15-07-2021, 07:34
|
#132 |
| Miastowi niemal od razu odwrócili się w waszą stronę, gdy odezwał się Algernon. Wyglądali, jakby ich zatkało, więc bez słowa wysłuchali tego, co miał do powiedzenia Samwise. Bard przy okazji wykorzystał pewną prostą sztuczkę, imitującą wycie wilków w oddali. Mężczyźni popatrzyli wtedy nerwowo po sobie; najwyraźniej wizja kolejnego ataku drapieżników nieco ich zmiękczyła. Sheera warknęła groźnie, gdy Couryn wycelował kuszę w jednego z tubylców, a potem odezwała się Rita, swoim władczym tonem oznajmiając, że Irinie włos z głowy nie spadnie. Obok niej stanął Nicodemus z uniesionym mieczem i przygotowaną tarczą, przeszywający tłum ostrym spojrzeniem. To było już dla nich za dużo. Opuścili pochodnie i broń, którą trzymali, po czym zeszli z werandy, próbując ominąć was jak najszerszym łukiem.
- Nie chcemy jej tutaj. Powinna się stąd wynosić, zanim sprowadzi na to miasteczko zagładę - powiedział na odchodne ten, który jeszcze przed chwilą najgłośniej krzyczał. Teraz jego głos był ściśnięty strachem.
Poczekaliście, aż tłum opuści teren posiadłości i zniknie za domami. Dopiero wtedy ruszyliście na werandę a Ismark otworzył drzwi, nim którekolwiek z was zdążyło w nie zapukać.
- Było blisko - powiedział, ocierając pot z czoła wolną dłonią. W drugiej dzierżył miecz. - Dziękuję wam, to cud, żeście pojawili się w tym momencie. Dłużej bym ich nie utrzymał pod drzwiami. - Westchnął, wypuszczając z ulgą powietrze ustami. - Wchodźcie, wchodźcie, jesteśmy już spakowani.
Podążyliście za Ismarkiem do salonu, gdzie w fotelu przy kominku siedziała Irina. Ubrana była w skórznię, ciemne spodnie i długie buty. Na kolanach trzymała płaszcz, na którym leżała załadowana kusza. O stolik do herbaty oparty był pięknie wykonany rapier a przy nim znajdowały się trzy pękate torby podróżne. Twarz kobiety zdjęta była czymś w rodzaju niepokoju i jednoczesnej ulgi, że was widzi.
- Jak poszła wizyta u tej wróżbitki? Dowiedzieliście się czegoś ciekawego? - Zapytała, wstając z fotela. - Chyba sam Pan Poranka zesłał was tutaj z powrotem tak szybko, inaczej musielibyśmy walczyć z tymi ludźmi. Większość z nich była przyjaciółmi ojca.
- Niedługo pod dom powinien podjechać jeden z moich zaufanych ludzi - powiedział Ismark. - Będzie miał dla nas niewielki wóz z końmi, zmieścimy się wszyscy, nawet Lancelot, jak mu się znudzi człapanie za nami. - Wyczuliście, że Ismark próbował rozładować atmosferę, jednak wciąż był zdenerwowany. - Musimy stąd wyjechać, zanim tamci zmienią zdanie, skrzykną więcej ludzi i naprawdę spróbują zabić Irinę. To prości ludzie, nie dociera do nich, że to, co spotyka Barovię, to nie jest wina mojej siostry.
- Czy macie jeszcze coś do załatwienia w miasteczku? - spytała Irina. - Jeśli tak, to spieszcie się, nie chciałabym zostawać tutaj dłużej, niż to wymagane. Nie chcę, by komuś jeszcze stała się krzywda. |
| |