Galeb, Bardin
Khazadzi gnali, co sił w nogach. Galeb zdawał się jeszcze bardziej zostawić za sobą Bardina a inżynier mógł się tylko zastanawiać, gdzie starszy pobratymiec nauczył się tak szybko biegać. Obaj byli całkiem spoceni i zziajani. Dzikusy nie odpuszczali, choć ich zapał ostudził całkiem szybko Galeb, który co jakiś czas zatrzymywał się, pozwalał zbliżyć się Bardinowi i kanibalom, po czym strzelał do wrogów z kuszy. I znowu w bieg. I tak kilka razy, trafiając trzech z dzikusów kolejno w nogę, lewą rękę i korpus, przez co dwaj zostali wyłączeni z pościgu, a gdy po jakimś czasie następny z przeciwników dostał bełtem w brzuch, reszta stwierdziła, że nie ma sensu gonić za khazadami i wycofała się w głąb puszczy, zabierając rannego ze sobą. Galeb z Bardinem biegli jeszcze jakiś czas, a zwolnili, by odetchnąć dopiero wtedy, gdy upewnili się, że wrogowie porzucili pomysł dalszego pościgu. Dysząc ciężko i odpoczywając, czekali na Vessę i Zacha, którzy jakimś sposobem na pewno dotrą w miejsce, gdzie znajdowali się khazadzi albo Klaus z Felixem i kobietami.
Vessa, Zach
Mieli rację, zostawiając ponurą, prymitywną świątynkę poświęconą Panu Czaszek. Jeszcze nim wyszli z komnaty oboje widzieli błyskawiczny, ciemny ruch w odłamie korytarza, więc rzucili się czym prędzej do wyjścia. Wybiegli z jaskini, gdzie od razu wbił się w ich nozdrza gryzący zapach dymu. Kanibale uwijali się, by gasić swoje chaty, których płonęło już cztery. Nikt nie zwracał więc najmniejszej uwagi na znikających w lesie niziołka i Tileanki. którzy szybko zostawili wioskę dzikusów za sobą.
Zachariasz nie miał większych problemów z odkryciem śladów dzikusów i krasnoludów. Podążali za nimi jakiś czas, by w pewnym momencie schronić się za kilkoma rosnącymi blisko siebie drzewami, dzięki czemu nie zostali odkryci przez wracających kanibali. Nie było wśród nich Galeba i Bardina, co znaczyło, że obu udało się uciec. I wyrządzić szkody, gdyż kilku dzikusów rannych było w nogi, brzuch czy ręce. Poczekali, aż tamci znikną im z pola widzenia i przyczajeni ruszyli za śladami khazadów. Kilkanaście minut później natknęli się na spoconych krasnoludów i opowiadając, co zastali w jaskini, ruszyli wraz z nimi do reszty drużyny. W pewnym momencie cała czwórka napatoczyła się na Klausa i Felixa, którzy poszli sprawdzić, skąd dochodzi swąd dymu.
Klaus, Felix
Ruszyli w las za niesionym przez wiatr zapachem dymu a dłuższy czas później wpadli na powracającą czwórkę, która wyjaśniła im, co zaszło - że znaleźli wioskę kanibali, jaskinię ze świątynią poświęconą Khorne’owi i coś wężowatego kryjącego się w ciemnościach.
Wszyscy - No, w końcu wróciliście! - Prychnęła irionicznie Esme, patrząc po grupie pościgowej. -
Najwyższa pora. Czas nam ruszać dalej, a nie marnować go na jakieś głupie zabawy i buszowanie po lesie.
Zbierając się do drogi, wysłuchała jednak opowieści o tym, co się wydarzyło.
- Dobrze, żeście lasu z dymem nie puścili. Choć jeśli tamci nie ugaszą swoich chałup, to pożar wkrótce może stać się faktem. Tym bardziej nie w smak mi pozostawać w tym lesie dłużej, niż trzeba. Ruszajmy!
No i ruszyli, zgodnie z kierunkiem wskazanym przez starszego taboru Strigan. Podróżowali przez las kolejne kilka godzin a wiatr w końcu zmienił kierunek i nie niósł już przykrego zapachu dymu, a świeże, przyjemne powietrze. Gdy słońce znikało już powoli za horyzontem, bohaterowie ujrzeli niewielkie, kamieniste wzgórze, zwieńczone podniszczoną, ale całkiem dobrze trzymającą się wieżą i pozostałościami po blankach.
Wychodząc z lasu, oprócz wieży dostrzegli płynącą wartko rzekę Yetzin, niosącą ze sobą przeróżne gałęzie i kłody w tempie nieco szybszym od energicznego marszu. Na oko miała trzydzieści metrów szerokości i była ostatnim, co dzieliło ich od przedostania się do wieży. Awanturnicy podeszli do brzegu i szybko zdali sobie sprawę, że przebrnięcie przez rzekę nie było możliwe pieszo lub konno.
- Jakieś pomysły, jak pokonać tę rzeczkę? - zapytała Esme, skupiając swój wzrok na wieży stojącej na wzniesieniu. -
Mówiąc szczerze nie w smak mi moczyć moje wspaniałe ubrania w tej zimnej wodzie.