Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2021, 02:00   #15
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

Nieprzejednany mrok spływał wolno z każdą kolejną kroplą deszczu, zakrywając przed ciekawskimi, niekończący się atak bluźnierczego zjednoczenia.
Wzburzone ciała kochanków drżały,zdjęte napływającymi bez ustanku falami zmysłowej rozkoszy. Miłosne zespolenie mitycznego rodzeństwa doprowadzało cały świat na skraj unicestwienia. Niekontrolowane wstrząsy i niszczycielskie drgawki nieprzerwanie targały morzem i niebem, gdy splecione dłonie Erosa i Thanatos toczyły fizyczny bój o prym.
Tysiące ton spienionej wody przelewa się z zachodu na wschód i z południa na północ. Kłębiące się morskie bałwany wirują w obłąkańczym tańcu w blasku złocistych piorunów. Spazmatyczne jęki Nut budzą bojaźń i przyprawiają o łzy małe dzieci. Dudniący ryk spełnienia Geba, rozdziera pogrążone w mroku niebiosa na dwoje i powoduje palpitację serc wiekowych staruszek.
Kosmiczna orgia zdaje się nie mieć końca, jakby kazirodczy kochankowie już nigdy nie chcieli, choćby na moment oddalić się od siebie.

Pośród wzburzonych fal bezkresnego oceanu miłosnego upojenia, trwał niestrudzenie on. Stalowy okruszek, ulepiony ludzką ręką, a w jego wnętrzu zatrwożeni wędrowcy łkają i wznoszą błagalne modlitwy i prośby o ocalenie.
Encore! - szepce do ucha swego brata, niezaspokojona Nut.

Sztorm trwa trzydziestą trzecią godzinę.





Trzask i zgrzyt. Huk i łomot. Stalowe płyty uginają się, rozciągają i jęczą przeraźliwie, jak młodzi rekruci na porannej zaprawie. Ciężkie metalowe dudnienie wibruje wśród wyludnionych pokładów. Echo niesie się i wypełnia każdy najmniejszy zakamarek statku. Fale dźwiękowe wędrują wzdłuż kabin pasażerskich, odwiedzają kuchnię i salę balową. Wszędzie pustka. Wielkie przestrzenie bez żywej duszy. Władzę przejmują ci, których już nie ma. Z niebytu wołają ku swym ukochanym i głos ich współbrzmi z metalicznym, okrętowym rumorem.
Aż strach wychylić, choćby czubek głowy z kajuty. Zatem nikt nie wychodzi. Nie ma herosów, wszyscy umarli na wojnie. Ostali się tylko tchórze i szczęściarze. Trwają w zakamarkach swych ciasnych kabin. Rozmową, muzyką lub alkoholem próbują zagłuszyć dopominające się o posłuchanie duchy przeszłości.

Wskazówki ospale wędrują po stadionie godzin. Tylko nieliczni odliczają, jak długo to już trwa. Większość z utęsknieniem spogląda w niebo, licząc na zmiłowanie.





Barbara
Lekka, niewinna i w pełni swobodna wynurza się z mrocznej głębiny. Zmysły wracają po długiej włóczędze. Każdy z pięciu braci odnajduje swoje miejsce, jak doskonale dopasowany puzzle, rozsiada się wygodnie. Nic nie łomocze, ani pod czaszką, ani między stalowymi ścianami.
Błoga i długo wyczekiwana cisza. Och, jak dobrze być znowu sobą.

Barbara czuje kojące ciepło na policzku. Łagodne ciepełko rozlewa się po jej skroni, gładzi włosy i muska usta. Czuły dotyk emanuje spokojem i siłą. Otacza ją wnikająca w każdy por skóry świadomość bezpieczeństwa i komfortu.
Leży w bezruchu, aby nie zniszczyć tej idealnej chwili. Pragnie w tym trwać.

Czy to on? - pyta samą siebie w myślach.

…upatrzyłem sobie panią…

Czy to przypadek?
Nie ma przypadków. Istnieje tylko cel, którego jeszcze nie znamy.

Wskazówka ściennego zegara przeskakuje z cichym pstryknięciem, a on dalej jest przy niej. Ciepło napełnia ją po brzegi. Serce łomocze, jak wystraszony wróbel. Własny oddech zagłusza myśli. Zbyt głośny i napastliwy. Nie ma odwagi podnieść powiek i spojrzeć mu w oczy. Rozczarowanie czai się niczym drapieżny zwierz.

Pukanie do drzwi - kat miłości.
- Basiu! Wstałaś już? Zbieraj się! Idziemy wszyscy na śniadanie, a później poopalać się na promenadzie. Dawaj szybko! - szczebiotliwy głos Marysi dopełnił dzieła zniszczenia.
Magiczna chwila zdechła.

Barbara nie miała już złudzeń. Nie musiała nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że jest w kabinie sama.



“Może szkoda na to czasu?
– Zachar, miłyj! Nalej kwasu! “
Jacek Kaczmarski -"Obłomow, Stolz i ja"



Jakub
Insomnia zamknęła go w swym mocarnym uścisku. Sen, brat śmierci, nie miał do niego dostępu. Mózg pobudzony ostatnimi wydarzeniami wręcz kipiał i domagał się, aby spożytkować jego energię. Neuronowe rozbłyski rozświetlały wnętrze czaszki poety, jak zygzakowate błyskawice nocne niebo.
Siedząc przy małym stoliku, Jakub spoglądał na rosnącym przed nim stos kartek. Zapisywane pośpiesznie, bez większego ładu, czy głębszego zastanowienia symboliczne zwroty, zaklęcia inspiracyjne, pierwsze linijki wiekopomnych dzieł, jego własne klucze do lirycznego Partenonu. W świetle małej lampki, pochylony nad swym kajetem, Jakub zapisywał szepty muz odwiecznych.

Minuty zmieniały się w godziny.
W bezczasie zanurzony, trwał poeta w swym mistycznym uniesieniu.

I jedna wizja gnębiła go uporczywie. Niczym pies przybłęda, przeganiana, wracała po wielokroć.
Ta jedna sekunda w której spojrzenia obcych sobie ludzi skrzyżowały się. Nić porozumienia, tajemnicze, niemy pakt duszy i umysłów. Nieuświadomione pragnienie i maligna duszy nie do ujarzmienia.

Jasny błysk wyrwał go z okowów mroków. Oślepiony jasnym światłem przez jedno mgnienie chwili - widział ją. Stała naprzeciwko i wpatrywała się w dal. Przetarł oczy, by wyostrzyć nieprzejrzysty obraz. Powidoki zaczęły pulsować i tańczyć mu pod napuchniętymi z niewyspania powiekami.

Wyjrzał przez bulaj i ujrzał jasne, błękitne niebo pełne białych, jak baranki kłębiastych chmur. Radosny gwar wyswobodzonych ze swoich ciasnych kajut ludzi, niósł się po całym pokładzie.
Cierń wbity w sam środek jego duszy, pulsował zsyłając prawdziwie materialny ból, który przypominał, że był człowiekiem z krwi i kości i do prawidłowego funkcjonowania potrzebował nie tylko poetyckich uniesień, ale także węglowodanów, cukrów i tłuszczów.





“Batory” odżył w jednej chwili. Jeszcze przed momentem statek widmo falujący na sztormowych falach, zmienił się w prawdziwy wycieczkowiec pełen radosnych śmiechów, figlarnych rozmów i niezobowiązujących flirtów. Ucichły błagalne modlitwy, zastąpione gadką szmatką lub bardziej wyrafinowanym small talkiem.
By wymazać przykre wspomnienia i przeżycia, kapitan co i rusz przypominał przez okrętowy radiowęzeł, że wieczorem odbędzie się uroczysta kolacja połączona z pokazem magii.

Wiadomość ta wprawiła wszystkich w ekscytację. Dzieci, dorośli, a także najstarsi pasażerowie z niecierpliwością oczekiwali nadejścia godziny dwudziestej, kiedy to po uroczystej kolacji miał się rozpocząć zapowiadany przez kapitana wieczór tańców i pełnych magii niespodzianek.

Po gwałtownym sztormie nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Załoga postarała się aby właściwie zabezpieczyć znajdujący się na zewnątrz sprzęt oraz uprzątnąć pokład z naniesionej przez sztormowe fale wody i głębinowych śmieci.
Wiszące wysoko nad horyzontem słońce zachęcało do spacerów wzdłuż promenady, korzystania z kortów, czy nawet basenu, a nade wszystko do zacieśniania relacji towarzyskich.
Gwar rozmów sprawiał, że na całym statku wrzało jak w ulu.

Ranek i popołudnie niespiesznie przeobraziły się w pogodny i iście wiosenny wieczór. Ostatni pasażerowie zmierzali do swoich kajut, żegnani przez ciepłe pasatowe powiewy.





“- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.”
Lewis Carroll “Alicja w Krainie Czarów”



Światła przygasły, jak w sali kinowej tuż przed seansem. Gdy nastała całkowita ciemność, okrętowa orkiestra przestała grać, a wraz z nią ucichły wszelkie, nawet najcichsze rozmowy. Dzieci wierciły się nerwowo na swoich miejscach z niecierpliwością i łapczywością chłonąc wszystko, co działo się wokół nich. Zakochani i kochankowie, korzystając z okazji chwytali się za ręce lub przytulali się do siebie, złaknieni czułości. Także wyfryzurowane starsze panie z nerwów i podniecenia skubały skórki przy paznokciach.
Echo rozgorączkowanych oddechów niosło się pod wysoki na kilka metrów sufit sali balowej.

Tym, trydym, tym, tyrdym - zagrały werble, a świetlisty snop światła wydobył z mroku ubranego w biały galowy mundur o złocisty pagonach, kapitana Ćwiklińskiego. Oficer żeglugi wielkiej stanął przy staromodnym mikrofonie rodem z przedwojennych kabaretów i powiódł wzrokiem po sali. Widać było, że wystąpienia publiczne nie są dla niego pierwszyzną. Delikatny uśmiech na jego twarzy, zdradzał, że czerpie on dużą satysfakcję z uwagi jaką wzbudzał oraz napięcia, jakie dosłownie emanowało z publiczności.

- Panie i panowie, w imieniu swoim, jak i całej załogi mam nieskrywaną przyjemność oraz zaszczyt zaprosić państwa na wieczór cudów i magii. Po trudnych chwilach, jakie zgotował nam wielki ocean, należy się wszystkim chwila wytchnienia, odpoczynku i radości. Rozsiądźcie się drodzy państwo wygodnie i przygotujcie się na pokaz sztuki magicznej na najwyższym światowym poziomie. Nasz gość, występował na największych scenach tego świata. Od Oslo, po Kapsztad. Od Pekinu, aż po Los Angeles. W każdym z tych miejsc wzbudzał zachwyt, niedowierzanie, a nieraz i strach, gdyż jego umiejętności potrafią zmrozić krew w żyłach. Nie przedłużając zatem, zapraszam państwa na występ największego kuglarza, adepta białej magii i iluzjonisty, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi… przed państwem niezrównany Cardini!

Burza oklasków rozległa się jak na rozkaz.

Na scenę wkroczył starszy jegomość w czarnym, jak smoła i równie połyskliwym fraku. Podpierając się na białej lasce ze srebrzystą główką, zbliżył się wolno do mikrofonu. Zatrzymał się w półkroku i zaciągnął papierosem, który spoczywał na końcu długiej na prawie pół metra, szklanej lufce. Wielki Cardini wypuścił kłąb szarego dymu z ust, który na oczach zaskoczonej i niedowierzającej publiczności, zaczął rosnąć i opadać wolno na parkiet. Już po chwili cała sala balowa tonęła w oparach aromatycznej mgły.

- Good evening ladies and gentlemen! - powitał pasażerów “Batorego” z nienagannym oksfordzkim akcentem - Are you ready for magic?
Publika chórem mruknęła “oooo taaak”




Feeria barw i ogni, znikające przedmioty, kultowy królik z kapelusza i dziesiątki kunsztownych tricków karcianych, przykuły uwagę i wprawiły w prawdziwy zachwyt wszystkich obecnych. Fala braw przetaczała się raz po raz przez salę balową. Okrzyki ekscytacji i jęki zaskoczenia dudniły w każdym kącie i niosły się gromkim echem po korytarzach.
Zaplanowany godzinny występ minął szybciej, nim ktokolwiek zdążył się spostrzec. Złakniona kolejnych niespodzianek i wrażeń publiczność nieustającą falą braw i rytmicznych potupywań, zmusiła słynnego magika do wyjścia na bis.

- Do you want more magic? - spytał, jakby lekko zaskoczony Cardini, drocząc się świadomie z publicznością. Podekscytowani ludzie, jeden przez drugiego, zaczęli krzyczeć “taaaak”, “magiiaa, niech żyje magiaaa! Istny metafizyczny szał opanował pasażerów “Batorego” Ktoś obserwujący wszystko z boku, mógłby uznać, to za jakiś zbiorowy objaw szaleństwa lub nawet histerii.

W odpowiedzi Cardini tylko skinął głową i dał dyskretny znak technicznemu, aby skierował na niego ostry snop światła. Magik stanął niemal na baczność, zamknął powieki, a głowa opadła mu na piersi, jakby pogrążył się w głębokim śnie.

Cisza przedłużała się, ale nikt nie okazał choćby krztyny zniecierpliwienia. Wszyscy trwali w oczekiwaniu na kolejny pokaz wielkiej i zadziwiającej magii.

- Proszę na scenę panią w błękitnej sukni - rzekł wolno Cardini, tubalnym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, jakim posługiwał się dotychczas. Kilka pań we wskazanym stroju, zaczęło się kręcić nerwowo na swoich miejscach, czekając na kolejne wskazówki, która z nich została wybrana przez sztukmistrza.
- Stolik pod ścianą, tuż obok donicy z filodendronem - uszczegółowił swój wybór.
- Basiu to ty! - zapiszczała Marysia, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie - To o ciebie chodzi. Cardini cię wybrał.
- Basiu - dorzucił Stefan, filuternie uśmiechając się do wybranki mistrza ceremonii - Ty to masz szczęście. Tylko nie próbuj nawet oponować. To ewidentnie twój wieczór.

Barbara ponaglana przez przyjaciół wstała niepewnie z krzesła. Ruszyła wolno w stronę sceny. Całkowicie straciła kontrolę nad nogami. Miękkie, niczym ulepione z waty kończyny niosły ją niepewnie ku przeznaczeniu.

Wielki Cardini wyciągnął ku niej dłoń. Dżentelmeński gest, jego siła i emanująca, oślepiającą wręcz mocą charyzma sprawiły, że śmielej i odważniej szła w stronę centrum estrady.
Stanęła przy sztukmistrzu i czekała, na to co za chwilę nastąpi.

- Aby magia objawiła pełnię swej potęgi, potrzebuje jeszcze jeden składnik. - kontynuował Cardini swą mowę. Znowu zamknął oczy i przez kilkanaście długich sekund trwał w letargu - Pan! Tak, pan! Proszę nie podpierać już ściany i podejść tutaj do mnie. - iluzjonista wyciągnął dłoń i palcem wskazał na niemal wtulonego w stalową ścianę Jakuba. Techniczny podążając za wskazówkami sztukmistrza, za pomocą reflektora wyłonił z grupy pasażerów kolejnego ochotnika.
Jakub oślepiony zasłonił dłonią oczy. Rozległy się brawa i głośne słowa zachęty. Siła grupy była zbyt silna, aby ktokolwiek zdołał się jej oprzeć. Chcąc, nie chcąc Jakub ruszył wolno w kierunku sceny.





Stali tuż obok siebie, niemal dotykając się koniuszkami palców. Barbara, Cardini i Jakub. Magik wzniósł ręce do góry i niczym prawosławny kapłan w czasie błogosławieństwa położył dłonie na głowach pary ochotników.
- Oto wybrańcy losu! - oznajmił niskim, tubalnym głosem, który wywoływał gęsią skórkę. Brzmiał on niczym oddech zaświatów. Odległy, wyprany z wszelkiej emocji i zimny niczym nagrobna płyta.
Temperatura w sali spadła o kilka stopni, a przynajmniej tak się wszystkim zdawało. Zalegającą po kątach ciszę, przerywał tylko rytmiczny i powracający z natarczywą uporczywością, chlupot oceanicznych fal rozbijających się o stalowy kadłub “Batorego”

- Słuchajcie mnie i podążajcie za moim głosem. Oto, ja was itinerariusz. Perednica, pierwsza i ostatnia. Moje słowo jest dla was rozkazem, pragnieniem i jedynym sensem życia. Oto, mówię ja, Cardini… - magik zawiesił głos, by po chwili wrzasnął na całe gardło - Somni!





“Odnaleziono w końcu!
Ale co? Wieczność! Ona
Jest morzem, co się łączy
Ze słońcem”
Arthur Rimbaud, Sezon w piekle



Dormiveglia
Chłód ranił ich stopy. Zimne otoczaki muskały ich podbicia z lubością nienasyconego fetyszysty. Północny wiatr niósł ze sobą zapach sosnowych igieł i dymu przesyconego żywicą i aromatycznymi ziołami.
Wzburzone oceaniczne fale niestrudzenie napierały na kamienisty brzeg, by także dołączyć się do podofilskiej orgii. Ich lodowate jęzory były jednak zbyt krótkie, by złożyć pocałunek uwielbienia na stopach Barbary i Jakuba.
Wybrańcy losu stali na granicy, balansując niczym cyrkowiec na linie. Wystarczyło bowiem kilka centymetrów, chwila zawahani i przesycone głębinowym chłodem fale porażą ich zmysły.

Bezkresny ocean demonstrował swą potęgę i moc. Śnieżnobiałe morskie bałwany toczył nieustający ból o dominacje, niczym sfora wściekłych psów. Sznury sinych chmur szybowały tuż nad wzburzoną oceaniczną taflą. Poprzez ich gęste splecione zwoje, co i rusz wychylał się wąski srebrzysty sierp Księżyca.
Trupioblade światło pokrywało cały krajobraz odrażającym laserunkiem.

Zegarmistrz świata rozgotował swój specjał. Czas dosłownie rozpływał się sam w sobie. Ciągnął niczym roztopiony do granic możliwości ser. Jego wąskie pasma opływały z każdej strony ciała wybrańców losu, niczym kotka domagająca się pieszczot.

W końcu ich spojrzenia skrzyżowały się. Znajomi, choć całkowicie obcy sobie. Tajemniczy, a jakby znający swe najbardziej skrywane sekrety.
Mierzyli się wzrokiem. Badali fizjonomię, jakby ona miała stanowić klucz do zrozumienia wszystkiego. Ich ciężkie oddechy falowały w jednym kosmicznym i przedwiecznym rytmie, który pulsował wraz z gwiezdną pustką.

Zagubieni pośród warstw stworzenia, trwali na granicy życia i śmierci.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 08-07-2021 o 20:49. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline