Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2021, 22:24   #18
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Nigdy nie wie się, co poradzić z tym krzykiem, co odzywa się w nas samych. “
Czesław Miłosz



Receptory otrzymały sygnał, gdy ich powłoki skórne zetknęły się. Kombinacja bodźców i elektrycznych impulsów, doprowadziły do przekroczenia zakazanej granicy. Różnice zatraciły się i dwa światy nieomal zlały się w jeden. Rubieże rzeczywistości splotły się z głośnym zgrzytem. Kosmiczne zębatki zachrobotały złowieszczo.

Ludzki gest, ciepły i z pozoru niewinny, sprowadził śmierć i zniszczenie. Pory skóry otarły się o siebie i jęknęły upiornie. W jednej chwili runęły zasłony. Kurtyna opadła z donośny furgotem, odseparowujący oploty egzystencji.

Dłoń Jakub zawisła w powietrzu, a mroźny wiatr natychmiast skradł mu ciepło jej skóry. Zrabował każdą molekułę zapachu, którą niczym miodna pszczoła chciał zachować na opuszkach palców. Został z niczym, a jej dojmujący wrzask zmasakrował mu bębenki. Ostry cierń wraziła mu prosto w serce. Ten lęk, czający się na dnie jej oczu. Nieludzkie wręcz przerażenie, gdy spoglądała na niego. I potworny krzyk grozy, gdy odważył się wyciągnąć ku niej dłoń. Dostał w spadku plecak pełen cierpienia. Bolesny suwenir ich onirycznej schadzki

Czym zawinił?

Ich więź, tajemne porozumienie dusz i umysłów, wiotkie niczym pajęcza nić, zostało uchylone. Nie miał, co do tego żadnej wątpliwości. Tu w strefie demarkacyjnej, gdzie sen jest realnością, a rzeczywistość oplatają fantasmagoryczne miazmaty, ich drogi rozeszły się.

Pozostało zapytać tylko, czy na zawsze?

Wpatrywał się w jej rozmytą sylwetkę, gdy pochłaniały ją spienione fale, wzburzonego onirycznego oceanu.


Oneiros uprowadził ją do swego królestwa.
Ćma, motyl nocy, wzbił się do lotu, a pył z jej skrzydeł opadał wolno na kamienistą plaże.





“Zaopiekuj się mną
Nawet gdy nie będę chciał
Zaopiekuj się mną
Mocno tak”
Rezerwat


Jakub
Nieheblowane deski, pomazane olejną farbą zaczęły przezierać poprzez obraz kamienistej plaży. Dwie przeźroczyste klisze nałożone na siebie. Nowy obraz, nowy świat, nowa percepcja.
Jakub bosymi stopami nadal muskał zmrożone wschodnim wiatrem otoczaki, ale jego oczy nie widziały już spienionych fal onirycznego oceanu. Przed sobą widział falujący tłum pasażerów “Batorego”
Ludzie klaskali, gwizdali i krzyczeli w euforii.

Splecione ze sobą klisze realności walczyły o prym jego zmysłów. On bezwolny, bezbronny niczym dziecko, obserwował tylko, to co działo się wokół. Donośne bicie w bębny, mieszało się z rytmicznymi oklaskami, domagającymi się bisu. Jednostajny szum oceanicznych fal, przenikał się z monotonnym pomrukiem zachwytu.

Ktoś go dotknął. Męska dłoń, siewca śmierci, rozerwała sklejone przeźrocza światów. Ktoś go popchnął, nakierowując jego kroki na drewniane stopnie prowadzące w dól ze sceny.
Gdy tylko stopy dotknęły parkietu, zmysły ustabilizowały się. Ukierunkowane tylko na jeden azymut.
Pełen wewnętrznego wzburzenia spojrzał za siebie.

Gdzie jest ona?

Kurtyna opadła. Światła przygasły. Zebrana publiczność powróciła do swych nudnych zwyczajów. Gdzieś stuknęły kieliszki. Ktoś wzniósł toast, a w głębi sali dało się słyszeć nerwowe okrzyki wzburzenia. Awantura wisiała na włosku.

Sala balowa pustoszała w mgnieniu oka. Ludzie rozchodzili się, jakby nic się nie stało.
Czyżby faktycznie, nic się nie wydarzyło?

- Ostrzegałam pana. Dlaczego ludzie zawsze są głusi na dobre rady - usłyszał za swoimi plecami. Ubrana w błękitną suknię starucha, znowu pojawiła się na horyzoncie.





“Fight!
Don't run from the fire”
Minuit Machine



Barbara
Lodowaty ocean objął ją łapczywie, niczym trawiony dziką żądzą mityczny Geb. Huk piętrzących się fal, oznajmił całemu stworzeniu, jak bardzo jest spragniony. Mroźne jęzory z lubością lizały każdy zakątek jej ciała. Bezbronną, nagą świadomość pokrył w pełni rozszalały żywioł.


Lodowata toń, setek tysięcy ton wody, zamknęła się nad jej głową, niczym wieko trumny. Zasklepiona oceaniczna powała, która nie przepuszczała ani jednej słonecznej molekuły. Nieprzenikniona ciemność napierała z każdej strony, niosąc ze sobą głębinowy chłód. Lodowaty oddech podświadomości osiadał na jej ciele, niczym grudniowa szadź. Od koniuszków palców, poprzez usta, piersi, uda i pięty, otulała ją cienka, mroźna warstwa onirycznej głębi. Jakby przyoblekła się w drugą skórę, idealnie dopasowaną powłokę, jota w jotę, jak jej własna. Taka sama, a jednak inna, obca. Fantasmagoryczna symbioza jestestw.

I ta cisza.
Absolutna, bezgraniczna i nieskończona. Władała wszystkim, od najmroczniejszych odmętów, po same krańce jej mentalnej konsystencji. Ne istniał szum, puls został wytłumiony, a oddech zredukowany tylko do pierwotnego impulsu, czaił się na granicy postrzegania. Niewidoczny, niesłyszalny, wciąż trwał na posterunku, wierny do samego końca strażnik życia.
Czy na pewno?
Czy ona nadal była?
Niezaprzeczalnie, wszak gdyby było inaczej, to...

Afonia królowała niepodzielnie, jej żelazne reguły dławiły każdy, choćby najdrobniejszy przejaw bunt, czy nieprawomyślności.
Czy na pewno?
Ona wszak nadal trwała. W przeciwnym wypadku, jej myśli nie harcowałby, jak opętane pośród głębinowego, milczącego mroku.

Samoświadomość, pierwotny bodziec, wyswobodził ją z bezdennego marazmu. Potężna iskra, błysk przebudzenia i napływające z nią fale zrozumienia dały jej wiedzę, że to do niej należy panowanie i tron. Spirytualne samodzierżawie.

Mrok poszarzał i poprzez fałdy zmierzchu zaczęły wyzierać utajone do tej pory szczegóły.
Pierwszy raz od chwili, gdy rzuciła się w oceaniczne fale, poczuła twardy grunt pod stopami. Kiedy ostatnio doświadczyła takie stabilności. Zanurzona w niezbadanych otchłaniach, całkowicie zatraciła poczucie czasu.
Jej wkroczenie na scenę wydarzyło się przed minutą, przed stuleciem, czy też może nigdy nie miało miejsca?
Natłok wątpliwości zrodzony w odmętach jaźni, przeprowadził szturm na bramu jej racjonalności.

By odeprzeć najeźdźców, skupiła się na coraz wyraźniejszym krajobrazie wokół.

Niemalże doskonała okrągła polana pośród gęstego boru. Prastare drzewa, niczym strażnicy otaczali arenę na której wciąż płonął bachanaliczny ogień. Wokół paleniska leżeli pokotem uczestnicy orgii. Ich nagie ciała wyprężone w ekstatycznych pozach, wyglądały iście groteskowo i budziły bardziej grozę niźli zmysłową egzaltację. Rozrzuceni wokół niczym szmaciane lalki po skończonym przedstawieniu. Martwe marionetki, wykoślawione, pozbawione tchu w jednej i tej samej chwili. Fetor śmierci mieszał się pobudzającą chuć wonią spoconych ciał i rozkosznych ejakulatów.
Pobojowisko po nieskończonych pląsach Erosa i Thanatos. Bój w którym poległo już tak wielu. To tu, pośród leśnej głuszy dokonało się to, co miało się stać.

Wiatr ze wschodu rozkołysał wierzchołki niebotycznych sosen i świerków. Żywiczny aromat na moment stłamsił orgiastyczne wyziewy parujące z wciąż ciepłych ciał. Ciemność ponownie zrobiła krok w tył, jakby czuła że jej czas dobiegł końca. Starożytna ara rzuciła swój długi cień, gdy ogień z lubością dorwał się do kolejnych młodych, sosnowych gałęzi ociekających złocistą żywicą. Płomienie wzniosły się ku niebiosom, jakby ich rozgrzane do czerwoności języki, chciały złożyć pożegnalny pocałunek na blaknącym licu nocy.

Stalowy grot lęku przeszył serce Barbary, a histeria rozdygotała każdą komórkę jej ciała.
Ujrzała ją w chybotliwym bladoczerwonym, ognistym laserunku. Jej białą, niczym pergamin skórę, jej ciemne włosy spływające chaotyczną falę z ofiarnego stołu, wprost ku skąpanej we krwi ziemi. Jej rozpruty brzuch, parujące trzewia i ociekające spermą łono. Każdy detal, każda rana, każda zaschnięta strużka krwi, wypalały się na jej źrenicach z siłą stu tysięcy megaton. Upiorna klisza wspomnień spetryfikowana po wieki wieków w jej zwojach mózgowych.

To jednak nie mogło być prawdą.
To musi być jej sobowtór, zaginiona siostra bliźniaczka lub koszmarny fantom. To przecież nie może być ona. Przecież ona żyła, a to wszystko wokół to tylko sen, zwid piekielny, majak, który sama stworzyła.
Im jednak dłużej wpatrywała się w wybebeszone kobiece ciało, tym więcej odnajdywała znajomych szczegółów. Pieprzyki łudząco podobne do tych na jej ciele, ukryte defekty skóry, zmarszczki i fałdki, których tak bardzo się wstydziła. To wszystko należało do niej i tylko do niej, ale przecież to nie była ona. To nie mogła być ona.

- Pij siostro - wspomnienie kojącego szeptu wdarło się w jej umysł, a z nim tak doskonale znany miodowy smak spłynął w dół przełyku wraz z obficie napływającą śliną.

Spojrzała na twarz kobiety leżącej na kamiennym ołtarzu. Potworne uczucie, jakby spoglądała w lustro zmroziło ją do szpiku kości. Perfekcyjne odbicie porażało zmysły i tylko jeden detal burzył maestrię imitacji. Urokliwy uśmiech, pełen szczęścia i spełnienia zdobiący twarz denatki. Oto ewidentny dowód szalbierstwa.

Okrzyk ulgi niemalże wydarł się z jej ust. Wojenne przyzwyczajenie jednak ponownie dało o sobie znać. Zdusiła krzyk dokładnie w tym samym momencie, gdy poczuła, jakże dobrze znane i tak bardzo znienawidzone uczucie. Drapieżny wzrok ślizgał się po jej ciele, penetrował i rejestrował każdy jej ruch i gest.

Skopofil czaił się skryty pośród ciemnego boru, a gdzieś w oddali rozległ się dźwięk myśliwskiego rogu.

Nagonkę czas zacząć.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 20-07-2021 o 01:37. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline