Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2021, 22:48   #181
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Podczas ponownej podróży do wioski Amazonek Bertrand postanowił zapytać się Majo o jaszczuroludzi pod kątem prawie już pewnego konfliktu z nimi.

- Mieliście już okazję z nim walczyć? Jacy są w walce, mają jakieś szczególne taktyki albo sztuczki?

- A to różnie. Zależy na jakich się trafi. - Majo odparła w swoim prostym reikspiel. Ale chętnie odpowiadała na to pytanie gdy jechali obok siebie. Zaciekawiona ich rozmową Izabella podjechała z jej drugiej strony aby też posłuchać o tych nieznanych za oceanem stworzeniach.

A było czego słuchać. Bo wyglądało na to, że coś co w uproszczeniu nazywa się jaszczurami czy jaszuroludami no to w gruncie rzeczy zbiorcza nazwa dla różnych rodzajów inteligentnych gadów. Majo ogólnie dzieliła je na duże i małe. Małe nazywała “skinkami” albo “skakunami”. Bo były niższe od dorosłego człowieka do tego się garbiły. Chociaż jakby takiego rozprostować od łba do ogona to mógł być długi jak człowiek był wysoki. Nie były zbyt odważne ani silne pojedynczy gad tego rodzaju raczej nie był w stanie poważnie zagrozić dorosłej Amazonce w otwartej walce. No ale właśnie dlatego rzadko stawały do otwartej walki. Używały podstępów, zasadzek, pułapek i zatrutych strzałek. No i były sprytne. A niektóre z nich były w stanie używać mocy.

Za to “duże jaszczury” tłumaczka królowej nazwała “saurusami” lub “krokodylami”. To były masywne bestie, wyższe od Amazonki. Potężne, silne, masywne i odporne. Używały brutalnej siły i o ile te lżejsze były zwykle w formacjach zwiadowczych albo w rodzaju lekkiej piechoty no to te duże stanowiły rdzeń ciężkiej piechoty. Tu nawet jeden z tych stworów Amazonka uznała za niebezpiecznego nawet dla doświadczonej Amazonki. Ale jak się jakiegoś pokonało to wojowniczki Aldery używały ich skór choćby na tarczach. Stuknęła przy tym w swoją tarcze która w przeciwieństwie do tych zza oceanu była powleczona czymś co wyglądało na gadzią skórę.

Bertrand z ciekawością słuchał informacji o tych egzotycznych stworzeniach.

- A w bitwie te saurusy współdziają z tymi mniejszymi? Umieją trzymać dyscyplinę, czy walczą bardziej jak dzikie bestie?

- Umieją. Dzikie bestie nie dałyby rady zająć i utrzymać tak długo piramidy. - ciemnowłosa kobieta skinęła głową gdy przytaknęła, że tam, w ich świętym miejscu zagnieździła się dość zorganizowana i zdyscyplinowana rasa.




************************************************** ***********

Wioska Amazonek, izba gościnna, czas przed wieczerzą.

Koszula nie zdążyła dobrze przeschnąć i lepiła się do ciała Carstena, ale w parnym otoczeniu działo się to z każdą odzieżą, więc ochroniarz nie czuł dyskomfortu z tym związanego. Po prostu przyzwyczaił się już do takich warunków. Przeczesał dłonią mokre włosy, które zdążyły już się pokręcić i zburzyć lekko stylizowaną na szlachcica fryzurę. Poprawił spodnie i usiadł na łóżku rozpiętym między drewnianymi klockami. Zaczął czyścić buty, bo choć jechali konno, były ubrudzone wcześniejszym marszem przez błota. Była to okazja, aby zagaić do towarzysza, który też szykował się do kolacji u Królowej i jednocześnie uciec od monotonii tej żołnierskiej czynności.
- Kawalerze de Truville, to już druga wasza wizyta w tej wiosce. Jakie Amazonki są na co dzień? Jak nieopatrznie nie uchybić ich zwyczajom? – zapytał młodego Bretończyka.
Bretończyk w międzyczasie odświeżył się i zmienił strój podróżny na bardziej elegancki, szlachetny ubiór, wraz ze swoim ulubionym kapeluszem zwieńczonym dużym piórem…
- Właściwie to chociaż trzymają się trochę na dystans, to wydają się całkiem normalne. Na pewno trzeba podchodzić do nich ostrożnie, nie ufają chyba mężczyznom. - spojrzał z ciekawością na bladego rozmówcę

- To rzecz dla mnie zrozumiała, chodziło mi bardziej o tutejsze obycie. Czy jest coś czego należy zdecydowanie unikać? By nie obrazić Królowej i jej wojowniczek?
- Myślę że oczekują traktowania z szacunkiem, jak mówił de Rivera oczywiście lepiej nachalnie im się nie narzucać… aha i mówiliśmy im że złoto nie jest naszym głównym celem, warto mieć to w pamięci…

- Pojmuję – potwierdził rosły mężczyzna. – W razie pytań powinienem być przekonujący w tej kwestii, bo rzeczywiście złoto nie jest dla mnie celem… - zamyślił się, ale wyraźnie nie miał ochoty kontynuować tego wątku. Poza tym czas naglił i nietaktem byłoby spóźnić się na oficjalną wieczerzę.

- Chyba nie mieliśmy wcześniej okazji się poznać, to Pana pierwsza podróż w dzicz - zagaił Bretończyk.
- Nie mieliśmy osobiście, ale nie dziwota, bo zajmowały nas inne zadania. Carsten Eisen porucznik i ochroniarz. Dwa razy byłem na zwiadzie z ludźmi Olmedy. Zdani jedynie na siebie w dżungli i na bagniskach. – podkreślił swoje dotychczasowe misje.
- Zauważyłem, że asysta Amazonek ułatwia wiele spraw w dziczy. Nadal nie potrafię oswoić się z tym miejscem, lecz to tylko motywuje do wysiłku i przezwyciężenia trudności. Taki mam charakter… – rozgadał się trochę, ale tu w wiosce dzieliło ich mniej, niż w mieście. Tytuły i pozycja nie miały aż takiego znaczenia. Dżungla potrafiła w jednej chwili wyrównać status społeczny do poziomu ludzi walczących o przetrwanie. Choć obaj mężczyźni nie znaleźli się jeszcze w tak rozpaczliwej sytuacji, każdy sojusznik mógł okazać się dosłownie na wagę złota.

- Bertrand de Truville, oprócz mojego nazwiska uzyskałem też również rangę porucznika w bretońskiej armii, a Pan gdzie służył? - Szlachcic skinął głową.
- W prywatnym garnizonie Kawalerze. Byłem zarządcą i zaufanym rodu Vanhalden w Sylvanii. Ceniłem sobie tę służbę, ale jak widać los poprowadził mnie surową ścieżką ku Lustrii. Nie mamy wpływu na pewne zdarzenia, które nas boleśnie doświadczają. – jego rysy stwardniały, uwydatniając czarne trójkątne blizny. Bertrand mógł wyczuć utajony gniew w pozornie swobodnych słowach. – Lecz to właśnie one stanowią o tym kim tak naprawdę jesteśmy…
Eisen sięgnął po pas z mieczem zaciskając zbielałą pięść na czarnej rękojeści i cisnął go gwałtownie na deski obok łóżka.
- Broń nie jest mile widziana jak mniemam? – rzekł jak gdyby nigdy nic, sposobiąc się do wyjścia, najwyraźniej wygasiwszy emocje tym zaskakującym odruchem.

- Tak, broń będzie trzeba zostawić przed wejściem na kolację…. - szlachcic przyglądał się Carstenowi z zainteresowaniem.
- Sylvania, interesujące miejsce, nie byłem tak nigdy, lecz słyszałem trochę… podobno nie ma tam wiele słońca.

Carsten zatrzymał się i zmierzył szlachcica lodowatym spojrzeniem czarnych oczu, które nie mogło zostać uznane za miłe, a dodatkowo w półmroku zacienionej izby miało w sobie coś niepokojącego.
- Przeklęte! Panie de Truville… prawdziwie przeklęte miejsce. – wycedził cierpko. – Brak słońca to najmniejsza z tamtejszych bolączek. Niech Sigmar mi świadkiem, że nie zamierzam tam nigdy wracać…
Oddalił się od Bretończyka w stronę najbliższej drabinki, szykując do zejścia, nie zaszczycając go już nawet przelotnym spojrzeniem.

Bertrand zmarszczył brwi zdziwiony takim nagłym brakiem manier. Najwyraźniej Sylvańczyk miał jakieś bardzo niemiłe wspomnienia związane ze swoją ojczyzną...

************************************************** ************


- Albo królowa. Też jest piękna. Widziałeś na czym ona siedziała jak nas przywitała w bramie? Co to w ogóle jest?! I jak ona go dosiada? Ma do tego jakąś drabinę czy co? Chociaż jak jest tu królową to chyba to najlepsza partia w okolicy. I piramida też jej chyba jej. Myślisz, że jakbyś się z nią ożenił to byśmy mieli prawo do piramidy? Wtedy byśmy się odkuli za te straty u nas! Tylko chyba nie byłoby dobrze przyznawać się, że jesteśmy spłukani i nie bardzo możemy tam wrócić. Ale ona chyba i tak by tam nie popłynęła aby to sprawdzić. Przecież to po drugiej stronie oceanu. - siostra Bertranda szybko przeszła do omawiania kolejnej kandydatki na żonę dla niego. Teraz wzięła się za samą królową a, że wciąż była podekscytowana to mówiła szybko ale tak aby tylko brat ją słyszał.

Bretończyk westchnął, widzą że siostra zeszła na ulubiony dla niej temat.
- Z królową może być ciężko, one chyba nie zawierają normalnych związków z mężczyznami, chociaż jak pamiętasz jest to tajemnica, której do końca nie rozwikłaliśmy. Większe szanse miałbym chyba z córką Jarla… a co do von Schwarz zaraz ją poznasz…

- Skąd wiesz, że nie zawierają? Nie mają swoich to nie zawierają. Ale jak jakiś ich odwiedzi jak ty? - młodsza siostra nie do końca chciała tak łatwo odpuścić sobie małżeństwo brata z królową. Popatrzyła na niego jakby nie uważała, że wszystko jest spisane na straty.

- Ale masz rację. Jakby z tymi Amazonkami nie wyszło to córka jarla też brzmi dobrze. I chyba się polubiliście z tego co widziałam. No to dobrze. To zawsze jeden krok do przodu. Nie ma co za sobą palić mostów. Też mi się wydawała sympatyczna. Aż dziwne. Tyle się nasłuchałam wcześniej o tych piratach i barbarzyńcach i myślałam, że jak córka wodza to jakaś krwiożercza bestia będzie. A tu no jakby ją ubrać po naszemu to by mogła robić wrażenie. No i to córka jarla. - siostra chętnie rozważała te ich możliwości skoligacenia się z jakimś możnym rodem albo władcą. Zwłaszcza jak ich powrót do własnego gniazda wciąż stał pod znakiem zapytania.

- A z tą panną Schwarz to opowiedz mi coś o niej. Kto to właściwie jest? - widocznie uznała potencjalną narzeczoną dla Bertranda z Norski za omówiony bo płynnie przeszła do tej o jakiej już coś słyszała ale jeszcze jej nie spotkała.

- Podobno szlachcianka ze Starego Świata i nawet dobrze zna bretoński, prawdziwie kulturalna osoba. Ale jest też tajemnicza, dziwne że sama tutaj przybyła…. reakcja Amrisa może też wskazywać że to jakaś czarodziejka, kazał nam na nią uważać - zadumał się Bertrand, który sam nie był pewien co ma sądzić o pannie Schwarz.

- Czarodziejka? Myślisz, że ona może być podobna do naszych służek Pani? - brwi siostry powędrowały do góry jak wpadła na dość bretońskie skojarzenie. W Bretonii nie mieli magicznych kolegów jak w sąsiednim Imperium ale niektóre służki Pani z Jeziora odznaczały się zdolnościami zwykle kojarzonymi z magią i magami. Chociaż tak ich nie nazywano.

- Tego nie wiem, skoro nie jest z Bretonii to trudno powiedzieć…. w sumie możemy zapytać się Amrisa czy czegoś się dowiedział podczas pobytu tutaj - szlachcic poszukał wzrokiem elfa.

Dom gościnny był zbyt mały aby się w nim zgubić. Chociaż nie było powiedziane, że od ręki można znaleźć czy trafić na tego kogo się akurat szuka. Zwłaszcza jak było tu teraz całkiem sporo mieszkańców szykujących się na wieczorną kolację u królowej. Ale jak bretońskie rodzeństwo przeszło się tu i tam to trafili na elfickiego magistra wśród innych tymczasowych mieszkańców tego miejsca.

- Witaj mistrzu Amrisie, dobrze widzieć cię ponownie. Mam nadzieję, że jesteście tu wraz z siostrą dobrze traktowani? - przywitał się Bretończyk.

- A tak, owszem. Niczego nam tu nie brakuje. Fascynujące miejsce! Fascynująca kultura! Wioska samych kobiet! Niesamowite. A naprawdę gdzie się dało próbowałem zajrzeć albo prosiłem Lycenę ale nie spotkaliśmy żadnego mężczyzny. Gdyby nie ten status zakładnika bym naprawdę cieszył się z możliwości zbadania tego miejsca. - elfi mag odparł bez wahania i ze szczerym entuzjazmem. Wydawał się podzielać fascynację tutejszymi wojowniczkami chociaż raczej jako uczony.

- A to się cieszę że was dobrze traktowały. Wszytko zmierza do tego, że zawrzemy sojusz przeciwko jaszczuroludziom, którzy zajęli piramidę, więc mam nadzieję, że nie będą chcieli już trzymać zakładników. Zagadkowa sprawa z tym brakiem mężczyzn, nie udało mi się rozgryźć jak one się rozmnażają, masz może jakąś teorię?

I pamiętam że mówiłęś by uważać na Pannę von Schwarz…. poczyniłeś może jakieś dalsze obserwacje w tej kwestii? - szlachcic spojrzał przenikliwie na elfiego maga, zastanawiając się co tamten wie na ten temat i czy podzieli się całą swoją wiedzą.

- Nie, raczej nie. Nie wiem gdzie ona się podziewała przez te parę dni ale właściwie to jej nie widziałem. - jasnowłosy elf pokręcił głową i odpowiedział bez wahania w sprawie panny von Schwarz. Ale wyglądało, że nie miał o niej jakichś nowych wieści czy spostrzeżeń.

- A ewentualna walka z jaszczuroludźmi przyznam, że mnie martwi. To starożytna rasa, starsza nawet od nas. Wydają się być odporni na podszepty Mrocznych Potęg. Niestety przyznam, że nie interesowałem się wcześniej Lustrią i jej mieszkańcami więc mam tylko dość ogólne pojęcie na ten temat. - elfiego maga jakoś nie cieszyła perspektywa konfliktu z gadzią rasą ale chyba zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji raczej trudno tego uniknąć.

- Majo wspominała mi, że pomimo swojego bestialskiego wyglądu jaszczuroludzie walczą w równie zorganizowany sposób jak my, zdolni są przy tym do podstępów i zasadzek… myślisz że jakąś potężną mistyczną mocą mogą też dysponować? - Bretończyk zasępił się nieco.

- Jako rasa na pewno tak. Uchodzą za kontynuatorów tradycji i wiedzy Przedwiecznych. Ale nie wiem czym dysponują ci co zajęli piramidę. - elfi mag był pewny swego co do możliwości gadziej rasy jako takiej. Ale przyznał, że akurat niewiele wie o tych z którymi zapewne przyjdzie im się spotkać w piramidzie.

************************************************** ******

*****************************************
Rozmowa z Vivan von Schwarz na kolacji


- Jednak bogowie pozwolili, że spotykamy się szybciej niż to się mogło wydawać, Pani - Bertrand złożył szarmancki pocałunek na dłoni tajemniczej szlachcianki, a następnie uśmiechnął się do niej.

- Przedstawię moją siostrę Isabelle, podobnie jak ja jest pod wrażeniem Pani śpiewu w naszym ojczystym języku.

- Bardzo mi miło cię ujrzeć ponownie w dobrym zdrowiu. Chociaż widzę miałeś jakieś przykre przygody po drodze. Cieszę się, że wyszedłeś z nich obronną ręką. - najpierw Vivianne pozwoliła sobie pocałować dłoń i przywitała się z bratem niż spojrzała na jego siostrę.

- Miło mi cię poznać Izabello. Widzę, że piękno jest u was rodzinne. I dziękuję za komplement, cieszę się, że dało się tego słuchać. Zawsze mam wrażenie, że strasznie kaleczę ten wasz wspaniały język. A czyż do pieśni i poezji jest słodszy język niż bretoński? - bladolica dama pozwoliła sobie na wyrażenie uznania i dla bretońskiego rodzeństwa i do miłości do ich rodowitego języka. Ale rzeczywiście w poezji przyjęło się śpiewać, tworzyć i deklamować po bretońsku przez co niejako zdawał się on łączyć śpiewaków, minstreli i poetów na całym świecie.

- Och wcale nie kaleczysz, wielu pozazdrościłoby ci talentu - sprostował Betrand.
- W każdym razie bardzo nam miło wysłuchać pieśni w rodzinnej mowie tak daleko od ojczyzny, za którą niekiedy tęsknimy. A tobie Pani nie brakuje rodzinnych stron? - Szlachcic użył pretekstu by spróbować się czegoś więcej dowiedzieć o tej intrygującej go kobiecie.

- Owszem. Dlatego za pierwszym razem tak się rzuciłam do was aby wreszcie spotkać i porozmawiać z kimś z mojego świata. Te Amazonki są fascynujące ale jednak jestem tutaj no cóż… w lesie! I odcięta od cywilizacji w naszym rozumieniu tego słowa. - kobieta o czarnych i czerwonych włosach odparła z ciepłym uśmiechem rozrzewnienia jakby spotkanie i rozmowa z każdym mieszkańcem Starego Świata sprawiała jej taką przyjemność jak wizyta krewnego. Mniej lub bardziej krewnego.

- A wy od dawna jesteście w Lustrii? Cóż sprowadziło dwójkę tak dzielnych i pięknych ludzi na ten koniec świata. Zwykle ci którzy tu przypływają gnani są przez bardzo wielkie kłopoty, chciwość lub ciekawość. Jak to było u was? - zapytała z wesołym błyskiem w oku patrząc pytająco i na siostrę i na brata.

Bertrand na moment zmarszczył brwi, ale szybko przykrył to wyćwiczonym uśmiechem. Nie miał szczególnej ochoty opowiadać tej damie ze szczegółami o ich kłopotach.
- Ojciec z pewnych przyczyn zdecydował że powinniśmy na jakiś czas opuścić Bretonię… a skoro tak, to ten nowy nieznany świat wzbudził naszą ciekawość i nie żałujemy decyzji by tutaj przybyć, prawda Isabello?

- O tak! To prawda. W ciągu ostatniego tygodnia na tej wyprawie widziałam więcej niż wcześniej w Bretonii! I wioska Norsmenów z dalekiej północy i teraz te Amazonki! To niesamowite, że oni tu wszyscy żyją obok siebie! A nawet w mieście, znaczy w Porcie Wyrzutków to też taka mieszanka kultur, ras i narodów, że aż się nie można nadziwić. - siostra z młodzieńczym entuzjazmem potwierdziła słowa brata i słuchając jej rozmówczyni uśmiechała się i kiwała głową ze zrozumieniem.

- Przy czym nie jesteśmy jednak aż tak odważni jak ty, Madam, ponieważ przybyliśmy tutaj z ekspedycją a nie samotnie - wtrącił Bertrand.

- Oh jestem pewna, że dwójka tak młodych i dzielnych ludzi jak wy gdyby trzeba było sprostałaby temu zadaniu! - szlachcianka z Imperium uśmiechnęła się i dała znać, że wierzy w możliwości bretońskiego rodzeństwa a przez to niejako nie uważała się za kogoś wyjątkowego pod tym względem.

- Poza tym przypłynęłam tu łodzią, może tylko ja tu wysiadłam ale no nie będę mówić, że samotnie przemierzyłam całą dżunglę. - wyjaśniła jak to było z jej przybyciem tutaj. A wioska Amazonek faktycznie leżała na wyspie pośrodku rzeki na tyle dużej, że mogły po niej pływać całkiem spore łodzie a może i statki.

- A powiedzcie mi tak z ciekawości. Bo ty Izabello jesteś tu pierwszy raz ale jak rozumiem już po drodze mieliście do czynienia z Amazonkami. No a z ciebie Bertrandzie to niedługo się zrobi ekspert od Amazonek. Co wam się najbardziej rzuciło w oczy w tych Amazonkach? Zaskoczyło albo zdziwiło? - zapytała jakby wiedziona ciekawością uczonego jakie było pierwsze i drugie wrażenie o ich dzisiejszych gospodyniach.

- No, jeśli mogę pozwolić sobie na nieco szczerości, największą tajemnicą jest dla mnie sposób w jaki to plemię może przetrwać bez mężczyzn…. jedna z Amazonek wspominała że mogą mieć dzieci bez udziału mężczyzn, ale to dla mnie trudne do pojęcia - Bertrand postanowił sprawdzić czy szlachcianka będzie w tej nurtującej kwestii bardziej otwarta niż co do mówienia o sobie.

- No właśnie. To chyba nie jest możliwe? Przecież wszystkie psy, koty, konie no cała natura potrzebuje do tego pary. Nie tylko my. - Izabella też wydawała się żywo zainteresowana tajemniczym ludem kobiet - wojowniczek z jakimi się tu zetknęli po raz pierwszy.

- Macie rację moi drodzy. Mnie i chyba każdego kto chociaż przelotnie zetknął się choćby z opowieściami o tych kobietach też to nurtuje odkąd o tym usłyszałam. Niestety to jest jeden z najściślej strzeżonych przez nie sekretów. Ale nie wiem czy najcenniejszy. Jestem już pewna, że naprawdę obywają się przy tym bez mężczyzn. A jednak jak chyba widzieliście małe dziewczynki w wiosce? Więc sami widzieliście, że wymiana pokoleń się odbywa. Udało mi się nieco zgłębić ten temat chociaż przyznam, że nie wiem jeszcze tylu rzeczy, że mogłabym tu spędzić całe lata aby je móc jeszcze zbadać i poznać. - panna Schwarz chętnie zanurzyła się w temat kultury gospodarzy u jakich gościli. Brzmiało jakby wiedziała o nich więcej niż bretońscy goście a mimo to wciąż czuła się jak młoda akolitka u progu tych egzotycznych tajemnic.

- Czyli jednak udaje im się…. hmm, wydawawać te dziewczynki na świat bez pomocy mężczyzn, w jakiś magiczny sposób? - w głosie Betranda była widoczna nuta zdziwienia.

- Tak, chodzi mi po głowie takie rozwiązanie. Bo trudno mi to sobie inaczej wyjaśnić. Ale jak mówiłam, pilnie trzymają karty przy orderach w tej sprawie. - Vivian skinęła głową ale musiała się przyznać do swojej niewiedzy w tej kwestii.

- No, wspólnymi siłami dojdziemy na pewno prawdy. A teraz, czy mogę prosić uroczą damę do tańca? - Betrand uśmiechnął się do Vivian wykonując dworny ukłon. Chciał wywrzeć na szlachciance jak największe wrażenie.


 
Lord Melkor jest offline  
Stary 21-08-2021, 16:49   #182
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Cesar uniósł w kierunku pułkownika dłoń by jeszcze chwilę poczekać z tym radzeniem. Raport co prawda dawał obraz sytuacji, ale bynajmniej był wyczerpujący i póki żołnierza nie odprawiono, warto było się dowiedzieć więcej.
- Dobrze się sprawiliście żołnierzu - powiedział możliwie krzepiąco do górala - Ale jeszcze kilka pytań. Czy konkwistadorzy do jaskini dotarli konno? Widzieliście wierzchowce?

- Nie widzieliśmy koni panie. - odparł żołnierz patrząc w stronę nowego rozmówcy.

- A kogoś kto by się wśród nich wyróźniał? - Kontynuował Cesar. Nie był przekonany co do samowystarczalności tych Estalijczyków w dziczy. Nie po tym co rzekłą o nich Iolanda. Ani po tym co sam w Porcie usłyszał o wrogości dżungli. - W roli dowódcy, lub przewodnika?

- Pewnie tak. Ale go nie widzieliśmy panie. Zwabiły nas krzyki z jaskini. Jak podkradliśmy się sprawdzić co się dzieje to już się działo. Tylko straż była u wejścia do jaskini, reszta już była w środku. - góral wyjaśnił jak to było z tym zamieszaniem przy jaskini.

Cesar podrapał się po brodzie i skinął w końcu głową w podzięce góralowi.
- Jeśli nikt już nie ma do tych ludzi pytań, to proponuję ich wysłać na posiłek i odpoczynek.


***

Gdy szeregowcy odeszli Cesar ponownie zabrał głos.
- Rankiem Estalijczyków może już nie być w jaskini. Z tego co mówił ten żołnierz uznałbym, że natrafili na siebie przypadkiem. W przeciwnym razie konkwistadorzy obserwowaliby naszych zwiadowców przed atakiem. I wiedzieliby o tych dwóch żołnierzach. Wszak nie zbierali oni drewna godzinami. Zatem można założyć, że konkwistadorzy są w drodze i nie będą czekać w jaskini. Ponadto od naszych żołnierzy zapewne wiedzą już wszystko o naszych możliwościach.
Przez chwilę w zamyśleniu spoglądał na wyjście z namiotu, po czym obejrzał się na pułkownika.
- Wysłałbym grupę już teraz.

- Pytania jak liczną grupę? Z jakim zamiarem? I kogo? - Milcząca jak dotąd Iolanda zadała tych kilka pytań bez żadnych emocji w głosie. Kolejne straty w ludziach nie były nikomu na rękę. Jak i wyjawienie przez poddanych ich stanu liczebnego oraz zamiarów.

- No właśnie. Też tak mi na to wychodzi. Nie możemy pozwolić by sobie ktoś brał naszych ludzi w niewolę ot tak. Poza tym do rana może już ich tam nie być. - pułkownik pokiwał głową w stronę dwójki Estalijczyków którzy odezwali się jako pierwsi.

- Jak ich zabili to już im w niczym nie pomożemy. Nie ma co się spieszyć. Poza to jeśli to pułapka? Próba wywabienia kolejnych sił z obozu i załatwienia ich po ciemku. Jest już ciemno i wciąż mży. W tej dżungli może się za rogiem kryć cała armia i tego nie da się zauważyć. - szef tileańskich kuszników pozwolił sobie na okazanie sporej dozy nieufności co do takiego pomysłu. Gdyby jego czarnowictwo się sprawdziło to taka grupa ratunkowa rzeczywiście mogłaby wpaść w tarapaty.

- To możliwe poruczniku Gazalla. Jednak jestem skłonny zaryzykować. Ktoś się zgłasza na ochotnika na taki nocny spacer. - pułkownik de Guerra pokiwał głową na znak, że też dostrzega to ryzyko wypuszczania małej grupy z obozu i to po ciemku, w mżawkę i nieznany teren. Ale jednak mimo to wolał działać od razu niż odkładać sprawę do rana.

Cesar bez entuzjazmu przyjrzał się kusznikowi.
- Oddział nie duży. Dwie dziesiątki najwyżej. Ale doborowy, by konkwistadorzy myśleli, że całe wojsko kapitana takie. Nie na bój też mają iść, a porozmawiać. Dowiedzieć się jak najwięcej. Nie możemy sobie pozwolić by dać się zamknąć między jaszczurami z przodu, a wrogimi konkwistadorami na tyłach. W takiej sytuacji liczebność ekspedycji straci na znaczeniu. I będziemy mieć szczęście jeśli w ogóle wyniesiemy stąd głowy. O złocie nie wspominając.

- Świetny pomysł. Mam nadzieję panie Arrarte, że nie zabraknie panu fantazji aby pójść w tą noc i go zrealizować z tymi konkwiskadorami. - Tileańczyk skinął głową i rozłożył na bom ramiona dając znać, że nie uważa pomysłu za kiepski o ile pomysłodawca nie da osobistego przykładu w jego wykonaniu.

Cesar spojrzał ciekawie na zastępcę kapitana. Owszem - kusiła go ta eskapada. Bez względu na to czy de Guerra wypowiedział te słowa poważnie. Pytanie pozostawało co można było na tym zyskać. Ale na to odpowiedzi nie było.

- Jeśli pan pułkowniku ma jej dość by powierzyć to zadanie, oraz dwudziestu doborowych żołnierzy pod komendą medyka, to nie mogę pozostać gorszy. Skinął głową na znak zgody.

- Ośmielę się zauważyć Estalijczyku, że doborowi żołnierze mają już swoich dowódców. Zresztą ci mniej doborowi również. - Tileańczyk znów pozornie się zgodził z Cesarem ale raczył wypomnieć mu, że w przeciwieństwie do niego i większości dowódców zebranych w tym namiocie nie posiada on własnych podwładnych w liczbie o jaką prosił. Inni milczeli ale wiadomo było, że mało kto lubił słuchać rozkazów jakiegoś obcego.

- Myślę, że moim chłopakom przydadzą się nocne ćwiczenia. - niespodziewanie odezwała się imperialna kapitan zgłaszając się do wykonania tego zadania. A jej oddział uchodził za elitarny i dotąd kapitan traktował tych imperialnych najemników jak osobistą gwardię.

- Mogę zostawić ci negocjacje kawalerze. Ale moimi chłopcami rządzę ja. - następnie Koenig zwróciła się bezpośrednio do Cesara stawiając mu ten warunek.

- Wam - Iolanda poprawiła imperialną kapitan. - Ja również się wybieram.

Medyk na zgłoszenie baronessy również rozłożył ramiona przed pułkownikiem w geście geście niemocy wobec siły wyższej i uśmiechnął się.
- Pozwolę sobie zacytować naszego wodza, pana de Rivere. Żaden statek nie może mieć dwóch kapitanów. Nawet jeśli to tylko szalupa z 20 załogantami. Jedna osoba powinna mieć ostateczne słowo w każdej kwestii. W obecnej sytuacji proponuję by należało ono do baronessy. Oczywiście w sprawy żołnierskie nie będziemy się Pani wtrącać Pani Koenig.

- Oczywiście nie mam nic przeciwko abyś kawalerze i ty baronesso rządzili. Ale ja zawiaduje moimi chłopcami. Negocjujcie sobie z tymi konkwiskaorami ile i jak chcecie. Ale wybaczcie ale medyk i szlachcianka bez swojego wojska nie będą mi mówić jak mam walczyć. - Koenig powtórzyła swoje rozszerzając wypowiedź o baronessę. Zabrzmiało jakby miała mocne opory aby słuchać poleceń komuś bez doświadczenia wojskowego. I bez własnego oddziału. Reszta dowódców na razie wstrzymała się od głosu czekając co wyniknie z tych negocjacji.

- Lepiej w takim razie gdy panna Koenig i jej wojsko zostaną tutaj. Ja wezmę swoich ludzi - skoro imperialna kapitan nie rozumiała prostego rozwiązania proponowanego przez signore Arrarte, to nie było sensu pakować się kłopoty, który owa kobieta swoim zachowaniem prowokowała.

- Proszę bardzo. I wolałabym "kapitan Konig" jeśli łaska baronesso. - kapitan odparła bez wahania wskazując gestem, że może oddać pierwszeństwo parze Estalijczyków. Po chwili milczenia i przyciszonych rozmów nikt więcej jakoś się nie zgłosił na tą nocną wycieczkę.

- Iloma ludźmi dysponujecie? - pułkownik zapytał zarówno Iolandę jak i Cesara widząc, że coś nie tak łatwo zebrać ochotników na tą wyprawę.

- Wystarczającą liczbą zdyscyplinowanych żołnierzy, którym nie będę się bała zawierzyć życia mojego - Iolanda odpowiedziała za ich dwoje, gdyż to byli głównie jej ludzie.

- Dobrze. Ale na wszelki wypadek dorzucimy nieco siły do tych argumentów przetargowych. - pułkownik de Guerra skinął głową przyjmując taką odpowiedź estalijskiej szlachcianki i skoro nie było więcej ochotników to sam ich znalazł. Ostatecznie wyszło na to, że jeden oddział tileańskich kuszników i elfów z amrisowej eskorty dołączy do wyprawy. Pułkownik widocznie uważał, że czy by mieli walczyć czy negocjować z tymi obcymi co pojmali górali to lepiej być tym silniejszym.

- Na wszelki wypadek weźcie trochę więcej zapasów gdyby sprawy nie udało się załatwić tej nocy i trochę się przeciągnęła. Jeśli nie wrócicie do świtu wyślemy wyprawę poszukiwawczą. - poradził tym co mieli wyruszyć na tą nocną wycieczkę. Dlatego z tych dwóch zwiadowców jakim udało się wrócić do obozu mieli zabrać jednego a drugi miał poprowadzić do jaskini ewentualnąwyprawę ratunkową gdyby była taka potrzeba. Wszystkim pozostało się rozejść i przygotować do tej niespodziewanej mżystej, nocnej wycieczki.

- Nie! Jeśli nie wrócimy do świtu, to będzie to oznaczać że siły konkwistadorów są większe niż myślimy, a wtedy uszczuplanie własnych zasobów ludzkich jest niewskazane - baronessa zaprotestowała.

- To nie jest niemożliwe ale odniosłem wrażenie, że nie jest to zbyt liczna grupa skoro zmieścili się razem z grupą Olmedo w tej jaskini. Jeśli tak by było to już wy powinniście mieć przewagę liczebną nad nimi. No ale w razie niepowodzenia będziecie musieli działać na własną rękę. A my na własną. Gdybyście mieli nocować poza obozem prosiłbym o kuriera z wiadomością. Mówili, że to godzina czy dwie marszu stąd więc nie jakoś strasznie daleko. - pułkownik pokiwał głową i mówił spokojnym, łagodnym tonem. Ale wydawał się być pewny tego co mówi. Ale gwałtowna reakcja baronowej chyba go nieco zaskoczyła.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-08-2021, 23:32   #183
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2525.XII.20 knt; noc

Czas: 2525.XII.20 knt; noc
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, dom gościnny
Warunki: wnętrze sali jadalnej, jasno, gorąco, gwar rozmów; na zewnątrz: ciemno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, łag.wiatr, ciepło



Posłowie



W miarę jak kolejne dzwony i pacierze tego wieczoru mijały na kolacji robiło się coraz bardziej gościnnie i mniej oficjalnie. Zupełnie jakby spotkanie płynnie przeszło z oficjalnej kolacji i powitania gości w o wiele luźniejszą zabawę i wieczorek zapoznawczy. Jak ktoś miał ochotę z kimś porozmawiać czy zatańczyć to była okazja.

Prezent jaki Carsten sprawił królowej zaskoczył chyba wszystkich. Ani kapitan ani królowa nie spodziewali się takiego czynu podobnie jak drużyna gości i gospodarzy. Królowa wyglądała na zdziwioną ale szybko otrząsnęła się z zaskoczenia. Przyjęła cętkowane kocię wielkości małego psiaka wstając i biorąc go na ręce. Pogłaskała jego łepek i uśmiechnęła się ciepło do niego a potem do Sylvańczyka. Wyglądało, że “kotek” potrafił rozbrajać swoim kocim urokiem nie tylko zbirów Olmedo i zwykłych żołnierzy ale też królową i jej Amazonki. Almeda powiedziała coś do Carstena przyjaznym i oficjalnym tonem czego nikt z gości nie zrozumiał. Ale Majo przetłumaczyła to jako zaskakujący ale cenny dar i podziękowanie za ten hojny prezent.

Ale szybko okazało się, że nie pozostała porucznikowi dłużna. Niedługo potem do ławy na jakiej siedział podeszła Majo i Kara. Kara trzymała jakiś topór ale w luźnej pozie, mina też nie wskazywała na jakieś mordercze zamiary. Królowa znów wstała ze swojego miejsca w centrum stołu i chociaż nie podeszła do Carstena to powiedziała swoje ogłaszając swoją królewską wolę. A Majo tłumaczyła to na reikspiel. Jeśli naprawdę to jej królowa powiedziała to miała nie mniej ogłady niż arystokracja i władcy zza oceanu. Gest też miała.

Kara wręczyła Carstenowi topór. Jak go z bliska obejrzał to to był ładny, mocny, solidny topór. Sądząc po zdobieniach to norsmeński. Co biorąc pod uwagę zatarg obu osad o jakim się dowiadywali i od jednych i drugich mieszkańców nie było to aż tak dziwne.



https://i.pinimg.com/originals/2f/16...78557bd048.png


- To jest prezent od królowej. Ale tu Kara chciałaby ci coś dać w podziękowaniu za opiekę. Wcześniej nic nie miała ale teraz chce ci dać to. - ciemnoskóra tłumaczka przetłumaczyła prośbę koleżanki a ta wręczyła Carstenowi nóż. Wyglądał jak ręcznie robiony o kościanej rękojeści. Jednak prawdziwą niespodzianką było ostrze. Przypominało czarne szkło. I było obrobione jakby je ktoś łupał jak kamień. W pobliżu krawędzi to nawet trochę prześwitywało. A czerń ostrza ciekawie kontrastowało z bielą rękojeści. Jak mu wyjaśniła Majo ostrze było z obsynitu. Twarde ale kruche. Nadawało się do cięcia mięsa czy lin. Można było też dźgnąć w czyjś brzuch czy ramię. Ale przy uderzeniu w coś twardego jak drewno, kamień czy metal mogło pęknąć.

No a ta zaskakująca wymiana prezentów znacznie ociepliła atmosferę. No a potem jeszcze zaczęły się tańce. Z początku “w obroty” szły tylko panna de Truville i von Schwarz. Obie chętnie zgadzały się tańczyć z kolejnymi kawalerami i widać było, że sprawia im to przyjemność. Tańczyły i z Bertrandem i z de Riverą. Do czasu aż kapitan chyba w ramach próby poprosił do tańca Majo. Tłumaczka królowej popatrzyła na niego niepewnie i spojrzała pytająco na swoją królową. Ta po mgnieniu oka uśmiechnęła się łaskawie i chyba dała znak zgody bo chwilę później już tańczyła z kapitanem pomiędzy stołami. Poruszała się niepewnie chyba nie znając kroków ale za to znał je jej partner i umiejętnie je prowadził. Na ile widział Bertrand to kapitan wybrał dość prosty taniec jaki zwykle wszyscy tancerze za oceanem wynosili jeszcze z domów, wesel czy od nich zaczynali naukę tańca. Kobietom było o tyle łatwiej, że jak trafiły na doświadczonego partnera to mogły dać im się prowadzić.

Po skończonym tańcu nadeszła niejako zemsta de Rivery za to “zakasowanie” w bramie podczas powitania. Gdy tylko skończył z Majo podszedł z nią na jej miejsce jakby chciał ją odprowadzić ale zwrócił się bezpośrednio do królowej Aldery. Gest wyciągniętej dłoni skierowany do siedzącej w dumnym pióropuszu kobiety był wymowny i czytelny dla wszystkich. Prosił ją do tańca. Tego chyba gospodyni nie przewidziała tak samo jak małego jaguara w prezencie od Carstena bo minę znów miała dość zaskoczoną. A w sali jakby nagle zrobiło się cicho jak obie strony czekały co teraz się stanie. Jakby odmówiła tańca wyszłoby dość niezręcznie, zwłaszcza dla kapitana. Ale jakby się zgodziła to już poznali te Amazonki na tyle aby wiedzieć, że takich tańców w parze i to z mężczyzną chyba nie znają. Zresztą już po Majo widać było, że czuje się dość niepewnie w takim tańcu. A niezręcznie by wyszło jakby królowa dała z siebie zrobić pośmiewisko na własnym balu. Ale po tym momencie wahania skinęła jednak głową, wstała i dała się poprowadzić mężczyźnie pomiędzy stoły do tańca. De Rivera okazał na tyle taktu, że znów wybrał ten sam prosty taniec więc nawet jak ktoś tańczył go pierwszy raz pierwszy. Ale wyszło im całkiem nieźle. Zresztą Amazonki wydawały się mieć grację urodzonych tancerek a te tańce bardzo przypadły im do gustu.

Jak kapitan z kurtuazją odprowadził królową na jej miejsce i szarmancko pocałował dłoń dziękując za taniec królowa za pośrednictwem Majo również mu podziękowało. I to niejako ośmieliło obie strony. Bo chociaż żaden z kawalerzystów nie ośmielił się powtórzyć wyczynu kapitana aby poprosić królową to już z pozostałymi jej poddanymi jakoś mieli więcej swobody. A gospodynie też wydawały się z ciekawością poznawać te nowe kroki i tańce. Zwłaszcza jak do tego nie bardzo przeszkadzała bariera językowa. Więc szybko zabawa nabrała rumieńców i słychać było zarówno męskie jak i kobiece śmiechy i okrzyki rozbawienia.

Ale wszystko co dobre się szybko kończy. Trochę przed północą królowa wstała, podziękowała gościom za przyjemnie spędzony czas i wizytę. Prosiła aby czuli się nadal jej gośćmi ale na razie się żegnała do rana. To niejako zakończyło tą oficjalną część. I ludzie obu stron stopniowo zaczęli opuszczać salę balową.



Carsten



- Idź do domu. Ja tu popilnuję. - Juan w pewnym momencie biesiady, widząc jak rozwija się sytuacja nachylił się do niego i dał znać, że lepiej się rozdzielić. Póki wszyscy byli tutaj to nie miało większego znaczenia. Ale teraz część kawalerzystów jeszcze tańczyła, jadła, śpiewała albo próbowała grać na swoich instrumentach lub tych amazońskich. Jednak inni już zbierali się do powrotu albo nawet zdążyli wyjść. Mimo wszystko od rana byli w drodze a nawet już tu na miejscu szykowali się na chybcika do tej kolacji to nie było jak odpocząć. To nie sprzyjało balowaniu do białego rana.

Pewnie nie tylko Juan zorientował się, że wcześniejsze obawy oraz przemowa kapitana mogły być słuszne. Ale niechcący sam sprowokował taką wybuchową mieszankę. Wino, kobiety i śpiew! Do tego jak po jednej stronie byli sami samotni mężczyźni w sile wieku a po drugiej zgrabne, roześmiane ślicznotki w skąpych ciuszkach. Już na sali podczas tańca dało się zauważyć, że nie tylko wzrok kawalerzystów wędruje ku ledwo zakrytym skórami i piórami kobiecym wdziękom. Czasem jakoś tak się układało, że męska dłoń zsuwała się gdzieś w dół odkrytych kobiecych pleców. Naprawdę trudno było mieć pretensje, że w tak sprzyjających okolicznościach mężczyźni mieli ochotę sobie pofolgować z tymi atrakcyjnymi kobietami o egzotycznej urodzie. Póki jeszcze wszystko działo się na sali to jednak autorytet kapitana, królowej i Juana zapobiegał jakimś ekscesom. Ale teraz królowa wyszła, kapitan rozmawiał a to ze swoimi ludźmi, a to przez Majo z gospodyniami i nie miał głowy rozglądać się co kto robi a kawalerzyści właśnie zaczynali wracać do domu gościnnego. Można tylko było mieć nadzieję, że po to aby pójść grzecznie spać do rana. Ale pewności nie było.

Idąc po zewnętrznych schodach a potem przez ulice wyłożone belkami ale o dziwo oświetlone latarniami Carsten poza zastanawianiem się jaka będzie ta noc stwierdził, że przestało padać. Nocne niebo dalej było zasnute chmurami ale chociaż musiała być północ albo po to nadal było całkiem ciepło. Nawet jak się szło w samej koszuli. Przy okazji mógł wspomnieć swoją rozmową z panną von Schwarz. Bo gdzieś w ciągu wieczoru podeszła do niego. Nachylał się przy stole sprawdzając czym mógłby się tu teraz uraczyć w tych trunków było sporo. W większości te musujące wina co mieli do dyspozycji w domu gościnnym. Ale trafiło się też coś co sprawiało wrażenie gęstego piwa. Wtedy ją usłyszał jak mówi w czystym reikspiel. Rzadko mu było słyszeć tu tak czystą, ojczystą mowę. Nawet tacy jak Cesar, Bertrand czy de Rivera co mówili całkiem dobrze mówili w wyraźnym, obcym akcentem co od razu zdradzało, że to nie jest ich ojczysty język. W obozie to chyba tylko kapitan Koenig mówiła w reikspiel tak jak on.

- Porucznik Carsten? Miło mi cię poznać. Słyszałam, że też jesteś z Imperium. Co za przyjemność spotkać rodaka na tym krańcu świata. A mogę zapytać z jakiej części Imperium? - stanęła obok niego z przyjemnym, zaciekawionym uśmiechem na twarzy. Z bliska mógł przyjrzeć się dokładniej jej twarzy i nietuzinkowym włosom. Jak raz światło padało z jednej strony wydawały się krwistoczerwone z czarnym połyskiem. A jak z drugiej to dokładnie odwrotnie. A w ciągu wieczoru widział ją jak i rozmawiała z kapitanem, i Bertrandem, i kawalerzystami, i z Amazonkami. To pewnie mogła się dowiedzieć jak się nazywa i skąd jest.

- Przyznam się, że masz interesujące nazwisko. Carsten. Dobrze to wymawiam? Bo nie jestem pewna czy dobrze usłyszałam. Słyszałam bardzo podobne nazwisko chociaz z “von” i jestem ciekawa czy to coś wspólnego. - zapytała z łagodną ciekawością jakby nie była pewna czy Estalijczycy właściwie wypowiedzieli jego nazwisko. A dla Sylvańczyka nie było trudne się domyśleć o jakim nazwisku mogła słyszeć. Von Carstein. Nazwisko rodu przeklętych wampirów jacy swego czasu prawie rzucili na kolana całe Imperium póki ich nie pokonano w wampirzych wojnach. Nie było dziwne, że imperialna szlachcianka miała właśnie takie skojarzenia z jego nazwiskiem. Pytała jednak grzecznie niepewna czy to nie jest jakaś pomyłka w tłumaczeniu albo zbieżność nazwisk.

Ale teraz wracał samotnie przez oświetlone ulice. Trochę dziwnie się szło pomiędzy tymi domami na szczudłach. Zwłaszcza jak tonęły w ciemności tam gdzie nie sięgały plamy światła z pochodni. Szedł za dwoma kawalerzystami co wyszli od królowej. Szli rozmawiając ze sobą sporo. Ale co to nie słyszał dokładnie a i tak nie znał estalijskiego. Wydało mu się, że wyszli dość nagle i podejrzanie szybko. Wracali szybkim krokiem do domu gościnnego. Widział jak wchodzili po drabinie jeden po drugim. Potem jeszcze chwilę na werandzie ale weszli prosto do środka.

Niedługo potem spotkał ich w środku. Stali na korytarzu na parterze tego stojącego na palach domu. Przed pokojem dziewcząt. Panny de Truville nie mogło tam być bo została jeszcze z bratem w sali gościnnej. Ale Lycena to wyszła dużo wcześniej to już mogła być w środku. Obaj go dostrzegli i popatrzyli tak na niego jak i na siebie. Coś szepnęli do siebie chwilę po czym jeden z nich cicho ruszył w jego stronę.

- To nie twój pokój. Wracaj do siebie. - powiedział cicho w mocno łamanym reikspiel pokazując mu inne drzwi i, że lepiej aby się nie wtrącał.



Bertrand



Z Vivian tańczyło się bardzo przyjemnie. W przeciwieństwie do Amazonek które chociaż były pełne gracji i miały urok egzotyki ale były zielone w tych tańcach w parze to panna von Schwarz okazała się doświadczoną tancerką. Dało się wyczuć, że taniec sprawia jej przyjemność. Tańczyło się z nią lekko i przyjemnie. Aż cała sala zdawała się wirować i można było o niej na chwilę zapomnieć. Tylko on i ona pogrążeni w tańcu i muzyce, cieszący się chwilą, swobodą i sobą nawzajem. Potem poprosiła Bertranda aby wyszedł z nią na balkon aby można było ochłonąć. Na balkonie rzeczywiście było chłodniej, ciemniej i ciszej niż wewnątrz. Widać było pogrążoną w mroku wioskę. Tylko plamy światła od pochodni na ulicach rozjaśniały ten mrok. A chmury wciąż zasłaniały niebo ale już ta mżawka ustała.

- Powiedz mi mój słodki Bertrandzie. Jak bardzo fascynują cię Amazonki? Czy jesteś ciekaw ich sekretów? Czy byłbyś gotów zbadać te tajemnice nawet bez ich zgody? - zapytała opierając się łokciami o poręcze balkonu. Patrzyła przez okna na oświetlone wnętrze sali biesiadnej ale czekała na jego odpowiedź. A pytała jakby się z nim droczyła ciekawa jego zdania na ten temat. Brzmiało to trochę jak zabawa w “Co byś zrobił gdyby…” i podobne. Łatwo to było potraktować jako żart czy zabawę. No ale może jednak było to coś więcej.

A potem znów wrócili z tego balonu do środka by jak to zażartowała Vivian nie było plotek, że byli na jakiejś schadzce w świetle księżyców. Wewnątrz znów było tłoczniej i głośniej. I była też Izabella. A ta nie mając przy boku Iolandy z jaką zwykle rozmawiała jako z tą drugą szlachcianką zza oceanu teraz zagaiła do Vivian. I jak to miała w zwyczaju w końcu temat zszedł jej na swatanie.

- Bo ty chyba jesteś tu dłużej Vivian. Nie wiesz może jak to jest z prawem dziedziczenia piramidy? To jest własność królowej Aldery? A jakby dajmy na to… No tak dla przykładu… Królowa Aldera wyszła za mąż? To jej mąż też miałby prawa do tej piramidy? - młodsza siostra Bertranda zagaiła do nowej koleżanki ot tak, jakby się pytała o różne detale tutejszej kultury tubylców. Imperialna szlachcianka jednak chyba domyśliła się o co w gruncie rzeczy pyta.

- A czy przypadkiem taka osoba nie miałby jakiegoś dajmy na to… No tak dla przykładu… Jakiegoś bretońskiego nazwiska? Takiego de Truville na przykład? - szlachcianka płynnie przejęła pałeczkę naśladując styl Izabelli dość dobrze chociaż w dość komiczny sposób. Bo i sama naśladowana się roześmiała.

- No czemu nie? - łaskawie zgodziła się na taką matrymonialną propozycję i obie się roześmiały.

- No cóż, jeśli więc jeśli by rozważać takie zaręczyny i małżeństwo z królową Alderą czy jakąś inną Amazonką to myślę, że Izabello powinnaś się postarać o jakiś prezent zaręczynowy dla swojej wybranki która by miała nosić wasze nazwisko. - szlachcianka odparła tak gładko i płynnie, że Izabella w pierwszej chwili się chyba nie połapała co ta mówi. Ale jak się połapała to otworzyła szeroko oczy a buzię jeszcze szerzej. Ale kompletnie nie wiedziała co powiedzieć więc szybko spojrzała na brata aby sprawdzić czy też to słyszy.

- Tak moi drodzy. Amazonki nie mają mężczyzn więc nie wychodzą za nich za mąż. Żyją jednak w rodzinnych grupach podobnych do naszych rodzin. Każda taka grupa ma jeden z tych domów na palach. Razem chowają młodsze pokolenie. Trochę jak samotna matka ale z całą gromadą ciotek. Wśród nich zdarzają się też duety podobne do naszych nażeczeństw i małżeństw. One na to mówią “arin”. Co jak rozumiem oznacza najbliższą przyjaciółkę, siostrę albo partnerkę. I zdaje mi się, że mają tylko jedną “arin” na raz. I mam nadzieję, że was nie uraziłam tym drobnym żartem. Ale zawsze chciałam go powiedzieć komuś zza oceanu a dopiero wy tu trafiliście i przydarzyła mi się okazja. - imperialna szlachcianka mówiła po bretońsku całkiem nieźle i chyba rzeczywiście miała ubaw z tego wrażenia jakie wywarła. Jednak na koniec chyba troszkę szkoda jej się zrobiło siostry Bretończyka bo ta jak ochłonęła to poczerwieniała na całej twarzy.

- A nie… To ja tylko tak pytałam… Nie wiedziałam, że one… - wybąkała zmieszana panna de Truville dając wzrokiem znak bratu, że lepiej aby on jakoś wybrnął z tej sytuacji.

- Ale z tą piramidą to wydaje mi się, że to wspólne dziedzictwo. Coś podobnego jak u nas świątynie. Coś co jest dla wszystkich i nawet królowa nie może postępować tam jak jej się podoba. Zwykle urzęduje tam Lalande i jej eskorta. To ta w masce. Mówią na nią wyrocznia ale to też ktoś jak u nas astrolog, uczony, mag, zielarz i medyk. Dlatego jak przybyły te jaszczury to bez trudu je przegoniły. - widząc, że Izabella potrzebuje chwilę aby ochłonąć szlachcianka wróciła do tematu piramidy i jej roli dla plemienia wojowniczek. A ta chętnie tego słuchała.




Czas: 2525.XII.20 knt; noc
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, jaskinia
Warunki: na zewnątrz: ciemno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, łag.wiatr, ciepło



Wyprawa ratunkowa



W dzień to może faktycznie nie było zbyt daleko. Kilka pacierzy drogi. Ale teraz, po nocy, jak przez pół dnia padała mżawka to się zrobiło ciemno, mokro i grząsko. Szli ledwo widząc przed sobą majaczące plecy poprzednika. Za to na słuch było słychać ich lepiej. Te wszystkie pancerze, sprzączki, broń, pochwy, torby i manierki klekotały w rytm kroków. Zamierały tylko wówczas gdy dało się słyszeć jakiś podejrzany dźwięk. A w tej nocnej dżungli sporo było takich podejrzanych dźwięków. Na szczęście żaden nie okazał się naprawdę niebezpieczny i na obawach się skończyło. Przynajmniej jak dotąd.

Naradę zwołano już po zmierzchu więc jak już na nią się schodzili to było ciemno. I to się nie zmieniło. Jak uradzono co począć i kto ma iść sprawdzić sytuację w tej jaskini to wciąż mżyło. Podobnie jak dowódcy wyznaczeni do tego nocnego patrolu rozeszli się do swoich namiotów aby poinformować swoich ludzi, że są ochotnikami na ten nocny spacer w dżdżu. Jeśli inni wojacy reagowali tak samo jak ludzie baronessy to entuzjazmu i wybuchu radości z tego powodu nie było. W końcu chodziło o opuszczenie względnie bezpiecznego obozu i wyruszenie w nieznane. Po ciemku i po nocy, w tą nieznaną i nieprzyjazną dżunglę.

Zanim się ubrali, spakowali i zebrali na zbiórce to była druga połowa wieczoru. Ale chociaż mżawka się skończyła. Dało się odetchnąć pełną piersią bez tego tropikalnego zaduchu. Przed namiotem narad zebrało się ze trzy dziesiątki żołnierzy. Eskorta baronessy, elfy Amrisa i kusznicy Gazalli. Ponieważ żaden z kapitanów nie dowodził tymi oddziałami to porucznicy bez większych zgrzytów podporządkowali się baronessie. W międzyczasie widocznie po obozie rozeszła się wieść o tym wypadzie bo wiele osób obserwowało ich przygotowania a potem wymarsz. Ale raczej nikt im nie zazdrościł takiego zadania. Raczej większość pewnie cieszyła się w duchu, że nie padło na nich.

Nocny marsz przez dżunglę okazał się tak nieprzyjemny, mokry i błotnisty jak się zapowiadał jeszcze w obozie. Każdy krok grzązł w miękkiej, błotnistej masie. Po ciemku trudno było dostrzec korzenie, gałęzie, kamienie i te wszystkie pułapki jakie w dzień dało się raczej dostrzec. Nie było dziwne, że regularnie ktoś się przewracał, wpadał na sąsiada albo obrywał gałęzią. Ale ten góral jednak jakoś ich nadal prowadził wciąż dalej i dalej. Aż wreszcie dał znak, że są już blisko. Już musiała być północ albo nawet i po.

- To już blisko. Tam z tamtych krzaków widać już tą jaskinię. - powiedział po tym jak właśnie wrócił z tych krzaków. Z tej strony te co pokazywał jakoś się nie różniły od sąsiednich na dnie tego mrocznego oceanu. Do dwójki Estalijczyków podszedł Toras dowodzący swoimi elfimi tarczownikami oraz Sabatini jaki był od tileańskich kuszników.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-08-2021, 14:56   #184
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Przyjął prezenty od Amazonek, by nie uchybić honorowi dzielnych wojowniczek. Doceniał wagę tych podarunków, a przede wszystkim kunsztowne wykonanie. Szczególne uznanie wzbudził zaś sztylet z czarnego opalizującego kamienia, który musiał być rzadkością w krainie i jak domyślał się Sylvańczyk wymagał pracowitej obróbki. Był zadowolony, że jego inicjatywa spotkała się ze zrozumieniem i ożywiła towarzystwo zgromadzone w sali. Uczestnicy przełamywali pewne opory, a wspólne tańce dopełniły życzliwej atmosfery. Carsten nie tańczył, bo kiepsko czułby się w takiej roli. Poza tym jego wymarzona partnerka była wiele mil stąd, w Porcie Wyrzutków, co chwilowo sprowadziło nań chmurny nastrój, dodatkowo podsycony przez widok uśmiechniętych par. Miał za to czas, by obserwować tutejsze zwyczaje, skosztować egzotycznych owoców i słodkiego wina.

Kobieta, która chwilę wcześniej śpiewała po bretońsku niespodziewanie zaczepiła go kiedy niezdecydowany stał przy stole z poczęstunkiem.
Zaskoczyła go nawet nie swoim wybornym imperialnym akcentem, lecz tematem rozmowy, który nie wywoływał w ochroniarzu ciepłych wspomnień. Jednakże pomny sugestii Rivery, starał się wybrnąć z całej sytuacji z klasą i wyczuciem.

- W zasadzie, Panno Schwarz, to pochodzę z pogranicza Stirlandu i Sylvanii, ponurych miejsc na mapach świata. Wybacz, nie jesteśmy zbytnio towarzyscy i dworscy. Carsten to imię, które nadała mi matka. Ojciec pochodził z rodziny Eisen, która od wieków zajmowała się kowalstwem i górnictwem. O czym dobitnie zaświadcza moje miano, które dosłownie oznacza „żelazo”.

Podziwiał zimne piękno kobiety, zaklęte w nietypowej urodzie, lecz wiedział, że po tak ekstrawaganckich osobach można spodziewać się dosłownie wszystkiego.

- Skojarzenie z pewnym przeklętym sylvańskim rodem jest błędne i śpieszę wyjaśnić, że prócz podobieństwa wydźwięku, żadne powinowactwo mnie z nim nie łączy. – uśmiechnął się krzywo. - Choć przyznaję zapadł on głęboko w pamięć nie tylko w całej naszej prowincji i do dziś wzbudza strach, kiedy tylko słyszy się niepokojące plotki dochodzące ze wschodu…

- Ale to dawne dzieje i zamknięta grobowa sprawa. - dodał przezornie, by nie wprowadzać tu więcej atmosfery mroku. Nie było to łatwym zadaniem, ponieważ niemal zawsze przenikał go chłód, kiedy tylko wspominał na pół ojczystą krainę, która dostarczyła mu przecież tyle cierpienia i przemieniła jego życie w udrękę. Nie przypuszczał, że w sercu dżungli, gdzie znajdowała się wioska Amazonek, na powrót zostaną przywołane bolesne wspomnienia i to dwukrotnie tego samego wieczora. Życie potrafiło zaskakiwać, nieprzygotowanego na tak niemiłe niespodzianki ochroniarza. Wybrnął jednak z tego z kamienną twarzą i zmienił temat.

- Skosztujesz, Pani tego ciemnego napoju? – zaproponował z kurtuazją. - Przypomina mi ciemne, gęste piwo warzone w moich ojczystych stronach. Liczę jednak, że smak ma wyborniejszy, niż ten z mojej prowincji…

Nalał napoju do kubka i wręczył kobiecie, ta z gracją odebrała naczynie z jego dłoni i celowo bądź nie opuszki jej palców zetknęły się z szorstką dłonią Eisena, wywołując osobliwy dreszcz. Było jednak w tej damie, coś niepokojącego, co wyczulony na takie kwestie Carsten potrafił stwierdzić w jednej chwili.

- Za nasze zdrowie, pomyślność i spełnienie tego, co dla nas najważniejsze. – ukłonił się kobiecie i wychylił zawartość kubka. Po czym z ulgą stwierdził, że gadatliwy Bretończyk zbliża się z zamiarem poproszenia kobiety do tańca i rad był, że wkrótce wyzwoli go z nieco krępującej sytuacji.

***

Z ulgą pożegnał salę gościnną, która poczęła już trochę męczyć jego zmysły. Skierował swe kroki do izby noclegowej, chłonąc atmosferę i piękno przyrody. Noc była ciepła i urokliwa, z pewnością okoliczności nie zachęcały do szybkiego ułożenia się do snu. Dwaj jenites idący przed nim, czuli się nazbyt swobodnie, choć możliwe, że maskowali tym jakieś tajemnicze zamiary. Carsten miał nosa do takich spraw, a zawodowy szósty zmysł, często nie zawodził go w takich kwestiach. Natychmiast nastawił się na czujność, chociaż nadal niedbale udawał brak jakiegokolwiek zainteresowania podejrzanie szybkim opuszczeniem sali przez kawalerzystów.

Kiedy wspiął się po drabinie już wiedział, że coś jest nie tak. Zanim usłyszał znamienne słowa i przyjrzał się postawie obu mężczyzn.

- To nie twój pokój. Wracaj do siebie.

- Powiadasz, bratku? – wycedził wolno. - Słyszeliście estalijskie koguciki, co mówił Kapitan. Nie narzucać się kobietom. Jazda na górę, pókim jeszcze cierpliwy wobec was! – warknął, podwinąwszy rękawy koszuli. W półmroku trudno było mu ocenić, czy mają jakąś broń. Ryzykował, zresztą nie po raz pierwszy. – A jeśli który dalej chętny do tańca, to może niech spróbuje ze mną?

Czekał na jakiś ruch z ich strony, nie chcąc wyjść na agresora, jednocześnie spięty i gotowy, by przemówiły pięści. Szybkim spojrzeniem omiótł sprzęty i meble w izbie, aby nie narobić zbędnego rumoru. Gościnność u Amazonek zobowiązywała go do dyskretnego załatwienia sprawy nie mniej, niż w przybytku Madame Eliane…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-08-2021 o 22:31.
Deszatie jest offline  
Stary 29-08-2021, 11:18   #185
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

- Pytasz się więc droga Vivian, ile bym zaryzykował by poznać sekrety Amazonek? - Bretończyk podsumował zadane pytanie - No cóż jak mawiają kto nie ryzykuje tego bogowie nie obdarzają wiktorią. - uśmiechnął się czując jak przyjemnie ciepłe wino przepływa przez jego żyły, chociaż nie pił tyle żeby być pijany. A w towarzystwie Vivian dobrze się bawił, poza tym intrygowała go zarówno ona jak i Amazonki. Stojąc na balkonie chłonął przyjemne wieczorne powietrze.
- Choć oczywiście nie chciałbym żeby moja głowa utknęła na tej piramidzie jako przestroga….

- Oh, tego chyba nikt by nie chciał. - Vivian uśmiechnęła się z sympatią i zrozumieniem słysząc te obawy swojego rozmówcy.

- Ale z ryzykowaniem no to sam wiesz jak bywa. Jak się uda i wszystko pójdzie gładko to jest co świętować. No ale jak nie to można wpaść w tarapaty. Trzeba odpowiedniej śmiałości, pomysłowości i mieć w sobie żyłkę ryzykanta aby się podjąć takiego kroku. - trochę nie było wiadomo czy czarno i czerwonowłosa mówi tak ogólnie czy chodzi jej o coś konkretnego. Patrzyła na Bretończyka jakby próbowała go ocenić jak zareaguje na te słowa.

- No cóż, jakbym nie miał żadnej z tych cech, to bym tutaj nie przybył… - odparł nieco zawadiacko Bertrand.
- Chętnie posłucham twojego planu, może skoro tańce już się skończyły, a szkoda, to przejdziemy się trochę po wiosce? Twoje towarzystwo byłoby mi bardzo miłe.

- Nie wątpię. Chociaż to ciekawy pomysł Bertrandzie. - szlachcianka z Imperium uśmiechnęła się półgębkiem w rozbawionym i nieco ironicznym uśmiechu ale przystała na propozycję Bretończyka. Wrócili z balkonu do sali głównej gdzie sytuacja zasadniczo się nie zmieniła. Kapitan i jego ludzie czuli się już całkiem oswojeni z królową i jej poddanymi jakie ich gościły. Gdzieś od stołu brat złowił zaciekawione spojrzenie swojej siostry ale nie ingerowała w jego plany. Więc opuścili salę biesiadną bez przeszkód. I już po chwili zeszli schodami i znaleźli się na mokrym od mżawki dziedzińcu pod zachmurzonym, wieczornym niebem. Dobrze, że ulice pomiędzy domami na palach były wyłożone belkami to buty nie tonęły w błocie.

- Pozwól jednak Bertrandzie, że poproszę cię o to aby ta rozmowa została między nami. Mam poważne obawy czy inni potrafiliby docenić i ocenić należycie sprawy o jakich będziemy rozmawiać. Większości z nas brakuje niestety polotu, elastyczności i rozwagi aby należycie docenić znaczenie tego odkrycia jakie tu poczyniłam. Łatwo mogliby ulec przesądom, zabobonom, chciwości i egoizmowi czy po prostu brak im możliwości i charakteru. Mogliby wszystko zepsuć i zniweczyć to co z takim trudem udało mi się tu osiągnąć. - szlachcianka w czarno - czerwonej sukni szła spokojnym, spacerowym tempem pomiędzy kolejnymi domami Amazonek stojącymi na palach i zaczęła mówić jakby obawiała się czy Bertrand jest w stanie dotrzymać tajemnicy. No i, zapowiadała jakby dowiedziała się czegoś przełomowego i rewolucyjnego. Ale zdawała sobie sprawę, że świat zamieszkały przez małostkowych, chciwych i egoistycznych może niewłaściwie ocenić sytuację.

- Oczywiście chodzi o sekrety Amazonek. Więc one też nie będą zachwycone jak odkryją, że ktoś im tu o nich rozpowiada i węszy przy tym co powinno być ukryte przed obcymi. - dodała na koniec tonem przestrogi, że królowa Aldera i jej poddane też nie życzą sobie wścibstwa w tym temacie i ujawniania postronnym i obcym swoich sekretów.

Bertrand w międzyczasie pewnie wziął Vivan pod rękę, kiedy oddalili się od domostwa Królowej, gdzie kończono kolację. Miał nadzieję, że ona nie zareaguje źle na ten gest, dość śmiały wobec niedawno poznanej damy.
- Nie obawiaj się, obiecuję że zachowam to co mi powiesz w sekrecie, by nie dotarło do nieodpowiednich uszu. Lata spędzone na dworach nauczyły mnie znaczenia dyskrecji. Poza tym jako człowiek honoru nie mógłbym złamać obietnicy danej szlachetnej damie… - spojrzał jej w oczy.

- No dobrze. Spójrz tam. - Vivian nie cofnęła dłoni przed dotykiem mężczyzny ale na razie to była jedyna poufałość na jaką mu niemo zezwoliła. Rozmawiając doszli do piramidy jaka stała w środku wioski. Po ciemku wydawała się mroczna i złowieszcza. Jedynie co jakiś czas po bokach pnących się w górę, dość stromych schodów były pochodnie. I tam na samym górze ten kanciasty budynek z jakimiś ozdobami. Ale z dołu nie było widać zbyt wiele. A u stóp tych schodów stały dwie strażniczki. Obserwowały ich w milczeniu chociaż może dlatego, że byli jedynymi przechodniami na widoku.

- Jak sądzisz Bertrandzie. Miałeś okazję przyjrzeć się królowej z dość bliska. Ile byś jej dał lat? - zapytała wznawiając wieczorny spacer wzdłuż piramidy. Podobnie jak to robili kilka dni temu o poranku przed odjazdem posłów. Teraz ona niejako zrewanżowała się gestem i objęła ramieniem jego ramię przez co mogli iść tuż obok siebie.
- Jest w kwiecie wieku. Ale młoda. Prawda? Pewnie w podobnym wieku do twojej siostry. W sam raz do zamążpójścia i pierwszych dzieci. Prawda? - rzuciła towarzyskim ton

Potem jakby zaczęła jakiś strasznie interesujący dla niej temat. Ale Bretończyk mógł się z nią zgodzić. Co prawda nie widział królowej z tak bliska jak choćby Carsten przy wręczaniu małego jaguara a już na pewno nie tak blisko jak teraz szedł z Vivian. Ale i tak trudno było się nie zgodzić z taką obserwacją. Królowa Aldera wydawała się być w tym najatrakcyjniejszym dla kobiety wieku gdy wszystko już miała bardzo ładnie rozwinięte jak dojrzały owoc gotowy do zerwania i skosztowania. Vivian milczała parę kroków aby dać mu czas na przemyślenie jej słów.

- Teraz jest ciemno i jesteśmy na dole to tego nie widać. Ale tam, na górze, przed głównym wejściem jest totem. Na nim są wyrzeźbione kolejne poprzedniczki Aldery oraz ona sama. Z tego co udało mi się dowiedzieć to każdego roku, w Święto Słońca, dorabia się tam jeden znaczek oznaczający kolejny rok albo średni oznaczjący pięć lat i duży oznaczający dekadę. Jeśli będziesz miał okazję to sam to obejrzyj. Poproś to może ci pozwolą tam wejść. Symbol aktualnej królowej jest na samej górze więc łatwo zorientować się. No może coś się pomyliłam w liczeniu. Ale na razie to przy naszej pięknej królowej jest 8 dużych i jeden średni znaczek. - tłumaczyła jego przewodniczka i tym razem zamilkła na dłużej znów dając mu w spokoju ogarnąć ten temat. Minęli jeden z narożników piramidy i skierowali się ku kolejnemu.

- I to nie tylko ona. One wszystkie albo zdecydowana większość. Małe dziewczynki, pannice i może część z dorosłych faktycznie może być w takim wieku na jaki wyglądają. Ale większość dorosłych to nie wiadomo od jak dawna chodzą po ziemi. Królowa po prostu przez ten totem jest najłatwiejsza do sprawdzenia. Ale dla nich to jest temat tabu. Nie rozmawiają o nim z obcymi ani przy obcych. Ale się nie dziwię. Któż w wieku setki lat na karku nie chciałby być w pełni sił jak nasza królowa? - imperialna szlachcianka roześmiała się wesoło jakby bawiła ją ta rozmowa a temat ekscytował.


- I po to tu jestem. To chcę odkryć. Tego chcę się dowiedzieć. Sama. Lub z czyjąś pomocą. Dlatego te złoto i błyskotki kompletnie mnie nie interesują. One tu ukrywają o wiele cenniejszy skarb. No ale nie chcą się nim podzielić. Dlatego trzeba być gotowym zdobyć go innymi sposobami. I tu liczę na twoją pomoc i dyskrecję mój słodki Bertrandzie. Mogę na ciebie liczyć? - zapytała gdy widocznie skończyła wreszcie mówić i teraz czekała na reakcję.

Bertrand spoważniał, w obliczu informacji jakie przekazała Vivian flirtowanie z nią zeszlo na dalszy plan...czy naprawdę Amazonki posiadły sekret wiecznej młodości?
- Czyli one się nie starzeją? Wybacz proszę, to co mówisz wydaje się być niewiarygodne, taki sekret faktycznie mógłby być wart więcej niż złoto… ale to musi być jakaś potężna magia….mam nadzieję że nie pochodzi od wrogich sił chaosu…
- I pewnie najwięcej o tym wie ta ich wieszczka w masce. - podrapał się po brodzie, próbując to wszystko sobie jakoś ułożyć.

- Jestem przekonana, że to nie ma nic wspólnego z przeklętą magią. Chyba sam miałeś okazję im się przyjrzeć. Ich stroje bardzo to ułatwiają. Chaos wypacza znakując swoich niewolników. U nich ani razu nie dostrzegłam nic takiego. Jakbym miała szacować to raczej dziedzictwo po Pradawnych na jakie się ciągle powołują. Pradawna wiedza zapomniana lub po prostu nie znana młodszym rasom. A one ją przechowały. Wiedzę sprzed mileniów. Więc chociaż biegają półnago i zachowują się jak barbarzyńskie dzikuski co wielu z nas łatwo oceniać z pozycji wyższości i siły a nawet okazywać mniej lub bardziej skrycie pogardę to jednak one naprawdę przechowują wiedzę jaka potrafiłaby rozdziawić gęby magom i uczonym nie tylko ludzi ale też elfów czy krasnoludów co tak obnoszą się ze swoim pradawnym dziedzictwem i na nas patrzą jak na rasę dzieci. A one są, że tak powiem kulturą pierwotną. Tradycjami sięgającymi głęboko w mrok zapomnianych mileniów. - kobieta wznowiła swój spacer i mówiła z pełnym przekonaniem i pasją uczonego omawiającego swój ulubiony temat. Mimo to plemię wojowniczych kobiet zdawało się ją fascynować i okazywała im szacunek i pokorę dla skrywanej pod tą śliczną i gibką powłoką wiedzy.

- Fascynujące, gdyby ta wiedza wydostała się na zewnątrz, mogłaby zmienić świat - Bertrand poczuł ekscytację którą trudno mu było zachować w ukryciu.
- Masz jakiś plan? Sporo czasu tutaj spędziłaś i cieszysz sie chyba przychylnością Królowej. Myślisz że odpowiedzi mogą się kryć w piramidzie którą zajęli jaszczuroludzie?

- Lepiej aby ta wiedza nie wydostała się z tego świata. Właściwie lepiej aby nikt się o niej nie dowiedział. Dlatego prosiłam cię o dyskrecję Bertrandzie. - kobieta z jaką rozmawiał Bretończyk pokręciła głową na znak, że to jedna z tych rzeczy jakie lepiej zachować w sekrecie nawet jak się go pozna.

- I pewności nie mam ale mam wrażenie, że piramida jaką utraciły ma związek z tym unikalnym zjawiskiem. To jeden z powodów dla jakich chcą ją odzyskać. Niestety obawiam się, że nawet jeśli uda się ją odbić to dla nas Bertrandzie wcale nie będzie to ułatwieniem. Chciwi złota ludzie mogą splądrować lub zniszczyć sacrum a jeśli opanują je Amazonki to nie będą skłonne dopuścić do tego sekretu innych. Obawiam się, że gdyby wiedziały co ja wiem i czego się domyślam przestałyby być takie miłe i przyjazne. A teraz dotyczy to również i ciebie Bretończyku. - bladolica dama szła spacerowym tempem pod nocnym, pochmurnym niebem w tą ciepłą, tropikalną noc jakby rozmawiali o trywialnych sprawach spacerując wokół piramidy. Chociaż temat o jakim rozmawiali wykraczał poza trudną do wyobrażenia skalę.

- W chaosie bitwy wiele może się wydarzyć, może pojawi się jakaś okazja.... tak naprawdę jak chcesz zdobyć tę wiedzę to widzę dwie możliwości: albo wydobyć informację z jednej z Amazonek, a one mogą nie być skłonne do współpracy, poza tym mam wrażenie że nie wszystkie mają pełną wiedzę na te tematy, albo zdobyć jakieś ich księgi lub artefakty....och, a myślałem że czeka mnie po prostu miły spacer przy świetle księżyca z uroczą i inteligentną damą - Szlachic uśmiechnął sie, próbując przykryć burzę myśli która pojawiła się w jego głowie. Zastanawiał się jak powinien to rozegrać żeby sprawa obróciła się na jego korzyść.


 
Lord Melkor jest offline  
Stary 02-09-2021, 20:28   #186
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny Marrrt, MG i ja ;)

- Poruczniku - Cesar zwrócił się do dowódcy elfów - Może pan ze swoich ludzi wytypować trzech najlepiej sobie radzących w głuszy? Potrzeba by sprawdzili teren przed nami. Jeden z tych krzaków, jeden na lewo od nich, a drugi ma prawo. Potrzebujemy wiedzieć czy konkwistadorzy nadal są w jaskini, jak liczną straż wystawili i czy ktoś więcej do nich dołączył.
Skoro pułkownik już im dał oddział widzących w ciemności elfów to szkoda by było nie skorzystać z ich zdolności.

Toras skinął chyba głową czego w tych ciemnościach nie można było być do końca pewnym. Potem zostawił trójkę ludzi i wrócił do swoich wojowników. Coś do nich chyba mówił ale cicho to znów nie było wiadomo co. Dość szybko jednak wysłał dwie dwójki w stronę wskazaną przez górala. Po czym wrócił znów do czekającej trójki. Czekanie w tym ciemnym, mokrym lesie wydawało się dłużyć. Słychać było w tych mrokach lasu oddechy i ciche kroki. Czasem zastukało coś w ekwipunku albo ktoś splunął czy przeklął cicho. Ludzie i elfy zapełniali czas tym niepewnym oczekiwaniem. W końcu wróciła jedna para elfów a potem druga.

Przynieśli wieści, że w jaskini pewnie ktoś jest bo widać blask ognisk. Przy wejściu jest strażnik z włócznią. Ale chyba nie spodziewa się żadnych kłopotów. Niemniej ciężko go będzie podejść bo kilkanaście kroków od jaskini teren jest dość pusty. No chyba, żeby skradać się tuż przy urwisku. No to może usłyszy a może nie. Ale nawet wówczas strażnik miałby te kilka kroków różnicy na reakcję. Kto jest wewnątrz, ilu i w jakim stanie tego z zewnątrz nie było widać.

Odpowiedź na rewelacje nie padła od razu. Estaliczycy chwilę naradzali się w swoim języku, aż w końcu meydkus ponownie zwrócił się do elfich zwiadowców. Przyjrzał się całej czwórce po czym wybrał jednego.
- Dasz radę zakraść się do strażnika? Od tyłu przy zboczu. Gdy będziesz już blisko niego, spróbujemy odwrócić jego uwagę. Któryś z waszej trójki umie naśladować głosy zwierząt? Niech je strażnik usłyszy z tych krzaków - wskazał miejsce dotychczasowej obserwacji. - Jeśli wszystko się uda, spróbuj go obezwładnić po cichu, ale nie zabijaj. Jeśli nie, wyjdę. Nikt nie atakuje póki ja, albo baronesa nie damy znaku.
Potem odwrócił się do dziesiętnika kuszników.
- Niech pana ludzie zajmą pozycję dogodne do ostrzału pola przed jaskinią. Wejście do jaskini jest świetnym celem w tych ciemnościach. Gdy damy znak, niech ci co z niej wychyną, nie zdążą tego pożałować.

- Z całym szacunkiem Cesarze ale jak dziesiątka klekoczących bełtami i resztą zacznie po ciemku przedzierać się przez krzaki i korzenie to są spore szanse, że ten strażnik się jednak zorientuje. - porucznik Tileańczyków pozwolił sobie na uwagę co do przedstawionego planu. Marsz po ciemnym dnie dżungli może sprzyjał aby pozostać ukrytym. Ale to samo dotyczyło tych wszystkich kamulców, korzeni, przewróconych pni i krzaków na jakie można było wpaść po ciemku. A odkąd wyszli z obozu to było słychać marsz kroczącej kolumny.

- Ważniejszym jest byście byli na pozycji bez względu na to, czy usłyszy wasze klekotanie bełtami, czy nie - odparł Cesar.

- Ten strażnik musiałby wyjść z wejścia do jaskini aby realnie dało się go podejść. Póki jest wewnątrz to nie ma rady, wciąż jest kilka kroków do pokonania w ciągu których może choćby krzyknąć i zaalarmować resztę. Nie wiem też Cesarze jak zamierzacie odwracać jego uwagę ale jak to by było coś podejrzanego to po co miałby wychodzić? A jak groźnego to może krzyknąć do reszty. - elfi tarczownik pozwolił sobie na kilka uwag pod względem przedstawionego przez kawalera Arrarte planu. Nie sprzeciwiali mu się jednak dało się wyczuć, że mają wątpliwości czy da się go tak po prostu zrealizować.

- Strażnik po to jest strażnikiem, żeby sprawdzić prawdziwość zagrożenia, zanim zacznie zrywać wszystkich ze snu. Jeśli wyjdzie sprawdzić, będziesz miał swoją szansę. Jeśli jednak zbudzi kompanów, wycofaj się. Wtedy ja wyjdę. I chciałbym by kusznicy byli już wtedy na pozycjach.

- To kto ma ruszać pierwszy? - zapytał porucznik Tileańczyków. Jakby najpierw ruszyli kusznicy to by byli gotowi otworzyć ogień w razie potrzeby do każdego kto by się pojawił u wylotu jaskini. Ale było ryzyko o jakim wspominał ich szef. Mogli zaalarmować strażnika gdyby któryś z nich narobił hałasu co w tej gęstwie i ciemnościach wcale nie było niemożliwe. Mogli też poczekać na rozwój wypadków między elfem a strażnikiem i dopiero wtedy ruszyć na pozycję. Ale wówczas było ryzyko, że nie będą gotowi do strzału gdy zacznie się coś dziać. Chociaż i tak powinni mieć krótszy czas reakcji niż ci w jaskini.

Cesar pomyślał chwilę po czym odparł.
-' Ruszycie gdy zwiadowca będzie na skraju wejścia. Tam poczeka. Drugi zwiadowca z krzaków da wam znać.

- Czekajcie! - Wtrąciła się Iolanda. - To może być pułapka. Zastanawiam mnie dlaczego ktoś wystawił doskonale widocznego, a do tego zupełnie ślepegos strażnika ze względu na to, że ogień z jaskini ma za sobą.

Medykus zawahał się. Była taka możliwość. Ale nie aż tak wielka jakby jego zdaniem baronessa chciała to widzieć.
-' Może to być pułapka. Ale rzekłaś Iolando wcześniej, że ludzie Rojo to opoje i dyletanci. Obstawiałbym ten trop.

- Owszem, dyletanci i opoje - baronessa powtórzyła swoją opinię. - W takim razie ci, którzy dali się im podejść to jeszcze więksi dyletanci. Nie mam zamiaru tego jednak rozważyć. Ta kraina dziwnie wpływa na ludzkie umysły - dodała nieco filozoficznie. - Niech ktoś strzeli do strażnika. Nie zabije, ale zrani. Mam nadzieję, że macie tu jakichś doborowych łuczników - spojrzała pytająco na elfiego dowódcę choć w tonie jej wypowiedzi nie było zapytania.

- Jedno nie szkodzi drugiemu. - rzekł Cesar. A że zdania wymieniali po estalijsku to mało kto mógł zrozumieć - A potrzebujemy rozstawionych kuszników. Wybierz poruczniku człowieka. Strzeli do najbardziej wysuniętego konkwistadora na znak baronessy.

Zmiana decyzji w ostatnim momencie mocno skonfundowała tak porucznika kuszników jak i Torisa. Nie sprzeciwili się jednak woli mieszanej pary dowódców. Po krótkiej chwili cichej wymiany zdań porucznika ze swoimi strzelcami jeden z nich ruszył do przodu znikając pozostałym z pola widzenia. Oddział elfów, tercios i kuszników ustawili się frontem do wylotu jaskini. Nerwowość i niepewność wisiały w powietrzu. Skoro spotkanie obu stron miało się zacząć od beltow nie należało się spodziewać zbyt przyjaznej reakcji drugiej strony.

Oczekiwanie skończyło się gdy świst i połączony z nim okrzyk bólu przeciął okolice. Kusznik wywiązał się ze swojego zadania wyśmienicie trafiając strażnika w udo. Samego trafienia nie było widać w tych ciemnościach ale dało się dojrzeć jak trafiony strażnik złapał się za udo. Po czym upadł albo się przewrócił i po estalijsku zaczął się wydzierać o tym, że został zaatakowany. Próbował doczołgać się w głąb jaskini gdzie w głębi dało się słyszeć krzyki pozostałych.

- Kij w mrowisko… - mruknął medykus zadowolony z celności strzelca - Poczekajmy aż spróbują wyjść. A jeśli spróbują to następny strzał ostrzegawczy pod nogi.

Iolanda pokiwała z uznaniem głową. Strzał był celny i przyniósł zamierzony efekt.
- Miejmy nadzieję, że będą mieli więcej rozumu w głowie niż mrówki - szepnęła do krajana.

Kij w mrowisko byłby chyba dobrym porównaniem na tą sytuację. W parę chwil z wnętrza jaskini zrobiło się pełnoprawne larum. Nie było mowy by ktoś tam przespał tą scenę. Tak jak przewidywał Cesar rzeczywiście gdy tamci się ogarnęli a ogarnęli się całkiem szybko to próbowali wyściubić nosa z jaskini. Kolejna salwa bełtów dała im jednak do myślenia. Więc wycofali się z powrotem do w miarę bezpiecznego wnętrza. Nastąpił pat gdy obie strony zdały sobie sprawę, że z którejkolwiek strony to wejście jest wąskim gardłem. Więc jest znacznie łatwiejsze do obrony niż ataku. Tym wewnątrz nie śpieszyło się coś za bardzo na zewnątrz. A tym na zewnątrz do środka. Z wnętrza dobiegł w końcu donośny głos krzyczący po estalijsku.

- Ktoście i czego chcecie!? - dotarło do czekających w ciemnościach pod jaskinią.

Novareńczyk spojrzał na baronessę dając znać, że będzie mówić
- Cesar Arrarte z ekspedycji kapitana de Rivery! - zawołał również po estalijsku - Dowiedzieć się co wyście za jedni. I czemu naszych ludzi napadliście.

- Bo weszli na nasz teren! - odpowiedź padła od razu. Trzeba było krzyczeć aby druga strona mogła usłyszeć. - Odstąpcie i wracajcie do swojego kapitana! - dorzucił ten co był wewnątrz jaskini. Co i kto tam było wewnątrz tego z zewnątrz nie było widać. Poza wejściem tylko kawałek korytarza było widać a ten wydawał się być pusty.

Choć było ciemno, Cesar niemal widział jak usta Iolandy niemo wypowiedziały wyraz tłumaczący odzew konkwistadorów. “Opoje”.
- Możliwości są dwie! - odezwał się w stronę jaskini - W pierwszej będziecie rozsądni! Wypuścicie naszych ludzi, powiecie kim jesteście i porozmawiamy! Jak cywilizowani ludzie ze Starego Świata. W drugiej będziecie idiotami, a my naszych ludzi niestety nie odzyskamy. Wtedy potraktujemy was jak pospolite gobliństwo, podpalimy wejście do jaskini i poczekamy aż się w środku wszyscy uwędzicie, lub wybiegniecie prosto przed gotowych do strzału kuszników!

- Uważaj synku kogo nazywasz idiotą! Tylko idiota mógłby próbować podpalić mokrą dżunglę jaką trzymamy pod lufami! Ale jak się chcesz przekonać to próbuj! - w głosie tamtego zabrzmiało pogardliwe szyderstwo. Widocznie atak na ich strażnika i nerwowa, niejasna sytuacja nie wytworzyły zbyt dobrej atmosfery do życzliwych negocjacji. Na pewno miał rację co do tego, że w dżungli w jakiej do niedawna padał deszcz wody i błota było pełno więc nie było tak łatwo o ogień. Wiatr też nie musiał wiać w stronę wylotu jaskini a bez tego trudno było o to by chociaż część dymu leciała w tym kierunku. No i trudno byłoby rozpalić ognisko pod wylotem jaskini jeśli obrońcy zdecydowalibyby się jej bronić.

- Widzę to tak. Wyjdź i podejdź do wejścia. Wtedy ja też podejdę. I może uda się pogadać. A jak nie to nie. My tu mamy wszystko czego trzeba i nie musimy się stąd ruszać. A wy tam sobie koczujcie. - rozmówca postawił własne warunki na jakich zamierzał negocjować. I nie uśmiechały mu się te wykrzyczane przez Cesara. *

- Mamy dość prochu i oliwy by podpalić wiechcie i zarzucić nimi wejście. A ich wilgotność zapewni nadto dymu by was wydusić. Porozmawiać możemy. Owszem. I wyjdę przed jaskinię. Ale najpierw wypuść ludzi, których pojmałeś. Po nich przybyliśmy i bez nich nie będzie żadnych rozmów.
Ton Cesara pozbawiony był całkowicie pozbawiony szyderstwa. Takim samym tonem zwykł informować pacjenta, że jego noga musi zostać odcięta.

- Nic z tego! Nie słyszałeś co powiedziałem?! Spotykamy się w połowie drogi! Czyli w wejściu do jaskini! Wtedy będziemy rozmawiać! A jak nie to droga wolna! Próbujcie swoje a my będziemy próbować swoje! - mężczyzna wewnątrz jaskini prawie na pewno pokręcił przy tym głową i nie chciał brać pod uwagę innych opcji niż tą jedną jaką przed chwilą podał. Mówił jakby był pewny siebie, swoich racji i wcale nie uważał, że znalazł się w kłopotliwej sytuacji.

- To niestety kończy chwilowo negocjacje - mruknął Cesar nie odpowiadając już konkwistadorowi - Wykurzamy ich. Sierżancie Sabatini, niech Pana ludzie utrzymają swoje pozycje strzeleckie i się nie pokazują. Niewykluczone, że konkwistadorzy mogą strzelać na oślep. Panie Toras, trzeba będzie skrzesać ogień poza widokiem wejścia z jaskini. Niech pan z połową ludzi baronessy przygotuje ognisko i wiązki traw, lian i gałęzi. Resztę proszę ustawić na straży wedle swojego uznania. Gdy będzie pan gotowy, żołnierze będą w szeregu pod ścianą podawać sobie podpalone wiązki i zarzucać nimi wejście. Nie zależy nam na ogniu, tylko na dymie.

- Myślisz, że to ten Rojo? - zapytał cicho Iolandę.

Oficerowie i żołnierze zabrali się za wykonanie rozkazów. Robota w tej mokrej, ciemnej dżungli pełnej błota szła opornie. Negocjacje z braku odpowiedzi Estalijczyków eksoedycji zostały przerwane. Ogień z mokrego drewna nie chciał się palić. Ale w końcu ludziom i elfom udała się ta nie łatwa sztuka. Rozpalili najpierw robocze ognisko dobry kawałek od wylotu jaskini aby w ogóle zabezpieczyć ogień. Była już druga połowa nocy gdy zaczęli ciskać zapalone gałęzie w wylot jaskini. Dymu było sporo. Po nocy dymiące liany i gałęzie momentami całkiem przysłaniały wylot. Ale trudno było zgadnąć ile z tego dymu mogło wlecieć do środka jaskini.
Ogień miał być pilnowany dopóki z jaskini nie zaczął wybiegać ludzie. Wiadomym było, że to trochę potrwa.
Przyduszeni dymem ludzie nie mogli stanowić zagrożonia. Można było ich łatwo odezwładnić. I takie też polecenie otrzymali zbrojni.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 10-09-2021, 00:52   #187
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2525.XII.20 knt; ranek

Czas: 2525.XII.20 knt; ranek
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, dom gościnny
Warunki: wnętrze sali jadalnej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, b.si.wiatr, gorąco (-5)



Posłowie



Wiało. Całkiem mocno wiało. Wiatr bez trudu poruszał nawet grubymi konarami. Cała dżungla zdawała się poruszać, szumieć i trzaskać gałęziami. Zupełnie jakby coś ją rozgniewało i te zielone olbrzymy chciały wywrzeć swój gniew na jakichś ofiarach. Mimo tej zawieruchy na zewnątrz wciąż było gorąco. Wiatr może zwiał duchotę wprowadzając orzeźwienie ale jednak było wciąż gorąco. Dlatego przy śniadaniu prawie wszyscy siedzieli w samych spodniach i koszulach. Nawet Izabella. Jedynie Lycena miała w sobie dość samozaparcia aby dalej chodzić w sukni. A humory dopisywały.

Cokolwiek ktoś wcześniej nie słyszał o Amazonkach, jakie z nich dzikie bestie, krwiożercze potwory zabijające bez opamiętania zwłaszcza mężczyzn, albo po prostu, że są zwykłymi dzikuskami i barbarzyńcami to jako gospodynie jak na razie nie dawały powodów do narzekań. Gdy ich goście po kolei wychodzili ze swoich pokojów i stopniowo zbierali się przy wspólnym stole ten już był zastawiony jadłem. Królowały pozornie znajome potrawy. Bo czy ktoś pochodził z Estalii, Imperium czy Bretonii to znał przecież potrawy z ryb, sery i wina. Teraz też były. Ale całkiem inne niż znali je przybysze zza oceanu. Były też całkiem egzotyczne owoce które trudno było o odpowiedniki po tamtej stronie wielkiej wody. W pewnym momencie odwiedziła ich niezmordowana, ciemnoskóra Majo pytając czy goście królowej mają jakieś potrzeby i zachcianki przed spotkaniem z nią. I właśnie przekazała zaproszenie na te negocjacje. Miało się odbyć w południe aby goście mogli spokojnie odpocząć i przygotować się do niego. Śniadanie więc upłynęło w spokojnej i życzliwej atmosferze. Jak wczoraj wieczorem obyło się bez burd i pijaństwa to rano jakoś nikogo nie brakowało przy stole i raczej nikt nie miał problemów z zaczęciem nowego dnia. Ze strony posłów w rozmowach mieli uczestniczyć kapitan, Bertrand, Carsten i para elfickiego rodzeństwa.



Carsten



Carsten też siedział przy stole razem z innymi. Wydarzenia z ostatniego wieczoru i nocy wydawały się teraz odległym wspomnieniem. Przybycie do wioski Amazonek, oglądanie domów wzniesionych na palach, kolacja u królowej, wzajemne obdarowanie się prezentami, rozmowa z tajemniczą Vivian i potem ten przykry incydent z dwoma kawalerzystami w domu gościnnym. Właściwie to jakoś rozeszło się po kościach. Jak ich przydybał w korytarzu i nie dał się spławić tylko okazał stanowczość to zrezygnowali. Może zrobiło się im głupio, może pomyśleli o konsekwencjach a może chodziło o cicho warczącego Bastarda. W każdym razie zrezygnowali i poszli do siebie. Przez resztę nocy nic specjalnego się nie działo. Po kolei biesiadnicy wracali do domu gościnnego, wspinali się po drabinie i rozmawiali jeszcze przyciszonymi głosami, czasem ktoś się roześmiał stłumionym śmiechem ale było spokojnie. Jednym z ostatnich był Juan jaki podszedł do Carstena pytając czy coś się działo. Dopiero wtedy można było udać się na spoczynek.

Carsten miał więc aż nadto czasu wczorajszej nocy na rozmyślania, plany i wspomnienia. Jak choćby ostatnia rozmowa z panną von Schwarz. Skoro wyjaśnił jej, że Carsten to imię a nie nazwisko a on sam nazywa się Eisen to uśmiechnęła się ciepło do niego dając znać, że teraz już jest to dla niej jasne. Rozmawiali jeszcze chwilę i ona chociaż mówiła i zachowywała się jak na szlachciankę przystało to jednak rozmawiała z nim swobodnie. Jakby nie zauważała, że nie ma żadnego “von” czy innego szlacheckiego przedrostka przy nazwisku. Co u szlachty wcale nie było takim częstym zachowaniem. W końcu pożegnali się życząc sobie przyjemnego wieczoru. Czarno - czerwona dama rozstała się ze słowami, że pewnie jeszcze się spotkają jutro. Biorąc pod uwagę, że mimo egzotyki wioska Amazonek nie była żadną metropolią to było to całkiem prawdopodobne.



Bertrand



- I jak ci się udała schadzka z Vivian? - siostra nawiedziła swojego starszego brata jeszcze przed śniadaniem gnana widocznie kobiecą ciekawością. Zwłaszcza, że chodziło o schadzki i romanse, spacery pod światłem gwiazd i księżyców. Izabella patrzyła na niego z życzliwym uśmiechem ciekawa wieści z tego nocnego spotkania jak z jakiejś powieści o schadzkach kochanków.

- Też bym chciała mieć takie schadzki. No ale tu są wszędzie same kobiety. Dobrze, że chociaż wczoraj Carlos odprowadził mnie do pokoju jak ty poszedłeś z Vivian. - westchnęła trochę rozżalona, że z powodu płci jej takie atrakcje raczej omijają. No i jeszcze była bariera językowa bo tylko z Majo właściwie szło się dogadać w reikspiel. A koniec spotkania z Vivian odbył się w przyjaznej atmosferze chociaż bez sensacji i ekscesów. Pożegnali się niedaleko domu gościnnego jak wypadało zacnej damie i kawalerowi. Potem do drzwi zapukała Lycena aby sprawdzić rany Bertranda i zmienić opatrunki. Jako medyczka miała bardzo sprawne i delikatne dłonie. Aż włoski stawały na karku. A wedle jej opinii rany goiły się ładnie i Bretończyk już prawie wrócił do pełni sił po walce z orkami. On sam zresztą też tak się czuł. Zostały mu jeszcze jakieś draśnięcia do wygojenia ale taka drobnica już mu właściwie w niczym nie przeszkadzała.

- Wczoraj rozmawiałam z Karą. Znaczy przez Majo oczywiście. Opowiadała mi o tych wielkich ptakach na jakich one jeżdżą. To tak trochę się umówiłyśmy na dzisiaj. Ja jej dam pojeździć na moim koniu a ona mi na swoim culhanie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - poinformowała rano brata o swoich planach na ten dzień. Pytała tonem wyraźnie sugerującym, że będzie mocno nieszczęśliwa jak się nie zgodzi. Ale zapytać jej wypadało skoro z braku ojca i męża to właśnie brat był jej opiekunem.

A z pozostałymi spotkali się przy śniadaniu i wspólnym stole. Zresztą tym samym jakiego Bertrand używał razem z innymi przy pierwszej wizycie. Atmosfera przy stole była przyjemna a śniadanie podane na stół wyśmienite. No i egzotyczne. Dziś chyba już nikt nie myślał o tym, że gospodynie chciałyby ich otruć.



Narada



Po śniadaniu de Rivera poprosił wybrane osoby aby zostały przy stole. Właściwie to była większość poselstwa nie licząc Juana i jego ludzi którzy widocznie byli przez kapitana traktowani jako eskorta a nie doradcy i decydenci. Mieli jeszcze czas nim przyjdzie im udać się na negocjacje z królową.

- Chciałbym byście mieli oczy i uszy otwarte na sytuację w piramidzie i okolicy. I chłodne głowy. Dla mnie jest jasne, że jesteśmy Amazonkom potrzebni tak samo jak one nam. - kapitan zaczął tą naradę aby ustalić wspólny front działania przy rozmowach z ich gospodyniami. Bo w końcu nie przyjechali tu tylko na oficjalne gościny i kolacje. Podkreślał, że ważne aby się dowiedzieć jak daleko jest ta piramida i co tam właściwie na nich czeka. Zgadywał, że gdyby tych jaszczurów była garstka to Amazonki pewnie same by sobie z nimi poradziły. Więc spodziewał się, że to nie przelewki z tymi rozumnymi gadami. Z nimi nikt z obecnych się nie spotkał osobiście więc były jeszcze bardziej tajemnicze i enigmatyczne niż Amazonki. Ale po prawdzie to nawet on nie wiedział czego się spodziewać po negocjacjach z królową Alderą więc tylko wydał ogólne wytyczne licząc, że jego doradcy w razie potrzeby podejmą własną inicjatywę i wykażą się samodzielnością.




Czas: 2525.XII.20 knt; ranek
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, jaskinia
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, b.si.wiatr, gorąco (-5)



Wyprawa ratunkowa



Poranek okazał się gorący i bardzo wietrzny. Gdzieś tam wiele dziesiątek metrów ponad ich głowami trzaskały poruszane wiatrem gałęzie jakby toczyła się tam jakaś tajemnicza walka równie tajemniczych stworzeń. Nawet zwyczajowe piski, skrzeki i wrzaski małp, papug i insektów wydawały się cichnąć przy tym majestacie potęgi wiatru i drzew. Ale nie zmieniało to sytuacji na dnie tego zielonego oceanu. Tu światło dnia było mocno przerzedzone więc nawet w środku dnia było wiele miejsc skrytych w głębokim cieniu. A przed prowizorycznym obozem rozpościerał się klif u jakiego spodu była czarna dziura. Wejście do jaskini.

Przed wejściem leżały mniej lub bardziej spalone konary i gałęzie jakie tam rzucano aby wkurzyć dymem tych co są w środku. Teraz leżały smętnie tworząc drzewne rumowisko. Światło dnia pozwalało dostrzec o wiele więcej szczegółów niż w nocy. Jak choćby górną krawędź klifu co w nocy w ogóle nie była widoczna. Teraz widać było, że wznosi się gdzieś na wysokość trzeciego piętra przeciętnej, miejskiej kamienicy. Ale kto wie? Może dla jakiegoś zdolnego wspinacza byłoby to do wejścia? Albo gdzie indziej byłoby jakieś łatwiejsze podejście. A z przeciwnej strony dało się dostrzec odblask w zielonkawych wodach rzeki. Nie docierała do samego klifu ale też była w miarę blisko, może z setkę kroków. Różnie tak sobie rozprawiali żołnierze siedząc o poranku przy ogniskach. Zmęczenie i niewyspanie dawało im się już we znaki. Tak samo jak nużące, nerwowe oczekiwanie. Nie wiadomo na co. I jak długie.

A czekali bo z jaskini nikt nie wyszedł. Ani nie wybiegł. Ani nie wypadł. Ani jeszcze w nocy, ani o wstającym świcie ani teraz przy początku tego wietrznego dnia. Ani zaczadzony ani nie zaczadzony. Ani po to by się poddać, negocjować czy walczyć. To mocno zdezorientowało wojaków. Też chyba spodziewali się, że nie będą czekać jakoś długo jak tamci nie chcąc się podusić wypadną na zewnątrz. Tylko nie szło przewidzieć po co. Walczyć? Poddać się? Negocjować? Plan wydawał się rozsądny i w miarę bezpieczny do wykonania. Tylko jak dotąd w tą zastawioną pułapkę jakoś nikt im nie wpadł.

Negocjacje się urwały gdy Cesar nie odpowiedział na propozycję swojego rozmówcy z jaskini tylko kazał swoim szykować te ogniska i resztę. Więcej prób rozmów nikt nie podjął. Ani tych z jaskini ani tych przed. Noc stopniowo przeszła w świt, a ten w dzień. A pomiędzy obiema stronami panowała złowróżbna cisza. W dzień to nawet nie było widać odblasku ognisk z wnętrza jaskini. Może zgasili je, może nie mieli już drewna a może światło dnia zagłuszyło ten poblask. Każda z tych opcji wydawała się równie prawdopodobna.

- To co robimy? Niedługo mogą tu wysłać kogoś jeszcze z obozu jak nie wrócimy. Albo chociaż nie poślemy posłańca. - ranek był dobrym momentem na naradę dowódców. Toras, elfi porucznik dowodzący swoimi tarczownikami z eskorty Amrisa zapytał dowodzącą parę Estalijczyków co planują przedsięwziąć w tej sytuacji. Porucznik Sabatini z tileańskich kuszników też czekał na odpowiedzi i ewentualne dalsze polecenia. Podobnie jak eskorta baronessy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-09-2021, 10:46   #188
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Ochroniarz nie wiedział czemu kawalerzyści odpuścili sobie bójkę? Może jednak czuli respekt, przed Kapitanem albo pojęli, że zwada z Sylwańczykiem nie była im obecnie na rękę? Nie bez wpływu na ich decyzję mogło być też wyraźnie słyszalne warczenie Bastarda dochodzące z wyższego piętra. W tym momencie powody rezygnacji ze starcia przestały być ważne, a Carsten był rad, że nie doszło do bijatyki. Nie było to odpowiednie miejsce na tego rodzaju ekscesy i porachunki. Obie strony konfliktu mogły wyjść z niego poturbowane. I nie miał tu na myśli siniaków czy obrażeń, ale zgoła poważniejsze konsekwencje.

Nie mógł zasnąć, kręcił się niespokojnie na łóżku nie pasującym do jego gabarytów i tężyzny. Niepokojące myśli spływały na niego z siłą górskiego potoku. Co zastaną w piramidzie? Jak ostatecznie potoczą się negocjacje z Amazonkami? Co kryje się pod maską gościnności dzikusek? Carsten nie był głuchy na plotki i szeptane z cicha domniemania. Słyszał o rozumnych jaszczurach, o Nieumarłych, którzy gdzieś w dżungli mieli swoje siedliska. Wzdrygał się na myśl o tych istotach. Pomny przeszłych bolesnych wydarzeń obawiał się, że mogą pokrzyżować jego plany i pozbawić nadziei na ocalenie ukochanego syna Johana. Zastanawiał się czy zebrane rośliny wystarczą, by uwarzyć z nich eliksir zdolny wybudzić młodzieńca z nietypowej śpiączki. Jeśli nie… Poniósłby klęskę, lecz nie oznaczałaby ona kresu walki. Wiedział, że się nie podda. Dopóki istnieć będzie okruch nadziei, będzie karmił się nim i sycił, nie ustając w staraniach o powrót syna do przytomności. Nawet za cenę własnego życia…

Syn wołał go rozpaczliwie, echo potęgowało ten krzyk o wybawienie, a on w kamiennym labiryncie korytarzy próbował zlokalizować źródło głosu. Wokół otaczały go tajemne symbole wymalowane na ścianach, dziwne konstelacje i stworzenia, których nie ogarniała wyobraźnia. Poruszał się prawie po omacku, pochodnia dogasała dając nikłe światło, wiedział, że ma niewiele czasu… że każda minuta to skrawek nadziei mniej z lichego płótna, które mu pozostało. Czas nieubłaganie mu się kończył.. Mrok i zaklęte w nim pradawne zło wyciągało w jego stronę szponiaste cienie, gęstniejące wokół przepastnym całunem. Wołanie Johana stawało się coraz cichsze, łkające, tkliwe… A serce ojca pękało z bezsilności i braku nadziei… choć próbował mu dodać otuchy czuł, że przegrał nie zdoławszy go ocalić….

Obudził się zlany potem. Wiatr miotał gałęziami o dach, ale i tak było niezwykle gorąco. Próbował wyrzucić z pamięci ten miniony koszmar, ale przez dłuższy czas doskwierało mu niepokojące przeczucie. Dopiero wspólne śniadanie i towarzystwo wyzwoliło go z ponurych myśli. Atmosfera była gościnna i mimowolnie kilka razy się uśmiechnął. Rzeczywiście gospodynie zadbały o ich komfort oraz dobre samopoczucie. Chociaż ten uczynek, też mógł mieć jakiś ukryty cel, by wzbudzić zaufanie posłów i zmusić ich później do ustępstw. Życie nauczyło ochroniarza, że mimo kurtuazyjnych gestów, wszelkie późniejsze negocjacje potrafią otrzeć się o krawędź ostrza…
Po śniadaniu poświęcił czas na zabawę z psem i krótką wycieczkę po osadzie. Dżungla grzmiała gniewem, którego przyczyny nie sposób było dociec. Niebo pozbawione słońca dopełniało tego obrazu grozy.

Porywisty wiatr przypominał Eisenowi rodzimą prowincję i tamtejsze wichry znad gór. I choć tutaj panowały inne warunki, to zawsze brzmiało to jako zapowiedź znamiennych wydarzeń.

- Ciekawe, czy tak będzie również tym razem? – rzekł do siebie, głaszcząc Bastarda po grzbiecie równocześnie wpatrzony w zielony i falujący bezkres dżungli…
 
Deszatie jest offline  
Stary 12-09-2021, 20:55   #189
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Medykus miał faktycznie ciężki orzech do zgryzienia.
- Panie Toras - zwrócił się z przekąsem do wielkiego jak dąb rudego elfa - Możliwym jest, że jaskinia niespodziewanie ma drugie wyjście, o czym nie wspomniał nasz góralski zwiadowca - Wyślijcie ludzi dwójkami po okolicy, żeby to sprawdzić. Panie Sabatini, niech pan pośle dwóch ludzi do głównych sił. Z meldunkiem, że otoczyliśmy konkwistadorów w jaskini i próbujemy zmusić ich do wypuszczenia naszych. I zawołajcie tego zwiadowcę.

Następnie ruszył na skraj jaskini skąd żołnierze rzucali wiązki lian do ognia i znalazłszy się niedaleko wejścia zawołał do środka:
- Nadal nie zamierzacie nikogo uwalniać? - zawołał.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 19-09-2021, 03:00   #190
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Vivian dała Bertrandowi wiele do myślenia. Sekret magii Amazonek mógł być wart więcej niż wszelkie złoto piramid, ale próba jego zdobycia mogła zakończyć się zgubą.

Nie do końca się wyspał myśląc o tym wszystkim i kiedy przed śniadaniem zagadnęła go siostra wydawał sie być nieco rozproszony. Nie odważył się na razie przekazać jej wszystkiego czego dowiedział się od Vivian, nie do końca ufał zdolności Isabelli do trzymania języka za zębami. W każdym razie pochwalił jej inicjatywę co do spotkania z Majo i zasugerował żeby spróbowała się z nią zaprzyjaźnić i jak najwięcej dowiedzieć.

Podziękował Lycenie za zajęcie się jego ranami i zapytał czy interesowała się dziwną biologią Amazonek i ich istnieniem bez mężczyzn. Może kobiecie i elfce łatwiej byłoby zauważyć rzeczy, które jemu umykały.

Na naradzie po śniadaniu przekazał de Riverze to czego dowiedział się od Majo na temat jaszczurów i w szczególności ich sposobów walki. Zgodził się, że te stwory mogą być sporym wyzwaniem, dlatego nadzieją była współpraca z Amazonkami, które znały zarówno teren jak i przeciwnika. Miał nadzieję, że będzie mógł wziąć udział w głównej fazie negocjacji.

 
Lord Melkor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172