Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2021, 22:48   #181
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Podczas ponownej podróży do wioski Amazonek Bertrand postanowił zapytać się Majo o jaszczuroludzi pod kątem prawie już pewnego konfliktu z nimi.

- Mieliście już okazję z nim walczyć? Jacy są w walce, mają jakieś szczególne taktyki albo sztuczki?

- A to różnie. Zależy na jakich się trafi. - Majo odparła w swoim prostym reikspiel. Ale chętnie odpowiadała na to pytanie gdy jechali obok siebie. Zaciekawiona ich rozmową Izabella podjechała z jej drugiej strony aby też posłuchać o tych nieznanych za oceanem stworzeniach.

A było czego słuchać. Bo wyglądało na to, że coś co w uproszczeniu nazywa się jaszczurami czy jaszuroludami no to w gruncie rzeczy zbiorcza nazwa dla różnych rodzajów inteligentnych gadów. Majo ogólnie dzieliła je na duże i małe. Małe nazywała “skinkami” albo “skakunami”. Bo były niższe od dorosłego człowieka do tego się garbiły. Chociaż jakby takiego rozprostować od łba do ogona to mógł być długi jak człowiek był wysoki. Nie były zbyt odważne ani silne pojedynczy gad tego rodzaju raczej nie był w stanie poważnie zagrozić dorosłej Amazonce w otwartej walce. No ale właśnie dlatego rzadko stawały do otwartej walki. Używały podstępów, zasadzek, pułapek i zatrutych strzałek. No i były sprytne. A niektóre z nich były w stanie używać mocy.

Za to “duże jaszczury” tłumaczka królowej nazwała “saurusami” lub “krokodylami”. To były masywne bestie, wyższe od Amazonki. Potężne, silne, masywne i odporne. Używały brutalnej siły i o ile te lżejsze były zwykle w formacjach zwiadowczych albo w rodzaju lekkiej piechoty no to te duże stanowiły rdzeń ciężkiej piechoty. Tu nawet jeden z tych stworów Amazonka uznała za niebezpiecznego nawet dla doświadczonej Amazonki. Ale jak się jakiegoś pokonało to wojowniczki Aldery używały ich skór choćby na tarczach. Stuknęła przy tym w swoją tarcze która w przeciwieństwie do tych zza oceanu była powleczona czymś co wyglądało na gadzią skórę.

Bertrand z ciekawością słuchał informacji o tych egzotycznych stworzeniach.

- A w bitwie te saurusy współdziają z tymi mniejszymi? Umieją trzymać dyscyplinę, czy walczą bardziej jak dzikie bestie?

- Umieją. Dzikie bestie nie dałyby rady zająć i utrzymać tak długo piramidy. - ciemnowłosa kobieta skinęła głową gdy przytaknęła, że tam, w ich świętym miejscu zagnieździła się dość zorganizowana i zdyscyplinowana rasa.




************************************************** ***********

Wioska Amazonek, izba gościnna, czas przed wieczerzą.

Koszula nie zdążyła dobrze przeschnąć i lepiła się do ciała Carstena, ale w parnym otoczeniu działo się to z każdą odzieżą, więc ochroniarz nie czuł dyskomfortu z tym związanego. Po prostu przyzwyczaił się już do takich warunków. Przeczesał dłonią mokre włosy, które zdążyły już się pokręcić i zburzyć lekko stylizowaną na szlachcica fryzurę. Poprawił spodnie i usiadł na łóżku rozpiętym między drewnianymi klockami. Zaczął czyścić buty, bo choć jechali konno, były ubrudzone wcześniejszym marszem przez błota. Była to okazja, aby zagaić do towarzysza, który też szykował się do kolacji u Królowej i jednocześnie uciec od monotonii tej żołnierskiej czynności.
- Kawalerze de Truville, to już druga wasza wizyta w tej wiosce. Jakie Amazonki są na co dzień? Jak nieopatrznie nie uchybić ich zwyczajom? – zapytał młodego Bretończyka.
Bretończyk w międzyczasie odświeżył się i zmienił strój podróżny na bardziej elegancki, szlachetny ubiór, wraz ze swoim ulubionym kapeluszem zwieńczonym dużym piórem…
- Właściwie to chociaż trzymają się trochę na dystans, to wydają się całkiem normalne. Na pewno trzeba podchodzić do nich ostrożnie, nie ufają chyba mężczyznom. - spojrzał z ciekawością na bladego rozmówcę

- To rzecz dla mnie zrozumiała, chodziło mi bardziej o tutejsze obycie. Czy jest coś czego należy zdecydowanie unikać? By nie obrazić Królowej i jej wojowniczek?
- Myślę że oczekują traktowania z szacunkiem, jak mówił de Rivera oczywiście lepiej nachalnie im się nie narzucać… aha i mówiliśmy im że złoto nie jest naszym głównym celem, warto mieć to w pamięci…

- Pojmuję – potwierdził rosły mężczyzna. – W razie pytań powinienem być przekonujący w tej kwestii, bo rzeczywiście złoto nie jest dla mnie celem… - zamyślił się, ale wyraźnie nie miał ochoty kontynuować tego wątku. Poza tym czas naglił i nietaktem byłoby spóźnić się na oficjalną wieczerzę.

- Chyba nie mieliśmy wcześniej okazji się poznać, to Pana pierwsza podróż w dzicz - zagaił Bretończyk.
- Nie mieliśmy osobiście, ale nie dziwota, bo zajmowały nas inne zadania. Carsten Eisen porucznik i ochroniarz. Dwa razy byłem na zwiadzie z ludźmi Olmedy. Zdani jedynie na siebie w dżungli i na bagniskach. – podkreślił swoje dotychczasowe misje.
- Zauważyłem, że asysta Amazonek ułatwia wiele spraw w dziczy. Nadal nie potrafię oswoić się z tym miejscem, lecz to tylko motywuje do wysiłku i przezwyciężenia trudności. Taki mam charakter… – rozgadał się trochę, ale tu w wiosce dzieliło ich mniej, niż w mieście. Tytuły i pozycja nie miały aż takiego znaczenia. Dżungla potrafiła w jednej chwili wyrównać status społeczny do poziomu ludzi walczących o przetrwanie. Choć obaj mężczyźni nie znaleźli się jeszcze w tak rozpaczliwej sytuacji, każdy sojusznik mógł okazać się dosłownie na wagę złota.

- Bertrand de Truville, oprócz mojego nazwiska uzyskałem też również rangę porucznika w bretońskiej armii, a Pan gdzie służył? - Szlachcic skinął głową.
- W prywatnym garnizonie Kawalerze. Byłem zarządcą i zaufanym rodu Vanhalden w Sylvanii. Ceniłem sobie tę służbę, ale jak widać los poprowadził mnie surową ścieżką ku Lustrii. Nie mamy wpływu na pewne zdarzenia, które nas boleśnie doświadczają. – jego rysy stwardniały, uwydatniając czarne trójkątne blizny. Bertrand mógł wyczuć utajony gniew w pozornie swobodnych słowach. – Lecz to właśnie one stanowią o tym kim tak naprawdę jesteśmy…
Eisen sięgnął po pas z mieczem zaciskając zbielałą pięść na czarnej rękojeści i cisnął go gwałtownie na deski obok łóżka.
- Broń nie jest mile widziana jak mniemam? – rzekł jak gdyby nigdy nic, sposobiąc się do wyjścia, najwyraźniej wygasiwszy emocje tym zaskakującym odruchem.

- Tak, broń będzie trzeba zostawić przed wejściem na kolację…. - szlachcic przyglądał się Carstenowi z zainteresowaniem.
- Sylvania, interesujące miejsce, nie byłem tak nigdy, lecz słyszałem trochę… podobno nie ma tam wiele słońca.

Carsten zatrzymał się i zmierzył szlachcica lodowatym spojrzeniem czarnych oczu, które nie mogło zostać uznane za miłe, a dodatkowo w półmroku zacienionej izby miało w sobie coś niepokojącego.
- Przeklęte! Panie de Truville… prawdziwie przeklęte miejsce. – wycedził cierpko. – Brak słońca to najmniejsza z tamtejszych bolączek. Niech Sigmar mi świadkiem, że nie zamierzam tam nigdy wracać…
Oddalił się od Bretończyka w stronę najbliższej drabinki, szykując do zejścia, nie zaszczycając go już nawet przelotnym spojrzeniem.

Bertrand zmarszczył brwi zdziwiony takim nagłym brakiem manier. Najwyraźniej Sylvańczyk miał jakieś bardzo niemiłe wspomnienia związane ze swoją ojczyzną...

************************************************** ************


- Albo królowa. Też jest piękna. Widziałeś na czym ona siedziała jak nas przywitała w bramie? Co to w ogóle jest?! I jak ona go dosiada? Ma do tego jakąś drabinę czy co? Chociaż jak jest tu królową to chyba to najlepsza partia w okolicy. I piramida też jej chyba jej. Myślisz, że jakbyś się z nią ożenił to byśmy mieli prawo do piramidy? Wtedy byśmy się odkuli za te straty u nas! Tylko chyba nie byłoby dobrze przyznawać się, że jesteśmy spłukani i nie bardzo możemy tam wrócić. Ale ona chyba i tak by tam nie popłynęła aby to sprawdzić. Przecież to po drugiej stronie oceanu. - siostra Bertranda szybko przeszła do omawiania kolejnej kandydatki na żonę dla niego. Teraz wzięła się za samą królową a, że wciąż była podekscytowana to mówiła szybko ale tak aby tylko brat ją słyszał.

Bretończyk westchnął, widzą że siostra zeszła na ulubiony dla niej temat.
- Z królową może być ciężko, one chyba nie zawierają normalnych związków z mężczyznami, chociaż jak pamiętasz jest to tajemnica, której do końca nie rozwikłaliśmy. Większe szanse miałbym chyba z córką Jarla… a co do von Schwarz zaraz ją poznasz…

- Skąd wiesz, że nie zawierają? Nie mają swoich to nie zawierają. Ale jak jakiś ich odwiedzi jak ty? - młodsza siostra nie do końca chciała tak łatwo odpuścić sobie małżeństwo brata z królową. Popatrzyła na niego jakby nie uważała, że wszystko jest spisane na straty.

- Ale masz rację. Jakby z tymi Amazonkami nie wyszło to córka jarla też brzmi dobrze. I chyba się polubiliście z tego co widziałam. No to dobrze. To zawsze jeden krok do przodu. Nie ma co za sobą palić mostów. Też mi się wydawała sympatyczna. Aż dziwne. Tyle się nasłuchałam wcześniej o tych piratach i barbarzyńcach i myślałam, że jak córka wodza to jakaś krwiożercza bestia będzie. A tu no jakby ją ubrać po naszemu to by mogła robić wrażenie. No i to córka jarla. - siostra chętnie rozważała te ich możliwości skoligacenia się z jakimś możnym rodem albo władcą. Zwłaszcza jak ich powrót do własnego gniazda wciąż stał pod znakiem zapytania.

- A z tą panną Schwarz to opowiedz mi coś o niej. Kto to właściwie jest? - widocznie uznała potencjalną narzeczoną dla Bertranda z Norski za omówiony bo płynnie przeszła do tej o jakiej już coś słyszała ale jeszcze jej nie spotkała.

- Podobno szlachcianka ze Starego Świata i nawet dobrze zna bretoński, prawdziwie kulturalna osoba. Ale jest też tajemnicza, dziwne że sama tutaj przybyła…. reakcja Amrisa może też wskazywać że to jakaś czarodziejka, kazał nam na nią uważać - zadumał się Bertrand, który sam nie był pewien co ma sądzić o pannie Schwarz.

- Czarodziejka? Myślisz, że ona może być podobna do naszych służek Pani? - brwi siostry powędrowały do góry jak wpadła na dość bretońskie skojarzenie. W Bretonii nie mieli magicznych kolegów jak w sąsiednim Imperium ale niektóre służki Pani z Jeziora odznaczały się zdolnościami zwykle kojarzonymi z magią i magami. Chociaż tak ich nie nazywano.

- Tego nie wiem, skoro nie jest z Bretonii to trudno powiedzieć…. w sumie możemy zapytać się Amrisa czy czegoś się dowiedział podczas pobytu tutaj - szlachcic poszukał wzrokiem elfa.

Dom gościnny był zbyt mały aby się w nim zgubić. Chociaż nie było powiedziane, że od ręki można znaleźć czy trafić na tego kogo się akurat szuka. Zwłaszcza jak było tu teraz całkiem sporo mieszkańców szykujących się na wieczorną kolację u królowej. Ale jak bretońskie rodzeństwo przeszło się tu i tam to trafili na elfickiego magistra wśród innych tymczasowych mieszkańców tego miejsca.

- Witaj mistrzu Amrisie, dobrze widzieć cię ponownie. Mam nadzieję, że jesteście tu wraz z siostrą dobrze traktowani? - przywitał się Bretończyk.

- A tak, owszem. Niczego nam tu nie brakuje. Fascynujące miejsce! Fascynująca kultura! Wioska samych kobiet! Niesamowite. A naprawdę gdzie się dało próbowałem zajrzeć albo prosiłem Lycenę ale nie spotkaliśmy żadnego mężczyzny. Gdyby nie ten status zakładnika bym naprawdę cieszył się z możliwości zbadania tego miejsca. - elfi mag odparł bez wahania i ze szczerym entuzjazmem. Wydawał się podzielać fascynację tutejszymi wojowniczkami chociaż raczej jako uczony.

- A to się cieszę że was dobrze traktowały. Wszytko zmierza do tego, że zawrzemy sojusz przeciwko jaszczuroludziom, którzy zajęli piramidę, więc mam nadzieję, że nie będą chcieli już trzymać zakładników. Zagadkowa sprawa z tym brakiem mężczyzn, nie udało mi się rozgryźć jak one się rozmnażają, masz może jakąś teorię?

I pamiętam że mówiłęś by uważać na Pannę von Schwarz…. poczyniłeś może jakieś dalsze obserwacje w tej kwestii? - szlachcic spojrzał przenikliwie na elfiego maga, zastanawiając się co tamten wie na ten temat i czy podzieli się całą swoją wiedzą.

- Nie, raczej nie. Nie wiem gdzie ona się podziewała przez te parę dni ale właściwie to jej nie widziałem. - jasnowłosy elf pokręcił głową i odpowiedział bez wahania w sprawie panny von Schwarz. Ale wyglądało, że nie miał o niej jakichś nowych wieści czy spostrzeżeń.

- A ewentualna walka z jaszczuroludźmi przyznam, że mnie martwi. To starożytna rasa, starsza nawet od nas. Wydają się być odporni na podszepty Mrocznych Potęg. Niestety przyznam, że nie interesowałem się wcześniej Lustrią i jej mieszkańcami więc mam tylko dość ogólne pojęcie na ten temat. - elfiego maga jakoś nie cieszyła perspektywa konfliktu z gadzią rasą ale chyba zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji raczej trudno tego uniknąć.

- Majo wspominała mi, że pomimo swojego bestialskiego wyglądu jaszczuroludzie walczą w równie zorganizowany sposób jak my, zdolni są przy tym do podstępów i zasadzek… myślisz że jakąś potężną mistyczną mocą mogą też dysponować? - Bretończyk zasępił się nieco.

- Jako rasa na pewno tak. Uchodzą za kontynuatorów tradycji i wiedzy Przedwiecznych. Ale nie wiem czym dysponują ci co zajęli piramidę. - elfi mag był pewny swego co do możliwości gadziej rasy jako takiej. Ale przyznał, że akurat niewiele wie o tych z którymi zapewne przyjdzie im się spotkać w piramidzie.

************************************************** ******

*****************************************
Rozmowa z Vivan von Schwarz na kolacji


- Jednak bogowie pozwolili, że spotykamy się szybciej niż to się mogło wydawać, Pani - Bertrand złożył szarmancki pocałunek na dłoni tajemniczej szlachcianki, a następnie uśmiechnął się do niej.

- Przedstawię moją siostrę Isabelle, podobnie jak ja jest pod wrażeniem Pani śpiewu w naszym ojczystym języku.

- Bardzo mi miło cię ujrzeć ponownie w dobrym zdrowiu. Chociaż widzę miałeś jakieś przykre przygody po drodze. Cieszę się, że wyszedłeś z nich obronną ręką. - najpierw Vivianne pozwoliła sobie pocałować dłoń i przywitała się z bratem niż spojrzała na jego siostrę.

- Miło mi cię poznać Izabello. Widzę, że piękno jest u was rodzinne. I dziękuję za komplement, cieszę się, że dało się tego słuchać. Zawsze mam wrażenie, że strasznie kaleczę ten wasz wspaniały język. A czyż do pieśni i poezji jest słodszy język niż bretoński? - bladolica dama pozwoliła sobie na wyrażenie uznania i dla bretońskiego rodzeństwa i do miłości do ich rodowitego języka. Ale rzeczywiście w poezji przyjęło się śpiewać, tworzyć i deklamować po bretońsku przez co niejako zdawał się on łączyć śpiewaków, minstreli i poetów na całym świecie.

- Och wcale nie kaleczysz, wielu pozazdrościłoby ci talentu - sprostował Betrand.
- W każdym razie bardzo nam miło wysłuchać pieśni w rodzinnej mowie tak daleko od ojczyzny, za którą niekiedy tęsknimy. A tobie Pani nie brakuje rodzinnych stron? - Szlachcic użył pretekstu by spróbować się czegoś więcej dowiedzieć o tej intrygującej go kobiecie.

- Owszem. Dlatego za pierwszym razem tak się rzuciłam do was aby wreszcie spotkać i porozmawiać z kimś z mojego świata. Te Amazonki są fascynujące ale jednak jestem tutaj no cóż… w lesie! I odcięta od cywilizacji w naszym rozumieniu tego słowa. - kobieta o czarnych i czerwonych włosach odparła z ciepłym uśmiechem rozrzewnienia jakby spotkanie i rozmowa z każdym mieszkańcem Starego Świata sprawiała jej taką przyjemność jak wizyta krewnego. Mniej lub bardziej krewnego.

- A wy od dawna jesteście w Lustrii? Cóż sprowadziło dwójkę tak dzielnych i pięknych ludzi na ten koniec świata. Zwykle ci którzy tu przypływają gnani są przez bardzo wielkie kłopoty, chciwość lub ciekawość. Jak to było u was? - zapytała z wesołym błyskiem w oku patrząc pytająco i na siostrę i na brata.

Bertrand na moment zmarszczył brwi, ale szybko przykrył to wyćwiczonym uśmiechem. Nie miał szczególnej ochoty opowiadać tej damie ze szczegółami o ich kłopotach.
- Ojciec z pewnych przyczyn zdecydował że powinniśmy na jakiś czas opuścić Bretonię… a skoro tak, to ten nowy nieznany świat wzbudził naszą ciekawość i nie żałujemy decyzji by tutaj przybyć, prawda Isabello?

- O tak! To prawda. W ciągu ostatniego tygodnia na tej wyprawie widziałam więcej niż wcześniej w Bretonii! I wioska Norsmenów z dalekiej północy i teraz te Amazonki! To niesamowite, że oni tu wszyscy żyją obok siebie! A nawet w mieście, znaczy w Porcie Wyrzutków to też taka mieszanka kultur, ras i narodów, że aż się nie można nadziwić. - siostra z młodzieńczym entuzjazmem potwierdziła słowa brata i słuchając jej rozmówczyni uśmiechała się i kiwała głową ze zrozumieniem.

- Przy czym nie jesteśmy jednak aż tak odważni jak ty, Madam, ponieważ przybyliśmy tutaj z ekspedycją a nie samotnie - wtrącił Bertrand.

- Oh jestem pewna, że dwójka tak młodych i dzielnych ludzi jak wy gdyby trzeba było sprostałaby temu zadaniu! - szlachcianka z Imperium uśmiechnęła się i dała znać, że wierzy w możliwości bretońskiego rodzeństwa a przez to niejako nie uważała się za kogoś wyjątkowego pod tym względem.

- Poza tym przypłynęłam tu łodzią, może tylko ja tu wysiadłam ale no nie będę mówić, że samotnie przemierzyłam całą dżunglę. - wyjaśniła jak to było z jej przybyciem tutaj. A wioska Amazonek faktycznie leżała na wyspie pośrodku rzeki na tyle dużej, że mogły po niej pływać całkiem spore łodzie a może i statki.

- A powiedzcie mi tak z ciekawości. Bo ty Izabello jesteś tu pierwszy raz ale jak rozumiem już po drodze mieliście do czynienia z Amazonkami. No a z ciebie Bertrandzie to niedługo się zrobi ekspert od Amazonek. Co wam się najbardziej rzuciło w oczy w tych Amazonkach? Zaskoczyło albo zdziwiło? - zapytała jakby wiedziona ciekawością uczonego jakie było pierwsze i drugie wrażenie o ich dzisiejszych gospodyniach.

- No, jeśli mogę pozwolić sobie na nieco szczerości, największą tajemnicą jest dla mnie sposób w jaki to plemię może przetrwać bez mężczyzn…. jedna z Amazonek wspominała że mogą mieć dzieci bez udziału mężczyzn, ale to dla mnie trudne do pojęcia - Bertrand postanowił sprawdzić czy szlachcianka będzie w tej nurtującej kwestii bardziej otwarta niż co do mówienia o sobie.

- No właśnie. To chyba nie jest możliwe? Przecież wszystkie psy, koty, konie no cała natura potrzebuje do tego pary. Nie tylko my. - Izabella też wydawała się żywo zainteresowana tajemniczym ludem kobiet - wojowniczek z jakimi się tu zetknęli po raz pierwszy.

- Macie rację moi drodzy. Mnie i chyba każdego kto chociaż przelotnie zetknął się choćby z opowieściami o tych kobietach też to nurtuje odkąd o tym usłyszałam. Niestety to jest jeden z najściślej strzeżonych przez nie sekretów. Ale nie wiem czy najcenniejszy. Jestem już pewna, że naprawdę obywają się przy tym bez mężczyzn. A jednak jak chyba widzieliście małe dziewczynki w wiosce? Więc sami widzieliście, że wymiana pokoleń się odbywa. Udało mi się nieco zgłębić ten temat chociaż przyznam, że nie wiem jeszcze tylu rzeczy, że mogłabym tu spędzić całe lata aby je móc jeszcze zbadać i poznać. - panna Schwarz chętnie zanurzyła się w temat kultury gospodarzy u jakich gościli. Brzmiało jakby wiedziała o nich więcej niż bretońscy goście a mimo to wciąż czuła się jak młoda akolitka u progu tych egzotycznych tajemnic.

- Czyli jednak udaje im się…. hmm, wydawawać te dziewczynki na świat bez pomocy mężczyzn, w jakiś magiczny sposób? - w głosie Betranda była widoczna nuta zdziwienia.

- Tak, chodzi mi po głowie takie rozwiązanie. Bo trudno mi to sobie inaczej wyjaśnić. Ale jak mówiłam, pilnie trzymają karty przy orderach w tej sprawie. - Vivian skinęła głową ale musiała się przyznać do swojej niewiedzy w tej kwestii.

- No, wspólnymi siłami dojdziemy na pewno prawdy. A teraz, czy mogę prosić uroczą damę do tańca? - Betrand uśmiechnął się do Vivian wykonując dworny ukłon. Chciał wywrzeć na szlachciance jak największe wrażenie.


 
Lord Melkor jest offline