Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2021, 09:18   #10
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
opis walki: drużyna + MG.

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pierwszy z drapieżników rzucił się w stronę Galdora, kłapiąc zepsutymi zębiskami. Na szczęście zaklinacz zdołał się w porę odsunąć i uniknąć ugryzień, które mogły zostawić po sobie naprawdę poważne rany. Aelfric w tym czasie szybko rzucił się do przodu, zamierzając związać walką wielkiego, szarego drapieżcę, zanim dopadłby lżej chronionych towarzyszy. Długi miecz przeciął ze świstem powietrze w szerokim zamachu i trafił wilka prosto w pysk. Impet ciosu poniósł nieco wojownika, bo drugi, powrotny cios chybił fatalnie, omal nie wywracając wojownika na ziemię, wprost pod krwawiący pysk drapieżnika. Widząc zbliżające się wilki, Kori podniosła się od ogniska i odeszła kilka kroków, jednocześnie gestami rąk i słowami zaklęcia przywołując boskie moce. Chwilę później z jej rąk wystrzelił słup ognia, trafiając dotkliwie jedno ze zwierząt, które zawyło z bólu, gdy jego ciało pokryło się płomieniami.

Chory wilk, którego przed chwilą zranił Aelfric natarł na wojownika zębiskami. Mężczyzna zdołał część ugryzienia przyjąć na tarczę, jednak ostre zęby drapieżnika ześlizgnęły się na jego nogę, raniąc go w udo. Chwilę później wilk uczynił to po raz kolejny, dodatkowo “obdarowując” wojownika dziwnymi pchłami, które znalazły się w pobliżu krwawiącej rany. Poczuł, jak te gryzą go w nogę, a dosłownie chwilę później zaczęło kręcić mu się w głowie i oblały go zimne poty. Szczęścia nie miał również Eshu - co prawda tylko raz przypalony przez Kori wilk zdołał ugryźć zaklinacza, jednak ten również musiał poradzić sobie z pchłami, które wskoczyły na jego nogę. Udało mu się to zrobić bez problemu.

Radość Galdora z uniknięcia ataku nie trwała zbyt długo. Zaklinacz spróbował odpłacić się pięknym za nadobne, lecz atak spełzł na niczym, bowiem zwierzak uniknął elektrycznego wyładowania. Eshu sięgnął po płonącą szczapę z ogniska i próbował odstraszyć wilka, jednak na zwierzęciu nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Kolejny z drapieżników ugryzł Galdora w kostkę, na szczęście drugie kłapnięcie zębami przeszyło jedynie powietrze, gdyż zaklinacz zdołał w porę się cofnąć.
Aelfric zaklął szpetnie, czując jak obłażą go pchły. Desperacko pchnął klingą naprzód, prosto w trójkątny łeb zwinnego napastnika. Stal gładko przebiła wilczą czaszkę, przyszpilając zwierzę do ziemi. Aelfric zgrabnym ruchem pozbył się pcheł, strzepując je ze zbroi i widząc pojawienie się nowego napastnika, podniósł tarczę do góry, uderzając mieczem o jej utwardzoną metalem krawędź.
- Dawaj, ścierwo! - zakrzyknął prowokując ogromną bestię do ataku i ruszając powoli w jego stronę.


Walka jeszcze trwała, gdy wtem z lasu wybiegł wielki, dużo większy niż jego pobratymcy wilk. Nie wyglądał jednak jak normalni przedstawiciele swojej rasy. Skóra na jego grzbiecie i pysku upstrzona była paskudnymi ranami, z których sączył się zielonkawy płyn. Pysk i kufa nie posiadały sierści, jedynie paskudne blizny, jakby ktoś wcześniej przypalił je ogniem, bądź czymś żrącym. Oczy wilka zdradzały pierwotną agresję i nienawiść, gdy szczerzył ogromne, ostre kły spomiędzy których wypływała gęsta, zielona maź. Nie czekając, rzucił się w stronę walczących a moment później zawył przeciągle. Był to najbardziej przerażający zew, jaki w życiu słyszeliście. Niektórym z was między łopatkami przeszły lodowate ciarki i musieliście walczyć, by nie stracić ducha do walki.
- Na piekło Hel… - mruknął zbity z tropu Aelfric i zacisnął zęby, aby nie szczękały ze strachu. Zamierzał mimo wszystko drogo sprzedać swoją skórę.
Kapłanka Sarenrae starała nie patrzeć się na wielkiego przywódcę stada, który samym wyglądem wywoływał strach. Po raz kolejny sięgnęła do mocy swej bogini, po czym wystrzeliła z obu dłoni słupem ognia, trafiając kolejnego z napastników i spalając go żywcem.
- Dobrze nam idzie, teraz trzeba zająć się tym wielkim! - Krzyknęła do towarzyszy.
Galdor, chociaż solidnie wystraszony, raz jeszcze potraktował swego przeciwnika zaklęciem i tym razem trafił, raniąc go dotkliwie. Przestraszony Eshu cisnął płonącą szczapą w stronę przywódcy wilków, jednak drapieżnik nie miał żadnego problemu, by uniknąć nadlatującej, ognistej gałęzi.

Wojownik uderzał raz za razem swoim długim mieczem. Jedno cięcie otworzyło głęboką bruzdę na karku wielkiego wilka, który kłapnął swoją paszczą, próbując złapać broń Aelfrica w zęby. Kolejny cios chybił, kiedy wojownik zdecydował się pójść za impetem uderzenia, wystawiając się prosto pod paszczę bestii. Mógł zrobić tylko jedno. Instynktownie podniósł tarczę do góry, kierując ją prosto na pysk wilka. Strach powoli mijał.
Chory przywódca stada rzucił się na Aelfrica, ale pierwsze kłapnięcie zębiskami minęło znacząco nogę wojownika. Drugie doszłoby celu, jednak mężczyzna w porę zasłonił się tarczą, która pod wpływem mocnego zacisku zębów i kwasu, który wystrzelił z pyska zwierzęcia zamieniła się w praktycznie bezużyteczny kawałek drewna zwisający z przedramienia Aelfrica.
Kori ruszyła w stronę wielkiego wilka związanego walką z Aelfrikiem, wypowiedziała kolejne zaklęcie, ciskając w przeciwnika wstęgą ognia, jednak udało jej się go jedynie nieznacznie zranić. Kapłanka była wyraźnie niepocieszona i przewróciła tylko oczami westchnąwszy ciężko.
Zaklinacz zawinął się dwa razy w szybkich zwodach, o włos jedynie unikając wyszczerzonych kłów wściekłej bestii, której szok elektryczny nie zniechęcił do ataku. Galdor zaklął pod nosem, a potem potraktował wilka kolejnym zaklęciem. Magiczny pocisk spisał się nad wyraz dobrze i trafiony nim zwierzak wyzionął ducha. Eshu w tym czasie widząc, że jego starania nie przynoszą większych efektów, ruszył do wozu, by dobyć swej włóczni.

Aelfric niemal przysiadł pod ciężarem wbijającego się w jego tarczę przeciwnika, ale nie ugiął się. Rozstawił szeroko nogi, mocując się z przebijającą się przez jego tarczę bestią, sapnął z wysiłku, niczym kowal pracujący przy kowadle i równie metodycznie, krok po korku przystąpił do mordowania. Wpierw wbił długi miecz wpierw w łopatkę zwierzęcia, zaciskając zęby z wysiłku kiedy klinga zgrzytnęła na jakiejś kości, potem oswobodził ostrze i wbił je ponownie, tym razem przebijając żebra. Sztych miecza wyszedł grzbietem, a zwierzę zaskomlało, długo, przeciągle i od przedśmiertnego bólu.
“Idziesz psubracie do otchłani Hel…” pomyślał Aelfric wiedząc już, że walka jest skończona, i kiedy bestia opadła już z ostrza, uniósł miecz i opuścił go prosto na umięśniony potężnie kark bestii, odcinając jej głowę. Sapiąc i oddychając ciężko z wysiłku patrzył przez chwilę na jatkę, obserwował chwilę horyzont wypatrując nowych przeciwników i kogokolwiek potrzebującego pomocy.

Dwa inne wilki, które walczyły nieopodal z Bortem i Tamli, czmychnęły szybko w las widząc, że ich przywódca padł pod mieczem Aelfrica. Na polanie zapanowała kompletna cisza, którą przerwał dopiero Bort.
- Nie wiem, skąd to ścierwo się wzięło, ale dobrze, że się tego pozbyliśmy - rzucił krasnolud, wycierając zakrwawione ostrze topora o sierść jednego z martwych wilków. - Mocno jesteście ranni? Jak coś, mam na wozie kilka mikstur leczniczych, po jednej mogę wam dać.
Wojownik kiwnął głową na znak, że akceptuje pomoc Borta.
- Ja również skorzystam z mikstury - powiedział Galdor, rozglądając się i upewniając, że wszystkie wilki padły lub uciekły - chyba że ktoś ma jakieś leczące zaklęcia.
- Dobra robota, Aelfricu - Kori podeszła do wojownika, uśmiechając się lekko. - Nie ma potrzeby używać mikstur, pomogę wam obu. - Zerknęła też w stronę Galdora.
Wypowiedziała krótką formułkę zaklęcia leczącego a gdy jej dłonie zaczęły błyszczeć jasnym światłem, przyłożyła je do rany wojownika. Niestety z efektu nie była zadowolona, gdyż początkowo magia niewiele zrobiła. Przytrzymała jednak dłonie dłużej i po krótkiej chwili widać było efekty - rana praktycznie się zabliźniła.
- Proszę, noga prawie jak nowa. - Puściła oczko do Aelfrica.

Podeszła do Galdora i to samo, co przed chwilą, uczyniła z jego raną całkowicie ją lecząc.
- Po ugryzieniu ani śladu, polecam się na przyszłość. - Zaśmiała się do zaklinacza, również puszczając do niego oczko.
Wojownik zerknął na swoją nogę, wetknął palce w dziurę po wilczych zębach, i pogmerał, pokazując rozdarcie
- Pewnie nie ma szans na cerowanie? Hę? - zapytał z widoczną wesołością w głosie - Dzięki ci. - Kiwnął dziewczynie głową i spoważniał, patrząc na trupy wilków - Trzeba usunąć te truchła z dala od drogi i obozu. Sfora pewnie wróci tu by się nimi pożywić. A najlepiej spalić, bo parchate jakieś są. - Aelfric podniósł głowę przywódcy stada do góry, patrząc na kwas spływający z pyska bestii ale nie podziwiał trofeum zbyt długo, tylko wziął się ochoczo do roboty, przeciągając truchła z dala od drogi i obozowiska.
- Jesteś wspaniała...- Galdor skłonił się teatralnie. - Przy najbliższej okazji się zrewanżuję... albo ułożę balladę na twoją cześć. - Uśmiechnął się do Kori. - Aelfricu, piękny cios. I chyba faktycznie powinniśmy spalić te truchła. Lepiej żeby ta zaraza nie rozniosła się jeszcze bardziej po okolicy.
- Na szyciu się nie znam - Kori odparła wesoło Aelfrikowi. - No chyba, że trzeba by było zszyć ranę, to już prędzej. - Spojrzała na Galdora. - Ballada brzmi ciekawie, tylko kto ją dla mnie zaśpiewa? - Zaśmiała się.
Widząc, że wojownik zaczął zaciągać truchła zwierząt w las, podeszła do tych zwierząt, które wciąż leżały na polanie i przyjrzała im się dokładniej, próbując dojść do tego, co mogło je tak urządzić. Bo wilki plujące kwasem normalne nie były. Po krótkich oględzinach kapłanka doszła do wniosku, że zwierzęta musiały zjeść lub wypić coś, co wywołało taką przemianę.

Z walczących po drugiej stronie obozu lekko ranni zostali Ulf (albo Olf) i Tamli, którymi zajęła się Glunda z pomocą Kori. Aelfric wraz z Olfem (albo Ulfem) i Tamli ułożyli wszystkie truchła wilków na kupie po środku polany, polali olejem a potem podpalili, dbając jednocześnie o to, by ogień nie rozprzestrzenił się dalej. Niedługo później spakowaliście się i ruszyliście w dalszą drogę, zostawiając za sobą słup dymu i gryzący w gardło swąd palonego mięsa.
- Nie wiem, co to, na Abadara było, ale mam nadzieję, że nie spotkamy już tego na naszej drodze - rzucił ponuro Bort, poganiając konie.

* * *

Dalsza podróż przebiegła spokojnie i po mniej więcej dwóch godzinach ujrzeliście na horyzoncie kilkadziesiąt domostw znajdujących się nieopodal wartko płynącej rzeki, pól uprawnych i polan, na których wypasano krowy i owce.
- Przed nami Plaguestone! - Krzyknął jeden z braci. - Jedziemy prosto do “Cichego Kota”, to jedyna gospoda w całym mieście.

Pracujący na polach ludzie przyglądali się wam z daleka, gdy zbliżaliście się do miasteczka. Na miejsce dotarliście wczesnym popołudniem, gdy słońce wciąż jeszcze niemiłosiernie przygrzewało. Początkowo mijaliście opuszczone, zrujnowane domy z cegły i drewna, których dachy dawno się zawaliły, a okna ktoś powybijał. Kierując się w głąb miasteczka widok stawał się przyjemniejszy dla oka - chaty po obu stronach brukowanej ścieżki były czyste i zadbane.


Niewielu ludzi mijaliście po drodze, a ci, którzy przechadzali się uliczkami miasta patrzyli na was z dziwną podejrzliwością. W centrum miasteczka zostawiliście za sobą duży, cylindryczny cokół z wydrążoną w środku dziurą oraz misą z lewej strony, którego używano w dawnych czasach do bezpiecznego podawania jedzenia chorym i umierającym. Stanowił przykrą pamiątkę po zarazie jaka nawiedziła Etran’s Folly.

Bort zatrzymał wozy przed największym budynkiem na głównym placu, którym okazała się być karczma “Cichy Kot”, z którą pod względem wielkości mógł konkurować jedynie dołączony do gospody sklep wielobranżowy. Ulf, Olf i Glunda zaczęli rozkulbaczać konie i wprowadzać je do stajni przy “Kocie” a krasnolud podszedł do was z uśmiechem, ale i zmęczeniem wypisanym na twarzy.
- Jesteśmy na miejscu. Mam trochę spraw do załatwienia w mieście, muszę też odwiedzić kilku znajomych, ale wy macie wolne do wieczora. Ty również. - Spojrzał na Eshu. - Wieczorną, wspólną kolację i napitek stawiam ja, tak samo płacę za pokoje, więc jeśli zdecydujecie się pójść od razu do gospody, to pytajcie o Delmę, a przy wynajmie powołajcie się na mnie. Potem ureguluję z nią wszystko. Gospoda jest połączona ze sklepem, więc jeżeli musicie uzupełnić jakieś zapasy, warto się tam rozejrzeć. Możecie też pokręcić się po miasteczku, na pewno się tu nie zgubicie, tylko nie pakujcie się w żadne kłopoty, bo tutejszy szeryf bardzo nie lubi rozrabiaków. - Krasnolud zaśmiał się i ruszył w jedną z bocznych uliczek. - Do zobaczenia wieczorem! - Pomachał wam na odchodne.


Rozejrzeliście się. Ulf i Olf od razu weszli do “Cichego Kota”, rozmawiając o czymś i śmiejąc się głośno, Glunda została w stajni z końmi, mając stamtąd jednocześnie oko na wozy, Tamli ruszyła w przeciwną stronę co Bort i zniknęła po chwili za rogiem pobielonego wapnem budynku a z wozu Kuchcika dochodziło głośne chrapanie, co oznaczało, że niziołek postanowił uciąć sobie drzemkę. Do wieczora było jeszcze kilka godzin, które trzeba było sobie jakoś zagospodarować.
 
Mroku jest offline