Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2021, 20:25   #92
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Noc, 3 września 2999 A.D.

To była jedna z tych rzadkich drużynowych akcji, jakie Minutemen przeprowadzili w ostatnich miesiącach.

Było to do przewidzenia, choć i tak długo “czerwonym” to zajęło. Wreszcie Armia Czerwonej Wstęgi wyprowadziła kolejny atak równo z początkiem pierwszego września. Nadchodził on zachodnim brzegiem Grand Lake i poruszał się na północ i północny wschód, starając się ominąć rejon Hartford i - najwyraźniej - uderzyć na Williston. Znowu, acz tym razem lądem. Wstęgowcy zmaterializowali do tego niezbyt duże oddziały, ale za to dobrze wyposażone w pojazdy bojowe i lotnicze, z pewnym wsparciem piratów i Workmenów. Naprzeciw stanęły oddziały Rangersów, które jednak nie były w stanie oprzeć się blitzkriegowi. Ishida podjął decyzję o posłaniu do akcji części Lancy Bravo - nowych pilotów, których podobno szkolono od dłuższego czasu w tajnym obozie nad Lake Varmint i okazyjnie w bazie Minutemen. Jednak oprócz McKinleya i Neymana, nikt nie zdołał jeszcze poznać nowego narybku. Objęli Hectora, Corsaira i Zeusa. Ponoć radzili sobie niezgorzej na misjach solowych i grupowych niż Lanca Alpha.

Teraz Krieger miał okazję przekonać się osobiście o sprawności wojennej kamratów. Wprawdzie udało im się spowolnić pochód wstędziarzy, to jednak napór nieprzyjaciół był zbyt silny aby go po prostu zatrzymać (choć jego straty rosły). Potrzebowali choćby jeszcze jednego mecha. Czwartego do brydża. A, że “Mengele” był akurat jedynym Minutemen w bazie kiedy dotarła prośba o posiłki, to padło na niego. Leopard przerzucił go przed godziną. Od niewiele mniejszej ilości czasu maszerował Marauderem na spotkanie ekipy, na południe. Mógł biec, ale nocne niebo zakrywała gruba czapa czarnych chmur, skutecznie likwidując jakiekolwiek naturalne światło. Nie padało… teraz, ale pora monsunowa wciąż trzymała te ziemie w uścisku. Kroczył przez sawanny gęsto zlane wodą, rozchlapując wszędzie czerwonobrązowe błoto. Niestety MAD-3D nie posiadał silnego szperacza, musiały wystarczyć podstawowe światła.

Na horyzoncie migały krótkie, żółtopomarańczowe rozbłyski. Wybuchy, eksplozje, detonacje. “Czerwoni” się chyba obudzili.

- Szybki marsz! - wydał polecenie sam sobie Krieger i nieco przyspieszył… nie dużo. Tyle co pozwalało mu wynajdowanie ścieżek z wyprzedzeniem. Nie mógł w tych warunkach. Jakiś cholerny noktowizor by się przydał. Wtedy już byłby na miejscu i pakował salwę za salwą w bydlaków.
- Tępe chuje, niedoje… - klął tworząc coraz to nowe wiązanki i recytując je aby wbić sobie do głowy. Odnajdywał w tym jakiś spokój, jak każda repetytywna czynność i ta działała na niego dobrze, a prześciganie samego siebie w wulgarności w jakiś sposób pozwalało wyładować agresję… choćby w mikroskali. Choć nie wątpił, że ten sposób niedługo przestanie działać…
- Lanca Bravo - nadał na szyfrowanej częstotliwości - Zbliżam się do was. Wytrzymajcie jeszcze chwilę. ETA minus 10minut(?) - Czerwoni pewnie go też usłyszeli ale była realna szansa, że nie dali rady tego deszyfrować

- No kurwa nareszcie. Siedzimy i pierdzimy w fotele, czekając na ciebie, typie z Alphy. W ogóle to- - agresywny, młody męski głos. Komputer podpowiadał callsign Vandal. Ledwo słyszalny. Radio na takie odległości nie było najlepsze, tym bardziej, że na niebie były wyładowania.

- Cicho, dzieciak! - przerwał mu dojrzały kobiecy głos, a gdzieś w radiowym tle “nie nazywaj mnie tak!” Komputer identyfikoał ją jako Rooikat - Krieger, tak? Mamy problem z lotnictwem. Masz broń przeciw nim?

- Tak, tu Krieger. Prowadzę Marauder MAD-3D. 2 pepece i L.Laser…

Kiedy mówił o swoim mechu, nad kokpitem huknęło. Sonic boom, przelot jakiegoś szybkiego latadła.

- Spróbuj go zdjąć, bo nam trochę podgryza tyłki. Jeśli można prosić. Co chcesz, Pandur?

- Flankują nas z prawej. Kilka szybkich na kołach. - trzeci głos, też młody mężczyzna, ale spokojniejszy. Punktowany odległym klangorem mechanizmu ładowania AC i odpalanych spłonek - Za szybkie. Krieger, są twoi.

- A dla nas co?! - znów Vandal.

- Jak to co? Czołgi. Cztery Scorpiony na dwunastej. Przystopuj je rakietami może i tankuj, a Rooikat podejdzie z boku?

- Jedziemy! A ty Mengele ogarniaj się!


- Zrobię ci “mengele” z dupy kopniakiem, jak jeszcze raz to usłyszę… - zaczął Viktor zawracając lekkim łukiem aby odstrzelić myśliwca co go dostrzegł
- Dawaj bydlaku…

Komputer wychwycił myśliwiec. Robił ostry nawrót. Szybka, bardzo szybka maszyna, bardzo zwrotna. Identyfikował ją jako “Bullfrog” - zapomniany, rzadki myśliwiec atmosferyczny z czasów Okresu Wojen. Prymitywny odpowiednik dzisiejszego “lekkiego myśliwca uderzeniowego” Angel. I on chyba najwyraźniej też wykrył Maraudera bo zaczął strzelać - ale zbyt panicznie, dookoła. Miał go na celowniku obrotowej wieży LL...

-Hasta lavista, baby… - zacytował Krieger klasyk dawnych lat gdy komputer kończył namierzać. Viktor sam przestawił ustawienie na dłuższą wiązkę lasera o mniejszej mocy. Kontrolki zamigotały dając znać… wcisnął spust. Niebieska smuga w pierwszej ćwierćsekundzie minęła myśliwiec o metry, a szybka korekta przecięła go wpół precyzyjnie odcinając prawe skrzydło z kawałkiem kokpitu i wysadzając amunicję…

- O czym to ja… a, no tak - zapytał sam siebie Viktor obracając znów mecha i włączając się na pasmo - To zrobię ci “mengele” z dupy, że twój własny stary jej nie pozna gdy znów postanowi ją odwiedzić!

Ledwo skończył tą sentencję, a od prawej strony nadleciały… świetliki? Nie, kule smugowe. Zabrzęczały po pancerzu, po szybach kokpitu. Ledwo co zadrapały, za mały kaliber. Jakiś przenośny cekaem. Komputer identyfikował kolejne cele: ckm był zamontowany na terenówce PVC-141 Pintel. Za nią wlokły się technicale. I te już robiły więcej zamieszania. Salwa smugowców z obrotowego przenośnego AC pomknęła gdzieś naprzód od MADa, celując w Bravo Lance z flanki. Zawtórował jej pepec, ale jakiś taki niedorobiony, pewnie też broń piechoty. Ku MADowi natomiast śmignęła rakietowa smuga, waląc go w prawe kolano i nawet boleśnie ryjąc ablatywny pancerz.

Z przodu ekipa odpalała rakiety. Dziesiątki LRMów mknęło po łagodnym łuku. Silniki rakietowe były dobrze widoczne w nocy, podobnie jak detonacje trzysta metrów dalej. Odpowiadały im dziesiątki, setki smugowych kulek z kaemów i pojedyczne huknięcia z armat.

- This is a good day to die - Krieger wziął na siebie dużo. Stanął w miejscu dla uproszczenia i starał się każdą ze swych broni, od dwóch średnich laserów, przez ciężki laser na PPCach kończąc w innego technicala wroga… plan prosty. Każdy z tych wozów był na jedno trafienie, więc trzeba odstrzelić te o największej sile ofensywnej…

- Bravo, wiążę zachodnią flankę wroga w wymianie ognia, zaraz powinniście odczuć luz z tamtej strony

- No nareszcie ktoś się do roboty wziął! Odciągnij ich kurwa od mojego złomiarza! Wiesz ile czasu ostatnio siedziałem nad tymi blachami?!

- Zamknij się Vandal i strzelaj. Sami się nie zabiją!

Na pierwszy ogień poszedł ten ze średniej klasy działem bezodrzutowym. Niby mała rura (względem mecha), a jak bolesna. PPC skutecznie odparował pickupa wraz z jego obsługą i amunicją w efektownych wyładowaniach i detonacjach. Kaem gdakał dalej, tym razem brzęcząc po plecach MADa. Swój ogień na jego front skierowały także przenośne wersje AC i PPC, ale nie dorastały do pięt sile rakietnicy. W chwilę potem obydwa “nosiciele” tej broni zostały rozjebane laserami.

- Pieprzeni naćpani Bandyci. Nikt normalny nie jechałby czołowo na beczce prochu, bez pancerza, z chujową bronią, wprost na mecha. - zgryźliwie zauważył Pandur.

Z lewej flanki nadjeżdżały kolejne cholerstwa, tym razem siepiąc rakietami pełnej klasy: LRM-5 i SRM-2. Grzmoty gdzieś pośród Lancy Bravo.

- Co jest kurwa?! Najpierw z prawej, tera z lewej! Stary, Mengele, weź ich krój, albo będziesz mi łaty na złomiarzu kleił!

- Nie stójcie w miejscu. Do przodu! Każdy strzał trafia. - mówiła Rooikat - Skupiajcie się na czołgach. Autodziała, lasery. No dalej.

- Twoja stara, “Mengele” młokosie niedoruchany! - Viktor obrócił mecha w miejscu… na razie nikt się na nim nie skupiał, poza małym pindolem z tyłu, to wolał lepiej wycelować i powtórzyć operację sprzed chwili… choć pełne salwy ze wszystkiego co miał już zaczynały odciskać swoje piętno i w ostatnich minutach temperatura w kabinie wzrastał z przyjemnych 20-kilku stopni do grubo ponad trzydziestu...

Obydwa rakietowe technicale trafione i zamienione w kule ognia. Rzeczywiście, samobójcy. Za parę kilo zerwanego pancerza byli skłonni oddać życie, pojazdy i broń wraz z amunicją…

A pindolek z tyłu dalej smyrał plecy Maraudera.

Za to z przodu pierwsze sukcesy. Jeden czołg stanął w płomieniach, drugi huknął głośno i błyskotliwie, aż zaskoczyła automatyczna polaryzacja szyb kokpitu.

- Spierdalają!

- Nie odpuszczamy!

- Uwaga, mam na radarze… Coś dużego. Rozproszyć się!

Z lewej przedniej flanki nadlatywał właśnie kolejny pojazd lotniczy. Znacznie większy od Bullfroga, choć i tak smukły. “Ares Mark V Close Assault Craft”. Salwy rakiet LRM mknęły ku polu bitwy, zasypując je żółtymi “cekinami”. Wtórowała im trójka dużych laserów i para średnich z przodu i z tyłu, kiedy przelatywał nisko.

- Ae mnie ojebał, jasny chuj! Prawie mi łape ujebał skurwesyn!

- Wal dalej w czołgi! - Pandur krzyczał. Krieger widział z przodu jak łomotał w niebo serią smugowych z AC/5 swojego Zeusa. Zawtórował mu podwójny, błękitny laser Blazera… i stało się coś dziwnego. Chyba przebił pancerz i ugotował rakiety, bo odlatujący Ares najpierw jebnął jak wielka fajerwerka, a potem ‘pyrkał’ wtórnymi wybuchami jak popcorn i runął ku ziemi, “rozlewając” płonącą ściechę resztek jak chluśnięta woda… albo wymioty diabła.

- Kolejni! - ostrzeżenie od Rooikat. Komputer pokazywał: lewa flanka. Niezidentyfikowany LAM klasy średniej (już pluł rakietami), dwa antygrawitacyjne pojazdy - Whirlwind Scout/APC i Harrier Hovertank.

A pindolek dalej próbował wjechać w dubbsko Maraudera… i zrobił się w tym niezwykle bezczelny podjeżdżając naprawdę blisko. Pokierował Marauderem… wstecz. Alarmy o zbliżającym się przegrzaniu irytowały Kriegera. Nie było teraz czasu na oszczędzanie ciepła. Ruszył szybkim krokiem w ogólnym kierunku ckm’u mając nadzieję, że ten się nie wyrobi i da rozdeptać i cały czas kierował salwy na antygrawy wroga aby odciążyć lancę Bravo.

Rzeczywiście, pindolek był bezczelny - i zapłacił za tą bezczelność & głupotę, kiedy kończył pod butem cofającego się Maraudera (najpierw rozbijając się na jego kostce, z załogą łamiącą sobie karki o jej pancerz - tak się kończy jazda bez pasów). Krieger zignorował alarm ciepłowniczy i dalej ładował ile fabryka dała, strzykając fotonami i piorunami w nadciągających wrogów. Mimo ich szybkości i zwrotności, trafiał. Whirlwind zdążył omieść go seriami z AC/2, nie trafić MLami i nie zdążyć zdesantować ukrytej wewnątrz drużyny piechoty - praktycznie odparował. Harrier oberwał mocno, ale dalej bił - tym razem w Kriegera. Na pancerzu lądowały SRMy i lasery, w tym duży. Robiło się groźnie… tym bardziej, że na wyświetlaczu pojawił się złowrogi napis:
WARNING: HEAT CRITICAL. EMERGENCY SHUTDOWN IMMINENT.
OVERRIDE? Y/N

- Override - wydał Krieger polecenie komputerowi - Bravo, trzymacie się tam? Zaraz zjaram reaktor, sytuacja jest na tyle zła bym wciąż forsował? - pytał przykucając i namierzając Harriera… m.lasery powinny go ściągnąć

- Już wymiękasz stary? - zaszczekał młodzik. Jakby dodając sobie kropkę nad “i”, rozwalił trzeci z czterech Scorpionów, samemu przyjmując salwy z armat i kaemów na klatę.

- Jeszcze walczymy, skupcie się… - głos Rooikat, przerwany przez okrzyk przestrachu, kiedy przelatujący LAM transformował w locie i wpadł między mechy Lancy Bravo, smagając je mnogością swoich laserów. Sytuację uratował Pandur, robiąc coś mniej (albo bardziej?) intuicyjnego - jeb sierpowym z lewej pięści, poprawka z prawej. A Zeus miał czym mordy obijać. Potężne uderzenia roztrzaskały wydłużony nos LAMa. Sprawę dokończyła para dużych laserów Hectora.

Zostały tylko dwie wrogie maszyny - Harrier i Scorpion, obydwie mocno sieknięte. Nie minęło parę chwil, a Vandal skończył tą drugą, a Krieger pierwszą (wieńcząc to jednak przegrzaniem i awaryjnym wyłączeniem na parę chwil).

Wyglądało na to, że to koniec. Sensory nie wykrywały innych pojazdów. Kto przetrwał z załóg, desantów lub towarzyszącej piechoty właśnie spierdalał jakby trenował do Olimpiady.

-Ufff… Lanca Bravo, dobra robota… cieszę się, że was mamy. Tak, nawet do ciebie mówię, gówniarzu. Jak się trzymacie? Co z tą odstrzeloną łapą? Do odzyskania?

- Mówiłem, że PRAWIE odstrzelił. Stary i głuchy…

- Cicho młody. - głos kobiety znów - Pandur, co widzisz?

- Nic. Radar i perymetr czysty. Atak się załamał. Raport od Rangersów mówił mniej więcej o takich siłach, jakie zdjęliśmy.

- Chwila odpoczynku i przemy dalej, musimy ich pogonić i załatać dziury. Skontaktować się z wojskiem. Krieger. - zaczęła innym tonem - Dziękujemy za pomoc.

- Pf. Poradzilibyśmy sobie bez szalonego doktorka. - znów irytująca maniera Vandala.

- A potem byś łatał mecha złomem z technicali. - zauważył Pandur.

- Mimo to następnym razem też przyjdę jeśli będę w stanie. Cieszę się, że mogłem pomóc. A ty młody.. dbaj o Corsaira. Raz już go odstrzeliłem. - Szczerze mówiąc Viktor nie pamiętał jak to dokładnie było i zaraz ugryzł się w język, że nie powinien tak cwaniakować jak nie pamiętał szczegółów, ale słowo się rzekło - Do następnego razu, Bravo. Nie dajcie się odparować. - Krieger pochylił maraudera w lekkim ukłonie, po czym odwrócił się kierując na punkt zborny.

Kiedy zdążał na miejsce spotkania ze swoim odbiorcą - “dropsem” Manatee - widział jeszcze jakąś eksplozję na niebie. Płonący meteoryt runął gdzieś na zlane błotem sawanny by tam się roztrzaskać. Potem jak go transportowali do bazy, musiał wysłuchiwać wiwatów i przechwałek załogi Manatee, którym wreszcie udało się coś zestrzelić - a że był to nieuzbrojony zwiadowczy samolot “Quick Dart” Bandziorów, to już pomijali w tych śmiechach i rykach…

+++

Wczesny poranek, 2 października 2999 A.D.

All Systems Nominal

Pierwsza część starcia była łatwa. Lotnisko było nieadekwatnie bronione, ale to było zrozumiałe… to jest wojna. Nie da się nie ryzykować i czerwoni chcieli aby ich siły gdzie indziej spuszczały łomot lojalistom. Gdyby wywiad się nie spisał na medal, to naprawili by LAMy i promy, a łomot byłby spuszczony… no i cały czas mieli w odwodzie wsparcie i to nie byle jakie… nadlatywał prom dwukrotnie cięższy i lepiej uzbrojony niż ichi Leopard.

Odbyło się głosowanie.
Viktor zagłosował aby zostać i odstrzelić bydlaka.
- Czemu ja się na to zapisałem? - zapytał poza kanałem, gdy wybijał w ścianie hangaru dziurę kopniakiem Maraudera
- To się nie skończy dobrze, to nie był dobry pomysł… - czarnowidził Viktor. W pewnym momencie zdjął ręce ze sterów i przyglądał im się jak bardzo one drżą… nie mógł ich opanować.
- T minus 6 minut - usłyszał w radiu.
- Nie dobrze. Uspokój się, jełopie. Uspokój się… - nie pomogło, jedynie zdał sobie sprawę, że zbliżał się do hiperwentylacji. Zmusił się aby wziąć głęboki wdech i na siłę przytrzymał go głęboko w płucach i przeponie. To było… trudne. Nadlatujący bydlak miał dość siły ognia aby w jednej salwie zerwać pancerze dwóch mechów i je wysadzić. Miał też dość własnego pancerza aby przetrzymać kilka salw od obu lanc. A jeśli leoparda by zestrzelił to zupełnie będą w dupie. To nie był dobry pomysł... byli chciwi. Chcieli zszabrować LAMy i lotnisko i co tylko się da, a do tego musieli odbić wsparcie czerwonych. Zestrzelenie tego promu też było by bardzo cenne w wojnie, ale wciąż… Viktor nie mógł opanować strachu.
- Zaangażuj pięć zmysłów… co widzę? Widzę kokpit, kontrolki, stery, czujka ciśnienia , spust… Co słyszę? Słyszę radio, pracę silników na dole, słyszę wiatr i skrzek radaru w tej chujowej magnetosferze. Co czuję? Czuję... - wciągnął powietrze w nozdrza - śmierdzę. Potrzebuję kąpieli. Pewnie powinienem się ogolić. Czuję też metal i skórę… Czego dotykam? Arcywygodny fotel w którym siedzę… odciski na łokciach, nogi mam zesztywniałe. Powinienem przemaszerować się w kółko, po zatym… Drżącą ręką sięgnął pod fotel i wymacał pod nim skręta przyklejonego papierową taśmą kilka tygodni wcześniej na taką właśnie okazję - czuję ciebie, ty elitarny grubasie - odpalił przy trzeciej próbie bo wciąż mu ręce drżały i sztachnął się chciwie “zielonym”, po czym rozkasłał. Na ślepo odpiął pas i wstał z fotela
- T minus 4 i pół minuty.
- Czuję niesmak w ustach, ale też ciebie, przyjacielu. Oj, pomóż mi, proszę cię, bo muszę dać z siebie wszystko jeśli mamy przeżyć. A teraz… wdech… i wydech. I buch… - wziął dłuuugiego bucha starając się ekspresowo znarkotyzować, po czym się rozkasłał aż go zgięło w pół. Sięgnął po wodę i wlał w siebie pół półlitrowej butelki wyrzucił resztę za siebie pozwalając jej aby się rozlała. Szczać na to. Zaraz i tak będzie tu jak w piekarniku, więc wszystko odparuje. Wziął kilka kolejnych wdechów i wyciągnął ręce przed siebie. Otworzył oczy dopiero po chwili. Ze strachu. Bo jeśli wciąż drżały to w takim stanie będzie musiał walczyć…

Siadając za stery był zadowolony z siebie. Udało się. Mały atak paniki odepchnięty do przepracowania na kiedy indziej. Zapiął pas nie bojąc się ani odrobinę mniej, ani nie spodziewając się nagle zwycięstwa… ale teraz przynajmniej się kontrolował, a to było coś.

+++

Starcie było szybkie i bardzo brutalne. Na tyle szybkie, że Viktor potrzebował się upewnić, że na pewno mu się znowu film nie urwał. Ale wygrali… zestrzelili bydlaka i to bez większych strat własnych i to tylko w pancerzu. Totalne zwycięstwo, bo pilot czerwonych najwyraźniej pijany był, albo wpuścili nagle jakiegoś uczniaka, bo prawdziwego nie było pod ręką. Pieprzyć to. Bez znaczenia. Viktor zakrzyknął zwycięsko gdy widział spadając wrak….
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 28-07-2021 o 20:27.
Arvelus jest offline