Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2021, 01:05   #5
Klio
 
Reputacja: 1 Klio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputację
Skrzydlata pokiwała twierdząco głową.
- Gdybym była pełnej krwi nie podróżowałabym konno - posłała mu krzywy uśmiech, trawiąc resztę zasłyszanych słów. Poprawiła włosy, trochę teatralnym gestem. Zeszła na wolną połowę łózka znów ustawiając się na boku.
- Podziwiaj więc. - zawyrokowała, układając ciało na boku, ponownie rozkładając skrzydła poza krawędzią łóżka.
- Gdybyś był świętym nigdy byśmy zapewne nie rozmawiali w ten sposób… ale to dobrze - przymknęła powieki - Święci są nudni, przewidywalni. Nie wnoszą niczego ciekawego, bo z dokładnością do trzech słów dasz radę wyprzedzić ich pełne wypowiedzi na pytania jakie jeszcze nie padły z twoich własnych ust. Najgorsi są jednak pozorni święci. Nie psujmy jednak nastroju - symbolicznie machnęła ręką nim podłożyła ją pod głowę. - Zastrzegam jednak, iż kiepsko moja głowa wyglądać będzie w słoju, a skóra przed kominkiem. Chociaż… nie - parsknęła - Po prostu obudź mnie, gdy nadejdzie czas.

- Oczywiście - zapewnił, nie komentując większości jej słów. Sam także ułożył się nieco wygodniej chociaż nie obrócił się do niej jak wcześniej. Najwyraźniej napatrzył się już lub też uznał, że dość miał atrakcji jak na jeden wieczór. Światło w sypialni zaczęło przygasać wraz z chwilą, w której powieki elfa opadły. Jedna po drugiej, świece zaczęły gasnąć aż w końcu jedynym pozostałym źródłem światła stał się ogień w palenisku.

Osobą, która obudziła Moreyę była Rei, która cichaczem podkradła się do łóżka by nie obudzić śpiącego elfa. Demonica nie wydawała się mieć problemu z tym, że zastała ich w jednym łóżku ograniczając się tylko do poinformowania anielicy, że póki co nic ciekawego na zewnątrz się nie wydarzyło. Sytuacja ta utrzymała się do rana. Jedyną, wartą wzmianki kwestią było to, że Lif najwyraźniej miał dość czujny sen, bowiem otworzył oczy gdy tylko Moreya wkroczyła do namiotu. Mogło to jednak równie dobrze oznaczać, że po prostu zdążył się już wyspać i była to jego zwyczajowa pora na wstawanie, bowiem gdy anielica rozpoczynała swoją wartę z pewnością spał smacznie pomimo znacznie większej ilości hałasów.

Poranek przywitał ich radosnymi promieniami słońca pozwalającymi mieć nadzieję, że nieustający od paru dni deszcze wreszcie dał sobie spokój. Niestety była to krótko żyjąca nadzieja bowiem tuż przed wyruszeniem w dalszą drogę niebo na powrót się rozwarło.
Lif nie przesadzał gdy powiedział, że wolą omijać większe zbiorowiska. W trakcie dwóch dni, które spędzili wspólnie, ani razu nie zatrzymali się w karczmie czy chociaż przy większym obozowisku. Na szczęście nie miało to aż takiego znaczenia gdy brało się pod uwagę magiczny namiot jakim para dysponowała i którym dzieliła się z Moreyą.
Co zaś tyczyło się zachowania elfa w trakcie drogi… Był on nad wyraz uprzejmy i przyjazny i tylko niekiedy przez maskę przebijało się coś mroczniejszego, jednak nie na tyle to, co się za tą maską kryło w pełni swą twarz pokazało. Rei zaś trzymała się z tyłu i swoim zwyczajem mówiła niewiele i tylko wtedy gdy się tego od niej wymagało. Dopiero gdy ujrzeli mury miasta, w zachowaniu towarzyszy złotowłosej anielicy nastąpiła zmiana. Demonica przyspieszyła nieco swego wierzchowca by się z nimi zrównać i przywdziała na usta szeroki uśmiech. W jej dłoni, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki, pojawił się flet na którym zaczęła wygrywać wesołą melodie. Lif z kolei przywdział maskę powagi i autorytetu jakiej spodziewać się należało po przedstawicielu jego rasy. Wyprostowane plecy, wysoko uniesiona głowa i chłodne, boleśnie obojętne spojrzenie sprawiały że miało się ochotę zejść mu z drogi by przypadkiem nie urazić go własną twarzą, postawą, gestem.

Jako że powoli zbliżał się wieczór, elf pokierował ich ku wspomnianej przy pierwszym spotkaniu karczmie. Poinformował przy tym, że to on zajmie się negocjacjami i że lepiej będzie by Moreya pozostawiła tą kwestię w jego dłoniach.
“Złote skrzydła” wyglądały tak, jak można się było spodziewać po opisie, który wcześniej otrzymała. Blask wylewał się na brukowaną ulicę, a wraz z nim gwar i pokrzykiwania. W stajni poinformowano ich, że nie ma już wolnych miejsc, jednak po miejsca te się jednak znalazły chociaż nie bez pomocy lśniącej, srebrnej monety. W głównej sali panował tłok i ścisk tak że tylko na scenie można było znaleźć jakieś puste miejsce.
Lif nie rozglądał się za miejscami przy stołach ani nawet przy szynku. Zamiast tego ruszył prosto w kierunku karczmarza, który zajęty był rozmową z białowłosą wojowniczką. Rozmowa ta nie powstrzymała jednak krasnoluda przed dostrzeżeniem zbliżającej się w jego kierunku grupy. Jego twarz wyraźnie straciła przy tym nieco z pogody ducha, a dłoń która do tej pory była zajęta wycieraniem kufla zatrzymała się jakby ją zamrożono w czasie.
- Widzę, że interes ma się dobrze. - Pierwszy głos zabrał elf przywołując na usta coś na kształt uśmiechu. - Mam nadzieję, że znajdziesz dla starego przyjaciela jakieś wolne pokoje.
- Te co zwykle? - Zapytał karczmarz, nie sprawiając wrażenia chętnego do prowadzenia gierek słownych czy też innych na dobrą sprawę.
- Byłbym wdzięczny - potwierdził Lif. - Rei jak zwykle zajmie scenę co dobrze się składa, biorąc pod uwagę to, że świeci ona pustkami. Kolację z kolei zjemy w prywatnej jadalni, tej od strony ulicy. Mam nadzieję, że Malina ma się dobrze i nadal władzę nad swym królestwem sprawuje.
- Całkiem dobrze - zapewnił karczmarz, krzywiąc się nieprzyjemnie. - Powiem jej, że wpadłeś w odwiedziny. Ucieszy się.
- Tak, tak, przekaż że jestem i z chęcią się z nią spotkam. Oh, byłbym zapomniał - przy tych słowach odsunął się nieco by krasnolud mógł w dokładniej przyjrzeć się towarzyszącej elfowi anielicy. - To jest Moreya - przedstawił ją. - Podróżujemy razem - wyjaśnił, nie dodając nic więcej w tej kwestii. - To zaś jest Turstyn, o którym ci wspominałem - zwrócił się do złotowłosej nie zmieniając przy tym ani tonu głosu, ani wyrazu twarzy które były tak samo nieprzystępne jak w chwili, w której przekroczyli bramy miasta. Można nawet było rzec iż całość stała się nawet bardziej nieprzystępna i wroga, budząca strach nawet.

Dla odmiany złotooka wydawała się chodzącą oazą łagodności. Uśmiechała się dobrotliwie, rozglądając z zaciekawieniem to po wnętrzu przybytku, to po krzątających się dziewkach służebnych i gościach, choć tym ostatnim wedle dobrego wychowania, za długo uwagi nie poświęcała. Nie wypadało.
Za to, gdy nadszedł moment prezentacji, wydawała się wręcz tryskać radością.
- Wspominał to za mało powiedziane - zwróciła się do gospodarza, kiwając mu na powitanie karkiem - Nachwalić się nie mógł waszego przybytku, o jadle nawet nie wspominając. Zaprawdę powiadam wam panie, odkąd podzielił się owymi wiadomościami każda godzina na trasie istną udręką się wydawała, gdy w perspektywie zawitanie tutaj mieliśmy - westchnęła w szczerym smutku, który jednak momentalnie zmienił się w radość - Tym bardziej rada jestem, żeśmy dotarli wreszcie i sama, na własne oczy przekonać się mogę o tych cudach tak przez mych towarzyszy zachwalanych - nachyliła się odrobinę - Mam jedynie szczerą nadzieję, że w waszych progach znajdzie się miejsce, bo macie zaprawdę spory ruch… nie dziwię się - westchnęła, łypiąc wymownie w stronę kuchni - Ten zapach który się tu roznosi umarłego by podniósł i mu przypomniał jakie cuda może nieść życie. - zaśmiała się pogodnie.

Krasnolud sprawiał wrażenie zaskoczonego i nie do końca pewnego jak zareagować na ów wybuch.
- Oczywiście że się znajdzie miejsce. Mój pokój jest wystarczająco duży - wtrącił się Lif, który przez cały czas trwania przemowy jaką wygłosiła anielica przyglądał się jej z lekkim zainteresowaniem jednak nie na tyle wyraźnym by zburzyć aurę jaka go otaczała.
- Jak wam pasuje - Turstyn w końcu zdecydował się na wzruszenie ramion i przejściem nad zaistniałą sytuacją jakby była ona najnormalniejszą na świecie. Ot, kolejny dzień w robocie, jak to mawiali. Wyraźnie jednak chciał się już pozbyć elfa o czym świadczyły dwa klucze, które wylądowały na ladzie, a następnie zostały przesunięte w kierunku Lifa. Ten wziął je i podał jeden z nich Rei, która następnie ruszyła w stronę sceny. Drugi z kluczy zatrzymał dla siebie.
- Niech chłopiec stajenny przyniesie nasze bagaże - rzucił w stronę właściciela przybytku kładąc na ladzie złotą monetę, którą następnie przesunął w stronę krasnoluda.
- Ta, ta - brodach pokiwał głową, zwinnym ruchem przejmując złoto, które niczym za sprawą magii, zniknęło z zasięgu wzroku.
- Sprawdzimy nasz pokój? - ni to zapytał, ni zaproponował elf, chociaż po tonie głosu można się było domyślić, że wyboru wielkiego nie dawał.

- Skoro tak ładnie prosisz nietaktem byłoby oponować. Prowadź zatem, boś widzę obeznany lepiej z tutejszą topografią - skrzydlata uderzyła w niego uśmiechem, aby zaraz później wrócić uwagą do karczmarza.
- Jeszcze raz dziękujemy i, jeśli mogę dodać, cieszę się niezmiernie że dane mi było was poznać, panie - skinęła mu na odchodne.
- Ta, wzajemnie - usłyszała w odpowiedzi słowa wypowiedziane pozbawionym nawet iskierki radości głosem.
Lif nie przejmował się karczmarzem w ogóle i najwyraźniej nie zamierzał już zamieniać z nim nawet słowa bowiem zwyczajnie ruszył przed siebie kierując się w stronę schodów. Nimi to dotarli na najwyższe piętro przybytku który liczył ich sobie trzy. Podążając korytarzem zatrzymali się dopiero przy ostatniej parze drzwi, oddalonych nieco od całej reszty. Elf wybrał te po prawej stronie, które w chwilę później stanęły otworem ukazując widok niemal dokładnie taki sam jak ten, który Moreya ujrzała gdy weszła do magicznego namiotu. Nawet półka z książkami znajdowała się w tym samym miejscu i wyglądało na to, że księgi które się na niej znajdowały były dokładnie takie same.
- Nie pamiętam bym aż tak zachwalał to miejsce - Lif pierwszy zabrał głos, chociaż dopiero wtedy gdy drzwi zostały zamknięte za ich plecami. Swoim zwyczajem zdjął płaszcz i przerzucił go przez oparcie fotela, a następnie sięgnął po karafkę.
- Wina?

Chwilę trwało nim skrzydlata odpowiedziała. Wpierw opanowała zdziwienie i gładko ułożyła pióra, które na widok za progiem w pierwszej chwili się nastroszyły.
- Chętnie - odpowiedziała, łypiąc na karafkę niczym na starego dobrego przyjaciela - Nie pamiętam abym się na stałe wpisała do twojego wystroju wnętrza - przeszła przez pokój aby usiąść w fotelu i założyć nogę na nogę - Niemniej nie jestem z tych co dziury w całym szukają. Dziękuję Lif, muszę jednak zapytać. Jak to możliwe? - powiodła dłonią po okręgu - Masz w namiocie przejście tutaj, czy to bardziej kopia owego pomieszczenia zaklęta we wnętrzu paru płach płótna? - westchnęła - Nie, gdyby to było przejście, nie podróżowalibyście tradycyjnie. Niemniej cudowna sprawa, wyjaśnia tez odrobinę skąd ta miłość karczmarza do ciebie - na bladym licu zagościł pogodny uśmiech - Daru do zjednywania sobie przyjaźni na wieki ci nie odmówię.

- Jest różnica między przyjaciółmi, a osobami, które mają u mnie dług. Turstyn należy do tej drugiej kategorii - odpowiedział, podając jej kielich i zajmując się napełnianiem drugiego. Dopiero gdy ta czynność została wykonana, a on sam zajął miejsce w fotelu, kontynuował odpowiadanie na niektóre z kwestii, które zostały przez nią poruszone.
- Namiot to oczywiście kopia tego pomieszczenia, które z kolei jest kopią innego. Należę do osób niezwykle ostrożnych gdy chodzi o bezpieczeństwo - oświadczył, po czym zatoczył krąg dłonią, obejmując mniej więcej cały pokój. - Tak jak sam namiot, także to miejsce ma w sobie kilka niespodzianek. Istnienie tego oraz sąsiadującego z nim pokoju, jest częścią umowy jaką mam z Turstynem. Dopóki mi towarzyszysz możesz z niego swobodnie korzystać - poinformował, podając jej klucz. - Potraktuj to jako zaliczkę na poczet naszej… przyjaźni - dodał po krótkiej przerwie, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o zagłówek. Sprawiał wrażenie zmęczonego, chociaż trwało to tylko chwilę.
- Jakie są twoje plany na kolejne dni? - zapytał, ponownie skupiając na niej wzrok.

- Pewnie rozejrzę się po mieście, zobaczę co Zirth ciekawego ma do zaoferowania - anielica przyjęła kawał żelaza i zaczęła go obracać w palcach. Elf czegoś od niej chciał, albo jeszcze nie zdecydował w jaki sposób uda mu się nową znajomość wykorzystać. Mobilnego zapasu piór do pisania raczej nie potrzebował.
- Nigdy tu nie byłam - przyznała, chowając wreszcie klucz do kieszeni - Nigdzie mi się nie spieszy… więęęęc - wzięła do ręki kielich - Sprawdzę ile legend o tym miejscu jest wybujałymi fantazjami, a ile trąci faktem. A co z tobą? - łypnęła znad krawędzi pucharku - Z wami?

Uśmiechnął się. Lekko, jakby od niechcenia.
- Kilka spraw do załatwienia, informacji do potwierdzenia - odpowiedział wymijająco. - Jest pewna, chociaż niewielka szansa na to, że nie zabawimy tu dłużej niż dwa do trzech dni nim ponownie ruszymy w drogę. Jedno łączy się z drugim oczywiście. I tak, część z tego dotyczy także owych legend o których wspomniałaś. Pozwól zatem że zapytam. Na ile zainteresowana jesteś sprawdzaniem prawdziwości owych legend?
Pytanie zadane zostało głosem wyrażającym ciekawość ale także kryjącym pewną nutę zagrożenia. Całkiem jakby ją kusił, chociaż do czego dokładnie ta pokusa wiodła tego wciąż nie wyjawił. Pochylił się za to nieco do przodu, jakby w oczekiwaniu na jej odpowiedź, jakby nie mógł się jej doczekać.

- Zależy - Moreya odpowiedziała dopiero po paru chwilach i łykach wina. Zdawać się mogło, że więcej uwagi poświeca napitkowi niż towarzyszowi - Musiałabym dowiedzieć się czy nagroda warta jest ryzyka, na czym dokładnie sprawdzanie będzie polegać i przede wszystkim komu mogę tym nadepnąć na odcisk, oraz jak długie ręce przy tym ma.

- Pięćdziesiąt złotych rivów - jako pierwsze odpowiedzi doczekało się pytanie dotyczące wysokości nagrody. Lif ponownie rozsiadł się wygodnie w fotelu i kontynuował neutralnym tonem. - Ryzyko duże, chociaż nie z tych, które gwarantują utratę życia. Co zaś się tyczy ewentualnych odcisków… - Przez chwilę przyglądał się zawartości trzymanego w dłoni kielicha. - To póki co jest kwestia pozostająca w cieniu i zależna od bardzo wielu czynników.
- Za nieco ponad dwa dni wyrusza wyprawa w góry. Na chwilę obecną w skład drużyny wchodzę ja, Rei i mój człowiek, który zajmuje się rekrutacją dodatkowych osób. Nagroda wypłacana jest z góry, z pewnymi ograniczeniami mającymi na celu zapobiec przedwczesnemu zerwaniu umowy. Nie spodziewam się jednak wielu chętnych nawet pomimo wysokości stawki w związku z czym dodatkowa para - tu przerwał i obrzucił spojrzeniem jej skrzydła - rąk byłaby mile widziana.

- Podsumujmy - anielica odstawiła kielich i pochyliła tułów, opierając łokcie o kolana. Splotła dłonie jak do modlitwy - Proponujesz podróż do jednej z niezbadanych od dawna świątyń czy innego grobowca. Macie mapę, albo inne nań namiary. Do tego pula chętnych do dużych należeć nie będzie. Co znajdę, a mi się spodoba i przeklętym nie będzie, zabieram. Im bardziej lśni tym lepiej - na jej twarzy pojawił się wesoły grymas - Nie interesują mnie księgi, dawna wiedza i zakazane rytualne przedmioty. Lubię złoto, pasuje mi do oczu.

- Osobiście nie interesuje mnie nic co zwykle zalicza się do miana skarbu więc kwestie podziału są mi obojętne - Lif nie wydawał się przejmować pazernością anielicy. - Zastrzegam jednak, że to co faktycznie mnie interesuje, nawet gdy okaże się być bryłą szczerego złota, należeć będzie do mnie.
Słowa wypowiedziane zostały stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. Wyraźnie widać było iż kwestia ta nie podlegała dyskusji, a wszelkie próby jej podjęcia mogły się skończyć nieprzyjemnie. Zaraz jednak ponownie na jego twarzy zagościł przyjazny wyraz, a i głos zmiękł mu w znacznym stopniu by stać się przyjaźniejszym dla ucha.
- Wedle umowy, którą mój człowiek oferuje, poza złotem na wstępie wspomniany jest udział w zyskach. Jestem jednak pewien, że w przypadku w którym coś przykuje twoją uwagę i będziesz chciała tą rzecz zatrzymać jako swoją część, nie powinno być problemu. Jak już wspomniałem, jest to kwestia o najmniejszym stopniu ważności, przynajmniej dla mnie. Nie musisz też podejmować decyzji w tej chwili, wystarczy że dasz mi znać wieczorem dnia poprzedzającego nasz wyjazd - zaoferował.

Dziewczyna przewróciła oczami.
- Jeśli się czymś interesujesz to najlepszy znak, abym trzymała się od tego z daleka. - między jej palcami pojawił się lśniący, złoty krążek. Ułożyła go na pięści i pstryknięciem kciuka odrzuciła do góry.
- Bez obrazy - dorzuciła pro forma, łapiąc krążek. Chuchnęła na dłoń i dopiero wtedy ja otworzyła. Przez twarz złotookiej przeszedł zamyślony grymas, gdy tak wpatrywała się w wynik.
- Zgadzam się - powiedziała tylko, chowając monetę do rękawa.

Uśmiechnął się w odpowiedzi nie sprawiając wrażenia zaskoczonego jej decyzją. Był za to zdecydowanie zadowolony, chociaż na ile owe zadowolenie było szczerze pozostawało jedynie zgadywać.
- Jutro skontaktuję się z moim człowiekiem by przedstawił ci kontrakt. O ile kwestia podpisu jest wymagana, o tyle zabezpieczenie przed jego złamaniem w tym wypadku nie wydaje się być niezbędne. Nie planujesz mnie okraść, prawda? - zapytał przymilnie, nie czekał jednak na odpowiedź.
- Kolacja powinna już na nas czekać w sali jadalnej - poinformował wstając i podając jej dłoń. - Mam nadzieję że jest to początek owocnej współpracy. Dla obu stron - dodał.

- Tego właśnie się trzymajmy - zgodziła się, z gracją ujmując podaną rękę i również wstała nie ukrywając zadowolenia. Czekała ją pyszna kolacja oraz wygodne łóżko, z którego nie zamierzała podnosić kupra przed południem. Z tego powodu należało się najeść zawczasu, skoro śniadanie sobie odpuszczała. Wychodząc z pokoju leniwie myślała o jutrzejszym dniu.
Obiad był idealną pora na pobudkę, a potem zobaczy te kontrakty.
Ale to jak wróci z miasta, przecież absolutnie nigdzie się jej w tym momencie nie spieszyło.

 
Klio jest offline