Arnold - Na handel? - usłyszał zainteresowanie w głosie jednego z mężczyzn. - No dobra, jeśli tylko o to wam chodzi, to wychodźcie, ino oręż będzie nadal w pogotowiu! - dodał ostrzegawczo.
Po chwili zobaczyli więcej zapalanych latarni i jedna po drugiej okazywały im się twarze i sylwetki obozowiczów. Kupiec usłyszał prychnięcie towarzyszącego mu topornika. I faktycznie, teraz widać było, że obcy zdecydowanie nie wyglądali na bandę zahartowanych zbirów. Cóż, prędzej na grupę jakichś obwoźnych... Awanturników? I to chyba raczej początkujących.
Na sobie mieli stare znoszone odzienie pochodzące z różnych cechów i profesji, broń leżąca blisko nich też była chyba zbieraniną wszystkiego, co tylko gdzieś zdołali zdobyć. Jeden z nich wyglądał jak jakiś dziad z lasu, miał nawet gałązki zaplątane we włosy, a niziołek, którego wcześniej słyszeli, był tak gruby, że pewnie ledwo byłby w stanie się poruszyć.
Ten, który z nimi rozmawiał miał na głowie szeroki kapelusz i długi płaszcz, takie, jaki nosiłby pewnie jakiś poganiacz bydła na południu Imperium. - To nie my myśmy wam machali, pewnikiem widzieliście poprzednich właścicieli tej zacnej łodzi, z którymi dobiliśmy dzisiaj korzystnego targu - wskazał przewróconą barkę z prawdziwą dumą. - Ale wyście o handlu mówili, tedy wam powiem, że macie szczęście, bo mamy na sprzedaż znaczne ilości wełny najzacniejszej jakości! Przedniejszej nie znajdziecie nigdzie po tej stronie Talabecu! - zareklamował. |