Pierwsza myśl Ziggiego po opuszczeniu podziemnych odmętów była równie naiwna co absurdalna. Słodki Jezu Na Patyku, nadal jesteśmy w mieście..
Choć wydawało się mu, że w ciemnościach spędzili całe dni, tygodnie, może nawet miesiące, tak naprawdę nie szli chyba dłużej niż dobę. W dodatku korzystając z cholernych tuneli metra i opuszczali je na jednej z jego stacji. Czego właściwie się spodziewał? dżungli? pustyni? Stacji SpaceX?
Byli na cholernych przedmieściach, w innych czasach całą trasę zrobiliby metrem w 5 minut. Ale to już nie są inne czasy.
Świat poszedł naprzód.
Chrrrup.. chrrrup...Trzask.
Pieprzone dachówki, nie będą się mogli ukrywać długo. Ogarnął wzrokiem okolicę namierzając punkt w którym prawdopodobnie byli napastnicy. Gówno zobaczył, gówno usłyszał.
Nie wydawało mu się by mieli czas odjechać. To że nie widać było świateł i nie było słychać dźwięków mógł znaczyć tyle, że nie byli amatorami ani idiotami. Latarki punktowe skierowane w dół, dyscyplina. Tyle.
Chrrrrup. Kurwa...
Nie mieli dużo czasu. Ziggie krótkim gestem na migi przekazał Isabelle "rozdzielmy się" i nie czekając na jej reakcję zaczął pomału, po łuku okrążać domniemaną lokalizację przeciwnika z lewej strony, jednocześnie skracając do niej dystans. Starał się przy tym w miarę możliwości wyszukiwać osłon.
__________________ Show must go on! |