25-08-2021, 20:08
|
#8 |
Młot na erpegowców | Po bitwie Marie dostojnym i równym krokiem opuściła stanowisko ogniowe, jak zwykle poruszając się z ramionami splecionymi za plecami. Do podległej jej drużyny rzuciła tylko.— Brawo. Po czym oszczędnym ruchem głowy skinęła im z uznaniem, przy okazji sprawdzając ich stan liczebny. Nie stwierdziła jednak dalszych dezerterów ani innych ofiar. Poza tchórzliwym ratlingiem i jego kundlem.— Niech ktoś sprzątnie te ścierwa. Poleciła sierżantowi, wskazując ruchem głowy ciała wymienionej dwójki. Zdrajcom ojczyzny nie przysługiwały żadne pośmiertne honory, więc rzucone zostało razem z trupami przebrzydłych xenos.
Po bitwie zadbała o to, by opóźnienie spowodowane przez niespodziewane natarcie zielonoskórych było jak najmniejsze. Ofensywa i tak była przesunięta, co mogło zaważyć na jej wyniku, dlatego nie było czasu na opieszałość. Zwłaszcza że warunki nie rozpieszczały. Na szczęście krzepkie słowa oficera politycznego niejeden raz w historii udowodniły, że potrafią zadziałać jak najlepszy smar i doskonałe spoiwo imperialnej machiny wojennej.
Front się przesuwał, choć nie zawsze szło tak dobrze, jakby tego Léandre oczekiwała. Imperator postawił przed swoimi wybranymi regimentami nie lada wyzwanie. Dni mijały, a xenoska zaraza sukcesywnie, acz opornie cofała się przed jego młotem. O ile młodsza komisarz nie mogła dopilnować, by pozostali spisali się dobrze — w tym aspekcie pozostawała jej jedynie modlitwa do Wszechojca — o tyle mogła zadbać o to, by podległa jej drużyna, spełnia swój obowiązek w sposób niebudzący wątpliwości. Wypełniając powierzone rozkazy co do joty. I właśnie na tym, poza walką z zielonym robactwem, skupiały się jej wysiłki w ciągu ostatnich dni. Odpowiedzialność, jaka spoczywała na niej i jej podopiecznych była wielka, dlatego i determinacja Marie, aby wykonać misję, była tytanowa. Jak ona sama. Rzut na dowodzenie: 64/45
|
| |