Cesar uniósł w kierunku pułkownika dłoń by jeszcze chwilę poczekać z tym radzeniem. Raport co prawda dawał obraz sytuacji, ale bynajmniej był wyczerpujący i póki żołnierza nie odprawiono, warto było się dowiedzieć więcej.
- Dobrze się sprawiliście żołnierzu - powiedział możliwie krzepiąco do górala - Ale jeszcze kilka pytań. Czy konkwistadorzy do jaskini dotarli konno? Widzieliście wierzchowce?
- Nie widzieliśmy koni panie. - odparł żołnierz patrząc w stronę nowego rozmówcy.
- A kogoś kto by się wśród nich wyróźniał? - Kontynuował Cesar. Nie był przekonany co do samowystarczalności tych Estalijczyków w dziczy. Nie po tym co rzekłą o nich Iolanda. Ani po tym co sam w Porcie usłyszał o wrogości dżungli. - W roli dowódcy, lub przewodnika?
- Pewnie tak. Ale go nie widzieliśmy panie. Zwabiły nas krzyki z jaskini. Jak podkradliśmy się sprawdzić co się dzieje to już się działo. Tylko straż była u wejścia do jaskini, reszta już była w środku. - góral wyjaśnił jak to było z tym zamieszaniem przy jaskini.
Cesar podrapał się po brodzie i skinął w końcu głową w podzięce góralowi.
- Jeśli nikt już nie ma do tych ludzi pytań, to proponuję ich wysłać na posiłek i odpoczynek.
***
Gdy szeregowcy odeszli Cesar ponownie zabrał głos.
- Rankiem Estalijczyków może już nie być w jaskini. Z tego co mówił ten żołnierz uznałbym, że natrafili na siebie przypadkiem. W przeciwnym razie konkwistadorzy obserwowaliby naszych zwiadowców przed atakiem. I wiedzieliby o tych dwóch żołnierzach. Wszak nie zbierali oni drewna godzinami. Zatem można założyć, że konkwistadorzy są w drodze i nie będą czekać w jaskini. Ponadto od naszych żołnierzy zapewne wiedzą już wszystko o naszych możliwościach.
Przez chwilę w zamyśleniu spoglądał na wyjście z namiotu, po czym obejrzał się na pułkownika.
- Wysłałbym grupę już teraz.
- Pytania jak liczną grupę? Z jakim zamiarem? I kogo? - Milcząca jak dotąd Iolanda zadała tych kilka pytań bez żadnych emocji w głosie. Kolejne straty w ludziach nie były nikomu na rękę. Jak i wyjawienie przez poddanych ich stanu liczebnego oraz zamiarów.
- No właśnie. Też tak mi na to wychodzi. Nie możemy pozwolić by sobie ktoś brał naszych ludzi w niewolę ot tak. Poza tym do rana może już ich tam nie być. - pułkownik pokiwał głową w stronę dwójki Estalijczyków którzy odezwali się jako pierwsi.
- Jak ich zabili to już im w niczym nie pomożemy. Nie ma co się spieszyć. Poza to jeśli to pułapka? Próba wywabienia kolejnych sił z obozu i załatwienia ich po ciemku. Jest już ciemno i wciąż mży. W tej dżungli może się za rogiem kryć cała armia i tego nie da się zauważyć. - szef tileańskich kuszników pozwolił sobie na okazanie sporej dozy nieufności co do takiego pomysłu. Gdyby jego czarnowictwo się sprawdziło to taka grupa ratunkowa rzeczywiście mogłaby wpaść w tarapaty.
- To możliwe poruczniku Gazalla. Jednak jestem skłonny zaryzykować. Ktoś się zgłasza na ochotnika na taki nocny spacer. - pułkownik de Guerra pokiwał głową na znak, że też dostrzega to ryzyko wypuszczania małej grupy z obozu i to po ciemku, w mżawkę i nieznany teren. Ale jednak mimo to wolał działać od razu niż odkładać sprawę do rana.
Cesar bez entuzjazmu przyjrzał się kusznikowi.
- Oddział nie duży. Dwie dziesiątki najwyżej. Ale doborowy, by konkwistadorzy myśleli, że całe wojsko kapitana takie. Nie na bój też mają iść, a porozmawiać. Dowiedzieć się jak najwięcej. Nie możemy sobie pozwolić by dać się zamknąć między jaszczurami z przodu, a wrogimi konkwistadorami na tyłach. W takiej sytuacji liczebność ekspedycji straci na znaczeniu. I będziemy mieć szczęście jeśli w ogóle wyniesiemy stąd głowy. O złocie nie wspominając.
- Świetny pomysł. Mam nadzieję panie Arrarte, że nie zabraknie panu fantazji aby pójść w tą noc i go zrealizować z tymi konkwiskadorami. - Tileańczyk skinął głową i rozłożył na bom ramiona dając znać, że nie uważa pomysłu za kiepski o ile pomysłodawca nie da osobistego przykładu w jego wykonaniu.
Cesar spojrzał ciekawie na zastępcę kapitana. Owszem - kusiła go ta eskapada. Bez względu na to czy de Guerra wypowiedział te słowa poważnie. Pytanie pozostawało co można było na tym zyskać. Ale na to odpowiedzi nie było.
- Jeśli pan pułkowniku ma jej dość by powierzyć to zadanie, oraz dwudziestu doborowych żołnierzy pod komendą medyka, to nie mogę pozostać gorszy. Skinął głową na znak zgody.
- Ośmielę się zauważyć Estalijczyku, że doborowi żołnierze mają już swoich dowódców. Zresztą ci mniej doborowi również. - Tileańczyk znów pozornie się zgodził z Cesarem ale raczył wypomnieć mu, że w przeciwieństwie do niego i większości dowódców zebranych w tym namiocie nie posiada on własnych podwładnych w liczbie o jaką prosił. Inni milczeli ale wiadomo było, że mało kto lubił słuchać rozkazów jakiegoś obcego.
- Myślę, że moim chłopakom przydadzą się nocne ćwiczenia. - niespodziewanie odezwała się imperialna kapitan zgłaszając się do wykonania tego zadania. A jej oddział uchodził za elitarny i dotąd kapitan traktował tych imperialnych najemników jak osobistą gwardię.
- Mogę zostawić ci negocjacje kawalerze. Ale moimi chłopcami rządzę ja. - następnie Koenig zwróciła się bezpośrednio do Cesara stawiając mu ten warunek.
- Wam - Iolanda poprawiła imperialną kapitan. - Ja również się wybieram.
Medyk na zgłoszenie baronessy również rozłożył ramiona przed pułkownikiem w geście geście niemocy wobec siły wyższej i uśmiechnął się.
- Pozwolę sobie zacytować naszego wodza, pana de Rivere. Żaden statek nie może mieć dwóch kapitanów. Nawet jeśli to tylko szalupa z 20 załogantami. Jedna osoba powinna mieć ostateczne słowo w każdej kwestii. W obecnej sytuacji proponuję by należało ono do baronessy. Oczywiście w sprawy żołnierskie nie będziemy się Pani wtrącać Pani Koenig.
- Oczywiście nie mam nic przeciwko abyś kawalerze i ty baronesso rządzili. Ale ja zawiaduje moimi chłopcami. Negocjujcie sobie z tymi konkwiskaorami ile i jak chcecie. Ale wybaczcie ale medyk i szlachcianka bez swojego wojska nie będą mi mówić jak mam walczyć. - Koenig powtórzyła swoje rozszerzając wypowiedź o baronessę. Zabrzmiało jakby miała mocne opory aby słuchać poleceń komuś bez doświadczenia wojskowego. I bez własnego oddziału. Reszta dowódców na razie wstrzymała się od głosu czekając co wyniknie z tych negocjacji.
- Lepiej w takim razie gdy panna Koenig i jej wojsko zostaną tutaj. Ja wezmę swoich ludzi - skoro imperialna kapitan nie rozumiała prostego rozwiązania proponowanego przez signore Arrarte, to nie było sensu pakować się kłopoty, który owa kobieta swoim zachowaniem prowokowała.
- Proszę bardzo. I wolałabym "kapitan Konig" jeśli łaska baronesso. - kapitan odparła bez wahania wskazując gestem, że może oddać pierwszeństwo parze Estalijczyków. Po chwili milczenia i przyciszonych rozmów nikt więcej jakoś się nie zgłosił na tą nocną wycieczkę.
- Iloma ludźmi dysponujecie? - pułkownik zapytał zarówno Iolandę jak i Cesara widząc, że coś nie tak łatwo zebrać ochotników na tą wyprawę.
- Wystarczającą liczbą zdyscyplinowanych żołnierzy, którym nie będę się bała zawierzyć życia mojego - Iolanda odpowiedziała za ich dwoje, gdyż to byli głównie jej ludzie.
- Dobrze. Ale na wszelki wypadek dorzucimy nieco siły do tych argumentów przetargowych. - pułkownik de Guerra skinął głową przyjmując taką odpowiedź estalijskiej szlachcianki i skoro nie było więcej ochotników to sam ich znalazł. Ostatecznie wyszło na to, że jeden oddział tileańskich kuszników i elfów z amrisowej eskorty dołączy do wyprawy. Pułkownik widocznie uważał, że czy by mieli walczyć czy negocjować z tymi obcymi co pojmali górali to lepiej być tym silniejszym.
- Na wszelki wypadek weźcie trochę więcej zapasów gdyby sprawy nie udało się załatwić tej nocy i trochę się przeciągnęła. Jeśli nie wrócicie do świtu wyślemy wyprawę poszukiwawczą. - poradził tym co mieli wyruszyć na tą nocną wycieczkę. Dlatego z tych dwóch zwiadowców jakim udało się wrócić do obozu mieli zabrać jednego a drugi miał poprowadzić do jaskini ewentualnąwyprawę ratunkową gdyby była taka potrzeba. Wszystkim pozostało się rozejść i przygotować do tej niespodziewanej mżystej, nocnej wycieczki.
- Nie! Jeśli nie wrócimy do świtu, to będzie to oznaczać że siły konkwistadorów są większe niż myślimy, a wtedy uszczuplanie własnych zasobów ludzkich jest niewskazane - baronessa zaprotestowała.
- To nie jest niemożliwe ale odniosłem wrażenie, że nie jest to zbyt liczna grupa skoro zmieścili się razem z grupą Olmedo w tej jaskini. Jeśli tak by było to już wy powinniście mieć przewagę liczebną nad nimi. No ale w razie niepowodzenia będziecie musieli działać na własną rękę. A my na własną. Gdybyście mieli nocować poza obozem prosiłbym o kuriera z wiadomością. Mówili, że to godzina czy dwie marszu stąd więc nie jakoś strasznie daleko. - pułkownik pokiwał głową i mówił spokojnym, łagodnym tonem. Ale wydawał się być pewny tego co mówi. Ale gwałtowna reakcja baronowej chyba go nieco zaskoczyła.