Tupikowi pozostały dwie możliwości – ucieczka lub próba załagodzenia sytuacji. Obie mu się nie uśmiechały , ale cóż począć , trzeba było wypić piwo którego się nawarzyło. Przewrażliwienie nie raz uratowało mu skóre tym razem jednak najwyraźniej przysporzyło mu kłopotów.
- Jeźdź dalej niczego nie widziałeś , ja tu załagodzę sytuację. – Powiedział po czym dodał biegnąc już w stronę dzieciaków
- Olaboga , na Sigmara , Verenę i Shaylie – nic wam nie jest ?
Jedyne co mógł zrobić to zawczasu przekabacić dzieciaki, może nawet nakłonić do kłamstwa, dziewczynka przecież mogła się potknąć i nabić sobie guza … czy coś … - jedyna jego szansa była w tym że dotrze do dzieciaków i przekona ich do siebie nim chłopi dotrą do niego. W końcu dar przekonywania to on miał i w tym cała jego nadzieja… No i może jeszcze w pierścieniu – nawet gdyby nie wyszła próba omotania dziatwy czy chłopów mało który poważył by się na otwarty atak na szlachcica.
Szlachectwo dawało mu przewagę stanu z którą większość chłopów nie śmiała nawet dyskutować – niemniej ten argument wolał zachować jako ostateczność.
- Proszę was nie naskarżcie na mnie bo wasi rodzice mnie rozsieką, myślałem że to stwory jakieś, gobliny , żeście się w tych krzakach pochowali że nic nie było widać. Powiedzcie proszę że upadłaś na konar – ja wam to wynagrodzę.
Tupik wyciągnął wstążkę jedną z ozdób swojej szaty chcąc opatrzyć dziewczynkę choćby prowizorycznie i udawać dobrego samarytanina – śpieszącego dziecku na ratunek , a nie tego który właśnie dzieciaka postrzelił… Miał szczera nadzieje wykaraskania się z tego problemu bez straszenia chłopów, realnie zaczynał obawiać się o swoje życie , chyba nawet bardziej niż gdyby miał do czynienia z stworami – jak pierwotnie sądził. Dał dzieciakom jednocześnie po jabłku czy innym smakołyku drobnym przekupstwem próbując wesprzeć "sojusz malców"