Widząc, jak tłumek mięknie z każdą chwilą, tylko się uśmiechnął pod nosem. Nie spodziewał się innej reakcji; tacy ludzie może i byli silni w grupie, ale tylko przeciwko słabszym i mniej licznym. Sarkastyczny uśmieszek nie schodził mu z ust, gdy tamci omijali ich szeroko. Patrzył za nimi do końca, a na uwagę prowodyra prychnął.
- Taki mamy plan. Za godzinę już jej tu nie będzie i nie będziecie mieć na kogo zwalić winy za to, co spotyka mieścinę. Bo przecież Strahda się boicie - rzucił za nimi.
Poczekał, aż znikną mu z oczu i dopiero gdy upewnił się, że nie mają zamiaru wrócić ruszył z pozostałymi do domu Kolyanoviczów. Ismark był rad, że udało im się opanować sytuację, na co Algernon się wyszczerzył w szczerym uśmiechu.
- Nie ma sprawy, polecamy się na przyszłość - powiedział i poszedł za gospodarzem do salonu.
Irina była już spakowana i odpowiednio ubrana do drogi - ta skórznia zasłaniająca jej powabne kształty mogła się przydać, biorąc pod uwagę panoszące się po tutejszych lasach cholerstwo.
- Wyglądasz olśniewająco, Irino. - Pozwolił sobie rzucić komplementem. - U Evy poszło całkiem nieźle, mamy jakieś wskazówki, co robić dalej. No i to ona właściwie miała wizję, że u was źle się dzieje i kazała nam wracać szybko do Barovii. Choć gdyby nie Sam i jego magiczne sztuczki z szybkim chodzeniem, raczej nie dotarlibyśmy tutaj na czas. - Spojrzał na barda z uznaniem.
- Zgadzam się, że powinniśmy ruszać. - Poparł Couryna. - Ale dopóki wóz nie podjechał i mamy jeszcze trochę czasu, to może Nicodemus zdradzi nam, co dokładnie potrafi. Akurat w tym domu raczej nie podsłuchają nas żadni słudzy Strahda. No chyba, że nie chcesz o tym rozmawiać, to nie mam z tym problemu, stary. - Uniósł ręce w górę i skinął głową.
Rozumiał go poniekąd, bo sam nie chciałby być postawiony w takiej sytuacji. Tyle, że jak w końcu paladyn powie, czego można się po nim spodziewać, to w końcu będą to mieć z głowy.