Karl
Nadal nie przywykł w pełni do tego, co się z nim stało. Imperium przemierzał jak cień, od schronienia do schronienia, byle z dala od palących za dnia płomieni. Żerował w większości na upolowanych zwierzętach, które nie były jednak w stanie w pełni ugasić jego nienaturalnego pragnienia. Tylko raz skosztował ludzkiej krwi, gdy napadła na niego banda zbirów. Nadal pamiętał to uderzenie potęgi, które poczuł, gdy czerwony żywioł wypełnił i błyskawicznie zregenerował jego ciało. Zwierzęta tego nie zapewniały, ale też i polowanie na nie nie zmuszało go do popełniania zbrodni i zatracania się w nowo zyskanej bestialskiej części jego duszy.
W czasie wojny na północy zobaczył zbyt dużo i stracił wielu wiernych towarzyszy, ale przynajmniej zyskał bogactwo.
Liczył na to, że rodzina jako jedyna nie odrzuci go ze względu na klątwę, której stał się ofiarą, a pieniądze przysłużą się odbudowie dawnej rodowej potęgi. Dwa dni podróżował przez lasy, unikając zatłoczonych traktów okolic Fortenhaf, aż w końcu jego oczom ukazał się zarys trzech wież warownego domostwa von Mutigów. Zabudowania stały na starej wyszczerbionej skale, nieopodal gęstego pradawnego lasu. Hen w oddali srebrzyły się wody górnego biegu Talabecu, oddzielające rubieże imperialne od dzikich ziem kislevskich.
Nie trzeba było mieć wyostrzonych wampirzych zmysłów, by zauważyć, że coś z domostwem nie było w porządku, a po chwili stało się jasne, że było jeszcze dużo gorzej, niż wydawało się z daleka. Na miejscu pozostały jedynie osmolone kamienne mury. Wszystkie elementy konstrukcyjne, które nie były z kamienia po prostu przestały istnieć. A przynajmniej tak wydawało się z zewnątrz. Do środka nie wszedł, ponieważ... Przed resztką spalonych niemal doszczętnie wrót stał duży pusty wóz, ze środka zaś biła poświata ogniska i słychać było jakieś niewyraźne głosy.
Arnold przekonywanie d20(-1 niespójna strategia)=10 sukces
Arnold
Wydawało się, że próby perswazji młodego kupca dały pewne efekty, część obcych wyraźnie rozluźniła się jeszcze bardziej i na znak domniemanego przywódcy poczęła wyciągać towar z ładowni przewróconej barki. W tym czasie poganiacz bydła kontynuował:
- Ha! Powiem wam, że znam ja się na ludziach i wy mi wyglądacie na godnego zaufania kontrahenta. Wszak wytrawny kupiec taki jak ja od razu pozna swego odpowiednika! - klasnął w dłonie wyraźnie szczęśliwy, iż nadarzyła się okazja, by trochę pochwalić się swoimi handlowymi dokonaniami.
- Niestety najlepsza okazja wam już umknęła, i to za naszą sprawą... Ale wam opowiem! Najwyżej po nocach nie będziecie mogli spać, ze zgryzoty, że coś takiego żeście przegapili!
Przysunął się bliżej do Arnolda, zapominając o wszelkich środkach ostrożności.
- Bo widzicie... Kislevczycy! - rzucił do kupca przejętym, teatralnym szeptem
- Przypłynęli tu ze swojej ojczyzny z towarem, który udało im się uzbierać u siebie, ale ponoć nasi nie chcieli z nimi robić interesów, tedy nie mieli co z tym wszystkim zrobić, ani łodzią, ani wełną. No, a my mieliśmy z chłopakami zacny wóz, taki coby nim mogli przemierzać całą prowincję i szukać szczęścia, gdzie by tylko chcieli. No i miarkujcie, że się zgodzili na wymianę! - prawie wrzasnął z radości.
- No po prawdzie to nie od razu, dużo żeśmy wpierw razem wypili i się wyściskali, jak to w ich stronach bywa. Ale tak to nie robili problemu! No i widzicie... Tym sposobem za cenę marnego wozu staliśmy się rzecznymi kupcami ze znaczną ilością złota ulokowanego w towarze!
Tymczasem przyniesiono im też sporo próbek oferowanej wełny, która Arnoldowi wydawała się dziwnie znajoma. Oczywiście mógł to być zbieg okoliczności, a różnice w surowcu bywały bardzo subtelne, ale miał dziwne przeczucie, że jego 3 tony zagubionej wełny były dokładnie tego samego typu.