Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2021, 20:37   #91
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Retrospekcja MG-Stalowy: wizyta na Illyrii.

Południe, 19 lipca 2999 A.D.

Wreszcie, po ponad dwóch miesiącach od pamiętnej Bitwy na Magellanie i wyruszeniu w podróż, "Happy Merchant" pojawił się w zenitowym punkcie skoku układu, gdzie w próżni zawieszono zimny, acz wciąż zamieszkały i z grubsza zagospodarowany glob znany jako Illyria - stolica Palatynatu Illyriańskiego, pomniejszego peryferyjnego politycznego związku międzygwiezdnego.

Jackson zdołał przeczytać i wypytać się wszystkiego, co mógł. Palatynat został założony dawno temu przez uchodźców z nieistniejącej już dziś Hegemonii Terrańskiej, głównie o skandynawskiej proweniencji - choć trafiali tu także inni migranci oraz była stosunkowo duża mniejszość tauriańsko-lothiańska (z położonej po sąsiedzku Ligi Lothiańskiej). Pomimo "wikingowych" naleciałości, Palatynat był republiką kupiecką - rząd stanowiła rada dziedzicznych bądź nowobogackich magnatów handlu, przemysłu i logistyki. Palatynat, podobnie jak sąsiedzi z Ligi, nie był przesadnie bogatą miejscówą - większość planet była w typie tundrowo-tajgowym, a nawet nierzadko polarno-lodowym. Ledwo nadawały się do życia i oferowały niewiele pod kątem zasobów żywnościowych... ale już sporo jeśli chodzi o energię geotermalną, wody mineralne i bogate złoża rud metali wszelakich (głównie miedzi i wysokogatunkowego żelaza oraz innych produktów potrzebnych do wyrobu stali). Dobre zdolności negocjacyjne, własna flotylla JumpShips i DropShips pozwoliły na ożywiony handel z Ligą Wolnych Światów, Lothiańczykami, Magistratem Canopus i resztą okolicy. Metal za żywność i maszynerię. Wkrótce potem doszedł do tego całkiem rozbudowany (jak na Peryferia) przemysł stoczniowy - na orbicie Illyrii wykwitły pierścienie orbitalne, kryte i otwarte doki, habitaty. Miejsce to stało się całkiem bogate i przyciągało różnego rodzaju dzianych kontrahentów, podróżników, najemników. ComStar nawet uznał to miejsce za godne postawienia instalacji HPG klasy B i założenia hali rekrutacyjnej pod auspicjami Mercenary Review Board.

Miejsce w sam raz, aby spylić unikatowego mecha bądź poszukać stosownego nabywcy - i w zamian za to zamówić potrzebne fanty, logistykę... oraz całkiem wymierne wsparcie kondotierów do trwającego bush war.

W osiem dni po przybyciu do układu, KR-61 przybył na orbitę Illyrii i zszedł do atmosfery do głównego, stołecznego kosmoportu-lotniska. W samą porę, bo zaczynał narastać silny, mroźny wiatr niosący ze sobą śnieg. A raczej jeszcze więcej śniegu, patrząc po okolicy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=7BrIJrjxVxA[/media]

Pewna odmiana po skwarach i ulewach Amerigo oraz sztucznym, metalowym środowisku statków kosmicznych. Tutejszy rząd i ComStar zostali powiadomieni o statusie nowego przybysza i zostały przeprowadzone wstępne rozmowy z ludźmi niższego szczebla - udało się tego dokonać za pomocą dalekosiężnych transmisji, które choć przychodziły ze znacznym opóźnieniem to jednak w ogóle pozwalały na rozpoczęcie i podtrzymanie kontaktu. Na miejscu zostali odebrani i przepuszczeni przez vipowski/dyplomatyczny fast track, a w pobliżu (jak zauważył Johnson) zawsze byli pilnujący ich ochroniarze “zakamuflowani” po cywilnemu.

Całkiem inny świat. Calkiem inna kultura. Calkiem inne powietrze.
Julian mógłby się tym naprawdę zachwycić gdyby nie przenikliwy chłód który odczuwał. Ciepłe ubrania, które przywdziali pozwalały utrzymać jako taką temperaturę lecz człowiekowi postury Jacksona w takim klimacie dłonie i stopy marzły momentalnie.
Nic więc dziwnego że ze strony Juliana dość szybko padła propozycja by najpierw znaleźć jakąś kawiarnię i pokrzepić się ciepłym wywarem przed wkroczeniem na teren ComStaru. Nikt nie zaoponował. Do umówionej wizyty mieli jeszcze spory zapas czasu.

Z trzema kubkami ciemnej, gorącej kawy wdali się w rozmowę z właścicielem lokalu by skorzystać jak najdłużej z ciepłego wnętrza jednego z mieszkalnych hubów. Niezawodnie rozpoznając w nich przybyszy z innego układu mężczyzna łamanym angielskim próbował ich bajerować. Theodore całkiem sprawnie pociągnęła rozmowę tak by tamten zaczął mówić o tym co ich interesowało. O nastrojach panujących na planecie i stosunkach z innymi kosmicznymi państwami kamuflując przy tym pytanie o sam ComStar.

Pogaduchy zabrały swoje, więc wiele czasu im nie zostało. Trzeba było ruszyć na spotkanie z Niewiadomym.
Co prawda gdy umawiali się jeszcze z orbity na audiencję adept po drugiej stronie łącza wydawał się wyjątkowo uprzejmy, lecz czego się spodziewać po "dziale obsługi klienta".
Julian mocniej zacisnął dłoń na walizeczce z dokumentacją Matara. Pamiętał podstawowe informacje jak tabliczkę mnożenia lecz wiedział też że od każdego słowa i gestu mogło zależeć ile ComStar wyłoży środków na pozyskanie tej maszyny.

Piździawica zaczynała się rozkręcać, kiedy weszli do habitatowej kawiarni nieopodal kosmoportu. Co ciekawe w asortymencie mieli prawdziwą kawę. Nie była najtańsza, ale ktoś z ekipy w trakcie tego przelotu bąknął coś, że “na zadupiu to sama zbożówka pewnie”. Miało to jednak sens - na planecie nie-samowystarczalnej żywnościowo zboże szło na chleb i paszę, a nie na pierdoły.

Za to była mocna i czarna jak skurwysyn, parzona w tajemny sposób. Inna. Nie dziwota, bo właściciel i cała jego ekipa to nie byli tutejsi - tylko arabscy migranci z Astrokaszy. Patron był, w tym swoim łamanym angielskim, chętny do ubicia interesu na boku, co całkiem zbiło Spencerównę i Jacksona z pantałyku. Poratował ich Johnson… aranżując odbiór kontrabandy mocnych bezfiltrowych fajek “Man’s Man” z ich promu. W zamian kawa z Astrokaszy i garść informacji od chłopaka, drugiej generacji migrantów, obytego w językach.

Generalnie oprócz tego, co wywiedzieli się przedtem, o Palatynacie nie można było powiedzieć zbyt wiele pod kątem ekonomicznym i politycznym. Brak poważnych wrogów. Lokalni bandyci już dawno nie istnieli, okazyjni piraci łamali się na wynajętych najemnikach dalekroć zanim mogli się naprzykrzać lokalnej milicji. Tą naziemną Palatynat miał taką sobie, głównie opierającą się na piechocie i co tańszych pojazdach bojowych/wsparcia z demobilu, najczęściej kupowanego w Lidze Wolnych Światów bądź - okazyjnie - we Wspólnocie Lyrańskiej czy Magistracie Canopus. Mieli natomiast całkiem mocne zasoby AeroSpace - dość łodzi patrolowych, myśliwców, “dropsów” oraz JumpShips do trzymania warty i przerzucania sił. Siły te miały pewne doświadczenie we wspieraniu najmitów w walce z piractwem i - co było godne odnotowania - dzięki illyriańskiemu przemysłowi stoczniowemu były samowystarczalne pod kątem technicznym.

Nastroje były takie, jak zawsze - mieszanka znoju życia na trudnych światach krawędzi Sfery Wewnętrznej z lokalnymi sporami politycznymi i klasowymi (bogata magnateria kupiecka vs biedne pospólstwo), acz nie tak wybuchowa jak w wielu innych miejscach na Peryferiach. Gdyby nie trudne warunki na zdatnych do zamieszkania planetach w tym rejonie to Palatynat byłby wzorem prosperity. A tak, musiał się specjalizować… choć i tak miał nieźle pod kątem braku poważnych aktów spozaplanetarnej przemocy od wielu lat.

Amerigo nie mogło się pochwalić tym samym.

Chociaż kto wie? Krążyły plotki o jakimśtam małym, zapadło-dziurowym “bandyckim królestwie” nieopodal. Rzekomo bardzo ambitnym jak na swoje żałosne możliwości, a ponadto osobliwym. Tutejsi traktowali to raczej jako temat do żartów.

Kiedyś w przyszłości Illyrianie udławili się tym poczuciem humoru, kiedy tracili swe własne państwo na rzecz tego “państewka”. Ale to była inna opowieść.

<przerywnik>

Instalacja ComStaru wydawała się być “typowa” dla tych zakładanych na Peryferiach i granicznych światach Sfery. Silnie obwarowana baza-kompleks. Teren wyrównany i wyłożony modyfikowanym żelazobetonem o właściwościach asfaltowych, na którym pobudowano garść wzmacnianych, klockowatych struktur spełniających różne funkcje. Potężny generator energii był na zapleczu, a w centrum potężna metalowa konstrukcja z wielką anteną “satelitarną” - generator hiperpulsów. Plus parę budowli użytkowych wokół niego. Całość okolona wysokim, warownym murem z żelazobetonu obitego warstwą pancerza klasy przemysłowej i paroma wieżyczkami obronnymi z LRMami, autodziałami i laserami. Całość zamieszkana i obsługiwana przez personel Zakonu, których bronił kontyngent formacji ‘ComGuards & Militia’ (w tym przypadku piechota zmechanizowana z bronią wsparcia - bo Peryferia).

Siedzieli właśnie we troje w poczekalni budynku administracyjnego. Parenaście minut przedtem byli obsługiwani na recepcji. “Petycja” rzeczywiście została “eskalowana” - miał ich przyjąć sam “precentor”, szef tej instalacji (i de facto całego kontyngentu ComStar na Illyrii/w całym Palatynacie).

Johnson wydawał się… spać, siedząc na ławce naprzeciw swoich podopiecznych. Theodora Spencer spojrzała na zegarek, potem na Juliana.

- Biorą nas na czas. To może raz jeszcze omówimy temat?

Po krótkiej chwili zastanowienia Juls skinął głową.
- Witamy się uprzejmie. Siadamy, stoimy czy co nas tam czeka. Przedstawiamy ofertę podpierając się materiałami, by wykazać autentyczność posiadanego towaru. Gdyby pytali o szczegóły pozyskania mówię o walkach z piratami. Wystawiamy jak wcześniej planowaliśmy swoją ofertę na tyle na ile wyceniliśmy nasze znalezisko wraz z kosztami tego cośmy zdołali tam wypracować.

Pokiwała głową. Przerabiali to wielokrotnie i wstępnie rozmawiali już z ludźmi ComStaru i Palatynatu podczas podróży systemowej. Niemniej jednak to był zbyt gruby temat by go bagatelizować brakiem przygotowania, treningu. Już miała coś powiedzieć, kiedy Johnson się “obudził”:

- O wilku mowa. - kiwnął na nich, a potem na otwierające się drzwi do biura, w których stała kobieta w białobłękitnych szatach ComStaru.

- Szanowni goście, precentor Benišek zaprasza.

Weszli na zaproszenie i zasiedli we wskazanych fotelach. Gabinet był utrzymany w czystości, choć duszny i utrzymany na tikonovską, brutalistyczną modłę, przypominającą nieco czasy staroterrańskiego bloku wschodniego. Akolitka zaproponowała poczęstunek i napoje, zajęła się nimi, po czym wyszła. Johnson poczekał na zewnątrz. W pomieszczeniu oprócz Juliana i Theodory były jednak jeszcze nie jedna, a dwie osoby - dwaj mężczyźni. Jeden z nich, siedzący przy biurku z borsuczą miną tykowaty, stereotypowy urzędas z grdyką jak sęp, nosem jak klamrą od zakrystii, czarnym włosem i zarostem w nieładzie. Na szatach nosił symbol precentora i grecką literę alfa. To musiał być Miroslav Benišek, szef tej instalacji. Ale nieco dalej przy otwartym oknie stał drugi, niski i drobny koleś, ciemne blond włosy i gładkie ogolenie, w podobnym ubiorze. Julian z tej odległości dobrze nie widział, ale chyba kolo miał na ciuchach literę delta. Palił cygaretkę. I to on się odezwał jako pierwszy po asystentce. Miał neutralny głos.

- Witamy państwa w naszych skromnych progach. - zaciągnął się i na wydechu kontynuował - Jestem demi-precentor Xander Almasy, a to jest - zanim zdążył dokończyć, precentor zadudnił własnym tonem i obydwaj na raz zafałszowali jego imię i nazwisko. Spencerówna z ukosa spojrzała na Jacksona. Panowie z ComStaru się nie lubili, czy stwarzali pozory?

Benišek spojrzał wymownie na Almasy’ego. Ten “tylko” (a wręcz po chamsku) wzruszył ramionami i wrócił do palenia cygarety, patrząc gdzieś przez okno, na wpół osłonięty koronkową firanką.

- Słuchamy jaką macie państwo ofertę dla Błogosławionego Zakonu. - wypowiedział formalnie precentor.

Z należytą grzecznością i formalnością Jackson przedstawił się obu comstarowym oficjelom. Ciężko mu było konkretnie coś powiedzieć o tych dwóch jegomościach i o tym co reprezentowała póki co sobą tutejsza placówka Zakonu. Pierwsze wrażenie było takie że jest to inny kraj, inna planeta… było tu wszystko… inne.
Na zadane o ofertę pytanie, skinął głową, otworzył teczkę na oścież, tak by dało się zobaczyć że ma w niej dokumenty.

- Pozwolę sobie pominąć szczegóły historii która stoi za tą ofertą. - powiedział biorąc pierwszy z wierzchu plik fotografii spięty spinaczem - Nowy Vermont ma do zaoferowania Błogosławionemu Zakonowi prototypowego mecha klasy super-ciężkiej, model SAM-R2, znanego powszechnie jako “Głupstwo Amarisa” lub “Matar”.

Położył materiały na stole przed precentorem Benišekiem.

- Zdjęcia przedstawiają stan techniczny maszyny, wraz z tablicami znamionowymi niektórych podsystemów.

Benišek nie szczędził czasu ani uwagi aby zapoznać się z materiałem. Studiował go uważnie, co i rusz strzelając różne miny - od zafrapowania, poprzez zdziwienie, po irytację. Jako Comstarowiec nie mógł przejść wobec takiego LosTechu obojętnie - Matar nie był nawet zatraconym przykładem mecha z SLDF, tylko unikatem istniejącego raptem przez krótki okres czasu Cesarstwa (vel Imperium) Amaris. Nosił ciężkie brzemię historii, na wielu płaszczyznach interpretacji. I Benišek to rozumiał. To samo Almasy, zerkając tylko z ukosa na zdjęcia i nagłówki ze swej strategicznej pozycji, aż jedna trzecia cygarety mu się sama wypaliła.

- Błogosławiony Zakon z chęcią przyjmie tak rzadki, unikatowy wręcz okaz zaginionej technologii. Jesteśmy w stanie zaoferować za niego… piętnaście milionów C-Bills, płatnych gotówką. - rzekł administrator, zerkając “niechętnie acz porozumiewawczo” na Almasy’ego, a ten oceniająco na Jacksona, olewając precentora.

Usta lekko rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu.

- Zgodnie z aktualnymi odczytami technicznymi Sfery Wewnętrzne utraciły już zdolność produkcji praktycznie każdego podsystemu jego uzbrojenia, nie licząc miotaczy ognia. Natomiast Strażniczy ECM nie jest w produkcji już od… ponad stu pięćdziesięciu lat. - powiedział powoli - Piętnaście milionów to by była dobra cena gdyby ten mech… nie był jedyny w swoim rodzaju, a także gdyby właśnie nie był przykładem zaginionych technologii. Nasza oferta to dwadzieścia trzy miliony C-Bills. Wliczając w to zarówno mecha jak i wszelkie materiały które opracowaliśmy podczas jego konserwacji.

- Zapominacie, panie Jackson, że ComStar jest strażnicą technologii. Co dla barbarzyńców z Peryferiów jest rzadkością, na Świętej Terrze zapisane w data-archiwach i skryte w tech-kryptach jest. Podzespoły Matara wyjątkowe nie są, wciąż trafiają się… pojedyncze mechy dysponujące takowymi, nawet pośród autodestrukcyjnych Wielkich Domów. Płacimy za wyjątkowość samego Matara, a nie jego osprzęt. Niemniej jednak… - spojrzał na demi-precentora, który rzucał mu bardzo nieprzychylne spojrzenie - ...możemy się zgodzić na osiemnaście milionów CB.

Jackson skinął odrobinkę głową, a jego oczy spojrzały gdzieś obok Beniška. Po momencie jednak skupił go znów na administratorze. Nie przestawał się uśmiechać, ani nie dał po sobie poznać by wspomnienie o barbarzyństwie Peryferii go uraziło.

- To prawda, panie Benišek, na Peryferiach jest to rzadkość. Jednak nawet na Peryferiach wiemy jak bardzo, tak zwany, lostech jest cenny… i jak Wielkie Domy pragną każdego jego skrawka. I jak bardzo się starają te technologie… odtworzyć. - jego uśmiech stał się szerszy, jakby bardzo serdeczny - Ale wspomniał pan o data-archiwach i tech-kryptach. Mam więc propozycję. Zapewne opracowane przez nas materiały nie będą aż takie użyteczne dla państwa. Sam mech. Bez dokumentacji…

- Panowie wybaczą wtręt. - wtrącił się Almasy - Na co chcecie przeznaczyć te pieniądze, jeśli można spytać? We wstępnych rozmowach była mowa o tym, że reprezentujecie Republikę Nowego Vermontu z… Amerigo, dobrze wymawiam? ComStar chciałby zachować polityczną neutralność również i na Peryferiach. A co za tym idzie przygląda się kontrahentom. Nie chcemy zostać posądzeni o wspieranie tak zwanych “bandyckich królestw” czy innych władztw pirackich...

Jackson skinął głową demi-precentorowi.

- Dobrze pan wymawia nazwę. To nie jest tajemnica. Nasz świat jest w stanie wojny. Flota Piracka znana jako “Loxley’s Raiders” weszła w porozumienie z lokalnymi bandytami. Przeprowadzili akcję terrorystyczną w naszej stolicy. Naszprycowani narkotykami bojownicy wymordowali tysiące ludzi w bestialski sposób. Obecnie prowadzimy z nimi wojnę na pełną skalę. Osobiście jestem jednym z mech-wojowników walczących po stronie Nowego Vermontu. Jednak… nie jesteśmy w stanie wygrać. Dlatego chcemy sprzedać wartościowego mecha, którego zdołaliśmy wydrzeć piratom podczas walk. Za środki z tej sprzedaży chcemy nabyć zapasy, materiały wojenne oraz wynająć najemników.

- Czyli raporty bazujące na plotkach tym razem okazały się prawdziwe. He. Kto by pomyślał. Powiedzmy tak… - Almasy zaciągnął się z rozmysłem tą cygaretą - państwo macie sporo pracy. My również. Skróćmy to do wartości, którą obydwaj doskonale wiemy, że i tak zaakceptujemy. Dwadzieścia milionów w gotówce i tymczasowy status rekomendowanego pracodawcy w Mercenary Review Board oraz priorytet kontaktowy z potencjalnymi kontrahentami: najemnikami i kupcami, tymczasowe referencje ComStaru dla was u tych drugich. A my dostajemy dokumentację… oraz pełne raporty z tego, co się dzieje na Amerigo, ze szczegółami. I promesę, że będziemy dla Nowego Vermontu jedynym, priorytetowym odbiorcą LosTechu w tej wojnie i po jej zakończeniu. My będziemy mogli się pochwalić wspieraniem działań stabilizujących w czerwonych strefach i dostajemy tech, wy macie dostęp do tego wsparcia i do świata poza waszą planetką. Nie krzyw się tak, Benišek, budżet operacyjny twojej placówki nie będzie pokrywał tych kosztów. To sprawa… szerszego rozmachu niż twój jeden generator.

Benišek wydawał się zgrzytać zębami. Średnio mu to wychodziło.

Wyglądało na to że demi-precentor był dużo lepiej poinformowany niż szef placówki. Julian spojrzał na Theodorę. Osobista fascynacja mechami ukłuła go że kto wie czy w tej wojnie nie wywalczy sobie LosTechowych komponentów do Warhammera, lecz oczywiste było to że to wyjątkowo egoistyczna postawa. Ludzie ginęli na ich planecie, a oni potrzebowali solidnego wsparcia. A ComStar właśnie wyciągał do nich pomocną dłoń. Odwrócił się do obu przedstawicieli Zakonu. Co prawda była jeszcze kwestia LosTechu który Minutemani już używali, ale nawet i to by poświęcił dla bezpieczeństwa swoich bliskich. A raczej tych za których wziął odpowiedzialność.
A wziął za wszystkich praworządnych obywateli NV.

- Tak. To są warunki które chętnie zaakceptujemy.

- Doskonale. Panie Benišek, pani Spencer, jeśli bylibyście łaskaw ustalić szczegóły i spisać kontrakt. Ja zajmę pana Jacksona na parę chwil. Opowie mi pan o zaszłościach na Amerigo.

Następne kilka godzin spędzili zasadniczo w dobrym, choć pracowitym nastroju, przetykanym kawą, sprzeczkami o klauzule i posiłkami w kompleksowej restauracji. Nie skończyło się na tym dniu. Otrzymali pokoje gościnne (na koszt Spencerów bądź ComStaru, Julian nie dopytywał) i spędzili na Illyrii blisko tydzień, przebierając pomiędzy różnorodnymi ofertami zwrotnymi od najemników i kupców, lekką (a być może i ciężką) ręką wydając setki tysięcy i miliony C-Bills.

Przez ten cały czas dni były wypełnione wytężoną pracą, spędzającymi sen z powiek nerwami i rosnącą kupką zasobów a malejącą pieniędzy. Personel ComStaru był bardzo pomocny, podobnie jak rząd Palatynatu, z którym “delegacja Nowego Vermontu” również miała formalne spotkania negocjacyjne. Mieli pomóc - oferowali eskortę ze strony swojej floty bojowej oraz udział części jej zasobów w działaniach antypirackich, w zamian otrzymując lukratywne kontrakty handlowe. Z Ligi Wolnych Światów miały szerokim strumieniem popłynąć zasoby żywnościowe i medyczne, opatrzone najemną (bądź ligową) eskortą (która jednak nie miała wziąć udziału w wojnie ponad zadania eskortowe w układzie Amerigo). Z Mercenary Review Board udało się ściągnąć za grosze szereg lokalnych “startupów” najemniczych - zdesperowanych zieleniaków, ale tanich i z własnym szpejem. W zamian za małe pensje i logistykę… oraz obietnicę obywatelstwa u niektórych… sformowali (bardzo) luźny pułk mieszany (głównie piechotę). Głównymi siłami najemnymi były kompanie Markson’s Marauders (jedna kompania drogich, ale doświadczonych łowców piratów, wynajęta na krótkookresowy, ale bardzo intensywny kontrakt typu hazard pay, stricte do zwalczenia Raidersów, z własną logistyką ale preferencjami do battle salvage) oraz Knights of St. Cameron (potężna liczebnie grupa - dwa pułki, z czego jeden musiał zostać w Palatynacie na kontrakcie antypirackim, drugi mógł lecieć na Amerigo - co ciekawe, pracowali prawie za darmo, tylko za logistykę i garść “przywilejów” dla ich organizacji czy tam kultu). Były też inne profesjonalne kompanie, ale wydawały się być nienadające do tej roboty lub zbyt drogie. Odrzucono też ofertę tzw. “Lone Wolves” - byli zbyt drodzy.
Dobierając oferty Jackson kierował się pewnymi przesłankami których nauczył się podczas wykładów pod Green Mountain. W tej chwili tak naprawdę ani bandyci, ani najemnicy nie byli najpoważniejszym zagrożeniem, a piraci. Dlatego zajęcie się nimi miał zlecić specjalistom, którzy jeżeli nie zdołają ich wykończyć to przynajmniej złamią ich na tyle by nie byli w stanie skutecznie funkcjonować lub stanowić łącza między Bandytami a “sponsorem” tej całej akcji z którym mieli do czynienia na Magellanie. Rycerzy dobrał z prostego powodu - pułk to ponad setka mechów, które nawet jeżeli zaniedbane i prowadzone przez niedoświadczonych pilotów to stanowiły solidną siłę którą można rozłożyć po miastach lojalistów lub skrzyknąć do walnej bitwy. Ponadto kierowali się jasnymi zasadami moralnymi i byli zdecydowanie wrodzy wobec piractwa i bandyctwa. Mieli stanowić wzmocnienie sił NV, podobnie jak pułk najmickich nowicjuszy.
Oczywiście zbił trochę cenę w zamian za przejęcie na NV logistyki, a to oznaczało że potrzebne były części i materiały wojenne. Część z uzyskanych środków przeznaczył właśnie na nie.
Najwięcej zaś… przeznaczył na jedzenie i medykamenty. Zgodnie z tym co obliczyli właśnie NV wchodził w stan kryzysu humanitarnego. Potężna ilość zapasów była potrzebna by utrzymać zarówno cywili jak i wojskowych na chodzie, podnieść ich morale i utrzymać do momentu kiedy NV znów będzie w stanie samodzielnie wytwarzać żywność.
No i była kwestia technologii. Julian osobiście pochylił się nad jeszcze jedną kwestią, jaką było zdobycie blueprintów, które miałyby usprawnić przemysł NV - zarówno zbrojeniowy jak i cywilny. Za pieniądze jakie mu zostały był w stanie zgarnąć kilka przydatnych technologii, choć najważniejsze były materiały techniczne odnośnie autodział i produkcji amunicji do nich. Własna produkcja tej broni znacząco wspomogłaby ich wysiłki w tej chwili, ale także w przyszłości.
To co jednak zaciekawiło, ale i zaniepokoiło Jacksona było nastawienia ComStaru na całą tą sprawę. Czuł że sprawa sięga rzeczywiście dużo głębiej, a fakt że piraci mieli w posiadaniu potężnego LosTechowego mecha świadczyło o tym że jest jakiś ukryty w okolicy gracz, który wcale nie grał czysto. Wyglądało na to że ComStar chciał stanąć im w kontrze… i zapewne wydrzeć cały LosTech na jakim tamci położyli rękę.
Czy to właśnie niewidzialna ręka ComStaru pomagała Julianowi i Theodore w negocjacjach? A może sami Ameryganie mieli charyzmę o którą Jackson ich nie posądzał?
Ważniejszą obserwacją było to że Julian zaczął rozumieć co to znaczy być zarządcą… w ogóle. Nie miał kogo zapytać o poradę, nie miał z kim skonsultować swoich decyzji. Wszyscy polegali na nim i na jego intelekcie.
Cóż.
W końcu znalazł się na miejscu na którym de facto stawiał się przez ostatnie miesiące. I od jego decyzji zależało czy potwierdzi swoją rację do bycia “mózgiem” w zespole, czy po prostu będzie takim samym dupkiem i zarozumialecem jak ci których nie znosił.
Wyczerpujący tydzień minął jak z bicza strzelił. Gdy już znalazł się z powrotem na pokładzie “Happy Merchanta” miał wrażenie że to wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka, chociaż pamiętał jeszcze nerwowe oczekiwanie przed kolejnymi spotkaniami i rozmowami. Nie mówiąc już o nudnym przeglądaniu zestawień kosztów i zasobów które dla NV zakupił.

***

Droga powrotna trwała kolejne dwa miesiące.
Podczas nich Julian czuł się… dziwne. Dumnie i niesamowicie, ale zarazem rzeczy go przytłaczały. Był… Benefactorem. Za ciężkie pieniądze sfinansował potężną wyprawę. Chociaż pieniądze należały do NV i tak je postrzegał Julian, to wszyscy postrzegali jego jako pracodawcę i kupca. Gdy coś się działo to do niego się zwracano z pytaniem o zdanie. Jackson nigdy nie wyobrażał siebie w tej roli. Roli… głowy na karku. Szefa. Pracodawcy. Dowódcy.
Na szczęście nie był sam. Zarówno kapitan “Happy Merchanta” jak i dowódcy sił które podróżowały wraz z nimi byli chętni udzielać rad i wspierać tego który ich wynajął… i uważnie słuchał. Julian już dawno przekonał się że bardzo skutecznym chwytem wobec ludzi doświadczonych jest “otwarcie się” na ich historie i nauki.
A takich było całkiem sporo zarówno pośród najemników jak i sił illiriańskich oraz kupców, którzy wraz z nimi przewozili zaopatrzenie. Szczególnie pośród rycerzy znalazło się sporo oficerów, którzy zaczepieni potrafili godzinami opowiadać o bitwach i kampaniach, przekazując swoje nauki. Jak się okazało pośród Rycerzy Św. Camerona znajdowało się też kilku freelancerów, którzy dołączyli się do pułku woląc przebywać w towarzystwie wojaków kierujących się podobnym rycerskim kodeksem co oni.
Całe dnie Jackson spędził na rozmowach z nimi, wsłuchując się w ich słowa i opowieści.

Dwa miesiące to był szmat czasu.
I o ile pierwsze dni dłużyły się niemiłosiernie… to ostatnie pędziły jak w galopie.

Ostatni dzień Jackson kręcił się niespokojny. Cała flotylla studziła swoje napędy przed ostatnim skokiem do układu w którym znajdowało się Amerigo.

Gdy nastąpił skok został w gwoli wyjątku wpuszczony na mostek by móc obserwować przybycie floty.

Cieszył się że nikt na niego nie patrzył. Czuł że z napięcia ma ściśnięty żołądek, a ręce zaciskają mu się kurczowo na jednej z barierek pokładu dowodzenia.

Czy Amerigo jest dalej w rękach lojalistów?

Czy jego ludzie jeszcze żyją?

 
Stalowy jest offline