Podmiejska kapliczka, wczesny wieczór 2 lipca 2595
Dwaj zwabieni hałasem rolnicy wręcz dygotali z pełnej przerażenia ekscytacji, lecz chociaż ewidentnie chwili zbliżyć się do martwego duchownego, widok uzbrojonych Franków skłonił ich do cofnięcia się o kilkanaście kroków. Widząc ten przejaw szacunku Abdel Sanguine chrząknął wyniośle, a potem przekroczył ostrożnie próg kiepsko oświetlonego pomieszczenia.
- Nie wiem czy to do końca rozsądne, bracie – syknęła ostrzegawczo Angeline Lea, ale dziedzic zignorował ją z pełną świadomością czynionego afrontu. Stanąwszy w odległości metra od zwłok jął przypatrywać im się w promieniu jaskrawego światła rzucanego przez odebraną jednemu z Sangów elektryczną latarkę.
- Panie Barthez, co pan na to powie? Przyczyna zgonu? Nie widzę ani wzdętego brzucha ani pełzającego wokół robactwa, ale na zgon z przyczyn naturalnych też mi to nie wygląda.
Helweta stanął u boku swego pryncypała nie zdejmując palca ze spustu broni, przyjrzał się uważnie ciało. Purgaryjczyk był niewątpliwie mężczyzną w drugiej połowie swego życia, ale jego stan skutecznie uniemożliwiał bardziej dokładne oszacowanie wieku. Pomarszczona skóra zarysowana była kształtami widocznych pod nią kości przywodząc na myśl człowieka zagłodzonego w dłuższym okresie czasu na śmierć.
Co w przypadku tego anabaptysty zwyczajnie nie wchodziło w grę.
Trup wydawał się zastygnąć w nienaturalnie wyprężonej postawie, będącej być możę pozostałością po agonalnych spazmach. Uniesione wargi odsłaniały zaciśnięte zęby, w kilku przypadkach wręcz nadkruszone siłą wzajemnego nacisku. Skóra opinała go tak ściśle, że sprawiała wrażenie jakby w każdej chwili mogła pęknąć pod wpływem zbyt silnego naciągnięcia.
- Umarł w cierpieniach – stwierdził po chwili namysłu Alpejczyk – Brak dostrzegalnych ran, ale stracił zauważalnie na wadze. I ta nienaturalna bladość. Myślę, że obaj wyciągamy te same konkluzje.
Abdel ponownie kiwnął głową, założył ręce za plecy dumając nad czymś intensywnie.
- W pobliżu znajduje się jakiś Wynaturzony – potwierdził ściszonym głosem i przemawiając w dialekcie Montpellier – Naoglądaliśmy się dosyć podobnych zwłok na bagnach na północ od Rubinu. Jestem gotów postawić w zakład rękę mojej nadobnej siostry, że ordynator Ferro nie znajdzie w tym ciele ani jednej kropli krwi.
- Został doszczętnie wyssany – zgodził się Barthez przeciągając bacznym wzrokiem po zakamarkach kaplicy – Duży rój. Jesteśmy w niebezpieczeństwie, dlatego zalecałbym natychmiastowy odwrót.
- Proszę mnie nie pouczać niczym ignoranta, panie Barthez – dziedzic cmoknął z dezaprobatą, zerknął na szefa ochrony z ukosa – Poddano mnie starannej edukacji w wielu dziedzinach, również tej. Rój już odleciał, inaczej wyssałby również tę płaczliwą niewiastę i jej zawszone pociechy. Kryjówka tego Wynaturzonego musi się znajdować w pewnym oddaleniu od Lucatore. I wiem, kto może ją zlokalizować.
- Myśliwy – wtrąciła równie cichym głosem Angeline Lea – Jego pies zaraził się nasieniem Wynaturzonych. Fernex polował na terytorium potwora.
- Moja niezrównana siostra – Abdel uśmiechnął się kącikami ust – Równie inteligentna jak piękna. Otóż to, panie Barthez. Fernex będzie wiedział, gdzie jego parszywy kundel złapał chorobę. A teraz najważniejsze pytanie. Do czego przyda nam się ta wiedza?
Zarówno Nathan Barthez jak I Angeline Lea mieli swoje przypuszczenia w tej kwestii, oboje wiedzieli jednak, że pytanie pierworodnego było retoryczne, oboje zatem ugryźli się w języki dając Abdelowi skończyć myśl.
- Wykorzystamy ją, aby znaleźć i zabić tego Wynaturzonego – dziedzic wyszczerzył idealne zęby w śnieżnobiałym uśmiechu – A potem rzucimy jego truchło pod bramę klasztoru, a wszystkich tych prostaków w uwielbieniu na kolana. I po koniec czasów tutejsi będą opowiadać o tym, co dla nich uczynił czcigodny ród Sanguine!