Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2021, 19:47   #88
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Baza New Minutemen
Wielka Góra Zielona
5 maja 2999 A.D.


- ...mówię ci, Mały, że dusza istnieje. Prawa fizyki to potwierdzają. Spójrz. Cząstki bezmasowe jak na przykład fotony, nie podlegają rygorowi czasu. Więc widzisz, jak dusza też nie ma masy, to też jest ponadczasowa. Nieśmiertelna. Rozumiesz?

- Skąd ty te pierdoły wyciskasz, Neyman, to ja nie wiem. Skołowalibyśmy ze dwóch jeszcze do kart, to przynajmniej twój żołd też byłby cząstką bezmasową. Dla ciebie.

- Zanim wybuchła wojna spotykałem się z wybitnymi profesorami fizyki i...

- Czołem. Można się dosiąść?

- O, Brian. To ty nie przygotowujesz szpeju na wyjazd?

- Już gotowy.

- No dobra, to czemu swojej blondyny tam nie gruchasz...?

- Spierdalaj, Crickshaw. Kładź karty na stół. Do tego się chociaż nadajesz.

- We trzech to już można zagrywać. Szykujcie się na drenaż portfeli. Jeśli w ogóle was stać na portfel.

Parę minut później...

- Te, a słyszeliście te historie o Warlocku?

- O panie Ishida.

- W polu ma Warlock, to będzie Warlock. Jak Alpha się napierdalała o Hartford z brudasami, a Bravo siedziało w kurorcie na bagnach... - tutaj Mandaryn prychnął, ale niezrażony Mały Johnny kontynuował - To wiecie co nasz Stary odwalił?

- Pomijając to, że nas szkolił?

- Nie siedział z wami cały czas w obozie harcerskim, typie. Jak się czerwonosrajtaśmowi rozkręcili pod Hartford, a i zarazem dostawali bólu dupy bo nie mogli z marszu do miasta wejść, to się zaczęli panoszyć po okolicy. Szczególnie te mendy co lazły później w kolumnach. Wiochy plądrowali i palili, używali sobie, takie tam. Z nudów i czystego skurwysyństwa, wiecie.

- Do brzegu.

- No i zaczęli się kurwie zbliżać do Montpelier. Myślą sobie, pedały niemyte, że nikogo niet w doma, a że miasteczko i schroniska górskie bogate, to opierdolą co nieco i se wakacje ski&spa zrobią. No ale to nasze sąsiedztwo, zaraz by się nam do przykrywki wjebali, może bazę odkryli. I był dylemat. Wytoczyć im armatę w pysk czy udawać, że nas nie ma. Warlock stwierdził, że to pierwsze.

- Były starcia o wioskę?

- No toć mówię. Ja na cieciówce musiałem zostać, jak zwykle, ale większość obsady wzięli do pomocy chłopakom filującym we mieścinie. I Stary z tym swoim szpetnym Jennerem. Przez te parę tygodni zaliczyli chyba z sześć potyczek o wiochę i okolicę.

- Jakim cudem was... nas, nie rozjechali? Czerwoni mieli dość czasu i sił pod Hartford by oddelegować nawet i batalion albo dwa zmotów do przejęcia terenu. Nie dalibyście rady go obronić.

- A chuj jeden wie. Znaczy się, Stary zadbał o to by rozjebać każdego jednego typa i pojazd, co się napatoczył. Zero ocalałych, zero uciekinierów. Najcięższy rajd mieli... coś chyba siódmego czy dziewiątego kwietnia. Ze dwa plutony brudasów, w tym paru gości na technicalu z M-100 Heavy, tym wukaemem.

- Kojarzę. Praprapracośtamwnuk legendarnego Browninga półcalowego? Mocno i szybko walący?

- Może, mniejsza o to. Tego to chłopacy dali radę z wyrzutni i erkaemami na złomowisko wysłać, ale to był tylko początek, bo zaraz potem wyjeżdża kurwa Vedette. Nie ten zwykły, ale jakiś z lżejszym działem. I rakietami. Nie taki letki, bo nakurwiał za to jak pojebany. Jakby nic innego w życiu nie robił. A nad nim górował taki głupio wyglądający mech z jednym laserem. I wystarczył, nasi musieli się cofać.

- Opisz tego mecha. - wtrącił Neyman, a Johnny przekazał co słyszał - Hm. Ultralekka klasa, SLP-2U czy jakoś tak. Slowpoke. Powolniak, chujowa konstrukcja. Ale i tak niemiło, że Bandyci go mieli.

- No długo nie połaził. Bo wyobraź sobie, że Warlock wtedy robi wejście smoka. Wyskakuje spomiędzy podziurawionych góralskich rezydencji, siepie rakietami, nakurwia z laserów i jeszcze jeb butami w dubbsko czołga. Rozpukł się jak chujową piniatę. Ten jakmutam go lazorem trochę pomacał, ale zaraz potem go chłopaki z granatników omietli, a Stary wykończył. Nakurwiał tak mocno, że z tego czołgu i mecha to co najwyżej żyletki czernione sadzą by były, aż podobno się zdezaktywował na parę chwil od tego gorąca i się mało nasz szef nie ugotował.

- Bandyci musieli to widzieć. Czemu nie zaatakowali?

- Bo mieli obsrane pantalony i zaczęli spierdalać, ale wtedy chłopaki się ogarnęli i ich wystrzelali. Żadnych świadków.

- Grubo. Technical to tam pal licho, ale czołg średni i mech, a choćby i ultralekki? Musieli to odczuć. Nie przysłali więcej kogo?

- Był jeszcze jeden bardzo ostrożny podjazd, ale zastawiliśmy na nich zasadzkę. Od tamtej pory nic. Pewnie uznali, że w górach potwór się czai i gryzie.

- Musieli słyszeć wybuchy i wystrzały.

- Panie, w całej okolicy nakurwiali z karabinków w niebo jak brudasy albo strzelali po domach najebani czy naćpani. Plus ciągły łomot w Hartford. Co z tego że sobie postrzelali w Montpelier, skoro zlało się to w biały szum?

- No zobaczymy. Oby nie zarejestrowali sobie tego w tych ich przećpanych łbach. Dawaj, podbijam stawkę...

+++

2 października 2999 A.D.

Dni, tygodnie i miesiące po Bitwie na Magellanie mijały żmudnie i powoli – dla wszystkich spośród Minutemen. Przez większość tego czasu nie widywali bazy pod Wielką Górą Zieloną. Pozostawali najczęściej daleko poza nią (a w przypadku Jacksona bardzo daleko), wypełniając szereg misji mających wykorzystać mechy w najpełniejszy możliwy sposób – zwiad (w tym rozpoznanie bojem), eskortowanie lub atakowanie konwojów, warty i patrole w kluczowych miejscach, szybkie rajdy w stylu hit & run, akcje typu „hunt & kill” przeciw zidentyfikowanym i konkretnym celom. Z rzadka odwiedzali bazę – okazyjnych, drobnych napraw można było dokonać w bazach wojskowych, do bazy (tak górskiej, jak i mobilnego warsztatu, który zdobyli miesiące wstecz pod Middlebury) trafiali tylko przy poważnych uszkodzeniach. Zapasy, chłodziwo i ew. amunicję uzupełniali w ramach łańcucha logistycznego NVDF – i to od wojska otrzymywali „prośby” aby podjąć się pewnych działań. Zazwyczaj też działali w pojedynkę, rzadko kiedy widząc siebie nawzajem przez ten czas.

Nim Julian Jackson i Theodora Spencer wrócili ze stosownymi kontraktami, mieniem i „przyjaciółmi” na Amerigo, Minutemen w pełni wykorzystali „próżnię” po wrażych klęskach na Magellanie, pod Hartford i na wybrzeżach, nie dając oponentom złapać oddechu i wykaraskać się z trudności logistycznych oraz wywiadowczych. Efekt był tylko wzmagany przez szalejące, ulewne burze z deszczem – codzienność pory monsunowej. Rezultatem był szereg wypalonych wraków mechów (tak przemysłowych jak i bitewnych), czołgów, innych pojazdów bojowych, a nawet paru maszyn aerospace pokrywających terytoria Ziaren przejętych przez wroga. Indywidualnie relatywnie małe straty, razem stanowiły bolesną ranę.

Działania te dały też chwilę oddechu dla NVDF. Produkcja wojenna ruszyła pełną parą – nie dość, że przestawiono na nią wiele cywilnych fabryk, to jeszcze sięgnięto po odłożone na półkę technologie. Linie produkcyjne zostały ujednolicone i usystematyzowane. Oprócz różnego rodzaju broni palnej osobistej i środków walki służących do wsparcia, NVDF było wzbogacane o duże ilości nowych APC, w tym ciężkich, o napędzie kołowym i gąsienicowym, w różnych wariantach. Z offsetu (który WSI udało się ocalić z dni Masakry) ruszyła powolna produkcja lekkich czołgów Scorpion i średnich Vedette wz. New St. Andrews. Wprawdzie rodzima produkcja rakiet i wyrzutni SRM i LRM szła niezwykle opornie, to udało się rozprowadzić tzw. RetroTech – wyrzutnie rakiet niekierowanych różnych typów, kaemy i moździerze klasy mech, dużego formatu paliwowe miotacze płomieni i innych cieczy, armaty gwintowane wszystkich trzech klas/kalibrów. Sprzęt ten z powodzeniem trafiał na transportery opancerzone, czołgi, jeepy i gun trucks rodzimej produkcji. Bataliony zmecholi były uzupełniane w stanie osobowym i sprzętowym o weteranów ostatnich walk, podczas gdy milicja ochotnicza puchła w oczach – powstawały całe nowe pułki, a nawet już dywizje.
WSI udało się nawet osiągnąć spory sukces – potwierdziło się bowiem, że Workmeni powymieniali wadliwe i niebezpieczne kaemy domontowywane do ichnich workmechów na lasery małej mocy. Wywiadowcom udało się wykraść parę egzemplarzy i zestaw blueprints. Obecnie obydwie strony dysponowały już bronią SL (fakt, że prymitywną RetroTech – generującą dwukrotnie więcej gorąca), amplifikatorami mocy i pochłaniaczami ciepła. To, plus wspomniane powyżej technologie, wyjeżdżało na pola bitew obudowane stosunkowo mało skutecznym, acz bardzo lekkim i tanim pancerzem komercyjnym bądź przemysłowym.

To były dobre wieści, bo były też i złe. Im dalej w (deszczowy) las pory monsunowej, tym bardziej zaczynały doskwierać problemy związane z nieprzygotowaniem kraju do wojny i katastrofą utraty całości zapasów z Newport, Bennington i Essex oraz większości z Milton. Cywile żyli o głodowych racjach, większość biznesów była pozamykana więc bezrobocie poszybowało pod sufit, vermonckie dolary prawie całkiem straciły na wartości. Doszło do antywojennych protestów, aktów złodziejstwa i szabru czy nawet zamieszek i starć z policją. Wojsko musiało interweniować, dzieląc uwagę pomiędzy misjami polowymi i obroną perymetru a stanem wojennym i godziną policyjną. I jak zazwyczaj w takich chwilach, komuś puściły nerwy. Tu i tam polała się vermoncka krew, i to wcale nie od kuli czy maczety bandyty, najmity czy pirata.
Być może ten stan rzeczy mógł się wkrótce odmienić choć trochę na lepsze - zaplanowano kryzysową rozbudowę upraw i połowów pod Burlington oraz odbudowę pod Milton, a wraz z końcem września zakończyła się także pora monsunowa - pomijając okazyjny deszcz (a raczej oberwanie chmury) i ciągłe, gwałtowne wyładowania burzowe bezdeszczowe, Vermontczycy zabrali się do pracy. Masy ludzkie zostały aktywizowane programami pracy społecznej na wzór antycznego New Deal ze staroterrańskiego USA. Czas miał pokazać jakie będą tego efekty, ale przynajmniej nastroje społeczne zostały chwilowo uspokojone.

Nie obyło się też bez strat. Pomijając kolejne ubytki w Standard Armor do łatania mechów i maszyn aerospace, jeden z Minutemen nie doczekał się przybycia odsieczy. A raczej nie doczekała, gdyż była to Dybuk, Mytsa Gabor. Podczas jednego z ataków „uderz i uciekaj” na jakieś obozowisko wroga głęboko na tyłach linii frontu pod Essex okazało się, że wcale nie ma tam obozu – a ma miejsce spotkanie ważniaków Workmenów i 'Blood Raiders'. Dybuk nie zdołała czmychnąć nim została wykryta, więc wezwała krążący w pobliżu „Bumerang” Rangersów by dopełnił zwiadu, a sama zasadziła się na tych, co próbowali ją ścigać. Udało się jej bez krytycznych uszkodzeń unicestwić jeden ciężki hover typu „Desert Wind” i retrotechnicznego Commando od piratów i jednego workmecha Crosscut od Workmenów, ale sama padła ofiarą zmasowanego ognia z dowódczego mecha partii piratów. I to nie byle jakiego, bo pilotowanego przez samego Sonny'ego Modeno i nadźganego eksperymentalnym techem o parametrach wykraczających nawet poza LosTech legendarnych, „królewskich” dywizji SLDF. Nawet w swoim szybkim Locust nie była w stanie w pełni ukryć się przed huraganem dalekosiężnych rakiet popartych kulami z kaemów, szybkostrzelnymi laserami pulsacyjnymi i mocnymi laserami ER. Modeno wcale nie milczał, zalewając kanały radiowe przechwałkami dot. „jego MegaMeka”. Ponoć machina ta miała nawet pancerz z ferro-włókna i strukturę z endo-stali. LosTech pełną gębą. Skąd on to miał? Ta arogancja jednak go zgubiła – kiedy odstrzelił Dybukowi kończyny i zbliżył się do egzekucji (lub pojmania), Gabor po raz ostatni odpaliła alpha strike prosto w typa, plus zdetonowała jakiś swój „kustomowy” bombowy system autodestrukcji. LCT-1E został unicestwiony, ale w tej detonacji poważnie uszkodził 'MegaMek'. Latający ponad tym wszystkim Boomerang nie odnotował awaryjnej ewakuacji z Locusta, więc uznano Gabor za KIA. W przyszłości miała zostać pośmiertnie uhonorowana amnestią, obywatelstwem Nowego Vermontu i stosownym orderem. Niestety, jak się okazało po kilku dniach, Modeno wcale nie był martwy (raptem krytycznie ranny i okaleczony), a jego MegaMek poddawany naprawom.

Wciąż jednak wprowadziło to mnóstwo zamieszania w szeregi piratów. Raptem dwa dni od tego starcia WSI dało Minutemen tzw. złoty intel last minute. Bałagan u piractwa poskutkował skumulowaniem większości pojazdów logistycznych tej hałastry w monitorowanym Vergennes Airport. Tamtejsze czujki podesłały nawet z grubsza aktualny roster wrażejskich maszyn. Nie było czasu do stracenia. Ishida wykorzystał fakt, że akurat Minutemeni (wciąż bez Manula) zebrani byli w bazie na pogrzeb Dybuk, aby zarządzić bezzwłoczny wylot. Możliwość „łatwego” jebnięcia w lotniczą logistykę wroga? Taka okazja mogła się już nie powtórzyć.

Po raz pierwszy od miesięcy zapakowali się do swoich mechów, a te trafiły do trzewi Leoparda – i Manatee, bo na akcję miała też lecieć lanca Bravo. Warhammer siedział w swoim boksie. Miejsce w Leopardzie zajął Ishida i jego Jenner (a może Jenner i jego Ishida?) - najwyraźniej rajdy na wraże bazy mu się spodobały. W drugim przerobionym hangarze był tradycyjnie Spider Highborna, a w podstawowych boksach Marauder Krieger. W Manatee lecieć miał Mandaryn w Mackie oraz trzech MechWarriors nieznanych jeszcze starszym Minutemanom, pilotujących przerobionego Corsaira, Hectora i eksperymentalny wariant Zeusa. Obstawę dla obydwu dropshipów stanowił niezmiennie Royal Lightning, za sterami którego siedziała Itan-sha.

Niestety na tej akcji brakować miało Betonowego Craba i Commando-Walkirii – obydwie pilotki i ich maszyny wciąż były w terenie, a ich zlokalizowanie i podjęcie zajęłoby cenne godziny. Beton wraz z Wintersem wciąż grasowała po Barierze, gnojąc Bandytów. Natomiast Walkiria wraz z Auberem (i jego Swordsmanem) raptem parę dni wstecz zostali przerzuceni u boku kilku pododdziałów Rangersów na Windsor Island celem powstrzymania (dalszej...) masakry tamtejszych mieszkańców przez Blood Raiders, zorganizowania (a raczej wspomożenia) partyzantki krewkich górali i rybaków i odzyskania tego kawałka lądu jako cennego elementu strategicznej układanki.

Przelot trwał długo – resztę wieczoru i praktycznie całą noc. Minutemen dolatywali nieco przed świtem. Gęste chmury i trzaskające tu i tam wyładowania jeszcze bardziej ograniczały pracę sensorów & radarów. Opisywany w raporcie z WSI patrol lotniczy (klucz myśliwców: para Guardianów i para Coltów) nie miała szans ich wychwycić; chyba, żeby się na nich nadziała. Podobnie wraża obrona p.lot.

Plan był prosty. Wejść, porozwalać co się da, wyjść. Żadnej filozofii. W porcie lotniczym miało być aż dziesięć ciężkich promów aerospace – w zasadzie restaurowanych Leopardów ze złomowisk, prawie całkiem odchudzonych o uzbrojenie i pancerz, wypchanych wszelakim cargo. Do tego trzy lądowniki typu Ares, dwa samoloty wojskowe Planetlifter i jeden Cobra VTOL, jeden Caravan. Garnizon stanowiła garść piechoty z bronią wsparcia (głównie letkie rurki, w tym p.lot.) oraz kilka pojazdów – ciężki hover typu Condor, czołg p.lot. Estevez, garść pojazdów zaplecza (w tym uzbrojony Daimyo HQ). Kluczową strukturą do zniszczenia była wieża kontroli lotów połączona z centrum dowodzenia – zbudowane wg specyfikacji wojskowej i doposażone przez piratów w broń ciężką kl. mech. Obrazu dopełniała „lanca” czterech LAMów. Normalnie zapalałoby to żółtą lampkę, ale akurat te modele były niezwykle wadliwe – dwa z nich (capellański Wasp LAM i jakiś niezidentyfikowany, cięższy LAM) miały dużo problemów z lataniem i transformacją, a pozostałe dwa (SCP-X1 Scorpion LAM i CPN-1X1 Champion LAM) w ogóle nie były w stanie się poruszać jako maszyny lotnicze – coś się spieprzyło w systemie transformacji i piraci tego jeszcze nie naprawili. Sam fakt, że mieli te eksperymentalne, fatalnie wadliwe machiny na stanie był... dziwny. Niemniej jednak wciąż stwarzały pewne zagrożenie, choćby jako nieruchome „wieżyczki” obronne. Stałą obsadę portu lotniczego stanowiła natomiast para ruchomych, acz prymitywnych mechów: EFT-2 Eisenfaust i WAM-B/FRB-1E Firebee.

Lotnisko nie miało szans. Tym bardziej, że otwarcie było iście... bombowe.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BUanTgPUB-I[/MEDIA]

Trzy machiny zbyt późno zostały wykryte przez obsadę portu – w zasadzie już pikowały... i zrzucały srogie ilości wzmocnionych bomb HE. Potężne detonacje wstrząsały budynkami, wypełniały wnętrze hangarów i terminali, pruły tarmac. Wtórowały im smugi laserów, uderzenia metalowych melonów z Gaussa i sztuczne pioruny z PPC. Destrukcja pośród zgromadzonych blisko siebie, bezbronnych promów była wręcz obłędna. Dwa wybuchły niczym wielkie bomby termobaryczne, załadowane po brzegi paliwami. Kolejne cztery niewiele słabiej, wypchane szpejem, materiałami wybuchowymi, amunicją. Ostatnie cztery w zasadzie zmiótł nie tyle atak lotniczy, co wybuchy „kolegów” - jakieś transportowce. After action report, który miał zostać przesłany po tygodniu przez WSI, zidentyfikował je jako transportery piechoty (z całą kompanią zbrojnych piratów na pokładzie), czołgów (z dwoma Puma Assault Tanks w historycznych numeracjach PAT-001 i PAT-002, należące co ciekawe do Armii Czerwonej Wstęgi) i battlemechów (z trzema UrbanMechs w hangarach – jednym UM-R50 i dwoma przerabianymi „kaemowcami”). Ostatnim był... mobilny szpital, pełen pirackich pacjentów i medyków. Wszystkie te promy i ich zawartość poszły się walić. A to był dopiero początek zabawy.

Minutemen już wyskakiwali z dropshipów i namierzali pierwsze cele. Pierwsza jednak zareagowała garnizonowa piechota, posyłając w stronę najbliższego im Manatee i jego mechów szereg pocisków z lekkiego moździerza, dwóch lekkich dział bezodrzutowych i aż ośmiu wyrzutni p.lot. Mk1 (z czego tylko dwie trafiły – jedna w dropship, druga w Mackiego; bez większych efektów). Pruli też z różnych pistoletów, ale to raczej na wiwat. Wspierał ich za to tęgi, przemysłowy egzoszkielet typu HeavyHauler z domontowaną bronią „półprzenośną” - autodziałkiem i PPC. Taki komitet powitalny to żaden komitet – lanca Bravo ich nawet nie ruszyła. Całość piechoty w wystrzałowy sposób spopieliły duże i średnie lasery Manatee, który następnie ponownie wystartował i zaczął się oddalać od gleby (jeden dropship musiał pozostać w pełni sprawny w ramach planu bitwy, jako rezerwa).

Reszta obrońców już wyjeżdżała i wychodziła na spotkanie. LAMy oczywiście nieruchome – wszystkie cztery, bo „Capellanin” i ten nieznany się popsuły. Firebee, Eisenfaust, pojazdy naziemne. Załogi samolotów pędzące do swoich maszyn. Sygnały na radarze świadczące o powrocie patrolu lotniczego. I... niespodziewani goście. Z jednego z większych hangarów wyhynęła cała czwórka pirackich mechów. Komputery pracowały w pocie czoła nad identyfikacją, bo większość to były znów te antyki z czasów Ery Wojen.

VON 4RH-6 Hebi (vel Von Rohrs), OWR-2M Ostwar, GLD-4R Gladiator, ON-1H Orion. Tych nie przewidziano w planie. Minutemen mieli robotę do wykonania...

...podobnie jak bojowa w swym składzie i nastawieniu flota kosmiczna wskakująca właśnie do układu gwiezdnego, hen daleko - a zarazem tak blisko Amerigo, w standardowym zenitowym punkcie skoku. Flota, która nadziała się na podobny, acz sporo mniejszy, piracki komitet powitalny. Obydwie strony spodziewały się takiego obrotu spraw, obydwie liczyły na to, że do niego nie dojdzie, obydwie się przeliczyły. Jeden przerobiony „lotniskowiec-JumpShip” (w przyszłości ta „klasa” miała zostać nazwana Quetzalcoatl) pod banderą Palatynatu Illyriańskiego wskoczył do układu jako pierwszy z całej floty i był już przygotowany. Błyskawicznie namierzono cele, otwarto ogień. Z hangarów i podpięć startowały już dwa klucze myśliwców i cztery nieduże kanonierki. Naprzeciw były dwa DroSTy w pierwotnych typach IIa i IIb. Batalia ta trwała nieco ponad kwadrans – ostatecznie nowoprzybyły jumpship i wszystkie kanonierki zostały przerobione na kosmiczne śmieci... ale to samo stało się też z obydwoma DroSTami. Bolesna strata dla odsieczy, ale wróg poniósł równie wielką. Obyło się bez strat pośród myśliwców. Flota „niebieskich” przegrupowała się i ruszyła w głąb układu, ku Amerigo. Tam jednak czekał już na nią jeszcze większy komitet powitalny.

Wracając do lądu: padły pierwsze strzały na dalekim zasięgu. Przemówiły wyrzutnie LRM Zeusa i Corsaira, śląc równo dwadzieścia pięć rakietowych pocisków, dzieląc je między różne cele... ale odpowiedziały im niespodziewani obrońcy. Zautomatyzowane systemy przeciwrakietowe - de facto szybkostrzelne miniguny załadowane pociskami Flak Bardzo rzadko spotykany sprzęt dzisiaj, wymysł czasów Gwiezdnej Ligi. LosTech. Cholerni piraci i ich znaleziska... tak czy inaczej, huraganowy ogień pięciu takich minigunów (dwóch na Cobrze, trzech na budowli) strącił większość rakiet. W ten sposób Minutemen niczego nie zwojują.
W odpowiedzi pomknęły cztery granaty moździerzowe 150mm z wyrzutni na dachu budynku oraz garść rakiet, w tym LRMy od Firebee - na szczęście niecelne. Obydwie strony zdwoiły wysiłki serwomotorów aby skrócić dystans i rozpocząć "prawdziwe" starcie.

Tak w przestrzeni kosmicznej jak i na lądzie wywiązała się zażarta walka. Obydwie strony grały o wielką stawkę.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 19-07-2021 o 07:47. Powód: Poprawka daty w tekście.
Micas jest offline