Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2021, 08:41   #38
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Po wejściu do kuchni, Paladyn ujrzał dziewoję siedzącą bezczynnie przy małym stole z pochyloną ku blatowi głową, ale na jego widok aż się poderwała z miejsca, przecierając policzki.
- W czymś… pomóc… panie? - Wydukała, patrząc na niego niepewnie.
Endymion znieruchomiał na krótki moment… nie wiedział czego się spodziewał przychodząc za dziewczyną, ale… chyba niczego.
- Tak, ja… znaczy Agamemnon, mój towarzysz… gryf… - zawiesił się na moment i spuścił ręce po czym je rozłożył i uśmiechnął przepraszająco jakby go przyłapano na drobnym kłamstewku - Wszyscy się rozeszli, a mi brakuje towarzystwa i nie chce mi się spać. Liczyłem, że może tu je znajdę… - uniósł brwi pytająco, dając dziewczynie czas na ewentualny protest lub znalezienie wymówki.
- Jestem Endymion. Paladyn Shelyn, pani miłości i muzyki, oraz Regathiela boga służby i rycerskości.
- Yyyy… a ja Amza… - Wydusiło z siebie dziewczę, najwyraźniej przytłoczone tytułami Paladyna.
- Nie zechciałabyś może dotrzymać mi towarzystwa? W moich stronach mówi się, że gdy nocą, taką jak ta, wieje zachodni wiatr stare drzewa opowiadają historie poprzez usta nowych przyjaciół - uśmiechnął się lekko i zachęcająco starając się jak mógł aby pomimo wielkich kłów i orczej aparycji wyglądać łagodnie jak baranek…
- Ork, jako Paladyn? Nigdy nie słyszałam o czymś t… znaczy się… przepraszam… panie… - Amza wbiła spojrzenie w podłogę. Głęboko westchnęła, jakby ze smutkiem.
- O czym chciałbyś porozmawiać panie? - Spojrzała ponownie na Endymiona, wysilając się na słaby uśmiech, ale w jej oczach zamigotały łzy.
Paladyn posmutniał wraz z dziewczyną gdy ta zgasła… tak bardzo zgasła gdy tylko czymś się szczerze zainteresowała, gdy coś ożywiło jej serce. Była ganiona. O raz, albo o trzy, albo o tysiąc razy za dużo ktoś sprowadzał ją do parteru gdy tylko czymś się zafascynowała na tyle by okazać emocje.
Szybko skrył swój smutek pod uśmiechem, to nie o niego tu chodziło.
- Nie musisz mi mówić per “pan” - zaproponował po czym dodał - chyba, że tak jest ci wygodniej. Wtedy to przeżyję. Mogę się dosiąść? - zapytał wskazując drugie krzesło przy stole.

Odsunął sobie krzesło i obrócił je, siadając okrakiem z oparciem między nogami tak, że opierał się o ścianę… aby możliwie zminimalizować presję jaką Amza mogłaby na sobie odczuć ze strony wielkiego orka.
- Mam nadzieję wymienić historie - uśmiechnął się zachęcająco - ja zacznę.

- Bhaal, pan mordu umarł. Lecz przed śmiercią spłodził legion śmiertelnych potomków, a ślady ich przejścia znaczył chaos.

- Jest to historia Kyle. Kyle była jednym z jego potomków. Przeklętą duszą skazaną na niepokój. Skazaną by nigdy nie żyć dla siebie. Jej matka była kultystką Bhaala i nigdy jej nie kochała, na pewno nie bardziej niż swego mrocznego boga. Gdy krew boga mordu zaczęła w niej się budzić obdarto ją nawet z jej imienia. Nazwano go… znaczy JĄ Kinbarak. Nieludzko. Bezosobowo. Nie była dla nich dzieckiem. Nie była nawet człowiekiem. Była narzędziem. I Kinabarak nie protestowała. Kinbarak nie znała nic innego. Nie miała nigdy innej rodziny. Nie wiedziała, że można być szczęśliwą. Nie wiedziała, że można być kochaną - Endymion pozwolił słowu przebrzmieć krótką chwilę.
- Gdy Kyle była trochę starsza od ciebie było w niej bardzo niewiele z człowieka. Była dopiero kształtowaną bronią. Pełną żalu do świata, z sercem okrytym brudnymi łuskami ze smutku i nienawiści.

- Wtedy też działo się coś innego. W Neverwinter inkwizytor Tomanak zbierał wsparcie aby uderzyć w ten kult. Zebrał najemników, paladynów i śmiałków mających ukrócić plugastwa i zło jakiego dopuszczał się kult. Do śmiałków należała również Aerithe. Ona była bardką, wyznawczynią Sune. Wierną służką Pani Wszystkiego co Piękne. Idąc do zrujnowanego pałacu który kult uznawał za swoją siedzibę szykowała się aby przyłożyć się do pełnego zakończenia ich wszystkich żywotów.

- Walka była krwawa, ale szybka. Kultyści nie byli przygotowani i niewielu z nich było wojownikami. Kinbarak odnalazła Aerithe. Grymas gniewu na jej dziewczęcej twarzy wyglądał bardziej uroczo niż groźnie, ale w sposobie w jaki dzierżyła topór widziała umiejętności. “Dziecię Bhaala?” szepnęła sama do siebie nie rozumiejąc do końca jak dziewczyna może nieść w sobie to straszliwe zło o którym inkwizytor jej opowiadał. Zrozumiała gdy Kinbarak rzuciła się do ataku. Była agresywna, szybka. Z każdym atakiem wydawała z siebie okrzyki jak barbarzyńcy z dalekiego południa.

- Ale Kinbarak nie była jeszcze wojowniczką. Była dzieckiem któremu dano do ręki broń. Aerithe widziała… z każdym atakiem dziewczyna się otwierała. Każde jedno machnięcie topora wystawiało ją na precyzyjne i śmiertelne dźgnięcie rapiera. Jednak ono nie nadchodziło. Aerithe nie mogła się na to zebrać. Nie mogła odebrać życia które… nigdy naprawdę nie żyło.

- Ale to nie tylko to. Temu dziecku odebrano wszystko. Jego ojcem był Bhaal. Pan Mordu. To miało określić kim ono się stanie. Miało zdecydować o jego przeznaczeniu “a ślady jego przejścia znaczyć miał chaos”. Należało goJĄ zabić. Tak mówił Tomanak, ale Aerithe zawiodła go. Nie potrafiła zabić tej dziewczynki. Dlatego cały czas ignorowała luki w jej obronie. Dlatego jedynie unikała jej ciosów i zbijała je. Dlatego nie wezwała pomocy, choć jej dzikie okrzyki już musiały zawiadomić pozostałych. Już tutaj szli. Już tutaj biegli. Zabiją ją… zabiją tę nieszczęsną dziewczynkę… Nie potrafiła znieść tej myśli. Nikt nie powinien umierać mając w sobie nic poza tą ziejącą pustką. Słowa pieśni same jej się ułożyły… Kinbarak z początku nie słuchała, ale Aerithe wciąż śpiewała. A w jej słowach kryła się magia.

Śpiewała o złu które jest na świecie.
O utraconych szansach.
Ale z czasem, z każdym kolejnym wersem coraz
mocniej, coraz wyraźniej mówiąc o samotności
i o dzieciach którym odmówiono dzieciństwa.

- Przestań! - warknął Endymion jego twarz przedstawiała teatralny gniew, ale i smutek… jakby zaraz miał pęknąć - ryknęła gdy pierwsza łza spłynęła jej po policzku i już nie mogła udawać, że nie dostrzega jak bardzo o niej jest ta pieśń… gdy nie mogła już nie rozumieć jak wiele jej odebrano. Zwykłe słowa, zwykła pieśń nie byłaby w stanie przedrzeć się przez mur nienawiści i gniewu który przez lata zbudowano wokół serca dziewczynki, ale Aerithe wplatała magię w każde słowo, w każdą sylabę. Była bardem i to bardem który właśnie miał “swój moment”, gdy słowa same płynęły przez jej usta.

Motyw płynnie przeszedł do nadziei.
I do odkupienia…

- A ataki Kinbarak stawały się coraz słabsze... coraz powolniejsze…
Łuski szału i nienawiści odpadały z jej serca i rozsypywały się w proch.

- Gdy wreszcie przybiegli inni nie zostało z nich już nic. Jedynie dziewczynka, wypłakująca się w pierś pierwszej osobie która otoczyła ją ramieniem i okazała odrobinę ciepła. A Aerithe jej na to pozwalała… głaszcząc ją delikatnie i wciąż po cichu intonując pieśń, ale teraz już była ona pełna nadziei. Teraz już mówiła

Wszystko będzie dobrze

- Wszystko. Będzie. Dobrze. - Endymion powtórzył słowa jeszcze raz. Niby powtarzając słowa pieśni Aerithe, ale naprawdę wypatrując emocji jakie wzbudzą one w Amzie.

- Nawet inkwizytorskie serce zmiękło na ten widok. Aerithe przyjęła Kyle pod swoje skrzydła. Zabrała ją od zła. Wyciągnęła z mroku w którym się Kyle się urodziła i pokazała światło. To była trudna historia. Dziewczyna potrzebowała całych lat aby nauczyć się ufać, ale jak każdy z nas, tak naprawdę pragnęła miłości i ciepła, a Aerithe chciała jej je dać. Razem, wspólnym wysiłkiem, odzyskały dla niej życie które jej skradziono gdy się tylko urodziła.

Endymion opowiadał powoli, dając Amzie czas. I bardzo uważnie obserwując jej reakcje, wypatrując czy w którymś z momentów dziewczyna dostrzeże w Kyle samą siebie i modlił się do Shelyn aby tak nie było… “Jest dość bólu w tym świecie… niech Amza nie będzie kolejnym jego nosicielem…”

Dziewoja spokojnie słuchała opowieści Orka, a jej twarz wyrażała jedynie skupienie. Gdy Endymion zaś skończył mówić, po policzkach Amzy spłynęły łzy… po chwili skryła zaś buzię w dłoniach, i zaczęła szlochać na całego.

Serce Endymiona pękało gdy tracił wszelką wątpliwość. Amza widziała w Kyle siebie samą. Prawdopodobnie była kolejnym odebranym życiem. Kolejnym dzieckiem któremu odmówiono dzieciństwa.

Powoli, bardzo powoli, jakby starając się być niewidzialnym uklękną przed Amzą. Gdyby podniosła spojrzenie dostrzegła by orka ale który wcale jak ork nie wyglądał. Jakby współczucie, żal i chęć pomocy… te szkliste oczy jak na kilka momentów przed spływającą łzą były maską o całe nieba ważniejszą, bardziej determinującą go niż jego rasa.

Położył dłoń na jej ramieniu i gdy nie zaprotestowała objął ją, przyciągając odrobinę do siebie… nie używał siły. To było tylko i aż zaproszenie…

- Wiele, wiele lat temu byłem jednym z tych dzieci którym odmówiono dzieciństwa. Nie znałem miłości ani życzliwości. Żyłem szałem który wciskano mi na siłę do głowy. Wiele lat minęło nim ktoś wyciągnął do mnie rękę. Nim ktoś przejrzał przez tę skorupę i dostrzegł, że jestem czymś więcej niż barbarzyńcą, że jestem osobą. Nie chciałem go wtedy słuchać. Nie chciałem uwierzyć jak bardzo nieszczęśliwy byłem. Ale jednak wyciągnął do mnie rękę. I gdy na niego plułem, gdy kazałem mu iść do diabła, gdy chciałem go zabić on wciąż trzymał ją wyciągniętą tak długo póki jej nie chwyciłem i na bogów, to był ten moment gdy ten człowiek oddał mi moje życie. To nie było łatwe… - Endymion nie mówił czystej prawdy, ale też nie kłamał… tych osób było więcej i aby utrzymać historię prostą połączył je wszystkie w jedną.
- Płakałem wtedy, krzyczałem w złości i rozpaczy gdy wyrzucałem z siebie całe lata zła które mnie spotkało… i które je czyniłem. Ale każda spływająca łza to była jedna łuska apatii, samotności lub nienawiści która opadała z mojego serca. I płakałem długo. Całe miesiące mi zajęło nim je w końcu oczyściłem i potrafiłem myśleć o przyszłości ze spokojem ducha - Paladyn dał jej chwilę aby przyswoiła jego słowa.

- Amza, kruszyno… spójrz na mnie - poprosił ją delikatnie ujmując jej twarz w dłonie - Teraz ja wyciągam do ciebie rękę. Chcę oddać Ci twoje życie. Twoje dzieciństwo. To nie będzie łatwe. Niekoniecznie będzie idealnie i zdecydowanie to nie będzie jeszcze moment “i żyli długo i szczęśliwie”, ale chcę spróbować. Chciałabyś tego? - Ork dał jej moment… aby mogła od razu przytaknąć jeśli decyzja byłaby dla niej oczywista...

Z oczu dziewczyny spływały łzy na policzki, a jej usteczka lekko drżały. Zresztą, Amza drżała na całym ciele, próbując coś powiedzieć, jednak łamliwy głosik jakoś nie pozwalał.
- Ty… wy… wy wszyscy… wszyscy tu zginiecie... - Wyszeptała w końcu, z przerażeniem wymalowanym na twarzy, gdy Paladyn tak trzymał jej buzię w dłoniach, gdy byli dosyć blisko twarzą w twarz. Jakoś tak przeszły go dreszcze.

Endymion znieruchomiał na moment. To absolutnie nie była odpowiedź której się spodziewał. Czy ten zajazd był obszarem działania jakiegoś kultu? Aż tak bardzo trafił z opowieścią o Kyle? Rozejrzał się błyskawicznie po pomieszczeniu.
Rozważał kilka opcji… sekundy dłużyły się jak godziny gdy próbował sobie przypomnieć gdzie rozeszli się jego towarzysze.
- Chodź ze mną - chwycił ją za rękę, chcąc poprowadzić drzwiami kuchennymi do głównej sali, a jego magiczny pas przeistaczał się w krótki miecz.
A wtedy dziewczę zaszlochało, wyślizgując swoją małą dłoń z łapy Endymiona, i wskazując paluszkiem właśnie na owe drzwi. Z głównej sali, do kuchni, wlatywała chmura jakiś białych, podejrzanych oparów, na co zapłakana Amza cofnęła się o kroczek w tył.

Endymion wzniósł głowę do góry
- Wiara! Bywaj! - ryknął z całą swą mocą licząc, że jego okrzyk dosięgnie towarzyszy.
- Jest stąd inne w... - zapytał, i nie dokończył, widząc drzwi kuchenne, prowadzące na zewnątrz, gdy jego pas przeistaczał się w wielki dwuręczny topór. Owe drzwi okazały się jednak po chwili w jakiś dziwaczny sposób wyjątkowo mocno zamknięte…
- No to je zrobimy! - warknął biorąc zamach adamantytowym ostrzem. Ciężkie ciosy piekielnie ostrej magicznej broni wchodziły w drewno jak w masło… i nagle Paladyn zauważył, iż mgła była praktycznie już w całej kuchni, a dziewoja nagle padła z łoskotem na podłogę.
- Agamemnon! - ryknął Ork, wiedząc iż jego towarzysz został w głównej sali.
- Zapraszam do nas - Odezwał się stamtąd głos karczmarza. A sam Endymion, otoczony białą mgłą o dziwnym zapachu, kaszlnął może raz, czy dwa, nic więcej się jemu jednak nie działo…
Ork wstrzymał oddech. Oparł się pokusie wzięcia jednego większego przed tym, ale musiał. Dokończył wyrąbywanie przejścia na bezdechu, wziął nieprzytomną Amzę w ramiona i wybiegł z nią na zewnątrz dopiero tam łapiąc oddech. Odłożył ją mniej delikatnie niż by chciał na trawie, ale nie było czasu.

- Macie jedną szansę aby się poddać osądowi! - rzucił w stronę zajazdu - Potem spotka was pełen gniew paladyna Regathiela!
Nie wierzył by przyjęli jego ofertę. Raz w życiu mu się zdarzyło aby to rzeczywiście się powiodło, ale w ten sposób przede wszystkim oczyszczał własne sumienie przed rzezią jaką prawdopodobnie miał tu za chwilę urządzić.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 27-07-2021 o 08:44.
Arvelus jest teraz online