Cała zabawa z logistyką trwała sporą część dnia. Będąc już po odprawie,
Drużyna B za pośrednictwem
ET przyjęła przypisany jej sprzęt niezbędny do wykonania misji - ciężki pojazd inżynieryjny typu
Atlas (będący modyfikacją podwozia czołgu Leman Russ), nieco lżejszy wóz typu
Trojan (pochodna ich
Chimery). Atlas był wyposażony we wzmacniany pług z dodatkowymi piłami, dostosowany do karczowania i kruszenia zieleniny pod szlak dla mniej "buldożerowatych" pojazdów. Trojan też był wyposażony
w pług, choć bez pił. Podobny zamontowano na ich Chimerze, wraz z dodatkowym cekaemem przy włazie wieżowym wraz z mocnym szperaczem. Takie szperacze trafiły też na stan Atlasa i Trojana. Obydwa pojazdy miały lekkie, przeciwpiechotne uzbrojenie - ciężki miotacz płomieni w Atlasie, cekaem w Trojanie, obydwa w pozycji frontalnej. Było też kilka kilogramów porządnych materiałów wybuchowych, dodatkowe racje żywnościowe (w tym awaryjne), amunicja i paliwo do pojazdów, przyczepa do Trojana do składowania zapasów i sieci maskujące dla wszystkich trzech pojazdów. A przynajmniej na papierze, bo tych ostatnich zbrakło dla Atlasa i Trojana. Munitorum nawaliło. Sprawę zrektyfikowała
komisarz z drobną pomocą
sanitariuszki, używając autorytetu Officio Prefectus aby "odnaleźć" brakujące siatki i zamontować je tam gdzie być powinny. W wyniku
fakapu Munitorum były też pewne plusy - pięćdziesiąt dodatkowych żelaznych racji oraz... cztery grawochrony. Nierejestrowane w papierach, ale po nalepkach można było sądzić, że były (lub powinny być) w innym regimencie z Fensalir, powietrznodesantowym. Były z grubsza nieprzydatne (pomijając wspinanie na drzewa lub góry i skakanie z nich bezpiecznie w dół - ale żaden Dragon nie miał w tej kwestii szkolenia) i można je było oddać odpowiednim osobom - oczywiście w zamian za co inne.
A było co kombinować, o czym ekipa wiedziała. Tandem
Graugr i Dasza pozyskał w swoim niebywałym szczęściu ledwo działający i pękaty oraz nieporęczny, ale wciąż potężny bojowy generator pola konwersyjnego.
Johnny'emu udało się wycyckać od kwatermistrzostwa drugi bęben z granatami odłamkowymi o zapalniku kontaktowym, w sam raz do jego ręcznej wyrzutni. Inni również działali za swoją prywatą lub pomagali w tym innym.
Skończyli w samą porę - reszta popołudnia i wieczoru upłynęła na ogarnianiu tego szpeju i przygotowaniach do wyprawy. Po odpoczynku (niespokojnym z powodu prób infiltracji przez Kommandosów i ciągłego ognia artyleryjskiego) nastał świt. Gwałtowna poranna pobudka, szybkie ogarnianie siebie i sprzętu. To nie był dryl. Rano mieli ruszać. Miała się rozpocząć ofensywa.
I ta rzeczywiście rozpoczęła się jak tylko byli gotowi, ale pewnie nie tak, jak to sobie wyobrażali.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dLfLM8YlAUY[/MEDIA]
Orkowie znów uderzyli - tym razem w większej liczbie i lepszej organizacji. I mieli niezłe argumenty. Gdzieś za linią drzew, w nieco innej partii obozu
gromnęło srodze. Słychać było gardłowy orczy ryk.
-
WAAAAGH!
Terkot z wielu luf, pękające granaty, wizg laserów. Warkot silników, okrzyki dowódców. I jeden wybijający się ponad wszystko, a ścinający krew w sercu:
-
Squiggoth!
Potężna bestia przewaliła się przez drzewa, brnąc w środek obozu. Z jej "paki" już spuszczali się po linach orkowi "szturmowcy" czy inni "specjalsi", siepiąc ze swojej broni osobistej.
A na ich drodze - jakżeby inaczej - stała Drużyna B, jej członkowie i jej pojazdy. Ale nie tylko - raptem paręnaście metrów na lewo była umocniona pozycja drugiej linii obrony. Nieobsadzona, najwyraźniej warty przesunięto do ofensywy. Dwie jednoosobowe
platformy obronne typu Sabre - jedna z parą las-działek, druga z czteroma kaemami. Do tego płytki okop wzmocniony workami z piachem i flak-dyktami. Były też oczywiście ich Chimera, Atlas i Trojan. Szybka kalkulacja mówiła, że nie zdążą im zejść z drogi, wycofać się czy uciec - miałoby to katastrofalne konsekwencje (nawet jakby przeżyli atak; Komisariat nie słynął z litości w takich sytuacjach). Trzeba było walczyć. Zabić bestię i jej pasażerów. Odeprzeć szturm!