Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2021, 07:33   #84
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały


Dłonie Juliana bębniły bezdźwięcznie o kolana, starając się naśladować werble, lecz ku jego frustracji nie potrafił utrzymać rytmu. Melodia też mu umykała. Po głowie wciąż kotłował się wynik bitwy księżycowej i to co tam zastali.
Rajderzy Loksleya byli tylko czyimiś pomagierami.
To piekielnie komplikowało sytuację.

Złośliwe pikanie zegarka wyrwały Jacksona z zamyślenia.
Pierwsze samodzielne spotkanie z Theodorą Spencer odnośnie omówienia negocjacji.
Które przeprowadzą za jakieś dwa miesiące.
Dwa miesiące zamknięcia w tej ograniczonej przestrzeni…

*

Z racji ograniczonej przestrzeni jedynym miejscem stosunkowo wygodnym do prowadzenia rozmów była kuchnia. Theodora siedziała wciśnięta we wnęce ze stołem na średnio wygodnym siedzisku. Dla relatywnej wygody Julian usiadł na skraju, by móc wyciągnąć nogi. Ktokolwiek projektował KRa zrobił to z myślą o maksymalnym wzroście sto osiemdziesiąt, z czego Jackson brał przekonanie że tenże projektant musiał być zakompleksionym karyplem. Moment przyglądał się stukającej w klawiaturę dziewczynie. Lśniące, ciemne włosy zaplecione w warkocz, gładziutka twarz, subtelny makijaż, zgrabna figura wyrzeźbiona sportami rekreacyjnymi tylko nie przesadnie tak by biust i biodra miały należyty kształt. W rozpiętym lekkim kombinezonie wyglądała tak że gdyby Julian był jej rówieśnikiem to straciłby głowę i nie śmiałby powiedzieć do niej słowa.
Ale nie był.
Był starszy o dziesięć lat gorzkich sercowych doświadczeń i nauki robienia dobrej miny do złej gry. Wyuczone ruchy, sposób mówienia oraz gesty choć subtelne kłuły go w oczy i przypominały że ma do czynienia ze Spencerami.
Obrzydliwie bogatymi putasami.

Każdy na tym świecie jest zachłanny i pazerny, każdy tylko chce pieniądze i koncerny.
Kilku frajerów rządzi tego świata polityką a potężniejsi z nich myślą o władzy nad galaktyką.

Jackson wpatrywał się w twarz młodej Spencerówny która w końcu odwróciła laptopa do niego i zaczęła mówić patrząc mu śmiało w oczy.

Powtórka z tego co im wałkowali w Green Mountain.

Dla Jacksona było to jak powrót do biura albo na studia gdzie podczas “pracy grupowej” osoby zaangażowane emocjonalnie w swoją pracę potrafiły dziesiątki razy powtarzać materiał do porzygu. Julian słuchając Theodory wciąż nie mógł zdecydować czy pójść na współpracę czy wykorzystać sytuację i wylać na nią całą swoją niechęć wobec Spencerów.

- Wszystko jasne? - zapytała w końcu dziewczyna.

Jackson przeciągnął ciszę aż stała się irytująca po czym poprawił okulary i odezwał się spokojnym tonem podobnym do nauczycielskiego.

- Jasne. Zacznijmy od dowiedzenia się ile możemy od załogi. Resztę pośrednich celów będziemy mogli zrewidować dopiero kiedy się czegoś juz dowiemy.

- Zrewidować? Chyba wszystko jest dostatecznie dopracowane.

- Tak. Zrewidować. Zmienić, dodać, odjąć. Nie mamy zielonego pojęcia co się dzieje poza naszą planetą. Musimy być elastyczni z tym etapem.


“No dalej, dzieciaku, skapnij się że robisz z siebie idiotkę z tymi powtórkami” - zazgrzytał zębami w myślach.

Spencer lekko przesunęła się odwracając się całkiem do Juliana i nachyliła się nieznacznie ku niemu.

“No i chuj bombki strzelił.”

- Możesz podać jakiś przykład co właściwie masz na myśli? - zapytała spokojnie, choć twarz jej lekko stężała.

"Oczy dziewczyno, oczy cię zdradzają."

- Przykładowo, wchodząc na pokład przywitał nas pierwszy oficer z którym zamieniłem parę zdań. W skrócie - Illyria wspomaga akcje zbrojne w regionie przeciw piratom tak pro publico bono.

Theodora otworzyła szerzej oczy.

- Czemu mówisz to dopiero teraz?

Jackson wzruszył tylko ramionami uśmiechając się uprzejmie.

- Muszę potwierdzić tę informację i poznać szczegóły. Ma sens bo lepiej kosić piratów zanim urosną w siłę, a i Illyria może w ten sposób zdobywać kontakty oraz przysługi.

Chwilę mierzyli się wzrokiem. Czując że ma inicjatywę Julian podniósł się z siedzenia i przeciągnął.
- Mamy prawie dwa miesiące zanim dotrzemy na miejsce. Jeszcze zdążymy się dowiedzieć tego i owego. Myślę że ważniejsze jest byśmy się nie pozabijali przez ten czas zamknięci w tej puszce. - rozluźnił ramiona - Wybacz mi proszę jeżeli jestem opryskliwy, muszę odpocząć. Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie. Możemy coś po prostu zjeść?

Kolejna dłuższa chwila ciszy. Julian starał się zachować swobodną postawę pomimo jadowitych myśli które krążyły mu po głowie. Czy Młoda chciała ustalić hierarchię? Może próbowała wykazać się profesjonalizmem? Nie czekając dłużej na odpowiedź otworzył składzik i wygrzebał z niego paczkę ciastek wraz z kartonem soku.

- I powiedz mi… Dobrze ukrywam napięcie? Widać je po mnie? Ujdzie w kontaktach z jakimiś oficjelami? - spróbował przekierować uwagę Spencerówny na inne bardziej produktywne tory.

*

Dużo lepiej natomiast stosunki układały się z resztą załogi. “Superball” Johnson, sierżant z sił GMB, weteran spod Hartford, był wielkim, łysym facetem przy którym podrasowany karabinek którego używał wydawał się malutki. Odpowiadając za ochronę dał jasno do zrozumienia że nikt nie wychodzi poza prom bez niego i zawsze na pokładzie mają pozostać co najmniej dwie osoby. Manul zapytał Superballa czy może z nim ćwiczyć, czym sobie zaskarbił sympatię wielkoluda, choć komandosowi do pięt nie dorastał ani w pompkach, ani w podciąganiu na drążku czy przysiadach ze skrzynią na plecach. Dwójka pilotów natomiast stanowiła dość ciekawy duet - Liam Arkin był doświadczonym pilotem który osiedlił się na Amerigo kilkadziesiąt lat temu odchodząc z roboty na statku kupieckim. Miesiąc przed wybuchem wojny przeszedł na emeryturę po obfitującej w przygody karierze lotniczego kuriera. Barbaretta Morne tak jak Julian ukończyła studia z telekomunikacji na pierwszym stopniu. Na ich promie pełniła rolę drugiego pilota, ale zajmowała się głównie nawigacją i łącznością. Była niewiele starsza od Juliana, jednak też nosiła się wyjątkowo regulaminowo. Po okiem Arkina szkoliła się z pilotażu na czym była czasami wprost irytująco skupiona przesiadując w kokpicie każdą wolną chwilę.


***

Z Caesar’s Crown do Lummatti podróż miała trwać dokładnie 37 dni w ramach 5 skoków między którymi przemieścić się miał kupiecki statek kosmiczny ochrzczony jako “Happy Merchant”. Większość czasu miało zabrać tak naprawdę chłodzenie napędów i gromadzenie mocy na kolejny skok, dlatego też wszyscy goście mieli aż nadmiar wolnego czasu. Jako że miejsca na statku było niedużo KR-61 musiał służyć Amerigańczykom za kwaterę i ich prywatną ładownię, której pomimo sporego zaufania do kupca zawsze ktoś z delegacji pilnował.
Jackson pożytkował okres podróży jak tylko mógł - relaksował się, ćwiczył lub wybierał się na rozmowy z oficerami jumpshipa, a od czasu do czasu również na obiad lub kolację z samym kapitanem. Happy Merchant należał i był dowodzony przez Abrahama Grunbauma, jowialnego kupca w średnim wieku, który już od dobrych kilkudziesięciu lat zajmował się handlem międzygwiezdnym. Był to człowiek wyjątkowej uprzejmości i gościnności, lecz Julian czuł że jest to też człowiek biznesu i wielkiego intelektu, który wypatruje kiedy tylko może okazji do zrobienia interesu. Zwykle też podczas takich spotkań uczestniczyła w nich Theodora. Ku swojemu zaskoczeniu Jackson odkrył że kupiec odnosi się do młodej Spencerówny z wyjątkowym szacunkiem. Co więcej słuchając pytań dziewczyny zdał sobie sprawę że wie ona więcej o zewnętrznym świecie niż dawała po sobie poznać. Julian próbował wywiedzieć się więcej o sytuacji, aż podczas pewnej kolacji Abraham zagadał go.
- Panie Jackson, kto jest dowódcą waszej ekspedycji? - kupiec zadał mu pytanie po czym wziął do ust kęs sojowego kotleta.
Całe kosmiczne jedzenie wydawało się być zrobione z tanich zamienników doprawionych za dużą porcją przypraw i pastą ubogacającą.
Julian chciał odpowiedzieć ale się zawahał. Widząc zamyślenie na twarzy młodego mężczyzny Abraham uśmiechnął się szeroko.
- Lubię pana, Jackson, ale ciężko takim chłodem od pana w kierunku tej dziewczyny że można by chłodzić w tym napoje.
- Nie gryź ręki która cię karmi?
- zapytał Julian.
- Aha. - kupiec uśmiechnął się jeszcze szerzej - A czym można zapłacić gwiezdnemu kupcowi za konkretne zlecenie?
- Czymś uniwersalnym… czymś o wiadomej wartości… c-billami!
- A jaki z tego wniosek?
- W kolonii takiej jak nasza… jedynym źródłem c-billów są kupcy.

Abraham Grunbaum pokiwał głową.
- Proszę pamiętać że od tego kto dowodzi, ważniejszy jest ten kto płaci za to wszystko. Macie opłacony przelot tam i z powrotem wraz z ewentualnym towarem. Dla własnego dobra… niech pan postara się polubić pannę Spencer.

***

Lummatii podobnie jak pozostałe planety Ligi Lothiańskiej była globem skutym przez śnieg i lód. Wraz z pozostałymi planetami tego państwa stanowili największego eksportera żelaza, miedzi i futer dla Magistratu Canopus oraz Konkordatu Tauriańskiego. Lothianie bardzo się starali by handlem odbudować zrujnowaną w pierwszej połowie wieku gospodarkę. Dlatego oczywistą opcją było między innymi umieszczenie na orbitach planet wielkich stacji pełniących zarówno rolę przeładunkową jak i serwisową dla zawijających tutaj okrętów.
Happy Merchant zadokował właśnie do takiego obiektu, by przyspieszyć naładowanie napędu Kearny-Fuchidy. Operacją ładowania miała nadzorować załoga stacji, więc zezwolono załodze na odrobinę luzu. Amerigańczycy po krótkim namyśle postanowili również przejść się po stacji, Grunbaum przydzielił im nawet jednego marynarza by robił za przewodnika i pomoc w “wycieczce”. Jackson, Spencer oraz Superball wraz z załogantem nazywanym przez wszystkich “Kotwicą”.
W czwórkę zapuścili się w odmęty stacji.

***

Po parugodzinnym szwendaniu się po korytarzach stacji kosmicznej wylądowali w lokalnym barze. Przy dość specyficznych dźwiękach bałałajki dostali posiłek który po tym co jedli w trakcie miesięcznej podróży wydawał się przepyszny. Zapili obiad szklanką lokalnego alkoholu pędzonego na powierzchni Lummatii. Stacja fascynowała jako nowe miejsce, ale czar ten prysł szybciej niż można się było spodziewać. Było to zwyczajne miejsce, inne, ale nie powodowało opadnięcia szczęki, szczególnie po spędzeniu tygodni pod ziemią w bazie Minutemenów.
- Goście którzy się na nas gapili wychodzą. - mruknął Kotwica nie podnosząc za bardzo wzroku.
- Boisz się bandytów? Tutaj? - zapytał Superball.
- Jeżeli odlatują dzisiaj w ciągu godziny i nie mają zamiaru tu wracać to mogą szukać okazji. - odparł Kotwica.
- Siły ochrony mogą zakazać odlotów, albo zablokować śluzy. - stwierdził Julian.
- Nie, jeżeli ktoś kogoś przekupi. A wy mili państwo wyglądacie co najmniej na jaśnie państwo za które rodzina da solidny okup.
Wyszli po kwadransie i ruszyli prosto w kierunku gdzie znajdował się zadokowany Happy Merchant. Idąc przez korytarze mijali techników, pracowników i mieszkańców stacji. Aż dziwne było że ktokolwiek w takim miejscu mógł się zajmować rozbojem.
Gdy byli na skraju strefy doków w dość wąskim i krótkim korytarzu idący na czele Kotwica zatrzymał się.
- Do tyłu, już! - syknął, odwracając się i zaganiając resztę.
W głębi korytarza do którego zmierzali rozległ się charakterystyczny wizg i przestrzeń przed nimi zalało światło bijące od pulsującego promienia lasera. Kotwica padł na podłogę kiedy wiązka praktycznie odcięła mu nogę w kolanie. Superball chwycił go jedną ręką i odciągnął drugą dobywając karabinek przypięty do uda. Julian dobył swojej szabli, którą trzymał przy pasie i mały pistolet, który dość nieporadnie odbezpieczył. Idąca pomiędzy nimi Theodora stała osłupiała nie mogąc się ruszyć.
- Zajmę się nim, pilnuj tyłów! - warknął Johnson.
Nie zdążył skończyć pierwszego słowa gdy trzy metry od Jacksona z wnęki serwisowej wysunęło się jeden za drugim dwóch mężczyzn w kombinezonach kierując w jego stronę dwa dziwnie wyglądające pistolety. Polegając na odruchach Jackson zrobił krótki wypad wyrzucając przed siebie rękę, z gwałtownym ruchem nadgarstka. Cios był lekki, podobny do sportowego, lecz kciuk dociskał rękojeść nadając ostrzu więcej impetu.
Pistolet wystrzelił wydając dziwny ledwie słyszalny odgłos, ale ten zaraz się urwał gdy właściciel broni dostał paskudne trafienie końcem ostrza po szyi. Pancerny stop, doskonale naostrzony przeciął kombinezon bez problemu i zagłębił się w ciało. Z rany trysnęła krew. Jego towarzysz zwlekał i wystrzelił.
Theodore chwyciła się za głowę, skuliła i zaczęła wrzeszczeć. Julian zachwiał się, wznosząc lewą rękę z pistoletem maszynowym na co napastnik schował się z powrotem do wnęki.
Za to z korytarza z którego przyszli wyszedł kolejny człowiek z uniesioną bronią - kolejnym dziwnym pistoletem. Seria cichych czmoknięć wdarła się w panującą kakofonię. Jackson usłyszał też ciche trzaski, czując że coś lekko uderza go w napierśnik. Skierował pistolet w stronę nowego napastnika i nacisnął spust do oporu. Odrzut szarpał ręką okularnika starającego się skierować nawałę ołowiu tamtego. Większość kul chybiła, ale te kilka które sięgnęły celu rzucając go na jedną ze ścian.
- Gaz! - warknął Superball, chwytając karabinek w jedną rękę, drugą zasłonił nos i usta.
Promień lasera został przerwany, a potem nastąpił huk eksplozji i z korytarza uderzyła w nich chmura szrapnęli i dymu.
Julian zrozumiał czym były te ciche trzaski. Tamten strzelał z jakiegoś pistoletu na kapsułki z gazem. Nozdrza mu zatkało i poczuł mdłości. Schylił się, pistolet wypadł mu na ziemię ze stuknięciem, na szczęście bez przypadkowego strzału. Dłonią zasłonił usta. W kącie pola widzenia zauważył jeszcze że człowiek którego chlasnął szablą trzyma się za gardło, leżąc na ziemi. Jego kumpel właśnie wysuwał się z bezpiecznej kryjówki i wzniósł znów swoją dziwną broń. To musiał być jakiś soniczny ogłuszacz czy ki diabeł, dlatego tak nimi miotało. Julian pchnął po łuku szablą wbijając jej pióro w jego bok i napierając całym ciałem. Tamten nie miał jak się cofnąć przed ostrzem więc weszło ono głęboko zanim szermierz przewrócił się na plecy. Superball dotąd pilnujący przodu odwrócił się i oddał krótką serię dobijając przeciwnika. Potem podobną posłał w korytarz. Potem już Julian nie widział.

***

Julian obudził się parę godzin później w ciasnym pokładzie medycznym Happy Merchanta. Theodora leżałą na kozetce obok z podłączoną kroplówką. Pokładowy medyk sprawdzał odczyty z aparatury, ale uspokoił go - nawdychali się po prostu gazu obezwładniającego.

Przez resztę dnia trwało dochodzenie na stacji. Nie dało się przesłuchać żadnego z napastników, ponieważ wszyscy zginęli od ran. Byli załogantami innego jumpshipa o dość szemranej reputacji i jak przewidywał Kotwica mieli dzisiaj odlecieć. Kapitan tamtej jednostki odciął się od bandytów mówiąc że byli to nowi załoganci i nie miał pojęcia o ich planach. Sam Kotwica musiał pozostać na stacji - laser okaleczył jego nogę i musiał zostać poddany zabiegowi, który kapitan Grunbaum opłacił swojemu pracownikowi.
Jacksona i Spencer odwiedził na pokładzie medycznym Superball w bardzo dobrym humorze. Na pytanie co się działo rozciągnął usta w szczerym uśmiechu. Człowiek który ich przyszpilił laserem miał podwieszony granatnik który nie wypalił. Znaczy wypalił, ale granat pozostał w tubie i tam eksplodował rozrywając broń i jej właściciela. Sierżant za to dużo bardziej zaczął rozwodzić się nad tym jak Julian obronił Theodorę przed trójką napastników siekając ich i faszerując ołowiem. Jackson zauważył że Superball mruga do niego co jakiś czas. Skołowana Spencer wydawała się wierzyć w każde słowo sierżanta, natomiast Julian tylko uśmiechnął się skromnie.
Z konsternacją zauważył że zadanie śmierci z tak bliska w sytuacji zagrożenia nie stanowiło dla niego problemu.

***

Druga część podróży miała zająć trzy tygodnie i jeden dzień. Happy Merchant wyruszył bez opóźnienia, Kotwica miał zostać zgarnięty w drodze powrotnej. Atmosfera jednak dopisywała - szczególnie na promie Amerigan. Między Spencer a Jacksonem zniknęły wcześniejsze lody. Szczególnie dziewczyna zyskała dużo więcej zaufania do mężczyzny który dalej był lekko zmieszany ale w jego postawie zniknęła pewna... wyższość. Czuł się utemperowany. Czyżby znów Doe miała rację z tym że Julian uważał się za mądrzejszego… lepszego od innych?
Również w rozmowach z kapitanem Grunbaumem dało się wyczuć zmianę. Może nie wierzył w to że Julian naprawdę był mechwojownikiem z peryferyjnej planety? Teraz mówił do niego nie jak do uczniaka lub kogoś młodszego, a naprawdę jak do kogoś dorosłego. Bardzo to Jacksona ucieszyło i napawało dumą.
Ciekawe czy jego ojciec byłby równie z niego dumny?

***

- Macie zgodę na zejście z orbity. Miękkiego lądowania.
- Dzięki. Trzymajcie się.
- odpowiedział Arkin kończąc procedury startowe.
KR-61 został wyrzucony przez luk poza obręb statku kupieckiego, odpalił silniki i zaczął powoli ustawiać się do lądowania na Illyrii. Wszyscy pasażerowe na swoich siedzeniach przypięli się gotowi na nadchodzące pieruńskie turbulencje. Superball wyszczerzył się do swoich podopiecznych. Spencer nerwowo zaciskała dłonie na kolanach. Julian wpatrywał się gdzieś w sufit ale odpowiedział ochroniarzowi uśmiechem. Sięgnął ręką ku Theodorze i uścisnął jej ramię.
- Będzie dobrze. - powiedział.
Dziewczyna odpowiedziała mu nerwowym uśmiechem.
- Aha.
- Będzie. Tylko trochę zatrzęsie.
- Kurs wyznaczony. Zaczynamy zejście w atmosferę. Ostatnia szansa zapiąć pasy.
- rozległ się z głośników głos Barbarrety.
- Wszyscy zapięci. Dawać mnie te windę do piekła. - zarechotał Johnson do interkomu.

*

Podróż nie trwała długo, ale wszystkich zdołało solidnie wytrząsać, tak że nawet kiedy płozy promu uderzyły o płytę lądowiska stołecznego miasta Illyrii pozostali na swoich miejscach.
Rozpięli pasy, podnieśli się ostrożnie, Morne wyszła z kabiny pilotów, sprawdziła czy wszystko w porządku z pasażerami.
Cały kwadrans zajął zanim się do końca ogarnęli i otworzyli właz. Tym razem za nim nie znajdowała się jedna z ładowni Happy Merchanta, ani czerń pustki kosmicznej.
Za włazem znajdowała się Illyria, w całej swojej surowej i zimnej okazałości oraz stolica planety zahartowanych Skandynawów chlubiących się swoimi gwiezdnymi stoczniami.
Tu też znajdował się ich cel - placówka ComStaru. Ich nadzieja na przechylenie szali w wojnie na Amerigo.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 28-06-2021 o 07:36.
Stalowy jest offline