Płaszczyzna dziesiąta: wszystko powyżej miało znaczenie dla Mechanicus jako całości, ale tylko fanatycy pozwalali sobie na zaślepienie ignorując jak wpływało to na jednostkę. Stworzono prawa, regulaminy i procedury, obudowując zimną logikę administracyjnym bełkotem umożliwiając nawet przeciętnym osobnikom podążanie za tymi pryncypiami.
Faktyczna wiedza została ukryta w zawiłych rytuałach, na kolejnych etapach wtajemniczenia usuwając zbędne - lub wręcz błędne - kroki.
Polityczna konieczność podkreślania odrębności została nawet wbudowana w regulaminy wyposażenia - tak więc imperialni dowódcy sami dbali żeby mechanicus na pierwszy rzut oka byli odrębni od swoich towarzyszy broni dzięki swoim czerwonym szatom i dehumanizującym implantom.
Jedno i drugie odsuwało ich od ludzi - a to zmniejszało szansę przywiązania które mogłoby narazić Wyprawę Po Wiedzę przez zdradzenie czegoś zbyt dużo.
Epsilon-Theta 92 był produktem ubocznym tego systemu; złem koniecznym potrzebnym do utrzymania sojuszu z Imperium i czynnikiem ryzyka gdyby wiedział zbyt dużo. Na swoje nieszczęście, selekcja w Mechanicus faworyzowała jednostki które potrafiły dojrzeć wzorce wśród chaosu zdarzeń - i tak było tym także razem. Imperialne powiedzenie o tym że niewiedza jest cnotą, objawiało się w pełni. Bez odrobiny zrozumienia którą dał radę wypracować byłby spokojniejszy. Nie miałby tego brzemienia na barkach. Podążałby za regulaminem, a wszystko byłoby dobrze. A tak...
Wbrew zaleceniom, bratał się z żołnierzami jednostki. Podkreślał swoją odrębność, tak, ale pojawiał się przy wieczornych ogniskach i słuchał. Raz na godzinę zażartował, a humor miał czarny niczym najgorsi komisarze i kwatermistrz. Zjadł w mesie razem z niższymi oficerami, choć powinien był zjeść posiłek w samotności.
Nosił czerwone szaty Mechanicus niemal cały czas, a także jak wszyscy wyświęceni Mechanicus krył swoją twarz respiratorem rozbudowanym o skomplikowanej strukturze przewodów, z daleka świecąc po oczach tym kim jest w odróżnieniu od reszty - ale wobec skoszarowania z dwiema innymi jednostkami nietypowo nie odmówił dodania oznaczeń jednostki. Po prawdzie, to nawet sam zaproponował umieszczenie ich na zdejmowalnej części uprzęży, tak samo jak wyregulował swój emiter głosu do tonu który nie brzmiał jak skrobanie kredą po tablicy podczas wykładu rano po przepustce.
O ile sam szczerze podążał za prymatem maszyny nad ciałem, nie perorował na ten temat zbyt dużo. Dla jego towarzyszy wystarczało że widzieli długi, cienki mechadendryt wijący się nieludzko rozglądając się po okolicy by wiedzieć że maja do czynienia z kimś kto kiedy tylko dostanie możliwość wymieni swoje ludzkie części na coś o krok dalej. Ale kluczem było to że w piersi kapłana od młodości biło już mechaniczne serce. A oprócz krwi popmpowało też chemię która usuwała zwodnicze porywy serca.
Był na tyle obcy, na ile wymagano. Ale na tyle bliski że w ogóle dostał "ksywę" od towarzyszy. ET i GIGI, jego nieodłączny mechaniczny towarzysz, serwitor GIIG-T10001.
Utrzymanie na chodzie Chimer należących do regimentu było głównym zadaniem ET. Kropka. Nie przepychanie centymetrów frontu. Nie ratowanie życia żołnierzy. Nie zwiad, nie logistyka i nie szkolenie ludzi z ładowania M36tek. Każda jedna Chimera więcej która opuszczała hangar do walki z nadwyżką przebijała jego osobiste umiejętności w każdej z pozostałych dziedzin. Na normalnej planecie nie było to przesadnie trudne zadanie. Wobec
podmokłej dżungli Skrynn był to zadanie awykonalne. Woda absolutnie wszędzie, rdza i piasek w mechnizmach jezdnych, gałęzie i liście w pasach transmisyjnych, wygięcia pancerzy od przywalenia w kilkunastometrową sekwoję którą ktoś przegapił, wreszcie zamsrodzone przez spoconych żołnierzy wnętrza - to wszystko wymagałoby tuzina więcej kapłanów maszyny. Szczęśliwie, wielu operatorów pojazdów podzielało troskę Epsilona-Theta co do wpływu maszyn na ich własne życie - więc nie był z tym sam.
Dzięki temu słyszał więcej, niż mógłby się sam domyślić z ruchów w parku maszynowym. Coś się szykowało - bo tyle to widział po rozkazach utrzymania w gotowości do walki zdecydowanie zbyt dużej części z maszyn jak na zwykłe odpieranie rajdów - i zdecydowanie było to coś daleko od bazy.
Polecenie po poleceniu GIGI
przenosił swoim wielkim servo-ramieniem elementy które miały dać Ósemkom przewagę podczas walki w dżungli. Tyle na ile logistyka pozwalała - i choć lista była długa, większość rzeczy nie występowała w odpowiedniej ilości żeby zaopatrzyć wszystkie Chimery. O ile z siatkami maskującymi czy szperaczami nie było tak źle, to piły łańcuchowe pomagające przedzierać się przez chaszcze raczej nie planowały dotrzeć na czas. Jeżeli w ogóle.
Jak żartowano za plecami kapłana, byli z GIGI idealną para - dwie niemowy skupione tylko na pracy. ET nie miał zamiaru prostować tego tłumacząc że rozmawia, owszem, ale z innymi kapłanami i wyróżnionymi przez Mechanicus kierowcami - korzystając z wbudowanych w Chimery nadajników. Dlaczego tego nie słyszą? Ot, bo w mądrości Omnisjasza został obdarzony możliwością połączenia się z nadajnikiem bez gadania głośno i zdradzania sekretów wrogowi. Proszę bardzo, kolejny powód żeby przypadkiem osłaniać kogoś innego prosto na tacy. Milczenie było zdrowsze.