Czy to miał być koniec? Tłukło się po rozgorączkowanej głowie pytanie. Gdzieś na błotnistym trakcie pośrodku niczego? Dobry kupiec robił, co mógł, ale rany to wola bogów, a czymże jest wysiłek ludzki wobec nich?
Gothard próbował się modlić, ale myśli ginęły w niemym jęku pokrwawionego ciała. Czyżby jednak gor odniósł zwycięstwo? Przypomniał sobie jego wykrzywioną w parodii uśmiechu gębę, gdy udał mu się cios. Zapadł w mrok.
Okopcona powała… legendy o życiu pośmiertnym nic nie mówiły o okopconej powale, chociaż wcześniej chyba widział anioła. Żył. Żył, bo bolało jak cholera, gdy tylko się poruszył. Łapczywie chwycił świeże powietrze. Jego ciało nie chciało umierać, a serce… serce miało swą powinność wobec Sigmara do wypełnienia.
-Stokrotne dzięki niech będą Shallyi i Sigmarowi! I wielkie podziękowania dla wykonawczyni ich woli – zwrócił się do kapłanki ze słabym uśmiechem. –Żyję… a co ze zbrojnymi? Co z kupcem? – zaniepokoił się nagle. |