Ratownik nie usłuchał. Czy to szok, czy inne powody, nawet nie zwolnił. Gdyby miała czas, byś może wyczytałaby coś z jego spojrzenia - lecz nie było jej to dane. Z pomieszczenia wybiegła bowiem druga osoba, tym razem kobieta. Wpadła na ścianę naprzeciwko, odepchnęła się od niej rękami i lekko zachwiawszy rzuciła w pościg za mężczyzną. Jej twarz wykrzywiał amok, usta otworzyły się szeroko i wydobył się z nich wrzask. Bolesny. Szaleńczy. Krew okalająca wargi i przylegająca do policzków utrudniała rozpoznanie azjatyckich rysów.
Na reakcję zostały ułamki sekund. Bob ruszył bokiem korytarza, Calista nacisnęła na spust. Szarpnęło, huknęło, przez moment krzyk został zagłuszony. Kula weszła w ciało, potem druga. Kolumbijka strzelała dobrze, lecz adrenalina lub cokolwiek co spowodowało stan tej kobiety, nie pozwoliło jej się zatrzymać. Skoczyła, prosto na plecy ratownika. Ranny padł na twarz, Martinez z przerażeniem obserwowała jak szyja oszalałej poszerza się, jak coś zaczyna wychodzić przez jej usta. Jednocześnie strzeliła raz jeszcze, tym razem prosto w głowę. Bryznęła krew i kawałki mózgu, ciało tym razem już bezwładne, zwaliło się na plecy. Czarnoskóry dopadł do niej i uderzył gaśnicą, rozpłupując czaszkę. Na jego twarzy jawił się spokój i determinacja.
- Kurwa mać, co tu się dzieje?!
Dwaj strażnicy przypomnieli o sobie, kiedy zasapani dobiegali do zamieszania. Obaj sapali, trzymając w rękach tasery. Średni wiek w ich przypadku był już czasem przeszłym, obaj nie byli w najlepszej kondycji. Ratownik zaczął szlochać, nie próbując się nawet podnieść.
- Zabiłaś ich! - jeden z nich w szoku skierował paralizator na Calistę.