Dziki okazały mnóstwo rozsądku, bowiem wycofały się. A Felix i jego kompani też mogli mówić o szczęściu, bowiem rozjuszony dzik wcale nie jest łatwym przeciwnikiem. Ale warchlak wrócił do stada i niedoszli oponenci rozeszli się w różnych kierunkach. Zapewne ani jedni, ani drudzy nie pragnęli ponownego spotkania.
* * *
-
Najpierw stado dzików, teraz stado dzikusów - mruknął niezadowolony Felix, gdy zza krzaków wynurzyła się grupka odzianych w skóry prymitywów. Tamci mieli przewagę liczebną, a śmierć od byle jak skonstruowanej broni była tak samo zła, jak śmierć zadana klingą z najlepszej stali. Co gorsza dzikusom towarzyszył ktoś różniący zdecydowanie różniący się od pozostałych wyglądem. Jakaś odmiana czarownika?
-
Zabijcie szamana! - zawołał, przekrzykując okrzyki przeciwników. Istniała pewna szansa, że gdy najważniejszy z dzikusów padnie, to inni uciekną. Sam by go zaatakował, ale miał na głowie inne sprawy - dzikusów, którzy znajdowali się dużo bliżej.
Rzucił wodze na najbliższy krzew, po czym wypalił z garłacza w najbliższego przeciwnika.
Gdyby czas i bogowie pozwolili, mógłby strzelić raz jeszcze, tym razem z pistoletu, nie sądził jednak, że szczęście dopisze mu aż w takim stopniu. Gdyby jednak dzikusy znalazły się zbyt blisko, pozostawało sięgnąć po rapier i lewak.