Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2021, 19:33   #148
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Uważaj, jak tańczysz…”
WWO



Lewko
Szum się wszytkiej natury podniósł i lodowaty wicher ze wschodu dmąc, chmury gęste i zbite w zwarte gromady, ganiać po niebie począł, jakoby rozzłoszczony pies owce po hali.
Poprzez pasma pierzaste słońce z wolna pierwsze świetliste strzały ku ziemi kierowało.
Zmrużył mości Lewo oczy, bo nie w smak mu poranny brzask, co same przykre skojarzenia budził.
Imić Łaszcz ostrogami konia swego ubódł i na środek wiecu się skierował. Hardo spojrzał w zmrużone oczy diabła i tak mu rzecze:
- Waszmość przemawiasz do nas, jakbyś hetmanem jakimś był, abo i księciem nawet. My wszyscy, jak tu stoim, wolni ludzie jesteśmy. Szlachta polska, co sama sobie zwierzchności wybiera. A tobie, mości panie, nikt elekcyi nie dał, żebyś tu nam komenderował i niczym, dziatwę po kątach rozstawiał. I po prawdzie mówiąc, to my byśmy nawet jeszcze znieśli, boś czort prawdziwy i w piekle bywałeś, ale tego, że chcesz buławę i władzę nad nami w ręce tego zaprzedańca oddać. O nie! Na to zgody naszej być nie może i żadną miarą znieść, takie potwarzy nie możem. Kto to bowiem widział, żeby nad charakternikami, infamisami i swawolnikami, co się zowią, komendę brał neofita, co pewnikiem jeszcze wczoraj zdrowaśki klepał i przed ukrzyżowanym klękał. Tfu.. - splunął młody Łaszcz - Hańba! Hańba dla ciebie i dla piekła całego, mości Lewko!
- Hańba! Hańba! - podjęli zausznicy Łaszcza i coraz głośniej i głośniej rozprawienia się z Duniewiczem żądając.
Mściwój tylko uniósł dłoń i wnet wszyscy zamilkli.
- Cierpliwości waszmościowie - zaczął - Tak, jak i wy i ja z tym zdrajcą sprawy naszej, chce się rozprawić. Na to jednako czas zawsze się znajdzie. Dajmy jednak, mości Lewce głos zabrać. Wszak widać, że z powodu jakiegoś dla nas tajemnicą nadal okrytego, ten szanowany diabeł za zdrajcą Duniewiczem stoi i go nam jeszcze na przywódcę chce nadać. Mów, panie diable, jakież to interesa masz z tym psubratem. Słuchamy.
- Gadaj! - wrzasnął rymarz, któren aż cały pokraśniał na twarzy widząc, że się lincz nad Duniewiczem szykuje - Gadaj diable, jakim prawem zaprzedańca bronisz?

Spojrzał mości Lewko wokół i gdzie oczu swych nie zwrócił, wszędy wrogie i grymasem wściekłości wykrzywione gęby jeno były. Charakternicy zęby szczerzyli, jako wilki wściekłe do ataku się sposobiące. Krew w nich widać wrzała i każden jeden li tylko na znak czekał, coby szabli dobyć i amok swój uwolnić.
Jeno młody Łaszcz z perfidnym uśmieszkiem w kulbaki się trzymał i kpiąco na Mazura spoglądał. Wiedział bowiem, że mową swoją nie tylko całe towarzystwo na swą stronę przeciągnął, ale też że prawdziwemu piekielnikowi nielada bobu zadał. Czekał on zatem z lubością, aż diabeł zacznie się ze swego postępku tłumaczyć.

Duniewicz natomiast widząc, że całkowicie posłuch w piekielnym towarzystwie stracił, głowę na pierś opuścił i jakby się cały o połowę mniejszy zrobił. Na domiar złego, nieszczęśnik jeszcze coś szeptać zaczął. Jeno strzępy słów do mości Lewki dotarły, ale i tego mu aż nadto było.
- ...fiat voluntas Tua...et dimitte nobis debita nostra…



“Nie rusz, Andziu, tego kwiatka,
Róża kole” - rzekła matka.
Andzia mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała.”
Stanisław Jachowicz



Kocibor Kotowski, Gabriel Czarniawa
Nie zrażeni porażką, ani porą, co to do uroków czynienia nie była wskazana, mości Kotowski i towarzysz jego przeklęty na wieki, Czarniawa, ledwo w półmroku stanęli, przez wysokie drzewa rzucanym i już w mig za broszę od panienki Urszuli złapali.
O ile, pan Kotowski, przez krótką chwilę, jakieś drobne, bo drobne, ale zawsze jakieś informacyie zdobyć zdołał. To mości Czarniawa, jakby ślepiec wygłodniały, rzucił się na ową biżuterię, w niej jedyny ratunek i rozwiązanie widząc.
Och, jakże to błędne i krótkowzroczne działanie było. Och, jakże długo imić Czarniawa swego postępku żałować będzie. Aleć po kolei.

Magiczne słowa w rymowankę ubrane, popłynęły z ust charakterników, niczym strumień wody żywej. Obaj dufni w swą moc i czarcie rzemiosło, jakby zapomnieli, że brosza, co ją lycantrop otrzymał, nie tylko darem jest od świętobliwej Urszuli, ale i potęgę swą z samych niebios płynącą ma.
Ledwo martwa dłoń wąpierza na biżuterii spoczęła, grom w niego uderzył, jakby sam Pan na Niebiosach gniew swój wywrzeć na nieboraku postanowił. Odrzuciło krwiopijcę na kilka kroków do tyłu i wprost na drzew nieszczęśnik wpadł. Ból kręgosłupa, a takoż i rzyci targnął nim taki, że jeszcze nigdy takiego cierpienia fizycznego on nie doświadczył.
Na tym nie dość, bowiem dłoń, co na broszy spoczęła, żywy ogień ogarnął i trawić kończynę zaczął, niczym zwierz wygłodniały. Nim cokolwiek mości Czarniawa zrobić zdołał, już cała lewa dłoń w popiół się obróciła.
W szoku wielgim, na swego kompana spojrzał, a ten w niebiosa spoglądał z uśmiechem rozkosznym, jakby mu się sama Maryja Dziewica objawiła. Oczy miał niewidzące, a i całe ciało jakieś spięte i nieruchome.
Chwycił, więc wąpierz poły swego płaszcza i w panice ogień na ręce swej gasić począł. Na szczęście stłumić wygłodniałe płomienie mu się udało, ale od teraz jeno kikutem niebiosom będzie mógł wygrażać.

W głowie mu szumieć zaczęło, jakby kto chciał na nim sztukę telepatii uczynić. W mig te jarzmo z siebie zrzucił, bo nader groźnym mu się ono zdało. Mimo to, pewne mgliste obrazy pod powiekami ujrzał i włosy mu na całym ciele od tego dęba stanęły. Wizja to była okropna i odczuł wąpierz, że przeciwników coraz więcej wokół krąży i każden jeden groźniejszy od drugiego.

Po chwili krótkiej i mości Kotowski się ze swego transu ocknął. Milkliwy przytem był i jakoś ochoty wielgiej nie przejawiał, aby wyjawić swemu towarzyszowi, co też mu się przydarzyło.
Takoż i wąpierz małomówny względem spopielonej dłoni był.
Przykre oto termina na obu charakterników spadły i żaden z nich nie kwapił się do tego, aby pierwszy przemówić.

Coś jednakoż postanowić musieli, bo słońce coraz śmielej nad horyzont się wychylało.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 13-07-2021 o 22:44.
Ribaldo jest offline