Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2021, 20:42   #12
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

Morze i niebo zlały się w jedno. Mistyczne połączenie żywiołów. Nieposkromiona żądza trawiąca Geba dzikim ogniem, upominała się o zaspokojenie.Tylko jedna kobieta na świecie mogła dać mu satysfakcję. Głodny wdzięków swej siostry, rzucił się ku niej i nikt i nic nie mogło go powstrzymać, by dokonało się ich zjednoczenie.
Zakazana miłość skryta w mroku, przeobraża się w bluźniercze zespolenie ciał i zmysłów.
Szu ryczy ze wściekłości, gdy miłosne płomienie, rozświetlają ciemności nocy. Jego głos rezonuje i niesie w najdalsze krańce ziemi.
Cała enneada złorzeczy i drży z oburzenia. Ci, którzy złamali prawo nic nie robią sobie z ich karcących spojrzeń i pogróżek.
Zanurzeni w sobie delektują się i karmią nawzajem rozkoszą, euforią i ekstazą.

Płowe bałwany tańczą na wzburzonych wierzchołkach morskich szczytów. Kręcą się, kłębią i rozbijają z donośnym jękiem. Resztki ich ciał wzlatują pod niebiosa. Drobniutkie krople w których przezroczystej powierzchni migoczą refleksy miłosnych błyskawic.
Miniatura kosmicznego upojenia, trwająca mniej niż mrugnięcie powieką. Narodziny, życie, śmierć. Odwieczny krąg egzystencji.
Encore! - szepce do ucha swego brata, Nut.




„W morzu dociekań toną statki hipotez.“
Sławomir Wróblewski


Stalowe burty i grodzie piszczały i jęczały, jak skazaniec na katorgach. Korytarze na całym statku wypełniało głuche dudnienie, szmery i trzaski. Oceaniczne fale z mocą stu tysięcy turów waliły w stalowe boki “Batorego”, jakby wszyscy bogowie mórz i oceanów, naraz dopominali się ofiary za lata swej łaskawości i błogosławieństw. Czyżby nadszedł czas spłacić trybut?

Dla marynarzy i załogi transatlantyku szalejący sztorm, nie był niczym dziwnym. Razem przeżyli niejedną burzę i nawałnicę, ataki niemieckich u-bootów i naloty Messerschmittów. Potężny statek bez większego trudu parł naprzód, mimo przeciwnych fal i wiatrów. Kapitan Ćwikliński od pięciu godzin nie schodził z mostka. Osobiście doglądał kursu i cały czas obserwował ruchy fal i chmur. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało mu, że sztorm potrwa jeszcze wiele godzin, jeśli nie dni. I choć wyraźny frasunek malował się na jego twarzy, to oficjalny komunikat do pasażerów brzmiał nader optymistycznie i uspokajająco.

Na niewiele się to zdało, gdyż większość pasażerów nie było przygotowana na tego typu morskie fenomeny. Każdy oczywiście zdawał sobie sprawę, że na morzu może kołysać, że pogoda może być różna i nie zawsze będzie świecić słońce i wiać ciepła bryza, ale wysokie na kilka pięter fale, kłębiące się nieustannie morskie bałwany, potężne pioruny i ciągły huk morza i nieba, były zbyt wielce dojmującym doświadczeniem dla znacznej części uczestników rejsu.




“Ja to chętnie napiłbym się kawy, ale wszyscy myślą, że ja tylko wódę, no i stawiają, a ja nie mam śmiałości, żeby im odmówić.”
Jan Himilsbach


Barbara
Kołysanie, bujanie, falowanie. Bujanie, chybotanie, kolebanie. Fala za falą. Ciągła fluktuacja. Góra, dół. Góra, dół i na boki. Raz w prawo, raz w lewo. Kołysanie i kiwanie, wewnątrz i na zewnątrz. W głowie, w żołądku i na oceanie. Szumy, trzaski i ciągle ta chwiejba. Ani chwili spokoju. Jeden i niezmienny rytm. Góra, dół i na boki. Raz w prawo, raz w lewo i tak wciąż od wielu, wielu godzin.

Emaliowana miska, ręcznik, szklanka wody i blister aspiryny.
- To ci pomoże - zapewniała poznana wczorajszego wieczora koleżanka. Taki chuj, chciałoby się rzec, ale Barbara pochodziła z dobrego domu i nie używała tak ohydnych i plugawych słów. W myślach przeklinała tylko swoją głupotę i swobodę obyczajów, jakiem dała się ponieść.

Teraz musiała odpokutować za swoje grzechy. Ciało i umysł cierpiały glątwę. Kacowe katusze zdawały się nie mieć końca. Krzyk bólu i łaknienie współczucia rozrywały ją na strzępy. Wieloletnie nawyki nie pozwoliły jednak żalić się na głos. Znosiła, więc swoją karę w milczeniu i pokorze.

A jej dusza wyswobodzona z kajdan cielesności, wzlatywała pod niebiosa szukając wytchnienie i ukojenia.




"Chodzę i pytam
Gdzie jest moja szubienica"
Rafał Wojaczek


Jakub
Snuł się jak duch. Przemierzał kolejne pokłady szukając ludzi i towarzyszącego im gwaru. Pragnął zatracić się w tłumie, gdyż tylko wtedy społeczna banicja na którą sam siebie skazał, nie doskwierała mu tak bardzo. Tylko otoczony przez szary tłum, paplający i śmiejący się bez sensu, potrafił spojrzeć na wszystko z oddali. Nabrać odpowiedniej perspektywy i wyciągać wnioski.

Szwędał się po pokładach, odwiedzał każdą salę i ogólnodostępny pokój, a stukot jego kroków ginął w panującym wszędzie monotonnym, sztormowym hałasie. Wszystko na marne. Gdzie nie spojrzeć tylko tacy sami, jak on samotnicy, outsiderzy i wyrzutki, albo co gorsza pary przyjaciół lub kochanków.
Uciekał od nich, szybki krokiem, prawie biegnąc na oślep przed siebie.

Przeszedł statek od burty, aż po rufę. Od maszynowni, aż po samą sterówkę. Nigdzie nie natrafił na ludzkie stado, które by go przyjęło i wśród którego mógłby się zatracić. Szalejący na zewnątrz sztorm wystraszył niemal wszystkich i zmusił do zamknięcia się w kajutach.

Stanął przy wielkim bulaju, znajdującym się na pokładzie spacerowym. Oddzielony podwójną szybą od szalejącego żywiołu, podziwiał piękno i potęgę natury. Niespodziewanie huki i trzaski, jakie wydawał z siebie odpierający ataki, dzikich fal, stalowy kadłub, ucichły.
Bębenki nadęły się od nadmiernego ciśnienia i cichy szmer wypełnił wnętrze jego czaszki.
Dyskretne bicie serca zaczęło szeptać mu do ucha.
Puk, puk… puk, puk.... puk, puk

Przed jego oczami setki ton wzburzonej wody przelewały się z miejsca na miejsce. Kolejne miliardy drobniutkich kropel kończyło swój marny żywot na szklanej tafli i ściekało powoli w dół. W oddali, na granicy niewidocznego horyzontu, rozdzierały ciemność przepotężne błyskawice, których blask wypalał się na siatkówce, niczym na fotograficznej kliszy. Ich wizerunek przez kolejnych kilka sekund trwał pod jego powiekami.
Echa pierwotnych lęków, archetypicznych wyobrażeń pulsowały w jego myślach. Czuł się, jak młody homo erectus, który po raz pierwszy obcuje z zewnętrznymi bogami. Esencja natury, skoncentrowana do granic możliwości, chełpiła się przed nim swą mocą, kusiła nieposkromionym pięknem.
Wabiła, by zanurzył się w jej odmętach, by zatonął i zatracił się na zawsze.

Jakub poszedł na dno…





“Whispers of the night
Echoes of goodbye
I can't stand it no more”
Dark -”In the shadows”


Wieczór nie przyniósł wytchnienia, ani krztyny ulgi. Monstrualne fale, bez ustanku łomotały w burty “Batorego” Huk wzmagał się z każdą godziną i niósł się dudniącym echem po wszystkich pokładach.
Browar, wóda, gin. Kto posiadła żelazny żołądek i mocną głowę, to właśnie w ich ramionach mógł szukać otuchy i pocieszenia.
Reszta skazana była na modlitwy i bojaźń w milczeniu.




Barbara
Ile to może trwać? Jak długo? Kiedy to się skończy? Wciąż te same pytania dręczyły Barbarę. Powracały jak bumerang, albo pies przybłęda, który za nic nie daje się przegonić.
Sama nie potrafiła stwierdzić, czy chodzi o sztorm, czy o kaca, który nie dawał jej ani chwili wytchnienia.

Nie miała siły wstać z łóżka. Jedynie dzięki pomocy obcych w gruncie rzeczy ludzi, jeszcze jakoś egzystowała. Trwała na pokładzie.
Piła wodę z cytryną. Łykała aspirynę za aspiryną i pozostawała w monotonnym ciągu krótkich drzemek i bolesnych przebudzeń.

Pukanie do drzwi. Uderzenia silne i krótkie brzmiały, jak walenie tysięcy taranów w mosiężne wrota.
- Proszę - wyszeptała.
W drzwiach stanął wysoki mężczyzna w za dużej, o co najmniej o jeden rozmiary, bordowej marynarce.
Blondyn odgarnął opadającą na lewą powiekę grzywkę i uśmiechnął się do ledwo żywej Barbary.
Czyżby go znała?
Czyżby już gdzieś się spotkali?

Kolor jego stroju raził ją w oczy, sprawiając niemal fizyczny ból. Gorąca łza spłynęła wolno po jej policzku.
- Dobry wieczór - rzekł aksamitnym barytonem - Nazywam się Piotr Daszyński. Czy mogę zająć pani chwilę?
Obcy mężczyzna wchodzi do jej kajuty. Wypadałoby coś powiedzieć. Wstać. Zaproponować krzesło, drinka lub chociaż herbaty. Brak sił nie pozwala na podjęcie jakiejkolwiek towarzyskiej gry. Jedyne na co stać Barbarę, to akceptujące mrugnięcie powiekami.
- Nie zajmę pani wiele czasu - zapewnia gość - Wiem, że ciężko pani znosi panującą pogodę, zatem do rzeczy.
Nie czekając na pozwolenie mężczyzna sięga po krzesło, stojące w kącie i siada przy łóżku Barbary, ustawiając je tak, że oparcie znajduje się z przodu. Opiera się na nim swobodnie i nachylając się w stronę leżącej kobiety, mówi:
- Wiem, że włamano się do pani kajuty. Od razu zaznaczę, że to nie kapitan mnie o tym poinformował. Proszę zatem, aby nie robić mu z tego powodu wyrzutów. Jestem pracownikiem Służby Bezpieczeństwa i choć nie jestem teraz na dyżurze, to mam swoje sposoby, aby wiedzieć to i owo. Moja obecność tutaj nie jest przypadkowa i podejrzewam, że włamanie do pani kajuty ma związek ze sprawą, którą prowadzę. - mężczyzna zrobił długą przerwę, jakby chciał dać Barbarze czas na przetrawienie otrzymanych właśnie informacji - Chodzi o pewnego niebezpiecznego mężczyznę, który podróżuje tym statkiem. To groźny przestępca i zdaje się, że upatrzył sobie panią. Nie da się ukryć, że jest pani ładna i może się podobać. Ten zwyrodnialec często poluje na takie urocze i niewinne dziewczęta, a potem owija je wokół palca i manipuluje wedle swego uznania. Proszę zatem, aby pani na siebie uważała i poinformowała mnie o wszystkich niepokojących sytuacjach. To tyle z mojej strony. Proszę się kurować i nie dać się żywiołom… zwłaszcza tym alkoholowym - dorzucił na koniec mężczyzna.

Bezpieczniak wstał i szybkim ruchem odstawił krzesło na miejsce. Spojrzał jeszcze na Barbarę, uśmiechnął się konfidencjonalnie. Po czym zasalutował dwoma palcami i wyszedł z kajuty.
Kątem oka Barbara zauważyła, że na stoliku zostawił też zdjęcie.




“Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje zapisane ręką demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja.”
Andrzej Sapkowski “Pani Jeziora”


Jakub
Medytacja. Kontemplacja, Modlitwa.
Jak długo trwał w swym marazmie?
Pięć minut? Godzinę? A może kilka dni?
Nie miało to dla niego znaczenia.
Kalliope, Erato, Melopena, Terpsychora, wszystkie były przy nim. Każdą z nich tulił do piersi i każda odwzajemniała mu pieszczoty. Słowo, taniec, muzyka, obraz. Tysiące opowieści wirowało mu przed oczami. Każdą z nich śledził. Starał się zapamiętać. Zapisać. Pióro tańczyło na nieskazitelnej bieli papierowego parkietu. Krótkie frazy, impresje słowne, słowa klucze. Tylko tak dało się utrwalić rozsadzającego go natchnienie. Koślawe znaki. Symbole wieczności i boskiej inspiracji, które następnego dnia mogły znaczyć, tyle co nic.

To nie miało żadnego znaczenia. Jakub lewitował w objęciach weny. Uskrzydlony szeptami antycznych sióstr, unosił się trzydzieści centymetrów ponad chodnikami szarości i codzienności.

Niespodziewanie pomarszczona, wychudzona dłoń ściągnęła go na ziemię. Mydlana bańka marzeń i urojeń, pękła w momencie.
- Uważaj pan - rzekła ubrana w błękitną suknię starucha. Jej szczerbaty uśmiech z miejsca zaczął drażnić Jakuba, jak czerwona płachta byka - Ona się do ciebie zbliża. To zguba. Twoje zatracenie. Śmierć. Pamiętaj, strzeż się kobiety, która przynosi ci laur pokoju i zwycięstwa. To fałszywa przyjaciółka, która pchnie cię w przepaść. Pamiętaj, ona cię zgubi.

Exitium, kurwa mać!

Starucha wolno odchodzi, nie zważając jaki efekt wywołują jej przepowiednie, niczym aktor drugoplanowy, który spełni swą powinność.

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 29-06-2021 o 00:37. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline