Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2021, 20:05   #36
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Pan mówi czasem jak poeta. Bez sensu, ale ładnie.”
z filmu “Pożegnania” Wojciecha Jerzego Hasa



Jakub
- Na dziś mam dość wrażeń, Jakubie. Życzę spokojnej nocy, bez niepokojących snów. - rzekła Barbara wstając ze skórzanego fotela w saloniku, gdzie drwa w kominku grały kojącą i senną melodię.
Dźwięk jej słów rezonował jeszcze długo po tym, jak opuściła pokój. Podobnie zresztą, jak powietrze przesycone było jej zapachem i nienamacalnymi fluidami jakimi emanowało całe jej ciało.

Otulony przez skórzane ramiona miękkiego fotela, zanurzony w tytoniowym dymie i delikatnej mgiełce kobiecych miazmatów, Jakub zastygł w bezruchu. Chłonął każdym porem swej skóry, każdym zmysłem niepowtarzalną aurę tej chwili. Ta długo czekał na dogodny moment, by odbyć tę rozmowę.
A teraz, gdy ona się już dokonała czuł wypełniającą go po brzegi pustkę i wszechogarniający brak. Tak, jakby popełnił jakiś błąd i zniechęcił Barbarę do siebie, choć po prawdzie nie dała mu tego w żaden sposób odczuć. Fakt zachowała daleko posuniętą ostrożność, wyrażała się lakonicznie i z rozmysłem, ale czy mógł mieć jej to za złe?

Taka postawa była ze wszech miar racjonalna i nader oczywista, a jednak w sercu Jakuba rosło poczucie, że w jakiś niepojęty sposób nie wykorzystał w pełni danych mu przez los możliwości.

Ogarniający jego umysł emocje i przeczucia niemal natychmiast przełożyły się na fizyczną realność. Wszystkie mięśnie miał obolałe, jakby własnoręcznie przerzucił kilka ton węgla. Ociężałość i niemoc, by zmusić ciało do wykonania jakiegokolwiek ruchu sprawiły, że ciągle trwał w bezruchu. Rytmiczne i kojące trzaski trawionych przez ogień polan stanowiły doskonały akompaniament. Z wolna powieki Jakuba opadały w dół, odcinającą go rzeczywistości. Nie walczył z napływającą coraz większymi falami sennością. Zamiast tego bez oporu rzucił się w objęcia Morfeusza i niczym oniryczny, samotny żeglarz nawigował w stronę kamienistej plaży.





“Odważ się błądzić i marzyć!.”
Iwan Turgieniew


Kropla za kroplą, jedna po drugiej spadały, by dokonać swego żywota, by zatracić się w ogromie oceanu, by zespolić się na wieczność z jednością. Zbiorowe samobójstwo. Wprost z chmur na ziemię, a potem już nic. Tylko bezdenny, mroczny ocean szepczący bezustannie swą pieśń nieskończoności.

Pośród niego on - poeta nieznany. Samotny człowiek dryfujący na sennych falach. Chłód ranił mu stopy i pożerał kawałek po kawałku całe ciało. A wokół tylko niekończąca się szarość horyzontu i zimne, ostre niczym sztylety krople deszczu uderzającego go raz po raz w twarz.

Plaża na której otoczaki pieściły jego stopy została, gdzieś za nim lub leżała hen daleko, za linią widnokręgu. Absencja wszystkiego i bezgraniczna pustka, tak bardzo bolesna, tak bardzo przerażająca.

Samotny poeta dryfował ku przystani swoich rojeń i ukrytych pragnień.

Czas przelewał się fala za falą. Ściekał kropla za kroplą, odmierzając nieliczone miriady eonów. Bezoki bóg z bezkresną lubością wpatrywał się w gnijący ochłap padliny, pokryty gładką skórą, błądzący w antracytowej nawale fal.
Eschatologiczny sadomasochizm na rubieżach imaginacji.




“Przeważnie, przy dobrym posiłku, ludzie z Berlevaag odczuwali po pewnym czasie ociężałość. Ale dzisiaj było inaczej. Biesiadnicy stawali się coraz lżejsi, im dłużej jedli i pili, i coraz lżejsze były ich serca. „
“Uczta Babette” - Karen Blixen


Jakub i Barbara
Poranny gwar wypełnił dworek w Salem. Dźwięczny stukot przygotowywanej zastawy, radosny świst gotującej się wody w miedzianym czajniku i apetyczne skwierczenie boczku na gorącej patelni.
Ruth i Mable pod czujnym okiem Thomasa uwijały się, by przygotować śniadanie dla wszystkich domowników. Echo ich pracy niosło się po wszystkich pokojach, a niebiański aromat świeżo parzonej kawy stanowił najlepszy z istniejących na świecie budzików.

Barbara czuła, jak jej kiszki marsza grają i cieszyła się, że to wstydliwe burczenie zakamuflowały odgłosy dobiegające z kuchni. Ubrana i wyfryzurowana zeszła do jadalni, gdzie czekał już ich gospodarz. Pan Bernstein uśmiechnął się na jej widok i dłonią wskazał miejsce przy stole. Usłużny Makena bez słowa odsunął jej krzesło i pomógł usiąść. Ułożone na bielusieńkim obrusie, uśmiechały się do niej rumiane plastry bekonu, jajka wyeksponowane w porcelanowych kieliszkach i chrupiące niemalże głośno domagające się, by je schrupać pszenne tosty. Czarnoskóry służący, jakby czytał jej w myślach, napełnił jej filiżankę czarną, niczym noc listopadowa kawą o zniewalającym aromacie.

- Jakub nadal śpi w salonie - poinformował gospodarz - Przypuszczam jednak, że lada chwila do nas dołączy, bo nie ma na świecie nikogo, kto pozostałby obojętny na woń świeżo palonej brazylijskiej kawy, wprost z moich plantacji.

Tak też się stało. Jakby na zawołanie w drzwiach pojawił się Jakub. Miał podkrążone oczy, wymięte ubranie i straszliwie zmierzwione włosy.
- Drogi Jakubie, niech się pan nie przejmuje swoim wyglądem - rzekł Bernstein wyprzedzając zamysł poety - Najpierw pożywne śniadanie, a później doprowadzi się pan do stanu i wyglądu cywilizowanych ludzi. Jesteśmy, było nie było, wśród swoich. Wierzę, że twoja narzeczona nie będzie miała ci tego za złe - przy tych słowach, posłał Barbarze ciepły i pełen dobroci uśmiech. Kobieta wyczuła w nim jednak drugie dno. W oczach starego adwokata czaiła się jakaś niepokojąca iskra, która wskazywała na dwuznaczność intencji i przekazu.

Jadalnię wypełnił odgłos trzaskających pod naporem zębów złocistych grzanek i stukot rozbijanych jajek po wiedeńsku. Promienie jesiennego słońca dokonywały w tym czasie inwazji na jadalnię, bez większego trudu i oporu pokonując zastępy armii mroku i ich cienistych sojuszników.

Frank Bernstein, nie podnosząc wzroku znad porannej gazety rozkazał czarnoskóremu służącemu:
- Makena, idź proszę do garażu i przygotuj auto do drogi. Chciałbym najdalej za godzinę wyjechać.




“Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany.”
Franz Kafka “Proces”


Na żwirowym podjeździe, tuż obok rozłożystego klombu z którego spadły już wszystkie liście stał smukły, niczym strzała amora burgundowy Chrysler Imperial. Cały ociekający chromem na którym promiennie jesiennego słońca wyczyniały niestworzone, akrobatyczne wariacje, przez co samochód wyglądał, jakby przyjechał wprost z boskiego Olimpu i miał zaraz niego wysiąść sam Zeus w ciele muskularnego, złotowłosego młodzieńca.
Przy jego drzwiach stał już Makena ubrany w granatowy uniform szofera. Z delikatnym uśmiechem goszczącym na ustach czekał, aby otworzyć drzwi i pomóc wsiąść Barbarze.

Nie było mu dane wyświadczenie tej przysługi kobiecie, gdyż sielankową aurę tej chwili zabił chrzęst kół i warkot silnika zbliżającego się samochodu. Mina Frank Bernstein jeszcze przed chwilą pogodna i wesoła, w momencie zmieniła się w surową i pełną ukrytego gniewu maskę. Wyszedł on wolno na środek żwirowej drogi, dokładnie w momencie, by zablokować wjazd brunatnego Mercury’ego.

Samochód zatrzymał się z głośnym chrzęstem kół i wysiadło z niego dwóch smutnych panów, ubranych w wypłowiałe garnitury i takież same kapelusze.
Obaj uchylili ich na powitanie, ale nie był to gest wyrażający grzeczność, a raczej przykry obowiązek.
Po wymianie kilku zdań z gospodarzem, zbliżyli się oni do Barbary i Jakuba. Ich długie cienie, mroczne i zimne przesłoniły niemal cały świat.
- Agenci Hendricks i O’Mally, Federalne Biuro Śledcze - przedstawił siebie i kolegę niższy z nich, brunet o pociągłej twarzy.
- Pan Jakub Schmidt Towiański? - zapytał wysoki, blondyn w za dużej, o co najmniej o jeden rozmiary, bordowej marynarce.
- Tak..? - odparł niepewnym, dygoczącym głosem Jakub.
- Pan pozwoli z nami - odparł Hendricks odgarniając opadającą na lewą powiekę za długą grzywkę. Posłał przy tym zalotny i pełen ukrytych znaczeń uśmiech w stronę Barbary.


- Ale dlaczego? Co ja zrobiłem? - pytał zaniepokojony i zdezorientowany Jakub.
- Zadamy panu parę pytań - powiedział O’Mally pocierając przy tym nos, palcami lewej dłoni - Jeżeli pańskie odpowiedzi będą bez zarzutu, to jeszcze dzisiaj wróci pan do ukochanej.

- Jakubie - rzekł wyważonym i pełnym spokoju głosem Bernstein - obawiam się, że w tej chwili niewiele możemy zrobić i musisz spełnić prośbę tych panów. Nie obawiaj się, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wyjaśnić to nieporozumienie i jak najszybciej ci pomóc.
- Szanowny panie - burknął Hendricks do starego adwokata - Jesteśmy z FBI. My się nie mylimy. Proszę, więc zachować te daremne insynuacje dla siebie. Jasne?

Jakub spojrzał na Barbarę, potem na Bernsteina i dwóch agentów federalny, a potem znowu na Barbarę. Za żadne skarby nie chciał wsiadać do ich samochodu. Czuł, że to skończy się bardzo źle. Tylko czy miał jakieś inną możliwość?

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 22-08-2021 o 20:31.
Ribaldo jest offline