Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2021, 21:14   #82
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

- Opowieść, rzeczesz? Znam ich parę. Hmm… Którą by tu… - Druid zamyślił się przez chwilę, szukając w pamięci czegoś odpowiedniego. - Nie ta… Ta też nie jest najlepsza… Mhm, ta chyba będzie całkiem dobra. Pozwólcie. Skoro Endymion opowiedział swoją, nie mógłbym pozostać mu dłużny.

- Posłuchajcie dobrze! - zawołał Druid. - Zasłyszałem tę opowieść ongiś od jednego podróżnika, barbarzyńcy z klanu Czerwonego Tygrysa ze Srebrnych Marchii. Była to opowieść o dziewczynie… I jej kochanku. I o mieczu spowitym płomieniami.

- Gwyn i Govira byli przeznaczeni sobie: kiedy spotkali się po raz pierwszy, ludzie mawiali, że znali się już i od razu wpadli sobie w objęcia. Dziewczyna zasypała młodzieńca pocałunkami, a on odwdzięczał jej się najczulszymi z wyznań o wierności.

- W ich wiosce, której nazwy już nikt nie pamięta, zbrojono się przeciwko marszu orków, którzy pozostali tam do dziś. Gwyn, jako jeden z wojowników pod pieczą wodza, dostał za swoją odwagę i zasługi miecz, którego ostrze zostało zaklęte duszą ognia: podczas walki jarzył się czerwonym płomieniem, a rany jątrzyły się niczym oparzenia. Była to okrutna broń, która została kiedyś wykuta przez samych orków.

- Kiedy orkowie wreszcie nadeszli, walka była długa i okrutna. Płomienny miecz wznosił się i upadał, wzniecając pożar, gdziekolwiek uderzył. Orkowie padali tuzinami, ale zdało się, że nigdy nie wyczerpią się w swej sile. Obrońcy wioski, choć dzielni, zaczęli poddawać się brutalnej sile. Gwyn widział, jak jego towarzysze broni umierają, przebici włócznią lub też rozpłatani wielkim toporem, który jest ulubioną bronią orków.

- Walka miała się już ku końcowi: śnieg był czerwony od krwi, a pod połamanym lodem bielały kości poległych, na których ucztowały kruki. Gwyn, który poniósł ciężkie rany, widział, jak orkowie zostali odparci, a niedobitki orczej armii uciekają. Wśród nich zauważył jednak zgarbioną sylwetkę, która wolno szła w jego stronę.

- Była to bowiem wiedźma orczego klanu, poczerwieniała z wściekłości z powodu poniesionej straty, bowiem to miecz Gwyna zabił jej syna. Kiedy przemówiła, jej głos zabrzmiał na całym polu bitwy, a była to klątwa, jaką może wyrzec tylko ten, co nie dba o swe życie. Najgorsza z klątw.

- Wyrzekła: “Jak miecz dzierżony w ręce nie dba, w czyje ciało się wbija, tak i niech ten położy kres tej miłości i wiosce, którą bronisz!” - a jej nienaturalny głos przepełnił trwogą serce młodzieńca. Wtedy sama też podniosła sztylet i wbiła go w swoją pierś, pieczętując zaklęcie.

- Gwyn, nie mogąc już ustać na własnych nogach, upadł, tracąc przytomność. Stara wiedźma zginęła, a wraz z nią orkowie, których niedobitki uciekły w mroźną dal.

- Po bitwie, młodzieniec został złożony w swym domu, gdzie jego zdrowia doglądała Govira. Leżał, spoczywając na swym łożu z mieczem przy swej piersi, którego płomienie przygasły tak samo, jak jego życie. Spał głęboko, nie mówiąc nic i ledwo oddychając, a od śmierci dzielił go tylko włos.

- Dziewczyna, która nie posiadała się z żalu, modliła się długi czas o to, by powstał ponownie i jego miecz rozjarzył się jeszcze raz płomieniami. Płakała i błagała bogów trzy dni i noce, aż w końcu jej błagania uslyszał nie bóg, a troll znający magię, który podróżował pod postacią starca.

- Rzekł do niej: wprawny jestem w gusłach i wiem, jakie ziele przywróci go znowu do życia. Warunek mój jeden: musisz przez trzy dni i noce być ze mną jako moja żona. A wiedz, że jestem niczym innym, jak starym trollem, to zaklnę twoją formę tak, aby mi wygodziła.

- Govira przystała na ten warunek, tak wielka była jej miłość do Gwyna, że nie dbała o nic. Kiedy ostatni dzień skończył się, a zorze obwieszczały następny, stary guślarz wyciągnął ziele i pokazał je dziewczynie, która teraz, szpetna niczym troll, leżała w jego alkowie.

- Dotknij jeno usta młodzieńca tym zielem i wnet będzie taki sam – rzekł stary. - Dotknij też I swoje, twoja forma zmieni się na powrót.

- Dziewczyna pobiegła z powrotem – niewielu ją poznało i niewielu też chciało ją zatrzymać, bowiem po bitwie wielu wojowników poległo. Odprowadziły ją tylko przerażone spojrzenia, kiedy wchodziła do domu Gwyna. Kiedy wreszcie podeszła do leża, na którym odpoczywał wychudły Gwyn, przytknęła ziele do ust i…

- W istocie! Młodzieniec, nagle ożywiony, powstał, a płomienie buchnęły z jego zaklętego miecza. Ledwie jego oczy otworzyły się i przejrzały przez mgłę gorączki, spojrzał! I jak wielkie zdziwienie odczuła Govira, kiedy w jego oczach zapłonął gniew, który jarzył się tak gorąco, jak sam miecz. W gniewie zamachnął się, nie wiedząc, że była to ona.

- Miecz wbił się w pierś dziewczyny, która już przytknęła ziele w swoje usta. Już zaczęła zmieniać się z powrotem, ale za późno! Płomienie i żelazo uderzyły w nią... Zginęła, przeszyta mieczem swojego kochanka. Jej ciało upadło na podłogę, bez życia. Kiedy jej postać powróciła do ludzkiej, stał przed nią, poglądając to na miecz, to na nią.

- W bezsilnym gniewie, Gwyn porwał miecz, który zapłonął niczym żagiew. Zapłonął dach, zapłonęła strzecha, podłoga rozpaliła się krawą łuną. Nie umiejąc pogodzić się z jej śmiercią, zatracił się w furii, uderzając mieczem wszystko, a skromna wioska zajęła się płomieniami, jakich nie widział już potem nikt. Iście, płomienie tańczyły na stołach w skromnych izbach chat, na drodze, trawiły ciała zabitych w wiosce. I dalej szedł tylko on, a za nim szła już tylko pożoga.

- Kiedy wszystkie płomienie wypaliły się, został tylko on sam. Sam, na cmentarzysku popiołów, bowiem tak jak płomienie pożarły wioskę i wszystko, co kiedyś kochał, tak sam sczezł w ich objęciu. On, na samym środku, i miecz, który podpalił wszystko. Taka była klątwa starej wiedźmy.

- Legenda mówi, że miecz jest tam gdzieś jeszcze, pośród lodowej głuszy… Czeka na tego, kto zdobędzie dość odwagi, by go dzierżyć – Druid uśmiechnął się chytrze, kończąc swą opowieść. - Powiadają także, że Gwyn nie zginął, paląc swoją wioskę. Ponoć można go spotkać na północy – lub to, co z niego zostało, kiedy płomienie pożarły Govirę i jego wioskę.


 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline