- Dalej nie widzę podobieństwa - komendant był sceptyczny. - Tam napastnik z pomocą wspólnika dostaje się do czyjegoś mieszkania, a tu napastnik atakuje ofiarę, która przyszła się z nim zobaczyć. Jak był heretykiem to tym lepiej. Szybciej zamkniemy sprawę.
- Źle pan na to patrzy - pokręciła głową. - Zacznijmy od początku. Czy uważa pan tych dwóch funkcjonariuszy co zaprowadzili Yamadę do aresztu za skończonych debili, którzy mają IQ niższe niż majonez?
- Nie. Ja bym pogonił Yamadę, bo nie lubię dupka, ale wiem, że tacy jak on mają gadane i komuś bez doświadczenia może być ciężko wykazać asertywność.
- Czyli wpuszczanie ludzi z ulicy do aresztu jak do toalety publicznej jest tu normą? - uniosła brew w zaskoczeniu.
- Każdy musi się wylegitymować i podać cel wizyty. Nawet niezależni kontrolerzy aresztów. Ja osobiście nie mam w tym problemu - wzruszył ramionami.
- I co? Jako kto wylegitymował się Yamada zdaniem osób które minął? - zapytała.
- Jako Yamada. Chciał się zobaczyć z Wolfem. Nikt z dyżurnych nie dostał wytycznych aby ich do siebie nie dopuszczać.
Chciała się kłócić o to, ale choć jej się to nie podobało, to Komendant miał zupełną rację. Miał prawo wytknąć tu jej winę. Powinna była wypełnić formularz w punkcie uwagi, zamieszczając tam dwa nazwiska, z którymi Wolf ma nie mieć kontaktu.
- Przekażę nagrania Specjalnym - powiedziała w końcu.
- Będą pasować do twojej narracji zrobienia z Yamady heretyka - potwierdził z lekkim przekąsem.
- Będą - zgodziła się z nim nie zrażona jego insynuacjami. - To zakładając, że Yamada sprząta po sobie, to teraz kolej na Bertranda.
- Chyba, że to on doniósł o aresztowaniu Wolfa i dzięki temu mu się upiecze. Inna sprawa, że Bertrand to nie do końca nasza jurysdykcja.
Inspektor chwilę zastanawiała się co z tym zrobić. Po raz pierwszy wypiła łyk kawy z kubka.
- Mogę się do niego wybrać, zasugerować, że Wolf nic nie powiedział, próbować jego namówić do zeznań. Jak przekaże Yamadzie, że nic nie mamy to uśpi jego czujność i zrobię tym prezent chłopakom ze Specjalnego.
Sinclair z rezygnacją wypuścił powietrze. Nadal musiał być sceptycznie nastawiony do hipotezy Corday, ale najwyraźniej postanowił grać w jej grę.
- Informacja o śmierci Wolfa mimo braku zeznań może też zachwiać lojalnością Bertranda.
- Fakt, że sprawiali wrażenie dobrych kumpli - zauważyła. - Może poczuje się winny, że zrzucił wszystko na Wolfa. A i może się zrobić ciekawie jak natrafi się tam na Yamadę.
- I co wtedy zrobisz? - ożywił się komendant.
Rozłożyła ręce.
- Postaram się, żeby nie zwolnił się panu wakat na Inspektora - wzruszyła ramionami. - Celniej strzelam niż Wolf.
- Tylko żebyś potem w papierach wykazała jakiś sensowny powód wsadzenia mu kulki.
- Jak się tak o mnie pan martwi to zapraszam ze mną. Inaczej wezmę Coopera i będzie ciekawie przy strzelaninie - stwierdziła nie by od niechcenia.
- Czemu zakładasz, że się o ciebie martwię? Martwię się o akta i o bajzel jaki możesz zrobić. Byle inspektora można byłoby o wszystko obwinić i wywalić na zbity pysk. Po tobie trzeba będzie sprzątać i pewnie na mnie spadnie ta przyjemność. - Po zakończeniu wypowiedzi pociągnął solidny łyk rubinowego płynu ze szklanki, którą już pustą stuknął o blat biurka.
Wbiła spojrzenie w szklankę.
- To chyba nie był soczek wiśniowy - zauważyła. - Czyli, co ja prowadzę? - dodała jakby była głucha na to co przed chwilą powiedział.
- Po moim trupie. - Sinclair wstał i zabrał płaszcz z wieszaka. - Weź ze sobą Coopera. Spotkamy się pod Velvet Room.
Uśmiechnęła się.
- Da się załatwić - powiedziała to tak, że mogło pasować jako odpowiedź na każde ze stwierdzeń Komendanta. Odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Cooper, idziemy na wycieczkę - rzuciła gdy zbliżyła się do jego biurka.
Sierżant powiódł wzrokiem za mijającym ich komendantem, wstał i porwał kurtkę z oparcia krzesła.
- Tak psze-pani - oznajmił gotowość do wyjścia.
Corday cofnęła się po swój płaszcz i zostawiła na biurku swoją kawę. Podejrzewała, że najpewniej nic się nie wydarzy, ale tylko ona była w tym towarzystwie w pełni świadoma zagrożenia, więc musiała mieć się na baczności.
Wyszli z Cooperem z biura i dogonili Sinclaira.
- Ma pan może numer do Specjalnych? Warto by ich poinformować o śmierci anonimowego świadka w sprawie Yamady - zasugerowała.
- Masz im przecież wysłać nagranie, po co chcesz jeszcze dzwonić?
- Ja bym na ich miejscu chciała wiedzieć - wzruszyła ramionami. - I jak zechcą to nagranie to Lewis im je przekaże.
- To, żebyś chciała nie zmienia faktu, że oni nie podlegają pod nas, a my pod nich. Nie jeżdżą z nami w ramach wsparcia. Albo im przekazujemy sprawę albo nie. To samo tyczy się wewnętrznych. Ja się cieszę, że nie wchodzimy sobie w paradę. Ty nie? - Sinclair potraktował zachciankę Corday jak pytanie o jego opinię.
- Czy ja wiem czy to wtrącanie się? Zwykle zaktualizowanie danych do akt. Zrobią z tym co będą chcieli - wyjaśniła. - Ale zna mnie pan już na tyle, żeby wiedzieć, że lubię się wtrącać w rzeczy które mnie dotyczą, albo interesują - dodała rozbawionym tonem.
- Jak masz u nich znajomego to daj mu znać. Jak nie to nie ma co Singerowi zawracać głowy. Dowie się tak czy inaczej.
- Ok, to się nie wtrącam - przewróciła oczami. Teraz tylko żałowała, że nie zdążyła wypić kawy.
__________________ Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start. |