- Jezu przenajświętszy... dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś napadł pielęgniarkę... - ochroniarz ciężko przełknął, poprawiając pasek zsuwających mu się z piwnego brzucha spodni. Drugi podszedł do wspomnianej i kucnął, sprawdzając niepewnie puls. Bob w międzyczasie zrzucił trupa z ratownika i pomógł mu wstać.
W zasadzie to bardziej postawił na nogi.
- To może nie być koniec - mruknął, co w jego przypadku było dźwiękiem zbliżającej się z daleka burzy. - Co tu się dzieje? - powtórzył pytanie Calisty swoim spokojnym, ale dobitnym głosem.
Nikt nie zwrócił uwagi na jej kłamstwa, przynajmniej pozornie. W końcu czarnoskóremu podała zupełnie inne imię. Nikt jednak nie miał ochoty na rozliczanie z kłamstewek w obecnej sytuacji. Nie kiedy z jeszcze innej sali dobiegł trzask, a następnie dźwięk szamotaniny i warkot niczym u wściekłego zwierza.
- Nie wiemy! - szepnął nerwowo ten sam strażnik, który odezwał się wcześniej. Ten drugi nie powiedział jeszcze słowa. - Od świtu przywożą szarpiących się ludzi, skończyły się izolatki - połykał słowa, które z trudem wydostawały się z jego gardła ściśniętego wyraźnym strachem. - Wezwaliśmy policję.
W tym momencie zatrzeszczała krótkofalówka, niczym wywołana. *...policja odmówiła przyjazdu, nie mają ludzi...*tzzzz*...podobno tak jest w całym mieście...*tzzz*...ki status?* ŁUP!
Drzwi tuż obok załomotały nagle i niespodziewanie. Ratownik wrzasnął, i wyrywając się z rąk próbującego zatamować jego krwotok czarnoskórego, rzucił do ucieczki. Strażnicy też podskoczyli, celując taserami w drzwi. ŁUP!
- To jedna z izolatek... - szepnął jeden z nich i zaczął się cofać. |