać jej tej satysfakcji? Marvelli jednak to zbytnio nie przeszkadzało, ostatecznie liczył się dlań sam rezultat. Nieważne było, do kogo należała „karząca ręka.” Udręczony Danovich nie żył i kobieta mogła się tylko cieszyć. W międzyczasie Ismark zarządził, że kapłana i jego syna pochowają mieszkańcy. Czempionka wiary nie oponowała. I tak nie odprawiłaby ceremonii nad zdrajcą, więc rada była temu orzeczeniu. Miała tylko jedną uwagę.
— Sądzę, że Doru powinniśmy spalić — poradziła opuszczającemu budynek burmistrzowi. — Wciąż jest nieumarłym i Strahd mógłby go ponownie przywrócić do stanu nie-życia. W zasadzie przeniewiercę też, ale ten nie powróciłby jako wampirzy pomiot, a zaledwie zombie.
Gdy Kolyanovichowie wyszli ze świątyni, Rita postanowiła przejrzeć dobytek i zarekwirować wszelkie przydatne dobra, jakie pozostawił po sobie samobójca. Wszystko wskazywało na to, że nie miał już zstępnych, ni spadkobierców. Zatem w świetle prawa jego majątek nie należał już do nikogo. Mogła go więc legalnie przejąć.

Przeszukanie kaplicy i obydwu pokojów zaowocowało, pewnym, acz relatywnie skromnym łupem. Monastyczna zbrojna przygarnęła pergaminowe kartki, gęsie pióro, krzesiwo, dwie święte księgi (w celu późniejszej inspekcji, ewentualnie sprzedaży) oraz tyle z czterech butelczyn wody święconej, ile raczyli pozostawić jej towarzysze. Zawczasu upewniając się co do ich jakości, bowiem nie wierzyła, że pozbawiony boskiej łaski kapłan mógł je skutecznie pobłogosławić. Musiały się jednak odstać, bowiem po inspekcji okazało się, że wszystko było z nimi jak należy. Nieco później, upewniwszy się co do niemożliwości splądrowania zablokowanego składziku, święta wojowniczka razem z kompanami opuściła nieszczęsne ruiny i dołączyła do rodzeństwa Kolyanovichów.

W drodze powrotnej szafirowooka wydawała się zupełnie nie zważać na opustoszałe miasto. Tak jakby wcześniej tętniło życiem. W zasadzie i tak nie życzyłaby sobie widzieć na oczy oblicza żałosnych ludzi, którzy to nie odważyli się nawet oddać ostatniego hołdu swojemu dzielnemu władcy. Przy okazji powrotnej wędrówki do posiadłości rodzeństwa ze strony łotrzycy wypłynął temat wiedźmy, którą poleciły trzy czarownice z „Krwi Winorośli”. Egzekutorka prawa doskonale rozumiała obiekcje młodego burmistrza co do wizyty w obozie Vistanich, wręcz je podzielała.
— Możesz zachować spokój Ismarku — uspokoiła mężczyznę. — Udam się tam razem z nimi i będę czuwać, bacząc, by podstępne jędze nie rzuciły na nich żadnego uroku. Przyrzekam też, że za każdą próbę szachrajstwa zapłacą krwią...
By dodać efektu swym słowom, zawiesiła ponuro głos.


Pochylając się nad mapą członkini siostrzeństwa zwróciła uwagę nie tylko na lokalizację obozu wiedźm, ale także ukształtowanie baroviańskiego terenu oraz położenie Vallaki i innych osad. Już po krótkim wglądzie bez trudu skonstatowała, że tych ostatnich nie było zbyt wiele w tym niegościnnym rejonie. Kiedy Kolyanovich zbierał się już do wyjścia, zwróciła się do niego na odchodnym.
— Jam w zasadzie gotowa do drogi. Ale przed właściwym odejścem pozwolę sobie jeszcze odwiedzić skład Bildratha. Tymczasem bywaj i niechaj cię wszechwidzące oko Stwórcy prowadzi.

Podróż do Madame Evy sprowadzała się do przedzierania przez ponurą i zamgloną puszczę. Bitewna zakonnica ku swemu pewnemu zaskoczeniu zaczynała się powoli przyzwyczajać do monotonii i wiszącej groźby ze strony lokalnego krajobrazu, choć nadal w oczy kłuł ją jego absolutny brak harmonii. W zasadzie jeszcze nieco ciążyła jej wszechobecna aura rozkładu i beznadziei.

Czas mijał, a pancerne obcasy wojowniczej kapłanki wybijały kolejne dziury w rozmiękłym gruncie. Droga była dość prosta i prowadził łowca, więc była ufna, że nie zbłądzili. Nawet pomimo kiepskiej widoczności. Po pewnym czasie dostrzegła sylwetkę tajemniczego jeźdźca, tego samego, który ukazał im się wkrótce po przybyciu do przeklętej krainy. Nieumarły stwór zdawał się wskazywać wszystkim kierunek, w którym dotychczas zmierzali. Kierunek do wiadomego celu. Rita dumała, czy był on sługą Strahda, jakiegoś podległego mu nekromanty czy też może jakiejś wrogiej Zarovichowi siły. I skądże wiedział on, że będą zmierzać do Vistanich? Ktoś z miasta zdradził? A może Strahd posiłkował się plugawą magią wróżebną, albo to same czarownice zwiodły jej drużynę? W każdym razie kobieta przyobiecała sobie, że jeśli podróż do obozu okaże się pułapką, to wszystkie wiedźmy w Barovii sowicie za to zapłacą...

Nieznajomy jeździec zniknął tak samo szybko, jak się pojawił, wciąż jednak trzeba było iść dalej. Przeto siostra zakonna podążyła razem z kompanami w drogę, nie dzieląc się jednak z nimi swymi przemyśleniami. Po drugim procesie w świątyni i wydarzeniu na cmentarzu miała do nich o wiele mniejsze zaufanie. Później, podczas trwającej na dobre podróży, grobową ciszę panującą wokoło zaczęło co jakiś czas przerywać narastające wilcze wycie. Wojownicza kapłanka mogła jedynie zgadywać, czy były to te same istoty, które wcześniej zapędziły ich do miasta Barovii. Jednak tak jak wtedy nie odstąpiła od ciał poległych, gotowa za wszelką cenę zapewnić zmarłym wieczny odpoczynek, tak samo teraz nie truchlała. Raczej oczekiwała napaści, by móc wreszcie wywrzeć słuszną pomstę na drapieżnych istotach, które tak perfidnie ich poprzedniego dnia zaszczuły. Nie musiała też za długo ich wyglądać, ledwie większa klepsydra przesypałaby się do połowy, a potwory wychynęły z mgły, powarkując, szczerząc ostre kły i gotując się do napaści.

Niestety dla białowłosej walka była krótka, acz wciąż niezwykle dynamiczna. Krew szybko polała się z obu stron. Widziała doskonale jak Couryn został ranny, a także jak w odwecie sięgnął po ohydną magię. Wtedy też oblicze obrończyni prawa momentalnie wykrzywiło się z niesmakiem. Wkrótce potem, gdy tylko dobyła broni, przeszła do wyraźnej ofensywy. W pierwszej kolejności wezwała swego boga na pomoc, następnie zaś wykonała niezwykle zamaszysty, acz dość błyskawiczny zamach znad głowy. Jej wielki miecz bez problemu sięgnął celu, spadając nań niczym grom z jasnego nieba. Potęga wyprowadzonego ciosu sprawiła, że szafrowooka przy akompaniamencie ponurego mlaśnięcia bez trudu przecięła osmalonego wilka na dwoje, tym samym kładąc go na miejscu trupem. Do tego momentu reszta wilczej watahy zdążyła się już rozpierzchnąć pod wpływem niewątpliwej charyzmy paladyna, który nakazał im odwrót. Marvella była nieco zawiedziona takim obrotem spraw, bowiem ledwie rozpoczęła swą sakralną pieśń bitewną, a walka się zakończyła. W wyniku niedokończonego starcia tylko częściowo udało jej się zaspokoić świeżo rozbudzony głód krwi, choć w głębi duszy przeczuwała, że to mogło nie być ostatnie spotkanie z tymi nikczemnymi istotami...

Rita zużywa ładunek ferworu, rzuca na siebie boskie względy, a potem wykonuje potężny atak: 19 w wilka nr 3 i zadaje obrażenia: 15. Redukuje przeciwnika do 0 HP, dzięki czemu kładzie go trupem.

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 23-06-2021 o 15:48.
Alex Tyler jest offline  
Stary 23-06-2021, 16:33   #108
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Nie pomylił się co do Rity. Chociaż znał ją bardzo krótko, wiedział, że przyjaciółmi, czy nawet bliższymi współpracownikami nie zostaną. Nie cierpiał ludzi, którym wydawało się, że są jedynymi sprawiedliwymi i wszystko wiedzą najlepiej. Na usta cisnęło mu się trochę ciekawych słów, ale ostatecznie zagryzł zęby - kłótnia z nią i tak niczego by nie zmieniła, bo taki osioł jak już się uprze, to nie odpuści. Algernon podejrzewał, że jeszcze przyjdzie czas, kiedy kapłanka się na tej swojej bucie i przekonaniach przejedzie. Teraz nie było sensu tracić na nią i czasu i energii.

Zwłaszcza, że Nicodemus podzielił się z nimi ciekawymi informacjami. A więc był związany z jakimś wampirem, który ponoć już nie żył. Może to właśnie o nim mówił Strahd, skoro mógł wyczuć takie rzeczy. Paradoksalnie Hobbs wolał towarzystwo powiązanego z wampirami paladyna, niż szalonej zakonnicy. I póki nie miał powodu zmienić swojego nastawienia, nie zamierzał mieć do Nicodemusa żadnych pretensji. Choć oko będzie mieć na pewno, tak na wszelki wypadek. Bo przecież go nie znał i nie wiedział do końca, czego się spodziewać. A gładkie słówka potrafiły czasem wychodzić z najbardziej gadzich ust.


W świątyni zastali martwego Danovicha, który powiesił się za ołtarzem. Kapłan ujrzał w śmierci jedyne wyjście z dręczącego bólu po stracie syna a Hobbs nie dziwił się, że tak właśnie uczynił. Śmierć Doru zabrała mu wszelkie nadzieje w i tak nędznym życiu. Algernon przyglądał się przez jakiś czas twarzy martwego kapłana, a potem ruszył z pozostałymi sprawdzić, czy w kościele uda się znaleźć coś ciekawego. Oprócz wody święconej i jakichś książek teologicznych nie było nic, co warto by zabrać, więc okultysta opuścił zrujnowaną świątynię i ruszył z drużyną do posiadłości rodzeństwa.

Gdy Ismark pokazał im mapę Barovii, Algernon zagwizdał cicho.
- Spora ta wasza kraina - stwierdził, odnajdując wzrokiem Vallaki. - I spory kawałek do Vallaki... trzeba się dobrze przygotować.
Najpierw jednak mieli odwiedzić jakąś Madam Evę, która była chyba kimś ważnym u tych Vistanich. Na szczęście ich obóz nie leżał daleko od miasteczka - wystarczyło przejść przez las i byli na miejscu. Algernon miał nadzieję, że po drodze nie będzie niespodzianek a ci Vistanie nie będą robić im problemów.
- Dobrze by było, gdyby ta Eva wiedziała, jak możemy się stąd wydostać - rzucił do pozostałych. - Ale znając nasze szczęście…


Wędrówka przez las wyglądała dla niego niemal tak samo, jak wczoraj, gdy mgły sprowadziły go na te ziemie. Wszędzie ponure, powyginane drzewa, jakby coś zatruwało ich korzenie, cisza i mleczny opar poruszający się między pniakami. Idealny klimat dla wampira władcy w typie Strahda i jego pomocników. W pewnym momencie towarzyszka Couryna zaczęła powarkiwać, a gdy Algernon spojrzał w stronę, w którą patrzyła i ujrzał zakapturzonego kościotrupa na koniu, aż uniósł obie brwi.
- Nie wyglądacie na zaskoczonych - powiedział, patrząc na kompanów. - Czyżbyście już mieli z nim do czynienia? Kto to w ogóle jest?
Co ciekawe, tajemniczy jeździec wskazywał im drogę do obozu Vistanich. Algernon nie wierzył w dobrą wolę nieumarłych; coś musiało wisieć w powietrzu. No ale skoro tamten postanowił trzymać się od nich z daleka, to tym lepiej dla niego.

Kłopotów jednak nie udało się uniknąć a zwiastowało je towarzyszące im od pewnego czasu wilcze wycie. No i w końcu pojawiły się wielkie, agresywne osobniki, które w planach miały tylko jedno - rozszarpać drużynę. Jane jako pierwsza wystrzeliła z kuszy, jeden z wilków dopadł Couryna i go powalił. Nim Hobbs zdołał wycelować ze swojej kuszy, stało się coś, czego nikt by nie przewidział. Nicodemus przemówił do zwierząt, a te zaprzestały ataków i po chwili zniknęły gdzieś w lesie.
- To było coś - powiedział Algernon, uśmiechając się do paladyna. - Na druida to mi nie wyglądasz. Jak to zrobiłeś? Chyba musisz opowiedzieć w czasie drogi, czego jeszcze ciekawego możemy się po tobie spodziewać z tych nieoczywistych rzeczy. A teraz ruszajmy, zanim twoja perswazja przestanie działać i wilki postanowią jednak wrócić i się nami zająć.
 
Quantum jest offline  
Stary 24-06-2021, 19:43   #109
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Samwise ponurym wzrokiem spojrzał na dzwonnicę obiektu kultu Pana Poranka. Westchnął ciężko i wszedł do środka, pchając duże skrzydła drzwi.

Być może zdołałby ocalić ojca Danovicha o ile ten nie skręcił karku podczas nagłego szarpnięcia. Samwise potrafił szybko biegać, miał też w swoim repertuarze zaklęcie, które najpewniej odciążyłoby duszącego się kapłana. Ruszył do świętego domu jako pierwszy i spodziewał się tego co tam zastanie. Mimo to nie sprawiał wrażenia zmartwionego, kiedy stał naprzeciw martwego już wisielca.

Jego kompani dołączyli do niego, kiedy prawdopodobnie analizował jak gwałtowną śmiercią zginął Danovich. Możliwe jednak, że Samwise mógł zobaczyć jak ten powoli odchodzi na drugi świat. Mechanizm dzwonu mógł złagodzić szarpnięcie, a tym samym uczynić śmierć bolesną i długą. Dość długą, by go ocalić. Nie stało się to jednak z jego woli, czy bez.

Spośród odnalezionych rzeczy zabrał zapasy wody święconej, nie rywalizując przy tym z nikim o ilość zabranych buteleczek. Zdjął także ze ściany symbol Pana Poranka. Zważył go w dłoni, po czym porównał z symbolem, który miał zawieszony na szyi, skrytym pod ubraniami. Również kiedy przeczytał tytuły ksiąg zamyślił się przez chwilę.


Samwise miał duży szacunek do słowa pisanego, zaś "Hymny Świtu, tom pieśni do Władcy Poranka" mogły zainteresować go dodatkowo z uwagi na pewne podobieństwa z jego rytualnymi modlitwami o brzasku. Zgodzili się razem z Ritą, że ona weźmie pozostałe dwie, lecz kapłan Akadi chciał zajrzeć i do nich w swoim czasie.

Przejrzał też pergaminy, lecz nie znalazł tam pisma Danovicha, które posłużyłoby w celach porównawczych, więc zagadkowy list wciąż musiał pozostać uznany za anonimowy.

Przed wyruszeniem nad Jezioro Tser, bard zagłębił się w lekturze dzieła skradzionego ze świątyni i tak też go zastali, kiedy powiedzieli, że ruszają w to miejsce. Nie był entuzjastycznie nastawiony do powodu, dla którego mieli wyruszyć w sześciomilową podróż. Nie bardzo widział celowość kroczenia ścieżką wskazaną im przez innych, potencjalnie wrogich im ludzi. Podobnie jak irytowała go bezczynność i ufność w sprawie księgi wręczonej im przez nieumarłego, którego wkrótce mieli ujrzeć ponownie.

Sama podróż jednak zawsze była dla niego miła, więc ostatecznie nie chcąc rozdzielać się wyruszył ze wszystkimi. Energicznie pożegnał się z Lancelotem. Zapytał burmistrza Barovii, czy nie mógłby zabrać go ze sobą na spacer.

Kiedy zmora, umarły jeździec, który nastręczył Samwise'owi wiele pytań pojawił się ponownie, bard Kolegium Arkanobiologii zawołał doń ze zniecierpliwieniem.
- Kim jesteś? Czego od nas chcesz? - jeździec jednak odwrócił się i zniknął tak samo szybko, jak się pojawił, a ich czekało kolejne, niebezpieczniejsze spotkanie.

Bard trącił struny, kiedy wilki wyskoczyły na nich całym stadem. Rezonując z otaczającym go splotem tchnął w słyszących go sojuszników odwagę i jasność umysłu, lecz okazało się to zbędne.

Później Samwise odniósł się do tego co Nicodemus mówił wcześniej i tego czego był świadkiem.
- Mówiłeś o incydencie, który związał cię z nieznanym nam wampirem. Mówiliśmy też o tym, że to wampiry potrafią rozkazywać wilkom. To niepokojące i zadziwiające. Czy to powiązane? - poniekąd podjął wątek zaczęty przez Algernona. - ...zadziwiające, że łowca wampirów w przypadkowej podróży trafia do krainy wampirów. Choć, przyznam, że rozważałem inne względy, które spowodowały że się tu znaleźliśmy, w tym takie, które dotyczą mojej osoby, ale być może to wszystko... - Samwise obrócił się wokoło pokazując ponury świat wokół nich - ...dzieje się z twojego powodu? Czy to możliwe? - w jego słowach nie było nuty oskarżenia. Pytał ponieważ chciał znaleźć odpowiedzi, której wszyscy poszukiwali. - Wiesz co nas tu sprowadziło? Jak możemy wrócić na Wybrzeże Mieczy?

1. Zabieram książkę "Hymny Świtu, tom pieśni do Władcy Poranka", symbol Pana Poranka i wodę święconą - ile sztuk musze ustalić.
2. W wolnym czasie czyta "Hymny Świtu, tom pieśni do Władcy Poranka", chciałby poznać ewentualne wspólne cechy z Akadi, albo innymi bóstwami mu znanymi (domyślam się, że to raczej Lathander będzie bardziej podobny) -> to tak dla zabawy, nie oczekuję że coś z tego się wykluje.
3. Zaprasza Lancelota na tę wyprawę lub kolejną.
4. W walce używa bardic inspiration

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 24-06-2021 o 20:31.
Rewik jest teraz online  
Stary 26-06-2021, 14:04   #110
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację


Powrót do świątyni przyniósł kolejną nowinę. Zrozpaczony kapłan powiesił się, nie mogąc znieść tego, co stało się z jego synem. Paladyn współczuł mu na tyle, żeby zmówić krótką modlitwę w intencji jego duszy, ale nie odczuwał wyrzutów sumienia. Zrobili, co było trzeba. Zrobili to, co Danovich powinien zrobić sam już dawno. Zrobili to, co Nicodemus sam zrobiłby na jego miejscu, a przynajmniej tak mu się w chwili obecnej zdawało.

Młodzieniec nie był zwolennikiem szabrowania kościołów, ale sam również skorzystał z okazji i zabrał butelkę wody święconej. Nie wątpił, że Pan Poranka nie miałby mu za złe tego czynu. W końcu chciał ją wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Czekając na towarzyszy, zastanawiał się nad ich wyjątkowo spokojną reakcją na swoje wyznanie. Nikt póki co nie zadawał pytań, co było Paladynowi na rękę. Być może była to kwestia zaufania, a może zwykła ostrożność bo przecież Strahd ciągle mógł kręcić się w okolicy. Bez względu na prawdziwy powód, udało się uniknąć nieprzyjemnej rozmowy i rozdrapywania przeszłości.

***

Początkowo spokojną podróż do Madame Evy, przerwało kolejne pojawianie się tajemniczego kościanego jeźdźca, którego poprzedni podarek znajdował się teraz w posiadaniu Rity. Mora nie był w stanie niczego dowiedzieć się na jego temat, ale wciąż była szansa, że któreś z towarzyszy będzie miało więcej szczęścia. Tym razem jeździec nic dla nich nie miał. Wydawało się jednak, że stara wskazać im drogę do obozowiska, co tylko bardziej skonfundowało paladyna. Czyżby faktycznie starał się im pomóc? Moze.ksiega też była jakaś wskazówką, której jeszcze nie pojęli. Może jeździec nie był sługą wampira, tylko jego ofiarą? Niestety nie dane im było uzyskać jakiejkolwiek odpowiedzi. Szkielet zniknął tak szybko, jak się pojawił, a pieszo nie mieli szans go dogonić.


Niedługo później dalsze rozmyślania Nicodemusa zostały przerwane przez pojawianie się wilczej watahy. Być może przez chwilowe rozkojarzenie, ale młodzieniec nie zauważył ich na tyle szybko, żeby nie dopuścić do starcia, w wyniku którego ucierpiał Couryn.

- Odejdźcie! Nasze stado jest większe i kąsa mocniej. - jakby na potwierdzenie jego słów, Rita przepołowiła właśnie jednego - Uciekajcie! Chcemy tylko przejść. Nie musimy was zabijać. - zawołał i wilczym zwyczajem odsłonił zęby. Nie był zaskoczony efektem. Zwierzęta rozsądnie wybrały ucieczkę.

Początkowo zignorował pytania, podchodząc najpierw do Couryna. Położył dłoń na jego ramieniu i natchnął niego ciało odrobiną uzdrawiającej magii. Dopiero wtedy zwrócił się do Algerona i Sama.

-Nie mam władzy nad wilkami, jak wampiry, ale potrafię je zrozumieć i potrafię z nimi rozmawiać. To pokłosie więzi, o której wcześniej wspomniałem. Jeden z niewielu pozytywnych aspektów. - krótko wyjaśni - Prawdą jest, że nie tylko wilki, ale też inne stworzenia nocy, są poddane krwiopijcom. Zapewne skrzydlaci słudzy Strahda obserwują nas od spotkania na cmentarzu, o ile nie od samego zjawienia się w tej krainie. Wolałbym przeprowadzić tę rozmowę w miejscu, gdzie łatwiej będzie się nam upewnić, że słowa nie dotrą do nieodpowiednich uszu. - wiedział, że nie na taką odpowiedź liczył Samwise, postanowił więc dodać - Nigdy wcześniej nie słyszałem o Barovii i o Strahdzie. Wątpię, że tamten wampir też o nich słyszał. Nie sądzę, że znaleźliśmy się tu za moją przyczyną, ale chętnie usłyszę też twoja historię.

Lay on Hands na Couryna - nie mam jak teraz rzucić: 1d6


 

Ostatnio edytowane przez shewa92 : 26-06-2021 o 23:02.
shewa92 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172