Zachodnie Ziemie Centralne
Gdzieś na szlaku
Zajazd
Wieczór
Reszta nocy w lesie minęła już spokojnie… choć cuchnęło juchą pokonanych, oraz ich wnętrznościami, nawet po przeniesieniu ich zwłok z dala od obozu. Najgorzej było z owymi zapaszkami nad ranem, po odespaniu więc nieco zarwanej nocy, towarzystwo ruszyło czym prędzej w dalszą drogę, rezygnując nawet na chwilę obecną ze śniadania.
Poskładanie obozu, modły, medytacje, i wio.
Spóźnione śniadanie zjedli dosłownie w drodze, i to w siodłach. Wkrótce opuszczono “Rozciągnięty las”.
***
Cały dzień wiało nudą… może to i dobrze?
Ot od czasu do czasu spotkanie innych podróżnych, typowa wymiana informacji co na szlaku w jedną, co w drugą stronę, i tyle.
Dłuższy postój na obiad(oczywiście bez żadnego rozstawiania namiotów), rozpalenie ogniska, ugotowanie czegoś ciepłego, a potem w dalszą drogę. Kilometr za kilometrem, godzina za godziną, gościńcem przed siebie, od czasu do czasu narzekając na obolały od siodła tyłek.
Nudy...
Nudy...
Nudy.
***
Do Hluthvar był jeszcze szmat drogi(kolejny cały podróży), a dzień się powoli kończył. Więc albo znowu nocleg w namiotach, albo…
Rozpadająca się tablica na słupku wbitym w ziemię, skierowana w odnogę z głównego szlaku. “Zajazd, 2km.” I to wszystko. Hmmm. Łóżko, dach nad głową, wizja kąpieli, porządny posiłek, przygotowany przez kogoś, kto się na tym zna, wino, piwooooo.
Tak, zdecydowanie tak.
….
Po przejechaniu w kilka minut owych dwóch kilometrów, oczom towarzystwa ukazał się owy zajazd.
Kilka rozpadających się płotków, zapuszczone poletko, i duży, składający się z wielu przybudówek budynek zajazdu. Nie wyglądało to może wszystko cudownie, ale i nie jako rudera, po prostu jakoś tak byle jak. Ale ponoć nie należy oceniać księgi po okładce, czy coś w tym stylu, więc…
- Aaaaaa!! Zbrojna bandaaaaa!! - Wydarł się nagle
jakiś dzieciak, widząc nadjeżdżające towarzystwo, po czym pognał do głównego budynku.
No dobra.
~
Gruby karczmarz był nerwowy. Jakby bowiem na to nie patrzeć, sześciu zbrojnych mogło i puścić z dymem małe sioło, a co dopiero tylko zajazd z ledwie paroma w nim osobami.
- Wiiiiiiiitajcie panie i panowie, witajcie, zapraszam… - Trochę się grubas zająknął, ale przyjął nowych gości pod swój dach, a końmi zajął się “poznany” wcześniej dzieciak. Oczywiście wszyscy mieli problem z tygrysem, i na jego widok kropelki potu na czole.
W głównej sali, poprzestawiano szybko dwa stoły, łącząc je ze sobą, by całe towarzystwo mogło zasiąść wspólnie, pojawiła się również i
żona właściciela(?), która była zdecydowanie zbyt ładna jak dla takiego grubasa… i po kilku chwilach, można było odnieść wrażenie, iż to ona tu rządzi?
- Piwo, wino, strawa i izby na noc? - Spytała grupkę z miłym uśmiechem, i w sumie nie czekając za bardzo na odpowiedź, kiwnęła palcami w kierunku kontuaru, gdzie jej mąż zaczął nalewać oba rodzaje trunków - Polecam zupę grzybową, i jajecznicę z szynką - Dodała.
Oprócz grupki śmiałków, w owym zajeździe przebywało i dwóch innych gości. Jakiś lekko
przytyty typek z madoliną, i
szpakowaty jegomość z rapierem przy pasie. Obaj kiwnęli minimalnie głowami na powitanie, a ten pierwszy nawet lekko się uśmiechnął… i zdecydowanie miał już chyba wypite, sądząc po jego czerwonym nosie i policzkach… i zdecydowanie chyba lubił sobie często wypić, takie bowiem zmiany na skórze nie pojawiają się w parę minut.
Salę obsługiwała
młódka, będąca chyba córką właścicieli. Chwilowo milczała, posyłając jedynie od czasu do czasu minimalny uśmieszek, a wszystko pod czujnym okiem ojca… po pewnym czasie pojawiła się i druga małolata wychodząca z kuchni, z nieco wystraszoną, oszpeconą twarzyczką, nosząc nawet wewnątrz kaptur.
- Przygotuj izby - Warknął do niej cicho karczmarz, a ta szybciutko udała się na piętro.
***
Komentarze jeszcze dzisiaj.