Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2021, 10:30   #79
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Zgodnie z planem trójka przeniosła nieprzytomnego Edda do auta Gryffitha. Po ustaleniu szczegółów Huw usiadł za kierownicą swojego volkswagena i odjechał w stronę góry Maddox. W lusterku zobaczył jak Owen i behawiorystka wsiadają do drugiego auta i jadą w przeciwnym kierunku.
Już w drodze Lwyd poczuł metaliczny, ciężki zapach – to tapicerka bagażnika przesiąknęła krwią niedawnego pasażera. Woń przyprawiała go o zawroty głowy, które ustąpiły dopiero, gdy otworzył wszystkie okna i na powrót zaciągnął się górskim powietrzem. Nieprzyjemne wrażenie miało mu jednak towarzyszyć jeszcze jakiś czas.
Obrana przez detektywa trasa była sprawdzianem możliwości jego samochodu. Wyboista droga wprawiała całe auto w drżenie. Na dodatek spod kół wypryskiwał drobny żużel, który raz po raz chłostał całe podwozie. Huw całkiem zręcznie manewrował kierownicą, ale wkrótce warunki zrobiły się zbyt ekstremalne. Znalazł w miarę płaski kawałek ziemi i zaparkował na nim.
Huw wyszedł na spotkanie góry Maddox, która z tego miejsca zdała mu się znacznie większa. Uderzyło go wręcz, że masyw był trudny do ogarnięcia wzrokiem. Dawało to upiorne wrażenie i w podskórny sposób zachęcało do odwrotu. Tyle że on już podjął decyzję. Zbyt wiele poszlak wskazywało na to miejsce, a incydent z figurką tylko upewnił go, że Maddox może skrywać jakąś tajemnicę. Ruszył zatem między zręby skał, które wyrastały przed nim na podobieństwo kamienistych paluchów.
Najpierw trafił na kilka wytartych szlaków z potłuczonych kamieni. Od dawna nie były one używane, na co wskazywała gruba warstwa mchu. Poza tym znalazł coś na rodzaj stróżówki, która obecnie zamieniła się w stertę butwiejącego drewna. Na razie okolica wyglądała więc całkiem zwyczajnie, a jednak Lwyd stale miał wrażenie czyjejś obecności. Trudne do określenia napięcie potęgowało się z każdym jego krokiem. Rzecz jasna mogły to być jedynie nerwy, aczkolwiek musiał być gotowy na różne scenariusze.
Z czasem teren wznosił się gwałtowniej, choć trasa wciąż nie wymagała jeszcze mozolnej przeprawy. Na kolejnym odcinku Huwa otoczyły głazy narzutowe, pomiędzy którymi gęsto wyrastały ziołorośla oraz jarząb. W niektórych miejscach ziemia pod jego nogami lekko chlupotała, zdradzając źródła kilku mniejszych strumieni. To jednak nie one przykuły uwagę mężczyzny. Wśród zieloności dostrzegł bowiem nieregularne ślady, jakby ktoś niedawno tędy przechodził. Kilkanaście gałązek było złamanych, a kawałek obok leżały rozrzucone liście. Innych tropów jednak nie odnalazł.
Zrobił sobie krótką przerwę i sprawdził komórkę. Niestety, na tej wysokości jego telefon miał już poważne problemy z siecią. Jeszcze przez chwilę ekran wyświetlał jedną kreskę, aby za chwilę obwieścić brak zasięgu.
Wkrótce Lwyd znów podjął wędrówkę, jednocześnie wychodząc z kamiennego galimatiasu na bardziej otwarty teren. Górskie opary rozpościerały się po całym zboczu, skutecznie ograniczając pole widzenia. Dlatego też dopiero po kilku minutach detektyw zauważył, że wszedł pomiędzy zmurszałe mury i fragmenty dawnych konstrukcji. Nie ostało się tego zbyt wiele, lecz prawdopodobnie stanowiły one pozostałości po grodzie wybudowanym wokół twierdzy.
W gęstym powietrzu kołowały stada kruków, które postanowiły powitać gościa donośnym jazgotem. Jeden z wyjątkowo nastroszonych gawronów przysiadł na pochylonym cokole i wnikliwie obejrzał Lwyda perłowym okiem. Dopiero po dłuższej chwili zerwał się w powietrze, dołączając do ogólnej kakofonii.


Siwemu udało się zlokalizować fragmenty lepiej zachowanych fundamentów, a także wgłębień w ziemi, które musiały być piwnicami. Dopiero w centralnej części ruin dostrzegł wciąż istniejący budynek. Samotna wieża stała samotnie między usypiskami, odznaczając się sczerniałą cegłą na tle szarego nieba. Fakt, że przetrwała przynajmniej w części sugerował, że została dodatkowo wzmocniona. Mogła mieć zatem znaczenie administracyjne lub wojskowe. Kiedy jednak Lwyd zbliżył się do obiektu, nie odnalazł wewnątrz nic poza gruzem i fragmentami przewróconych drzwi. Były tu również spiralne schody, ale ich stan nie zachęcał do dalszej eksploracji.
Huw powoli opuścił zapomniany kompleks. Po parunastu krokach zarzucił głowę do góry, aby dostrzec wysoko nad sobą zarys swojego celu. Spalona warownia wisiała wśród przestworzy, lecz wszystkie drogi do niej wyglądały na zamknięte. Dawne ścieżki, które i tak prowadziły stromymi drogami, zostały przez lata zablokowane przez liczne osuwiska. Teraz zbocza jeżyły się wszelkiej maści rumowiskami. Ich pokonanie bez odpowiedniego sprzętu było zwyczajnie niemożliwe.
Mężczyzna zaczął od wyszukiwania miejsca, które mogło być przynajmniej względnie przystępne. Po kilku minutach odnalazł skalną półkę, która ciągnęła się wzdłuż góry. Lwyd zgadywał, że mogły to być pozostałości po trakcie, za pomocą którego zaopatrywano fortecę. Przeszedł kawałek platformą i szybko zrozumiał, że również tutaj nie będzie łatwo. Już za chwilę dróżka niknęła wśród skał, a on musiał błądzić oraz dźwigać się na kolejne gzymsy. Momentami była to już regularna wspinaczka i choć Huw wciąż posiadał pewną krzepkość, to kilka jego kości postanowiło stanowczo zaprotestować. Na dodatek wszystkiemu towarzyszył wzmagający, chłodny wiatr. Wicher rezonował wśród ścian góry Maddox, zniekształcając swój dźwięk do wysokich, nieprzyjemnych tonów.
W pewnym momencie Lwyd zaczął wątpić w sensowność całej wędrówki. Przysiadł wewnątrz jednej z niecek i otarł pot z czoła. Obydwie ręce miał już pocharatane, a ubranie w kilku miejscach podziurawione. Jeśli tak miała wyglądać dalsza część jego przeprawy, to istniało ryzyko, że opuszczą go siły lub popełni groźny dla zdrowia błąd.
Z zamyślenia wyrwała go kaskada drobnych kamyczków, która osunęła się blisko jego pozycji. Ostrożnie wstał i wychylił głowę ze swojej kryjówki. Kolejne łupki posypały się z prawej strony, gdzie ciągnął się nieco szerszy gzyms. Trzy metry dalej stał tam jakiś mężczyzna. Miał na sobie skórzaną kurtkę i płócienne spodnie z naszytymi łatami. Na nogach widniały ubłocone buty trekkingowe, na plecach zaś spięty klamrami plecak. Twarz miał umorusaną w skalnym pyle i jako taki wyglądał na osobę w średnim wieku. Lwyd na szybko domyślił się, że jeśli facet podszedł go niepostrzeżenie, to musiał znać tę okolicę.
Nieznajomy przez chwilę uważnie obserwował Huwa, po czym odwrócił się i zmierzył w odwrotnym kierunku. Czmychnął dalej po platformie, która prowadziła do wykwitłego na powierzchni góry pęknięcia. To, co detektyw wziął w pierwszym momencie za wyżłobienie, okazało się wejściem do jaskini. Traper natychmiast zniknął w jej wnętrzu.



Owen wyraźnie się spieszył. Z wprawą godną rajdowcy pędził teraz po wertepach, które prowadziły z powrotem na główną drogę. Jak w skrócie powiedział, mieli odstawić Edda gdzieś pod Ynseval, choć unikał dalszych szczegółów. Pod koniec trasy mężczyzna jechał już tak karkołomnie, że Robin musiała trzymać Foxy na kolanach, ponieważ pies miał problemy z utrzymaniem równowagi. Górski pejzaż za oknem samochodu przemykał przed oczami kobiety niczym sekwencja barwnych pocztówek.
Po niemal godzinie dotarli do bezpośrednich okolic miasteczka. Ynseval z tej strony otoczone było przez porośnięte klombami aleje. Wzdłuż ulicy ciągnęła się linia jednorodzinnych domków, tak zwanych bliźniaków, które zostały wybudowane na amerykańską modłę. Tylko jeden z budynków nie był połączony z pozostałymi i mieścił się kawałek dalej. Otaczał go drewniany płot oraz wysokie drzewa. Na jednym z nich Robin dostrzegła kamerę, która przesunęła się równo za samochodem.
Gryffith podjechał przed bramę, wystukał coś na komórce i odczekał chwilę. Dopiero potem odwrócił się do swojej pasażerki.
– Będziesz musiała na chwilę wysiąść – stwierdził, jednym okiem wciąż obserwując dom.
Moment później drzwi garażu otworzyły się do góry, a Owen natychmiast wjechał do środka. Kobieta, stojąc teraz na chodniku, dostrzegła wnętrze jakiegoś warsztatu, konkretnie metalowy stół, zbiór narzędzi oraz kilka kanistrów. Nie minęło parę sekund, jak garaż na powrót zamknął się, zaś Robin została przed domem sama.
Owen wyjechał na zewnątrz dopiero kwadrans później. Zachęcił kobietę gestem, by wsiadła z powrotem.
– Problem Edda mamy chwilowo z głowy. O ile dożyje – powiedział, opuszczając podjazd domu. – Przy okazji zająłem się twoim samochodem. Mówię o tej toyocie, którą zostawiłaś w górach. Ktoś po nią niedługo podjedzie – spojrzał na Carmichell, wyczuwając nadchodzące pytanie. – Nie chciałem tego robić, ale pogadałem z facetem, który ma u mnie dług wdzięczności. Potrafi zająć się… wieloma rzeczami.
Kiedy już opuszczali osiedle, behawiorystka jeszcze raz rzuciła okiem na niepozorny dom. Jedynie na chwilę dostrzegła jakiś ruch na pierwszym piętrze: jedna z żaluzji rozchyliła się na krótką sekundę. Zaraz potem straciła budynek z oczu.
Część trasy do Aberdar już kojarzyła, ponieważ wcześniej jechali nią do domu Edda. Kobietę czekała więc kolejna podróż po bezdrożach i koleinach. Zauważyła jednocześnie, że im bliżej opuszczonej mieściny, tym wszelkie znaki cywilizacji zdawały się wręcz zamierać. Z czasem nie dostrzegała nawet słupów wysokiego napięcia, które dotychczas rysowały się gdzieś w oddali.
Owen po drodze wyjaśnił jej przyczynę tego stanu rzeczy. Lata temu okolica miała zostać zalana, aby stworzyć zbiornik wodny dla zachodniej części Anglii. Kiedy decyzja już zapadła, miejscowej władzy zwyczajnie nie opłacało się rozwijać terenów zalewowych. Przestano dbać o infrastrukturę i cięto koszty. Ostatecznie jednak zbiornik z jakiegoś powodu nie powstał, zaś Aberdar stało opuszczone do dziś.
Historia miasteczka to jedno, ale Gryffith zdawał się konsekwentnie ignorować inny temat. Dopiero co zdradził się, że on również śni o korytarzu, a przecież było to dość trudne przeżycie. Robin sama pamiętała wiele ciężkich nocy, które spędziła na podążaniu tunelem za postacią w todze. Te wszystkie przypadki, kiedy budziła się zlana potem, zmęczona i wypluta. Czy mężczyzna tak szybko przeszedł z tym do porządku dziennego? Było to co najmniej wątpliwe. Mógł się maskować, ale miała nosa także do ludzkich zachowań.
Potem zdarzyło się co jeszcze. Było to już niedaleko samego Aberdar. Fragmenty asfaltu, które kiedyś były pasmową drogą, prowadziły tu między ściśle przylegającymi do siebie szpalerami drzew. Lato już dawno się dla nich skończyło i teraz żywy tunel z rozłożystych koron mienił się kolorami czerwieni, żółci oraz lekkiego brązu. Owen zatrzymał wóz i bez słowa wysiadł na pobocze. Następnie dłuższą chwilę lustrował las. Delikatny szum z oddali sugerował, że gdzieś w pobliżu znajdował się niewielki wodospad. Carmichell również obserwowała ten sam punkt, lecz nie potrafiła niczego dostrzec. Zwracanie uwagi mężczyźnie okazało się bezcelowe. Gryffith po prostu stał jak słup soli i spoglądał na przestrzeń przed sobą. Wreszcie potarł nieogoloną od kilku dni twarz i mruknął tylko:
– Coś, hm, coś mi się wydawało.
Dopiero wtedy zawrócił do samochodu. Na jego obliczu malowało się zmęczenie oraz coś na rodzaj obawy. Siadały mu nerwy? A może on także był już na etapie majaków? Na razie Robin pozostawały tylko domysły.
Do miasta dotarli kwadrans później. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to fakt, na ile roślinność wzięła Aberdar we władanie. Z każdego okna oraz futryny wyrastały dzikie pnącze. Korzenie drzew rozsadziły przez lata ulice, przez co auto musiało pokonywać je slalomem.
Przez lata niektóre budynki pochyliły się w różne strony, a część zawaliła. Mimo to wciąż można było zidentyfikować konkretne punkty jak aptekę, sklep spożywczy czy szkołę. Wszystkie te obiekty nie były w żaden sposób zabezpieczone – poza jednym. Mniej więcej w centralnej części terenu stał prostokątny, bielony gmach. Jako jedyny posiadał żelazne, zamknięte wrota. Także okiennice dość starannie zabito deskami.


Przejechali kawałek dalej. W okolicy panował spokój i jedynie czasem gdzieś czmychnęło leśne zwierzę. Owen zatrzymał samochód pod blaszaną wiatą i powoli przeszedł z Robin między gruzowiskami. Foxy wiernie towarzyszyła swojej pani, wykazując jednocześnie dużą ostrożność. Obwąchiwała mijane kąty i czuwała przed każdym zakrętem.
Spotkanie grupy miało odbyć dopiero wieczorem, tymczasem do zmierzchu brakowało przynajmniej dwóch godzin. Po niedługim obchodzie Owen przysiadł na pozostałościach po miejskiej fontannie i spojrzał na towarzyszkę.
– Wygląda na to, że mamy jeszcze chwilę czasu. Równie dobrze możemy zwiedzić to miejsce, sprawdzić potencjalne kryjówki, te rzeczy.
Policjant założył ręce na siebie, czekając na inicjatywę towarzyszki. Być może spodziewał się również pytań. Przez ostatni czas wszystko działo się bardzo szybko i dopiero teraz mieli chwilę oddechu.
 
Caleb jest offline