Bradiaga Mamidlany | “Uważaj, jak tańczysz…”
WWO Lewko
Szum się wszytkiej natury podniósł i lodowaty wicher ze wschodu dmąc, chmury gęste i zbite w zwarte gromady, ganiać po niebie począł, jakoby rozzłoszczony pies owce po hali.
Poprzez pasma pierzaste słońce z wolna pierwsze świetliste strzały ku ziemi kierowało.
Zmrużył mości Lewo oczy, bo nie w smak mu poranny brzask, co same przykre skojarzenia budził.
Imić Łaszcz ostrogami konia swego ubódł i na środek wiecu się skierował. Hardo spojrzał w zmrużone oczy diabła i tak mu rzecze:
- Waszmość przemawiasz do nas, jakbyś hetmanem jakimś był, abo i księciem nawet. My wszyscy, jak tu stoim, wolni ludzie jesteśmy. Szlachta polska, co sama sobie zwierzchności wybiera. A tobie, mości panie, nikt elekcyi nie dał, żebyś tu nam komenderował i niczym, dziatwę po kątach rozstawiał. I po prawdzie mówiąc, to my byśmy nawet jeszcze znieśli, boś czort prawdziwy i w piekle bywałeś, ale tego, że chcesz buławę i władzę nad nami w ręce tego zaprzedańca oddać. O nie! Na to zgody naszej być nie może i żadną miarą znieść, takie potwarzy nie możem. Kto to bowiem widział, żeby nad charakternikami, infamisami i swawolnikami, co się zowią, komendę brał neofita, co pewnikiem jeszcze wczoraj zdrowaśki klepał i przed ukrzyżowanym klękał. Tfu.. - splunął młody Łaszcz - Hańba! Hańba dla ciebie i dla piekła całego, mości Lewko!
- Hańba! Hańba! - podjęli zausznicy Łaszcza i coraz głośniej i głośniej rozprawienia się z Duniewiczem żądając.
Mściwój tylko uniósł dłoń i wnet wszyscy zamilkli.
- Cierpliwości waszmościowie - zaczął - Tak, jak i wy i ja z tym zdrajcą sprawy naszej, chce się rozprawić. Na to jednako czas zawsze się znajdzie. Dajmy jednak, mości Lewce głos zabrać. Wszak widać, że z powodu jakiegoś dla nas tajemnicą nadal okrytego, ten szanowany diabeł za zdrajcą Duniewiczem stoi i go nam jeszcze na przywódcę chce nadać. Mów, panie diable, jakież to interesa masz z tym psubratem. Słuchamy.
- Gadaj! - wrzasnął rymarz, któren aż cały pokraśniał na twarzy widząc, że się lincz nad Duniewiczem szykuje - Gadaj diable, jakim prawem zaprzedańca bronisz?
Spojrzał mości Lewko wokół i gdzie oczu swych nie zwrócił, wszędy wrogie i grymasem wściekłości wykrzywione gęby jeno były. Charakternicy zęby szczerzyli, jako wilki wściekłe do ataku się sposobiące. Krew w nich widać wrzała i każden jeden li tylko na znak czekał, coby szabli dobyć i amok swój uwolnić.
Jeno młody Łaszcz z perfidnym uśmieszkiem w kulbaki się trzymał i kpiąco na Mazura spoglądał. Wiedział bowiem, że mową swoją nie tylko całe towarzystwo na swą stronę przeciągnął, ale też że prawdziwemu piekielnikowi nielada bobu zadał. Czekał on zatem z lubością, aż diabeł zacznie się ze swego postępku tłumaczyć.
Duniewicz natomiast widząc, że całkowicie posłuch w piekielnym towarzystwie stracił, głowę na pierś opuścił i jakby się cały o połowę mniejszy zrobił. Na domiar złego, nieszczęśnik jeszcze coś szeptać zaczął. Jeno strzępy słów do mości Lewki dotarły, ale i tego mu aż nadto było.
- ...fiat voluntas Tua...et dimitte nobis debita nostra… “Nie rusz, Andziu, tego kwiatka,
Róża kole” - rzekła matka.
Andzia mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała.”
Stanisław Jachowicz Kocibor Kotowski, Gabriel Czarniawa
Nie zrażeni porażką, ani porą, co to do uroków czynienia nie była wskazana, mości Kotowski i towarzysz jego przeklęty na wieki, Czarniawa, ledwo w półmroku stanęli, przez wysokie drzewa rzucanym i już w mig za broszę od panienki Urszuli złapali.
O ile, pan Kotowski, przez krótką chwilę, jakieś drobne, bo drobne, ale zawsze jakieś informacyie zdobyć zdołał. To mości Czarniawa, jakby ślepiec wygłodniały, rzucił się na ową biżuterię, w niej jedyny ratunek i rozwiązanie widząc.
Och, jakże to błędne i krótkowzroczne działanie było. Och, jakże długo imić Czarniawa swego postępku żałować będzie. Aleć po kolei.
Magiczne słowa w rymowankę ubrane, popłynęły z ust charakterników, niczym strumień wody żywej. Obaj dufni w swą moc i czarcie rzemiosło, jakby zapomnieli, że brosza, co ją lycantrop otrzymał, nie tylko darem jest od świętobliwej Urszuli, ale i potęgę swą z samych niebios płynącą ma.
Ledwo martwa dłoń wąpierza na biżuterii spoczęła, grom w niego uderzył, jakby sam Pan na Niebiosach gniew swój wywrzeć na nieboraku postanowił. Odrzuciło krwiopijcę na kilka kroków do tyłu i wprost na drzew nieszczęśnik wpadł. Ból kręgosłupa, a takoż i rzyci targnął nim taki, że jeszcze nigdy takiego cierpienia fizycznego on nie doświadczył.
Na tym nie dość, bowiem dłoń, co na broszy spoczęła, żywy ogień ogarnął i trawić kończynę zaczął, niczym zwierz wygłodniały. Nim cokolwiek mości Czarniawa zrobić zdołał, już cała lewa dłoń w popiół się obróciła.
W szoku wielgim, na swego kompana spojrzał, a ten w niebiosa spoglądał z uśmiechem rozkosznym, jakby mu się sama Maryja Dziewica objawiła. Oczy miał niewidzące, a i całe ciało jakieś spięte i nieruchome.
Chwycił, więc wąpierz poły swego płaszcza i w panice ogień na ręce swej gasić począł. Na szczęście stłumić wygłodniałe płomienie mu się udało, ale od teraz jeno kikutem niebiosom będzie mógł wygrażać.
W głowie mu szumieć zaczęło, jakby kto chciał na nim sztukę telepatii uczynić. W mig te jarzmo z siebie zrzucił, bo nader groźnym mu się ono zdało. Mimo to, pewne mgliste obrazy pod powiekami ujrzał i włosy mu na całym ciele od tego dęba stanęły. Wizja to była okropna i odczuł wąpierz, że przeciwników coraz więcej wokół krąży i każden jeden groźniejszy od drugiego.
Po chwili krótkiej i mości Kotowski się ze swego transu ocknął. Milkliwy przytem był i jakoś ochoty wielgiej nie przejawiał, aby wyjawić swemu towarzyszowi, co też mu się przydarzyło.
Takoż i wąpierz małomówny względem spopielonej dłoni był.
Przykre oto termina na obu charakterników spadły i żaden z nich nie kwapił się do tego, aby pierwszy przemówić.
Coś jednakoż postanowić musieli, bo słońce coraz śmielej nad horyzont się wychylało.
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 13-07-2021 o 22:44.
|