W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę.
Ciało Barbary przemieszcza się, niezależnie od jej woli. Rzucane, podnoszone, obracane. Wędruje. Podobnie jak jej umysł, który też nie chce już obijać się o wnętrze czaszki. Jaźń opuszcza ciało. Basi widzi siebie rozciągnięta na koi, bladą, wymęczoną. Kupka wymiętych ubrań rzuconych na biel pościeli. Nie dostrzega wśród nich swojej twarzy.
Czy jeszcze tam jest?
W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Na bok, dookoła. Ściana, łóżko, podłoga. Kolejne dłonie, kolejne torsy. Ręce na jej talii. Ręce pod jej pośladkami. Ktoś objął ją wpół, obrócił kilka razy wokół, po czym wypuścił z objęć bez żadnego ostrzeżenia.
Wydarzenia i wspomnienia nakładają się na siebie, mieszają. Jak rzeczy wrzucone luzem do worka. Rytm fal nie pozwala złapać oddechu, a może to alkohol? „Już nigdy nie wezmę żadnego alkoholu do ust”
Wódka, zimna, a jednocześnie paląca przełyk jak ogień. – Stefan! Lepkie usta przyciskające się do jej policzka.
Gąsior opleciony wikliną przy jej ustach. Miodowo alkoholowa słodycz wypełnia podniebienie i rozpala przełyk. - Vivat regina! - Salve regina! Wznosi się ku chmurom na lektyce złożonej z męskich dłoni.
Bąbelki łaskoczą jej podniebienie, usta cierpną, kiedy dotykają brzegu cieniusieńkiego szkła. - Tańcz siostro.
Tańczy. Lekko, prawie nie dotykając ziemi. A może na prawdę jej nie dotyka? Lewituje, gdzieś wysoko, pod sufitem kabiny, podtrzymywane przez mocne, męskie dłonie. Nie, to nie sufit, to niebo. Ktoś łapie jej kibić, okręca ją w tańcu. Walc? Wiruje, coraz szybciej i szybciej. Sukienka trzepoce. A potem nagle jest naga. Wszyscy są nadzy. Tańczą wspólny taniec, sala balowa Batorego znika zasnuta dymem z ogniska, skryta w mroku lasu. Ciemność i jasność przenikają się, jasność wyznacza trawiastą granice parkietu pod jej stopami.
Kolejne dłonie, kolejny taniec. Basie śmieje się. Wiruje. – Mam ochotę na twojego Andrzeja. Ręce na piersiach, na udach. Między udami. Przytrzymują ją. Wynoszą , uwznioślają. Czuje radość i jedność, jest naga, ale nagością czystą, pierwotną.
W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Uderza o ścianę kajuty. Ból rozlewa się w skroniach. Uderzenie, czy kac? Jęczy. Gorący żar nicości wypełnia jej łono. Co się stało? Czuje pragnienie, gorąco, całe jej ciało plonie. Sięga po wodę, szklanka wymyka się jej z palców , spada na ziemię. Woda wsiąka w dywan. Basia znów jęczy, cichutko, spragniona, przesiąknięta bólem. Spragniona. Już wie, że woda nie ugasi żaru w jej ciele. Przymyka oczy.
W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Jakiś mężczyzna stoi nad jej łóżkiem, wpuściła go tutaj? Czy to fantazja jej rozpalonego ciała?
- Pij siostro - rozkoszny szept wsączył się jej do ucha.
Nie chce, potrząsa głową , wystarczy. Pragnie czegoś, kogoś innego… czy jest realny? Przecież nie wpuściłaby obcego mężczyzny do swojej kajuty! Słowa docierają do niej jak zza grubej waty.
- …upatrzyłem sobie panią... jest pani ładna i może się podobać…
Patrzy na niego i chce się jej śmiać. Rusza ustami ale nic nie słychać. Łomot morza zakłóca jego słowa, a może po prostu nie mogą się przebić przez ból rozsadzający jej czaszkę?
-… taka urocza i niewinna…
Mężczyzna wstaje i uśmiecha się.
- …moja obecność tutaj nie jest przypadkowa…
Pewnie! Skończ gadać i choć do mnie – Basia unosi się z trudem i wyciąga rękę, ale mężczyzna znika.
Wyciągnięta dłoń dziewczyny opada, muskając palcami zdjęcie. Jest zimne , jakby właśnie wyciągnięto je z zamrażalnika. Leży teraz na podłodze, w kałuży rozlanej wcześniej wody. Basia widzi tylko tył zdjęcia który z wolna pokrywa się szronem.
Zamyka oczy. Chyba umrze.