Wcześniej
Endymion rozejrzał się po polu bitwy. Krew jeszcze nie wsiąkła w ziemię do końca, kilka większym plam świadczyło, że w danych miejscach ktoś leżał dłużej, ale ciał nie było żadnych… miał nadzieję, że to oznaczało, że elfy w większości przeżyły…
Wchodząc do zajazdu Endymion miał na sobie swoją zbroję, ale przykrytą iluzją ubioru ni to kupieckiego, ni to mieszczańskiego… czegoś pomiędzy z wkomponowanym szalem który przysłaniał częściowo jego twarz aby ukryć potężne kły. I tak kto by na niego spojrzał dostrzeże, że rozmawia z orkiem, ale tak przynajmniej nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy.
Spojrzał na Agamemnona… zwykle zostawiał gryfa w stajni, ale teraz nie miał serca powiedzieć przyjacielowi, że powinien tam czekać gdy Geri Bharriga został wpuszczony, ani nie zamierzał się wcinać w decyzje krasnoluda
- No dobra. Chodź no, ale nie strasz ludzi - klęknął przy kompanie by ostatnie zdanie pozostało prywatne - Oni wszyscy wiedzą, że dałbyś łatwo radę ich rozszarpać na strzępy i dlatego się ciebie boją.
- Jeśli macie to proszę placki ziemniaczane. Mocno tłuste i do nich śmietanę. Dużo ich. Kisicie swoje ogórki, albo kapustę? Do tego jeszcze cydr bym chciał jeśli macie i szarlotkę. Taki kawał mniej więcej - zaprezentował dłońmi rozmiar mniej więcej stopę na pół stopy...