05-07-2021, 07:00
|
#317 |
Kapitan Sci-Fi | Tommy poczuł ucisk na żołądku, słysząc słowa kapłana. Nie dlatego żeby się jakoś specjalnie przejmował opinią jakiegoś klechy na swój temat. Powód był taki, że ten skurwysyn miał rację. Ostatnie decyzje chłopaka faktycznie podważały sens nazywania go bohaterem.
Co innego Franko.
- Wiesz co, księżulku? Goń się! - O'Connor sam był zaskoczony swoimi słowami, ale kapłan w jakiś dziwny sposób budził niekontrolowany wstręt do własnej osoby. - To miasto cały czas rozdzierają gangsterzy, handlarze narkotyków, alfonsi i szaleni naukowcy. Gdzie była ta twoja drogocenna inki... inkwa... in-kwi-zycja, kiedy my walczyliśmy z kultem kanibali, albo niszczyliśmy laboratoria, w których przeprowadza się eksperymenty na ludziach, albo rozbijaliśmy miejscowe gangi? Czy pomogła mi, kiedy byłem na dnie i niemal nie zabiłem swojego najlepszego przyjaciela? Nie! A dlaczego? Niech zgadnę. Pewnie miała ważniejsze rzeczy na głowie. Większe dobro i tego typu bzdury, wygodna wymówka. A kto mi pomógł? Ten gość - wskazał na Franko. - Tak samo jak setkom, może tysiącom innym. Więc... lepiej zważaj na słowa.
Tommy patrzył wściekłym wzrokiem na księdza. |
| |