Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2021, 20:29   #94
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Przebieg rajdu na Vergennes Airport był zaskakujący i bardzo bolesny – dla obydwu stron konfliktu. Po początkowym sukcesie bombardowania i dosłownym zmieceniu z szachownicy dziesięciu wrażliwych na ostrzał, wypchanych po brzegi szpejem, pojazdami, pasażerami i materiałami wojennymi ciężkich promów aerospace rozpoczęła się wcale nie taka nierówna walka z obrońcami. Załogi pojazdów i centrum kontroli lotów zmobilizowały się do obrony, podobnie jak „fail-LAMy” i reszta mechów. Część innych pojazdów logistycznych, w tym lotniczych, próbowała uciekać. Wrażejskie myśliwce wracały do akcji, chcąc zmazać hańbę po „przepuszczeniu takiej szmaty”. Piechota nieprzyjaciela skitrała się w centrum i zastawiła zasadzkę z użyciem armat i wyrzutni rakiet. Systemy antyrakietowe masowo strącały wystrzeliwane LRMy Minutemenów. I na pierwszy, i na drugi rzut oka obrońcy byli bardzo zdeterminowani... ale ostatecznie im to niewiele pomogło. Jeden po drugim pojazd, samolot i mech były likwidowane, przerabiane na płonące wraki. Budynki centrum zostały zburzone, doszczętnie zrujnowane. Piechota wytrzebiona do ostatniego szubrawcy. Żaden z pojazdów logistycznych nie umknął pogoni.

Niespodziewanym i bohaterskim akcentem bitwy były działania lotniskowych strażaków. Okazało się, że nie byli to piraci, tylko zastraszeni, zniewoleni cywile. Po ugaszeniu pożarów po promach, ruszyli na mechy piratów i... zaczęli pryskać im w kokpity, uniemożliwiając im celny ostrzał przez parę kluczowych chwil. Okupili to życiem, ale w okamgnieniu potem ich oprawcy skończyli na wrakowiskach (i cmentarzach - nie zdążyli się katapultować).

Niestety – choć można się było tego spodziewać – piraci się mocno odgryźli. Aż trzy mechy Minutemenów zostały zniszczone, przerobione na złom praktycznie nie nadający się do odbudowy czy pełnego odzysku. HOR-1B Hector, SDR-5V Spider i JR7-D Jenner legły na asfaltach i betonach Vergennes Airport, a większość pozostałych maszyn (w tym lotniczych) była poturbowana. Rooikat i Highborn odnieśli raptem małe obrażenia (choć ten drugi cudem przeżył – wiadomo było, że Spider nie miał katapulty, trzeba było „ręcznie” [i bardzo szybko!] zwiać tylnym włazem ewakuacyjno-awaryjnym), ale Warlock źle zniósł poturbowanie i stres (wszak miał prawie dziewięćdziesiąt lat na karku i był niepełnosprawny). Był w ciężkim stanie, choć pozostałym rozbitkom udało się go ustabilizować. Sytuacji jednak nie pomagała efektowna eksplozja napędu ciężkiego czołgu antygrawitacyjnego Condor, należącego do obrońców – był to napęd nuklearny, rzadkie kuriozum w tych czasach, nawet biorąc pod uwagę regres technologiczny. Nie była to (na szczęście) detonacja jak w przypadku bomby atomowej – fizyka, specyfika różnicy „reaktor a bomba” i zabezpieczenia na to nie pozwalały, choć i tak „bojlerowy wybuch” narobił problemów i skaził okolicę srogą dawką radów. Szczególnie dużo łyknęli ich piloci-rozbitkowie.

Przed Minutemen rozpościerały się dwie ścieżki – pozostać na lotnisku dłużej aby zszabrować co się da, a resztę zniszczyć, lub zgarnąć co było można na szybko i natychmiast zwiewać. Wiedzieli bowiem, że z lotniska w Newport leciała już piracka eskadra – potężny DroST IIb i trzy myśliwce uderzeniowe. Obrońcy Nowego Vermontu podjęli decyzję o przygotowaniu zasadzki i, kiedy te lotnictwo nadleciało, wzięli je w mechowo-aerospace'owe kleszcze. Pomimo srogich ubytków w pancerzu Lightninga i Leoparda, udało im się strącić wszystkie te maszyny oraz przechwycić trójkę katapultowanych pilotów myśliwców. Następnie dokładnie złupili i sabotowali lotnisko. Jeśli wróg chciałby je przywrócić do sprawności, to miał przed sobą kosztowne i czasochłonne zadanie, a w dodatku stracił sporo maszyn i naprawdę dużo zasobów. Ponadto udało się z pola bitwy zabrać zdekapitowanego Von Rohrsa (vel Hebi) VON 4RH-6 oraz odkrytego w jednym z hangarów, dobitego Chargera CGR-1A1.

Z takimi zdobyczami wrócili do górskiej bazy. I zasiedzieli się w tej bazie na dłużej. Rany trzeba było opatrzyć – a te paskudziły się pod wpływem radiacji, którą też trzeba było się na poważnie zająć. Na domiar złego pan Ishida... zapadł w śpiączkę. Czyżby Minutemen stracili swego mentora?

Zasoby LRMów i standardowego pancerza wreszcie stopniały do zera. Resztkowe płyty zdarto z Leoparda i LTN aby pokryć nimi ubytki MADa. Zaczęto stosować plan awaryjny – pancerz industrialny produkcji vermonckiej, zbliżony parametrami do prymitywnych bojowych z okresu Ery Wojen (którym np. dysponowali piraci). Parametry odporności na przebicia miał zbliżone do standardowego bojowego, ale jego efektywność ablacyjna była niższa o jedną trzecią. Natomiast magazyny amunicyjne Zeusa i Corsaira dostały ostatnie wypełnienie dalekozasięgowymi rakietami. Julian mógłby się pospieszyć z tymi uzupełnieniami...

O wilku mowa, bo ten był już w układzie razem ze swoimi nowymi kolegami ściągniętymi z Illyrii i całej okolicy. Nie mógł jednak się skontaktować z Amerigo. Magnetyzm pieprzył przekazy długofalowe, a piraci wciąż dominowali na orbicie i nie pozwoliliby na osadzenie na niej satelit przekaźnikowych. Pozostała więc mozolna, dwunastodniowa podróż od zenitowego punktu skoku aż po orbitę Amerigo. I żarliwe modlitwy.

Przez ten tuzin dni „niewiele” się działo. Walka z chorobą popromienną. Reperacja maszyn i przysposobienie nowych nabytków. Rooikat została przypisana do Hebiego, Highborn natomiast miał siadać za sterami Chargera. Natomiast w polu było podejrzanie cicho. Choć pora monsunowa się skończyła i znów zaczynało być słonecznie i sucho, to nieprzyjaciel wykazywał dziwny brak aktywności... nie licząc przegrupowań. Zwiad wojskowy bacznie obserwował te poczynania i, pomimo prób ich zakamuflowania wydedukował, że coś miało się wydarzyć (znowu) na linii Newport-Middlebury. Kolejna ofensywa? Na zapleczu natomiast niedobrze – dalsze zamieszki, starcia z policją. Co bardziej krewkie grupy obywateli zaczęły wykorzystywać broń do szabrownictwa lub walki z porządkowcami. Padły trupy po obydwu stronach, co wprowadziło szok i moralny niepokój w narodzie.

Nie pomagała też – relatywnie rzadka bo rzadka, ale jednak – nielegalna migracja uciekinierów z Pogranicza (czy nawet Bariery). Przechwycenie tych ludzi różnie się kończyło: strzelaninami (i masakrami, bo to byli raptem rzadko uzbrojeni cywile i poukrywani terroryści), zamykaniem w obozach dla internowanych, wymuszaniem powrotu. Na granicach był zamęt. To, że oponent tego nie wykorzystał tu i teraz zakrawało na cud – albo durnotę. Niemniej jednak może był jakiś głębszy powód: WSI przesłało raporty z przesłuchań. Wynikało z nich, że w sadybach ludu bandyckiego na Barierze doszło do masowego i silnego skażenia wód cholerą i paroma innymi paskudztwami. Wybuchła epidemia. Były też wątpliwe, choć mrożące krew w żyłach raporty o użyciu gazowej broni masowego rażenia, prawdopodobnie iperytu (vel gazu musztardowego). W obliczu incydentów związanych z masakrowaniem tych uchodźców przez vermonckie oddziały, większe masy ludzkie kierowały się na tereny Ziaren zajęte przez Armię Czerwonej Wstęgi – Bennington, Newport, resztę wybrzeża, Essex. I wkrótce potem także i tam pękły epidemiczne bańki. Cholera jak... cholera. I na dorzutkę tyfus (vel dur brzuszny) i czerwonka. Raporty od informatorów były ponure – wszystkie trzy miasta, a szczególnie Newport, zaczęły się zmagać z wirusową hekatombą.

Wreszcie nastał czternasty października. Do orbity Amerigo dotarła już odsiecz – i od razu uwikłała się w przepychanki z wciąż licznymi siłami AeroSpace należącymi do Blood Raiders. Jednak mimo początkowego oporu, piraci szybko zrozumieli, że broniąc wszystkich punktów LaGrange zbyt mocno rozproszyliby swe siły, a i tak by ich nie utrzymali. Skupili się więc na geostacjonarnej pozycji na zachód od Ziaren, Morza Chłodnego i Pogranicza, a na północ od Bariery, biorąc tą przestrzeń kosmiczną (i atmosferyczną) we władanie. Odsiecz natomiast lokowała się raczej w rejonie Lake Blackmore, Morza Długiego, Burlington i Milton. Nie obyło się bez strat po obydwu stronach tej wstępnej potyczki – flotylla Palatynatu Illyriańskiego straciła klucz trzech myśliwców typu Centurion CNT-1D, ale piractwo też oberwało: stracili Aresa Mark VI „Assault Craft” z dwoma pełnymi plutonami „pseudo-marines” na pokładzie oraz dwa niezidentyfikowane LAMy średniej klasy podczas nieudanego szturmu na dropshipa kl. Overlord należącego do Rycerzy Św. Camerona. Oprócz tego był gęsty, acz prowadzony na ekstremalnym zasięgu ogień między obydwoma flotami, który poskutkował nielicznymi i niewiele znaczącymi trafieniami, toteż został zaprzestany.

Wkrótce po usadowieniu się na orbicie, prom KR-61 z Jacksonem i Spencerówną na pokładzie już mknął ku bazie Minutemen pod eskortą „nowych swojaków”, a reszta rozpoczynała powoli srogą operację logistyczną zdesantowania wojsk i rozładunku zaopatrzenia w miastach Republiki. Wróg nie przeszkadzał – musiał się przegrupować. W tym samym czasie Leopard właśnie też wracał do bazy – leciał z obozu nad Lake Varmint, gdzie przerzucił część Lancy Bravo. Wczorajszej nocy bowiem do uszu Minutemenów dotarł cynk od Juliusa Spencera: w tamtych okolicach mieli pojawić się jego przełożeni oraz inni opanowani wścieklizną Workmeni. Na szybko postawiono na nogi Rooikat, Vandala, Mandaryna i Pandura po czym wysłano z ledwo co zreperowanymi mechami w ten rewir.

Miłym zaskoczeniem było to, że Julius nie kłamał. Niemiłą niespodzianką natomiast był fakt, że Workmeni wcale nie byli sami…


Zmierzch, 14 października 2999 A.D.
Camp Varmint


Obóz był gotowy. Cynk został dostarczony w porę, przygotowania poczynione, obsada wzmocniona. Trzeci Batalion Lekkiej Piechoty Rangersów z Burlington przysłał większość żołnierzy i środków transportu i był wzmocniony na flankach przez prawie tysiąc ludzi z 11 Dywizji Ochotniczej z tego samego miasta. Znali nawet przybliżoną godzinę kiedy siły Workmenów miały dotrzeć na miejsce, jaką drogą i z grubsza w jakiej sile. Odpowiednio rozstawione czujki w dalekiej okolicy tylko to potwierdziły.

Byli gotowi. Albo tak przynajmniej myśleli.

Tak też myślał Frank, szeregowy Ranger z Border Patrol. Młody młokos ekscytował się. To była jego pierwsza prawdziwa bitwa. Pośród Rangersów nie było kompletnych żółtodziobów - każdemu zawsze trafiła się jakaś akcja na Pograniczu przynajmniej raz na tour of duty, nawet w czasach pokoju. A teraz było tego w bród, nawet na “spokojnych” odcinkach granic Burlington-Lake Long-Lake Varmint-Grand Lake. Ale teraz miał być jego prawdziwy chrzest ognia: walka z kimś innym niż Bandytami-Brudasami. Ściskał więc przydzielony mu erkaem w oparciu o przygotowane stanowisko bojowe w jednym z bunkrów - i czekał, obserwując przez kolimator z powiększalnikiem.

I wreszcie nadeszli, wraz z pierwszymi promieniami mroku nocy. Szumy i wizgi, najpierw odległe, potem głośniejsze w akompaniamencie ze szmerem roztrącanych chaszczy, trzaskiem łamanych krzewów i rozchlapywaniem wody. Antygrawitacyjne transportery opancerzone o różnym uzbrojeniu, sztuk dziesięć, wypchane pewnie po brzegi piechotą Workmenów. Ich pierwsze sylwetki zamajaczyły wśród ciemnej zieleni moczaro-dżungli, jaka była na tym odcinku pobliża Lake Varmint. Padły rozkazy. Dano ognia po obydwu stronach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jjNTcrX6h6w[/MEDIA]

Dziesiątki, setki smugowych kul mknęły w obydwie strony z kaemów i karabinów, popierane siwym dymem z granatników. Detonacje pośród listowia, drzew, bagnistych kałuż i umocnień na glinowatej ziemi. Niektóre APC sypnęły rakietami - te bliższe z SRM, te dalsze z LRM, póki co jednak skutki były mizerne ze względu na gęstość zieleniny i niechęć do zgarnięcia riposty na klatę. Ale już takich oporów nie miały dwa moździerze (w tym jeden w formie przerobionego drona, Agribota, z dodatkowym erkaemem) ciężkie 120mm, dobrze wstrzelone w plac na środku Camp Varmint. Oraz istna chmara fruwających dronów typu Gossamer, która opadła na obóz ze wszystkich stron, siepiąc z podczepionych lekkich kaemów wszędzie dookoła. A w dodatku na południowo-zachodni kraniec obozu spadły salwy celnych LRMów, do tego garść szybkich “z przyłożenia” rakiet SRM i huraganowy ogień kilku kaemów. Przez podarte siatki, druty kolczaste i inne lekkie umocnienia wjebały się szybko cztery pojazdy. Dwa jeepy - jeden z podwójnym kaemem, drugi z SRM-2, obydwa z pasażerami rozpylającymi ołów niczym sprej. Zaraz za nimi samochód zwiadowczy Darter z jedną maszynówą i SRM-2, oraz jakiś cywilny antygraw bez broni, za to z pasażerami hojnie obdarzonymi granatami. Frank skierował na nich ogień swojego erkaemu. Krzyknął do pozostałych z drużyny. Horrigan, drugi silnoręki z ekipy, przygotował wyrzutnię rakiet. Wkrótce potem zakopcił, a pocisk jebnął w jeepa z kaemami. Efekty były wręcz wystrzałowe. Drugim zajęło się kilka karabinów i erkaem Franka, też nie było co zbierać. Cholerni samobójcy - ale nie dziwota, bo to nie byli Workmeni, tylko Bandyci. Naćpani, jak zwykle.

I tyle się obronili. Ich bunkier zaraz z każdej strony zaczęły zasypywać dziesiątki, setki nabojów z dronów, Dartera i od tych typów z bagiennego antygrawu. Zaraz potem istne wory z granatami i salwy z rakiet. Szykowali się już na śmierć, kiedy wreszcie przybył gwóźdź programu.

Zielone i błękitne smugi laserów omiotły teren wokół bunkra, zagrzmiały autodziała. Darter zniknął w kuli ognia, płonący Ina-du Swamp Skimmer zarył gdzieś w drzewo ze skutkiem śmiertelnym dla kierowcy i pasażerów, drony rozpierzchły się. W parę chwil potem namierzono i zniszczono Agribota, jeszcze jednego drona naziemnego, i sekcję Workmenów z ciężkim moździerzem. Lanca Bravo po raz kolejny udowadniała, że była wcale nie gorsza od Alphy. W radiu krótkofalowym słychać było ich komunikaty.

- Ale tych dronów od zasrania! Zaczną się dobierać do kokpitów. - narwany młokos.

- Nic nam nie zrobią. Nie marnujcie na nie amunicji i gorąca, strącajcie je lufami, pięściami. - starszy kobiecy głos - Vandal, omieć laserami te apece. Mandaryn, zdejmij tego Harrassera z rakietami. Niech się trochę strofują.

Jak powiedziała, tak zrobili. Potężne mechy Corsair i Mackie ruszyły naprzód, bijąc z wymienionej broni - ten drugi namierzył antygrawitacyjnego rakieciarza na dalekim zapleczu “wolnego terenu” - bagien, wodnego cieku i potrzaskanych drzew. Seria z AC/10… pudło. Trzy wybuchy pośród syfu i wód. Poprawka z PPC… trafiony. Piękne wykwity błękitnej, ‘piorunowatej’ energii. Zaraz potem efektowna detonacja rozpieprzyła pojazd, który chlupnął resztkami w bagna. Niedaleko obok Corsair Vandala strzykał fotonami po linii drzew, obkrajając je, dosięgając APC, smażąc trochę piechoty. Wtórowały mu grzmoty z AC/10. Riposta była głównie niecelna lub bez efektu.

Nieco z tyłu Hebi i Zeus zmagające się z Gossamerami. Normalnie drobne, szybkie drony inwigilacyjne, teraz były obciążone erkaemami z amunicją i sterowane masowo. Słabo unikały ciosów masywnych pięści, które zmiatały je z powietrza. Skupiły ogień na pięściarzach, nie robiąc nic nawet ich kokpitom - lekka amunicja pośrednia nie była w stanie nawet nadkruszyć pancernych plex-szyb, choćby i wojskowa pełnopłaszczowa o szpicy p.panc. Dało to odetchnąć załogom umocnień. Żołnierze znów pruli ze swej broni - do APC, do poblokowanych ściętymi drzewami Workmenów, do dronów.

- Uwaga, lotnictwo! Radar pokazuje szereg szybko zbliżających się kontaktów. I jeden powolny, ale duży. - inny młody męski głos od Lancy Bravo.

- Zidentyfikuj ten duży.

Ledwo to powiedziała, a jedno z latadeł już przemknęło nad obozem, siepiąc rakietami i kulami. Helikopter bojowy antycznego wzorca OT-22 Bird of Prey. Bandycki, dlatego długo nie pożył - idioci zatrzymali się gdzieś na środku i zaczęli desantować z przedziału pasażerskiego. Dość rzec, że parę pocisków z granatników i salw z broni palnej i był pięknie płonący wrak na środku placu.

- Mam. To sterowiec kontroli dronów rodem od Draconisjan, typ sprzężony z Gossamerami. Ma garść dorabianych kaemów, ale jest daleko.

- Pandur, konkrety. Jak daleko?

- Mała spina, Rooikat.

- Dobra, Pandur, Vandal - LRMy w sterowiec.

- Uwaga! - głos Mandaryna - Mam kilkanaście sygnatur w lesie... widzę je. Workmechy! Wykańczajcie te drony szybko i pomóżcie mi. Rooikat!

- Już! Szybko panowie, nie ma czasu!

Corsair i Zeus ruszyły naprzód i szybko namierzyły pękaty kształt na horyzoncie ponad linią drzew. W przepełnionych ogniem, wizgiem, rykiem i dymem salwach ich wyrzutnie wypluły trzydzieści kierowanych rakiet dalekiego zasięgu. Kaemy sterowca przemówiły, próbując je bezskutecznie strącać. Wreszcie na horyzoncie błysnęło i konstrukt runął gdzieś aby się płomieniście roztrzaskać, a następnie utonąć na bagnach. I jak jeden mąż wszystkie drony powybuchały, potęgując na chwilę zamieszanie - autodestrukcja po utracie sygnału kontrolnego.

W samą porę. Mackie łomotał i spluwał ze swojej broni głównego, do której dołączyła para ‘brzusznych’ średnich laserów. Nieco z tyłu wtórował Von Rohrs Rooikat, siepiący z dwóch palet SRM i pomagający sobie pepecem, a z Flamera stawiający sobie zasłonę cieplno-dymną. A po drugiej stronie istny tłum - głównie wszelkiej maści i wersji Crosscuty. Raport WSI okazał się prawdziwy - Workmeni przezbroili swoje Workmechy z kaemów na RetroTech lasery małej mocy, lokując we wraz z niezbędnymi amplifikatorami mocy przy łbach. Te jeszcze miały sporo innej broni - czy to pochodzącej ze standardów pseudo-MilitiaMechs, czy dorobione przez samych Workmenów (głównie kolejne lasery i autodziała RetroTech). Ale było ich dużo, a obok biegły dwa Bandyckie mechy ultralekkie - FXR-4 Foxfire i JNR-7P Junior. Na tyłach wspierał ich pojazd, gdzie musieli siedzieć koledzy Juliusa Spencera - van dowódczy o napędzie fuzyjnym, siepiący z kaemu i wyrzutni LRM-5.

Lanca Bravo ruszyła do walki, nawalając ile fabryka dała. Ultralekkie skutecznie jednak flankowały (choć miały raptem kilka laserów i jeden Flamer łącznie), Crosscuty próbowały się rozpraszać, bić z różnych kierunków i przechodzić do zwarcia gdzie ich piły i ładowarki niezgorsze były od pięści i luf. Pozostali Workmeni postawili na jedną kartę - ruszyli do pieszego szturmu u boku pozostałych Hover APCs. I nadleciało kolejne lotnictwo: ląownik Ares w nowszej wersji Mark IV, zasypujący bazę dziesiątkami LRMów popartych parami MLaserów. Raptem tylko wylądował, a z otwierającej się rampy zjeżdżały już pojazdy - błyskawiczny Skimmer i dwa lekkie czołgi Galleon GAL-200 z wyrzutniami rakiet i kaemami. Potężne ilościowo salwy z RLów omiotły całą okolicę, bijąc też po flance Lancy Bravo.

Najgorsze jednak były dwa szybkie, zwinne mechy lekkiej klasy trzymające się gdzieś z tyłu. Oszczędnie siepały z pojedynczych wyrzutni SRM, ale głównie waliły z dalekosiężnych “snajperskich” broni - AC/2 i LLaser, celując nimi w plecy Bravo. Sytuacja się sypała i robiło się naprawdę groźnie. Komputery nawet nie potrafiły poprawnie zidentyfikować tej pary snajperów, a okazyjne trafienia z autodział i pepeców - choć wystarczające aby zmasakrować składy amunicji - nie wywierały efektów.

Skończyło się to przewidywalnie - ostrzeliwani z każdej ze stron, jedynie z lekkim wsparciem Franka, Horrigana i ich kolegów, mechy Lancy Bravo zaczęły się sypać. Pierwszym był Corsair.

- Vandal, wycofaj się!

- Nie! Nie widzisz, że tu nadlatuje ich więcej?! Nie macie szans. Wzywajcie Manatee i spieprzajcie!

- Takiego wała jak planeta cała, młokosie. - głos Mandaryna - Gromimy tych gnojów razem, choćby bez ammo i gorący jak piec.

Były to jednak słowa na wyrost. Vandala obskoczyli wściekli, mściwi Workmeni. Rąbali piłami, okładali innymi narzędziami, bili pięściami, strzelali z czego mieli - nie bacząc na kosmiczne gorąco, nieudolne chłodzenie i zacinające się retro-AC. W końcu nawet i ciężki, choć industrialny pancerz Corsaira posypał się, a struktura wkrótce. Zaraz by go położyli, ale…

- Zobaczymy się w piekle, chuje! - warknął na głośniku i kanałach ogólnych były ganger z Newport i odpalił taką bardziej chamską wersję autodestrukcji, nad którą niezbyt legalnie pracował ostatnimi czasy… jakby przeczuwając te zdarzenie. Zdetonował resztkę amunicji LRM, SRM i AC/10 wraz z reaktorem fuzyjnym. Pozostałych pilotów aż na chwilę oślepiło mimo automatycznej polaryzacji szyb, a nogi musiały tąpnąć mocno by utrzymać równowagę. Ale pole bitwy na tym odcinku się nieco przerzedziło. Bravo ogarnęli się szybciej i zemścili srodze, ładując ponad limity cieplne i na skraju bezpiecznych zasięgów minimalnych. W parę chwil ostatnie bandyckie i workmeńskie szroty płonęły lub wybuchały. Zaraz potem ostatnie antygrawy transportowe.

Ale niezidentyfikowani snajperzy w nieznanej, brązowej kolorystyce pancerzy, też nie odpuszczali. Z pomocą Aresa (Galleony były już płonącymi wrakami - po wystrzelaniu jednorazowych RLów zostały im tylko kaemy i były łatwym łupem dla bunkrów i paru laserów, a Skimmera osobiście zdjął duet Horrigan-Frank) znów zaatakowali, skupiając mocny ogień na Hebim. Tego już pancerz nie wytrzymał. Rooikat ledwo zdążyła się katapultować - już drugi mech odstrzelony spod niej. Eksplozja tego co zostało w zasobnikach SRM. Zostali tylko Mandaryn i Pandur. Zdwoili wysiłki. Skupili ogień na Aresie - w końcu go strącili, ale potem zmuszeni byli bawić się w ciuciubabkę po lesie z… Jackrabbitami (w końcu komputery je zidentyfikowały - ale były to cholerne mechy z czasów Wojny Domowej w Gwiezdnej Lidze, służące Republice Światów Rubieży i Imperium Amarisa, rzekomo utracone w pomrokach dziejów, w obydwu wariantach JKR-8T i JKR-9R zwanym również “Joker”).

W końcu je dorwali, ale zużyli praktycznie całą amunicję, mieli pozrywany pancerz i mnóstwo krytycznych obrażeń. Mackie i Zeus ledwo stały, i tylko ten drugi mógł się jeszcze normalnie poruszać.

Ale wyglądąło na to, że bitwa się zakończyła. Mylili się, choć przez chwilę rzeczywiście tak wyglądało. Resztki drużyn Workmenów spieprzały na piechotę w las, ścigane ogniem precyzyjnym.

- Rooikat? Rooikat, odbiór! - głos Pandura.

- Żyję… poturbowana. Nogę… nogę mam chyba złamaną.

- Szlag. Wymiotowałaś? Możesz chodzić?

- Tak. Nie.

- Zaraz kogoś po ciebie poślemy!

- Ktoś zarejestrował czy Vandal się katapultował? - Mandaryn podjął drugi ważki temat.

- Nie. Został w Korsarzu. Cholerny narwany młokos…

- Uwaga, Lanca Bravo! - nowy głos, tym razem z pozostającego w pobliżu Manatee - Wykryliśmy szybko zbliżające się maszyny lotnicze. Ewakuujcie się! Do wszystkich jednostek NVDF. - teraz na ogólnym - Opuścić bazę i okolicę. To bombowce!

Dość rzec, że ta bitwa nie zakończyła się pomyślnie. Lotnictwo w barwach Blood Raiders i tym nieznanym brązie uderzyło szybko i mocno. Mackie został zniszczony, choć Mandaryn zdołał się katapultować. Zeusowi ledwo udało się zwiać na Manatee. Wielu Rangersom się to nie udało - całą okolicę zrównano z ziemią mnóstwem bomb, od klasycznych HEF, poprzez kasetowe, a kończąc na zapalających Inferno. Nie patyczkowali się. Bunkry i mechy (a nawet wraki tychże i pojazdów!) precyzyjnie ostrzelano z laserów i autodział, zasypano rakietami. Walili wszędzie, w tym po “swoich” - żaden z Workmenów i Bandytów biorących udział w szturmie nie uszedł z życiem, umykający van dowódczy z oficerami tych pierwszych został unicestwiony tak samo jak bunkry Camp Varmint. W tym bunkier z Frankiem, Horriganem i ich kolegami, którzy nie zdążyli uciec.

Kolejne ofiary tej wojny.


Piętnasty października przyniósł kolejne wizytacje oraz infodump. Przede wszystkim: w nocy do bazy Minutemen powróciła Beton, Jane Doe, wraz z Brianem Wintersem, Crabem i - oczywiście - psem Dio. Technicy zaraz wzięli mecha pod lupę by go podreperować, a ludzie (i pies) zwizytowali lazaret. Po drodze zostali pokrótce wprowadzeni w sytuację, która przecież dość poważnie się odmieniła odkąd polecieli na Barierę robić brudną robotę.

Skoro świt do bazy dotarli też członkowie Lancy Bravo - Rooikat i Pandur, ranni i pokonani. Vandal natomiast nie dotarł, pozostał poległy w zgliszczach Camp Varmint wraz ze swym “Korsarzem”. Mandaryn, choć zdołał się katapultować, to nie zdołał się ewakuować - uznano go za zaginionego. Ocalałych szybko opatrzono i postawiono na nogi stymulantami. Nie było czasu jeszcze na odpoczynek. Do bazy ściągali kolejni goście - oficerowie łącznikowi z sojuszniczych kompanii najemnych oraz członek jakiegoś ‘bractwa’. Oficer wywiadowcza gorączkowo kompilowała raporty i przygotowywała prezentację w sali ze stołem holograficznym.

Dużo się zmieniło. To był czas na odprawę.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=T6bXcD0VBzI[/MEDIA]
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline