Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2021, 20:52   #81
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

- Coś w jedzeniu tego lwa Cię zaniepokoiło? - zapytał paladyn bez cienia krytyki, a jedynie z troską w głosie gdy wyciągał kociołek z pojemnej torby.
- Hm? Nie… tylko Gabriel z tą zupą… przecież to tyle roboty i czasu. Myślałam o kiełbaskach owiniętych plackami... - Drgnęła ramionkami Amza.
- Coś w tym jest… - zamyślił się Endymion - Możliwe, że Gabriel nigdy nie musiał sobie gotować zupy, z drugiej strony moją pierwszą myślą też nie było ile to zajmie… to może tak. Usmażymy po jedną, dwie kiełbasy na głowę i pozwolimy im dojść w sosiku, do tego placki i… - zawiesił na chwilę głos myśląc - NIE mam przypraw do grzańca… miałem kupić w Hluthvar… tsk tsk tsk… no nic. To będzie po prostu grzane piwo. Coś ciepłego do wypicia aby się rozgrzać. Co myślisz?
- No… dobrze - Kiwnęła główką Amza.
- To ustalone - stwierdził z zadowoleniem Endymion wyciągając jeszcze patelnię, trójnóg i składniki. Zamknął torbę i nim wstał z kolana złapał Amzę za rączkę. Spojrzał na nią uśmiechając się ciepło i otworzył już usta aby coś powiedzieć… ale zamknął je, zostawiając cokolwiek chodziło mu po głowie na później. Wszystko zaś zostało skwitowane uniesioną na moment, jedną brewką, ale i przelotnym uśmiechem… Paladyn ścisnął rączkę mocniej na moment i wstał z nieporęcznym-wszystkim, wracając do ogniska. Specjalnie zwalniając krok aby Amza na pewno za nim nadążyła.


Towarzystwo jadło smaczną kolację, popijało grzane piwo, było też i trochę winka. Rozmawiano, żartowano, bawiono się nawet nieźle… potrzebowali takich chwil. Odpocząć, zrelaksować się, zapomnieć o fakcie, iż ktoś z nich mógł dzisiaj znowu zginąć.

Amza wypiła już dwa kubki grzanego piwa, i miała spore rumieńce…

Amara piła powoli, Deidre jednak niczym smok, Gabriel zaś, fundator wina, szedł w ślady zaklinaczki, pijąc raczej dla towarzystwa. Endymion zaś pozostawał wstrzemięźliwy myśląc już o swojej warcie.

- Dobra, słuchajcie - zagadnął do drużyny gdy rozmowy przycichły, a tematy się skończyły... tonem nieco przypominającym prezentera z cyrku - W moich stronach jest powiedzenie. Nocą taką jak ta, gdy wieje zachodni wiatr, góry opowiadają historie ustami towarzyszy. Historia którą ja teraz słyszę to historia Volsunga, z krainy daleko, daleko stąd… albo nie… - zdecydował patrząc przelotnie na Amzę - to dobra historia, ale mroczna i smutna. Leveth będzie lepszy.
Ta historia jednak zaczyna się od jego ojca. Tirela. Ta historia zaczyna się od krwi. Jej szkarłatu zdobiącego całe pomieszczenie. Ciała dziewczynki… Płaczącej matki tulącej swoją martwą córkę. Krwi na jego rękach. Tirel padł wtedy na kolana i zawył, wilczy skowyt przeistoczył się szybko w zupełnie ludzkie zawodzenie. Uderzył pięścią w bezmyślnej rozpaczy i błagał… przepraszał “Elhan, ja nie chciałem”. Prosił o wybaczenie którego wiedział, że nie mógł otrzymać. “Odejdź. Idź precz likantropie” krzyczała przez płacz. Tirel uciekł. Zerwał się do biegu, a wkrótce biegł na czterech wilczych łapach jakby goniły go ogary piekieł, ale to wina go goniła. I nie mógł jej uciec. Elhan zawsze go broniła. Nigdy nie pozwalała by za jego plecami go obgadywano
“To wilkołak. Nie można mu ufać” mówili
“To Tirel. Ten który uratował twojego syna, niewdzięczniku!” odpowiadała
“Nie oszukasz swojej natury. On też nie” i tu udowodnił im w końcu, że mieli rację. Był potworem… i ta myśl zabijała go w środku.

Na długie lata zaszył się w ciemnej puszczy. Była jego sanktuarium. Dla druidów, takich jak on, była ona świętym miejscem. Nawet jak Mielikki odebrała mu już magię. Wyklęty z kręgu, pozbawiony mocy… wciąż czuł się druidem stojącym na straży natury i jej porządku. Wciąż był obrońcą lasu. To, że zgorzkniałym, przygnębionym i wyjątkowo samotnym nic nie zmieniało. Jego pusta egzystencja przerwana kiedyś została przez drwali. Chcieli wykarczować połacie puszczy aby zbudować machiny oblężnicze na jakąś swoją wojenkę. Nie zamierzał na to pozwolić. Ostrzegł ich raz. Gdy nie podziałało przyszedł w nocy. Wyrżnął połowę z nich we śnie. Obóz miał jednego strażnika. Sigwalda. Rozszarpał Sigwaldowi gardło własnymi kłami tuż po tym jak otrzymał od niego pchnięcie srebrnego miecza. Głębokie. Śmiertelne.

Wrócił do swej jamy brocząc krwią i już padając na słomę przybrał swą normalną, elfią formę. Zaczął się modlić. Do Mielikki której kiedyś służył. Wierzył, że się zlituje i ześle mu jedno zaklęcie… powstrzyma krwawienie, pozwoli się wykurować. W końcu umierał w służbie natury. Nie rozumiał, że Pani Lasów nie tolerowała rzezi jaką urządził. Nie odpowiedziała mu. I wtedy dopiero poczuł strach. Nie chciał umierać. Nawet jak jego życie było puste, to kiedyś mogła stać się lepsze. Modlił się do innych bogów… do Silvanusa, Oghma, Selune, Gond. Wielu, wielu innych błagał o życie. Z czasem imiona schodziły coraz głębiej w mrok. Na samo dno. Loth, Shar, Talos.. wielu, wielu innych. Jedynie gdy wypowiedział imię Malara zdawało mu się, że gdzieś na granicy świadomości usłyszał drwiący śmiech. Bane… modlił się do Pana Ciemności. A ten się wtedy zamyślił. Jako jedyny z bogów go nie zlekceważył uznając, że może wiele zyskać.

Modlitwę przerwała półelfka wchodząca do jamy. Była to kapłanka Sea’vii… martwej bogini. Szybko uleczyła Tirela ze śmiertelnych ran, a z czasem wykurowała go do zdrowia. Miała imię Quill… to samo które miała dziewczynka którą Tirel zabił wiele lat wcześniej. Był w szoku gdy się dowiedział. Z czasem… zakochali się w sobie. Uznał to za swoją pokutę i postanowił wynagrodzić kapłance krzywdę którą wyrządził ofierze swojego szału. Już nie był zgorzkniały, nie był smutny i stanowczo nie był samotny. Był szczęśliwy jak nigdy dotąd. Z jego pierwiastka powstało życie. Quill zaszła w ciążę.
Wierzył, że to przypadek i żyje tylko i wyłącznie dzięki Quill. Po dziewięciu miesiącach zobaczył swojego syna... i to był jeden z ostatnich widoków w jego życiu.

Quill była sukkubem, przysłanym przez Bane’a. Z łatwością owinęła sobie elfa wokół palca. Tirel zginął w tej samej jamie w której odzyskał życie zaprzedając je jednocześnie. Ginął długo. Powolnie zabijany przez tortury. Wciąż się modlił do Mielikki. Już do nikogo innego. Tylko do niej. Podczas tortur krzyczał, złorzeczył płakał, ale nie tylko z bólu. Sukkub opowiadała mu o tym jaka przyszłość czeka jego syna. O tym jak ukształtuje go w narzędzie dla swego boga. Umarł z modlitwą na ustach. Modląc się o łaskę. Nie dla siebie, ale dla swojego syna…

Leveth dorasta w puszczy razem z matką-sukkubem. Była dla niego nauczycielką, okazującą ciepło i dobroć tylko w ramach nagród. Pielęgnowała w nim zdolności polimorfii, bo miał do nich naturalny dryg. Tak samo jak ojciec był wilkołakiem. Szybko zaczął zabijać. Nie miał przed tym oporów, ale też nie czerpał z tego radości. Matka była z niego dumna, ale nie był pozbawiony sumienia. Jednak było ono słabe i ciche.

Leveth nosił wiele imion. Potrafił przybrać dziesiątki różnych form, przyjąć każdą twarz. Imiona były płynne. Imienia Leveth używał tylko w swojej naturalnej. Zło wypełniało jego serce, ale nawet mrok chowa w sobie skazy. Pozostało w nim coś z ojca. Jednak demoniczny pierwiastek matki i wychowanie przeważały. Gdy dorósł dołączył do wewnętrznego kręgu jednej z sekt Bane’a. Do tego od początku był przeznaczony.

Służył Panu Ciemności przez wiele dekad. Był jednym z doskonalszych sług. Półczart, półelf wilkołak. Mistrz przemian. Zdolny przyjąć każdą postać. Zinfiltrować każdy oddział, a potem wszystkich wyrżnąć gdy mu już ufali. Doczekał się wielu łask i darów. Ale co z innymi? Wielu poległo pod ciosami mieczy paladynów i magią kapłanów światłości. Zło jest silniejsze. Nie miał co do tego wątpliwości. Ci dobrzy nawet ofiar nie składali. Choć przyniosłyby im potęgę. Więc jak to się stało, że wciąż pozostawali silni? Czemu jeszcze nie przegrali? Czemu zawsze wychodzili cało? Leveth miał na to jedną odpowiedź. Oni walczyli o swoich. Wracali by ratować towarzyszy. Poświęcali własne życia dla ogółu. Dla większego dobra, by przeżył ktoś od nich silniejszy i ważniejszy dla społeczności. To było takie… głupie. Beznadziejnie idiotyczne. A jednak skuteczne. Pozwalało pozostać godnymi przeciwnikami kogoś znacznie silniejszego. To nie tak powinno być… coś tu było nie tak… ale to byłoby coś, gdyby mógł uwierzyć, że jego “towarzysze” wrócą po niego gdyby został z tyłu. Leveth od dawna miał wątpliwości… a w snach widział niebieskookiego jednorożca o złotym rogu. Wśród ciemności tylko on emanował światłem, a u jego kopyt siedział mężczyzna. Wilkołak o wielu ranach. Nic nie mówił Tylko patrzył na Levetha, a jego spojrzenie było takie pełne bólu i… czegoś jeszcze. Leveth nie wiedział, bo słowo “miłość” dla niego oznaczało tylko i wyłącznie “słabość”. Chciał iść do światła. Ogrzać duszę w jego blasku, ale zawsze odwracał się i wbiegał w ciemność. Po kilku krokach wyrastał przed nim sam Bane, a w jego oczach była tylko pogarda. Wyciągał rękę by go zmiażdżyć i wtedy sen się kończył…

Był trzeci dzień Ches. Tego dnia była równonoc wiosenna.
Leveth warknął a paladyn padł na kolana. Charczał próbując złapać oddech, ale tylko topił się we krwi płynącej z rozszarpanej wilkołączymi kłami szyi.
- Niech Ilmater ci wybaczy… - zdawał się mówić, ale nie wydawał już żadnych dźwięków.
Leveth wyrwał z własnych trzewi posrebrzany miecz. Rana była głęboka. Śmiertelna. Włożył ostrze w dłonie dogorywającego paladyna. Rozłożył skrzydła… nie mógł tu zostać. Zaraz zbiegną się jego towarzysze. Ci dobrzy zawsze wracają po swoich. Leveth miał wiele szczęścia. Kelistoph zabił wiele sług Bane’a które Leveth uznawał za silniejsze od siebie. W momencie słabości zwątpił i myślał już, że Pan Ciemności wysłał go na śmierć. Powinien być na siebie wściekły. Powinien czuć się winny. Ale nie potrafił wykrzesać z siebie tych uczuć.

Wrócił do jamy w której spędził dzieciństwo brocząc krwią i już padając na słomę przybrał swą normalną, półelfią formę. Zaczął się modlić, a historia zatoczyła pełen krąg gdy do jamy weszła jego matka.
- Chwała Odrodzonemu, że cię wysłał matko!
Lecz podobnie jak Tirelowi przed laty i Levethowi nie niosła ona życia. Niosła ona śmierć.
I widział on to. Z bólem zerwał się na nogi. “Skończyłeś się” mówiła mu gdy pytał nie rozumiejąc “zdradziłeś nas chłopcze”, “Bane widzi twój umysł… widzi twe słabości”. Mówiła mu tnąc go sejmitarem raz po raz, gdy on rozpaczliwie bronił się gołymi rękami. “Taki wstyd”, “Czarny Pan chce twojej śmierci. Służ Odrodzonemu! Giń dla Odrodzonego!”

Wtedy Leveth usłyszał pytanie… gdzieś. Jakby na skraju świadomości.
“Czy chcesz żyć?“ echo odbijało się siedmiokrotnie w jego umyśle
“Tak”
“Jeszcze raz! Czy chcesz żyć?!”
“Tak!” tym razem zakrzyknął
“Co możesz zrobić dla życia? Dla uchronienia swojej duszy przed kaprysami swego boga?”
“Wszystko” wyszeptał
“Co?!”
“Wszystko!”
“Daję ci wybór” powiedziała istota “Żyj z honorem i światłem w sercu bądź zdychaj jak pies! Wiemy, że możesz! Twe serce nie jest czarne. Płonie w nim iskra światła które może objąć je cale, jeśli dasz mu szansę!”
“Na bogów, kim jesteś?” zapytał
“Zgadzasz się?!” padła agresywna nie-odpowiedź. “Zgadzasz się porzucić ciemność? Przejść na drugą stronę barykady? Stanąć do walki dobra ze złem po stronie dobra?”
Zgodził się. Zawezwał się na wszystkich bogów. Wykrzyknął swoje “zgadzam się” całą swoją siłą, wolą i jestestwem.

Opadające dwuręczne cięcie sejmitarem sukkuba zostało zatrzymane w połowie drogi. Nie z jej woli. W jamie nagle stało sześć postaci jakby utkanych z promieni słońca. Jedno tchnienie potem siódma przysłoniła mu widok. Ta była srebrna. Jeśli tamte sześć utkane było ze słońca, to ta z księżyca.
“Odejdź demonie” sześć istot rozkazało jednocześnie
“Chodź” powiedziała siódma… wkładając dłoń w pierś strzaskanego ciałą Levetha.. i wyciągnął go z niego. Uwolnił.

Nagle byli w światłości. Jako kule blasku. Jedna platynowa, sześć złotych i on… czarny, smolisty… ale jakby pęknięty, a z pęknięcia biło lekkie światło.
“Jestem Kassaldiar Bahamut. Pierwszy awatar Platynowego Smoka. Mocą nadaną mi przez Władcę Północnego Wichru przebaczam ci zło którego się dopuściłeś w swoim krótkim życiu. W imieniu Króla Smoków nadaję ci nowe ciało, wolne od skazy zła. Jako pokutę nadaję ci wieczną krucjatę w imię dobra. Dano ci szansę odkupienia win. Nie zmarnuj jej…”

Leveth się odrodził. Podobno wiele lat później nawet odnalazł jamę w której zginął i jego ciało wciąż tam było. Jak w momencie śmierci. Ale to już jest zupełnie inna historia.



- Ciekawe opowieści słyszą mali paladyni nim pójdą spać - powiedział Gabriel.

Druid, nie chcąc pozostać dłużny Paladynowi, rzekł:
- Zmiennokształtni i demony zawsze oznaczają kłopoty - skomentował opowieść Endymiona Bharrig. - Jak mieliśmy się okazję przekonać co do tego pierwszego.

Kargar wcześniej skupiony na zajadaniu kiełbaski, zaczął coraz uważniej słuchał historii paladyna. Pod koniec wyraźnie się spiął.
- Ciekawa historia… ja też kiedyś byłem wyznawcą Bane'a. Wychowałem się wśród Zhentarimów.

Amara na słowa Kargara nie powiedziała nic, jedynie nieco zmrużyła oczy…

- Ciekawa i… długa - Deidre zasłoniła usta ziewając - A morał z niej taki, że nawet jak kawał gnoja z kogoś, to i tak żyje wiecznie?

- No i też chyba taki, że jak Pan któremu służysz na to nie zasługuje to nigdy nie jest za późno żeby to zmienić - dodał Kargar. Zauważył reakcję Amary na informację o jego mało chwalebnej przeszłości, ale nie widział powodu żeby ukrywać to przed towarzyszami do których coraz bardziej się przywiązywał.

- To jest po prostu opowieść. Prawdopodobnie w połowie wymyślona - odpowiedział paladyn - Jeśli doszukiwać się tu morału to za pierwszym bym powiedział, że wielu złoczyńców nigdy nie miało postawionego przed sobą wyboru i w innym świecie, w innej sytuacji… mogliby być najjaśniejszymi wojownikami światłości. Drugi by się chylił ku temu co Kargar mówi... My kształtujemy nasz los i nawet z najgłębszego mroku możemy się wyrwać. Odkupienie win zawsze jest możliwe.
 
Arvelus jest offline  
Stary 26-08-2021, 21:14   #82
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

- Opowieść, rzeczesz? Znam ich parę. Hmm… Którą by tu… - Druid zamyślił się przez chwilę, szukając w pamięci czegoś odpowiedniego. - Nie ta… Ta też nie jest najlepsza… Mhm, ta chyba będzie całkiem dobra. Pozwólcie. Skoro Endymion opowiedział swoją, nie mógłbym pozostać mu dłużny.

- Posłuchajcie dobrze! - zawołał Druid. - Zasłyszałem tę opowieść ongiś od jednego podróżnika, barbarzyńcy z klanu Czerwonego Tygrysa ze Srebrnych Marchii. Była to opowieść o dziewczynie… I jej kochanku. I o mieczu spowitym płomieniami.

- Gwyn i Govira byli przeznaczeni sobie: kiedy spotkali się po raz pierwszy, ludzie mawiali, że znali się już i od razu wpadli sobie w objęcia. Dziewczyna zasypała młodzieńca pocałunkami, a on odwdzięczał jej się najczulszymi z wyznań o wierności.

- W ich wiosce, której nazwy już nikt nie pamięta, zbrojono się przeciwko marszu orków, którzy pozostali tam do dziś. Gwyn, jako jeden z wojowników pod pieczą wodza, dostał za swoją odwagę i zasługi miecz, którego ostrze zostało zaklęte duszą ognia: podczas walki jarzył się czerwonym płomieniem, a rany jątrzyły się niczym oparzenia. Była to okrutna broń, która została kiedyś wykuta przez samych orków.

- Kiedy orkowie wreszcie nadeszli, walka była długa i okrutna. Płomienny miecz wznosił się i upadał, wzniecając pożar, gdziekolwiek uderzył. Orkowie padali tuzinami, ale zdało się, że nigdy nie wyczerpią się w swej sile. Obrońcy wioski, choć dzielni, zaczęli poddawać się brutalnej sile. Gwyn widział, jak jego towarzysze broni umierają, przebici włócznią lub też rozpłatani wielkim toporem, który jest ulubioną bronią orków.

- Walka miała się już ku końcowi: śnieg był czerwony od krwi, a pod połamanym lodem bielały kości poległych, na których ucztowały kruki. Gwyn, który poniósł ciężkie rany, widział, jak orkowie zostali odparci, a niedobitki orczej armii uciekają. Wśród nich zauważył jednak zgarbioną sylwetkę, która wolno szła w jego stronę.

- Była to bowiem wiedźma orczego klanu, poczerwieniała z wściekłości z powodu poniesionej straty, bowiem to miecz Gwyna zabił jej syna. Kiedy przemówiła, jej głos zabrzmiał na całym polu bitwy, a była to klątwa, jaką może wyrzec tylko ten, co nie dba o swe życie. Najgorsza z klątw.

- Wyrzekła: “Jak miecz dzierżony w ręce nie dba, w czyje ciało się wbija, tak i niech ten położy kres tej miłości i wiosce, którą bronisz!” - a jej nienaturalny głos przepełnił trwogą serce młodzieńca. Wtedy sama też podniosła sztylet i wbiła go w swoją pierś, pieczętując zaklęcie.

- Gwyn, nie mogąc już ustać na własnych nogach, upadł, tracąc przytomność. Stara wiedźma zginęła, a wraz z nią orkowie, których niedobitki uciekły w mroźną dal.

- Po bitwie, młodzieniec został złożony w swym domu, gdzie jego zdrowia doglądała Govira. Leżał, spoczywając na swym łożu z mieczem przy swej piersi, którego płomienie przygasły tak samo, jak jego życie. Spał głęboko, nie mówiąc nic i ledwo oddychając, a od śmierci dzielił go tylko włos.

- Dziewczyna, która nie posiadała się z żalu, modliła się długi czas o to, by powstał ponownie i jego miecz rozjarzył się jeszcze raz płomieniami. Płakała i błagała bogów trzy dni i noce, aż w końcu jej błagania uslyszał nie bóg, a troll znający magię, który podróżował pod postacią starca.

- Rzekł do niej: wprawny jestem w gusłach i wiem, jakie ziele przywróci go znowu do życia. Warunek mój jeden: musisz przez trzy dni i noce być ze mną jako moja żona. A wiedz, że jestem niczym innym, jak starym trollem, to zaklnę twoją formę tak, aby mi wygodziła.

- Govira przystała na ten warunek, tak wielka była jej miłość do Gwyna, że nie dbała o nic. Kiedy ostatni dzień skończył się, a zorze obwieszczały następny, stary guślarz wyciągnął ziele i pokazał je dziewczynie, która teraz, szpetna niczym troll, leżała w jego alkowie.

- Dotknij jeno usta młodzieńca tym zielem i wnet będzie taki sam – rzekł stary. - Dotknij też I swoje, twoja forma zmieni się na powrót.

- Dziewczyna pobiegła z powrotem – niewielu ją poznało i niewielu też chciało ją zatrzymać, bowiem po bitwie wielu wojowników poległo. Odprowadziły ją tylko przerażone spojrzenia, kiedy wchodziła do domu Gwyna. Kiedy wreszcie podeszła do leża, na którym odpoczywał wychudły Gwyn, przytknęła ziele do ust i…

- W istocie! Młodzieniec, nagle ożywiony, powstał, a płomienie buchnęły z jego zaklętego miecza. Ledwie jego oczy otworzyły się i przejrzały przez mgłę gorączki, spojrzał! I jak wielkie zdziwienie odczuła Govira, kiedy w jego oczach zapłonął gniew, który jarzył się tak gorąco, jak sam miecz. W gniewie zamachnął się, nie wiedząc, że była to ona.

- Miecz wbił się w pierś dziewczyny, która już przytknęła ziele w swoje usta. Już zaczęła zmieniać się z powrotem, ale za późno! Płomienie i żelazo uderzyły w nią... Zginęła, przeszyta mieczem swojego kochanka. Jej ciało upadło na podłogę, bez życia. Kiedy jej postać powróciła do ludzkiej, stał przed nią, poglądając to na miecz, to na nią.

- W bezsilnym gniewie, Gwyn porwał miecz, który zapłonął niczym żagiew. Zapłonął dach, zapłonęła strzecha, podłoga rozpaliła się krawą łuną. Nie umiejąc pogodzić się z jej śmiercią, zatracił się w furii, uderzając mieczem wszystko, a skromna wioska zajęła się płomieniami, jakich nie widział już potem nikt. Iście, płomienie tańczyły na stołach w skromnych izbach chat, na drodze, trawiły ciała zabitych w wiosce. I dalej szedł tylko on, a za nim szła już tylko pożoga.

- Kiedy wszystkie płomienie wypaliły się, został tylko on sam. Sam, na cmentarzysku popiołów, bowiem tak jak płomienie pożarły wioskę i wszystko, co kiedyś kochał, tak sam sczezł w ich objęciu. On, na samym środku, i miecz, który podpalił wszystko. Taka była klątwa starej wiedźmy.

- Legenda mówi, że miecz jest tam gdzieś jeszcze, pośród lodowej głuszy… Czeka na tego, kto zdobędzie dość odwagi, by go dzierżyć – Druid uśmiechnął się chytrze, kończąc swą opowieść. - Powiadają także, że Gwyn nie zginął, paląc swoją wioskę. Ponoć można go spotkać na północy – lub to, co z niego zostało, kiedy płomienie pożarły Govirę i jego wioskę.


 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 27-08-2021, 22:36   #83
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Endymion pokręcił głową z uśmiechem patrząc się w ognisko.
- Widzę, że historia Volsunga wcale nie była by tu najmroczniejsza… no i, że nie tylko ja się tu lubuję w tragicznych opowieściach, ale moje zwykle kończą się dobrze… choć późno. Więc w tej kategorii ty wygrywasz - Endymion zaśmiał się pod nosem - dobra historia. Daje kontekst i wielu po niej pomyśli “cóż… jednak nie mam tak źle”.
- Morał jest taki - rzekł Bharrig, popijając piwem - żeby nie drażnić starych wiedźm.
- W ogóle nie należy drażnić kobiet - dorzucił Gabriel.
- I dać się zaszlachtować każdemu spotkanemu orkowi, bo może się okazać, że jego matka jest wiedźmą? - zapytał Endymion - nie no… ja zachęcam. To na pewno by mi dużo ułatwiło życie.
- Idę spać - Powiedziała stanowczym tonem Amara, po czym wstała od ogniska. Minę miała trochę taką…
- Mam jakąś wartę objąć? - Dodała.
- Może ze mną? Ostatnią? - zaproponował Gabriel.
- Ja mogę środkową - zgłosił się Kargar. - A ta druga historia taka dość ponura...wychodzi że jesteśmy marionetkami o których losie decydują bogowie a ja lubię myśleć że coś jednak kurcze ode mnie zależy.

W tym czasie, Amza gotowała na ognisku wodę… "Do przemycia się".

-A tak w ogóle ktoś wie czym były te zwierzęta co nas zaatakowały?
- Ten stwór, którego zabił nasz tygrys, to, zdaje się, był lew jaskiniowy - odparł Gabriel. - Ale te futrzaki... Nie mam pojęcia - przyznał.
- Patrząc na nasze szczęście… jakieś trolle śnieżne - wzruszył ramionami paladyn - Bogowie ich tam wiedzą.
- Zrobiłam ciepłą wodę, umyjesz się? - Niespodziewanie szepnęła Orkowi do ucha Amza… owiewając i jego twarz piwnym oddechem.
Ork zmarszczył brwi po czym odciągnął odrobinę swój napierśnik. Na tyle by móc wcisnąć tam nos.
- Ttttak… na pewno nie zaszkodzi - powiedział na tyle cicho, że raczej sama Amza słyszała po czym zwrócił się do reszty - zrzucę z siebie pancerz. Aby pidżama pod nim mogła odetchnąć i oschnąć. A właśnie… zapomniałem powiedzieć. Mam zwój Szybkiego Uzbrojenia który praktycznie wteleportowuje pancerz na posiadacza. Może objąć dowolną ilość z nas, tylko muszę widzieć i osobę i pancerz… więc jakby coś się działo w nocy, to wybiegajcie najlepiej z namiotów z pancerzami w łapach, wtedy nas szybko uzbroję.
- Przydatne może być, żeby znowu w samych gatkach nie walczyć jak ktoś nas zaskoczy…- ucieszył się Kargar - Dużo masz tych zwojów?
- Ten konkretny tylko jeden. Na przyszłość zaopatrzę się w więcej - odpowiedział paladyn i wstał. Przelał część ciepłej wody do wiaderka i skierował się do namiotu rzucając jeszcze tylko Amzie niezobowiązujące spojrzenie, ale była zajęta czym innym i tego nie zauważyła…
- To czas wielkiego mycia? - Lekko wstawiona Deidre poderwała się z miejsca - To ja bym też trochę wody poprosiła….
- Zrobimy dodatkową - Mruknęła Mniszka, zgarniając śniegu do kolejnego wiaderka, a Amza kiwnęła potakująco głową.
- Zrobię wodę, będzie szybciej - powiedział Gabriel. - Postaw to wiaderko.
- Ale to i tak trzeba podgrzać? - Spytało nieśmiało dziewczę z bliznami.
- Ja bym tam wolała… - Powiedziała Deidre, gdy Mniszka podała Gabrielowi wiadro.
- Tak...? - Gabriel spojrzał na zaklinaczkę.
W tej samej niemal chwili rzucił zaklęcie, dzięki któremu wiadro napełniło się czystą wodą.
- Wanny nie zapewnię - uśmiechnął się - ale prostsze usługi, jak masaż czy mycie plecków... zawsze chętnie służę.

Deidre cicho się zaśmiała, Amara prychnęła, a Amza poczerwieniała. Wszystkie dokładnie w tej kolejności…
- W razie czego mój namiot stoi otworem, drogie panie - dodał Wieszcz… i po chwili dostał kulką śniegu od Mniszki, która zgarnęła już pół zagotowanej na ogniu wody, wymieszała ze "świeżą", po czym w końcu udała się do swojego namiotu z owym pełnym wiaderkiem.
Gabriel uśmiechnął się lekko, strzepnął śnieg. I nie zrewanżował się Amarze.
- Temu to jedno w głowie…- skomentował wojownik z pół niedowierzaniem, a pół rozbawieniem.
- Ja wolę jednak wziąć pierwszą wartę - rzekł Druid. - Na wszelki wypadek.
- Na szczęście do ognia nie trzeba dorzucać - powiedział Gabriel, czekając cierpliwie, aż podgrzeje się więcej wody.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 28-08-2021, 08:33   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Przepraszam… - Tuż przed wejściem do namiotu Wieszcza rozległ się głosik… Amzy.
Takiego gości Gabriel się nie spodziewał, ale nie wypadało zamykać dziewczynie "drzwi" przed nosem, szczególnie gdy niedawno powiedział, iż jego namiot stoi otworem.
- Słucham cię? - spytał, uchyliwszy płachtę namiotu i wystawiając głowę.
- Ja chciałam o coś spytać… - Powiedziała niepewnym tonem dziewoja z rumieńcami na policzkach.
- Jeśli to ważne, to wejdź, proszę... - Odsunął się, by wpuścić Amzę do środka. - W czym mogę ci pomóc?
Opuścił płachtę, by ciepło nie uciekało.

Dziewoja wgramoliła się do środka, ściągając buty, by nimi nie napaskudzić w środku, po czym usiadła z kolanami wysoko ku twarzy, jakby ją tak trochę nimi zasłaniając. Wstydziła się czegoś?
- Ale tu ciepło… - Powiedziała, rozglądając się po namiocie.
- Odrobina magii - wyjaśnił. - Ale jednorazowa, rankiem już jej nie będzie.
- Też bym tak chciała… - Mruknęła naprawdę cichutko pod nosem Amza.
- Czy masz jakiś problem? - spytał, nieco zaskoczony, że przyszła do niego a nie porozmawiała z Endymionem. - Jak mogę ci pomóc?
- No… ummm… bo ja widziałam, jak ty z Deidre wtedy… ummm… a potem też Amara i Kargar… - Dziewczyna zrobiła się bardzo czerwona, i schowała tak za własnymi kolanami, że chwilowo nawet nie było jej oczu widać.
W pierwszej chwili Gabriel miał całkiem inne i w gruncie rzeczy bezsensowne skojarzenia, ale wspomnienie Amary i Kargara naprowadziło go na inny trop.
- Chodzi ci o masaż stóp? - upewnił się.
- Tak - Pisnęło dziewczę, zza tych kolan, i… nerwowo się po jednej z owych stóp w skarpetkach nawet podrapała.
- Nogi cię bolą? Mogę na to poradzić - zapewnił. - I nie potrwa długo - dodał.
Chyba że wolisz Endymiona, pomyślał.

Amza uniosła głowę znad kolan, spoglądając na Gabriela duuuuużymi oczkami. Potrząsnęła energicznie, przecząco główką.
- Chcesz trochę maści? - spróbował zgadnąć.
- Nieeeee… - Dziewczyna znowu schowała twarz za kolana - Ja bym… ummm… chciała wiedzieć… co zrobić… żeby En… żeby… ummm… żeby… no… faceta… zainteresować - Wydukała w końcu.
Gabriel przez chwilę wpatrywał się w Amzę, zastanawiając się, co jej odpowiedzieć. Większości facetów wystarczyłoby parę słów zachęty, by zainteresować sobą faceta, ale Amzie raczej nie o taki rodzaj zainteresowania chodziło i słowa "pokaż mu cycki" raczej nie miałyby zastosowania.
- Mam wrażenie, że on już jest tobą zainteresowany... - powiedział, a ona, wyprawiając jakieś tam przedziwne wygibasy ręczne, starała się chyba i owymi rękami jakoś zasłonić i z każdej możliwej strony swoją głowę.
- Chodzi… o… ummm… BARDZIEJ… zainteresować - Mruknęła z wnętrza tej zasłony kolanowo-ręcznej.
- Rozumiem... - Pokiwał głową. - Może wystarczy, że się do niego przytulisz i pocałujesz w policzek? - zasugerował. - Ale jeśli to nie wystarczy...
- To….co? - Gabriel zauważył jej oczko, wpatrujące się w niego.
- To może być dla ciebie... trudne - powiedział.
- Notomipomóż - Pisnęła jednym tchem Amza.
- Powiedz mu, że się w nim zakochałaś, a potem rozbierz się i rzuć się na niego - poradził. - Albo nie... nie mów nic o zakochaniu. Powiedz, że go bardzo lubisz.

- I to działa? - Szepnęła dziewczyna.
- Prawie zawsze - odparł. - Ale... mam pewne, dość krępujące pytanie.
- Ummm……………. pytaj - W końcu powiedziała Amza.
- Czy byłaś już kiedyś z mężczyzną? - Gabriel nie bawił się w dyplomację.
- Tak - Po dłuższej chwili padła ledwie co słyszalna odpowiedź.
Wieszcz skinął głową.
- W takim razie... pozostaje ci tylko przejść do działania - powiedział. - A ja będę trzymać za ciebie kciuki.
- Ummm… dobrze. Dziękuję - Amza uśmiechnęła się, choć odrobinkę nerwowo - To ja już pójdę… - Ruszyła się z miejsca.
- Jeśli jeszcze czegoś kiedyś będziesz potrzebować - powiedział na pożegnanie - to zawsze możesz na mnie liczyć.

Amza zatrzymała się w pół ruchu, na wszystkich czterech, robiąc dosyć… zakłopotaną minkę.
- No wiesz… jakbyś miał trochę tej magii, żeby w namiocie cieplej było… - Spojrzała na Gabriela.
Wieszcz mimowolnie omiótł jej ciało spojrzeniem, w tym i nieco właśnie wypięty tyłek… Przy gorącej dziewczynie i w zimnym namiocie facetowi stanie, pomyślał, lecz nie wypowiedział tego na głos.
- Już, zaraz... - Po krótkiej chwili wyciągnął z torby kamień i podał go Amzie. - Uderz nim w coś twardego - powiedział. - Wtedy magia zadziała, i będzie trwać całą noc i cały dzień.
- Och… - Dziewczyna wzięła kamyk od Gabriela, w mgnieniu oka stając się bardzo ucieszoną - Naprawdę, naprawdę dziękuję! - Powiedziała i… ukłoniła się naprawdę nisko przed Gabrielem - Ja… jakoś to odpracuję - Dodała, gdy nos miała niemal w kocu-podłodze namiotu.
- Nie musisz. Wszak jesteśmy jedną drużyną i musimy sobie pomagać - odparł. Zabrzmiało to nieco górnolotnie, ale miał nadzieję, że Amza nie zwróci na to uwagi. - A teraz wracaj do siebie. - Uśmiechnął się do niej. - Powodzenia - dodał.
- Dziękuję za wszystko - Amza w końcu się ruszyła, po czym ubrała buty, i opuściła namiot Gabriela z rumieńcami na twarzy…
A Gabriel zastanawiał się przez chwilę, czy działania Amzy odniosą pożądany skutek... i czy Endymion będzie stawiać opór. On by nie stawiał.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-08-2021, 09:25   #85
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Gdy w końcu Paladyn zjawił się w namiocie, celem noclegu, widoki jakie tam zastał, aż go dosłownie zapowietrzyły. Amza czekała na niego… i to w jaki sposób.




W samym namiocie zaś było bardzo przyjemnie ciepło, zupełnie, jakby został w jakiś… magiczny sposób nagrzany?

- Hej… - Szepnęła do zszokowanego Endymiona dziewoja, po czym figlarnie przygryzła usteczka, oczekując jego reakcji.

Milion myśli przebiegło na raz przez głowę znieruchomiałemgo paladyna. Milion i jedna, z czego ponad połowa to były… wątpliwości. Wątpliwości czy to słuszne? Czy to nie jest nieuczciwe wobec tej dziewczyny? Czy ona nie jest zbyt pijana aby samej decydować? Czy nie powinien w tej chwili zapanować nad sytuacją i tego powstrzymać? Czy… czy... czy…
- Pieprzyć to… - bezgłośnie poruszył ustami ale te słowa przewaliły się po jego umyśle z mocą huraganu przeganiając je wszystkie. “Nie będziesz mnie więcej definiował” pomyślał do “demona” ze swojej przeszłości.
- Amza, ja… - chciał coś powiedzieć, ale zgubił po drodze słowa. Uśmiechnął się za to ciepło i łagodnie. Zdjął z siebie koszulę prezentując tors… blizny wciąż na nim były, ale odepchnął szybko od siebie tę myśl. “Ona wie, że one tam są”. Będąc zbyt wysokim aby wyprostować się w namiocie musiał podeprzeć się na rękach. Podszedł do niej bliżej… bardzo blisko, po drodze niby-przypadkiem muskając ją po kostce, przejeżdżając delikatnie palcem wzdłuż piszczela… po udzie, podwijając odrobinę koc by odsłonić biodro… po łokciu i ramieniu, czubkiem małego palca sunąc wzdłuż krągłości piersi… wszystko bardzo powoli i bez pośpiechu. Choćby całą noc miało to zająć i nic by nie spali, to paladyńskie błogosławieństwa czekają… Ragathiel mógłby kręcić nosem, ale Shelyn na pewno zrozumie. W miarę jak się zbliżał, jak powoli pełzł nad nią z uśmiechu powoli znikała łagodność, zastępowana… chęcią. Robił się on zbójnicki, odrobinę dziki.
- Jakby po każdej warcie czekał na mnie tak śliczny prezent do rozpakowania…

Amza uśmiechnęła się z migoczącymi oczkami, w których wyraźnie było widać iskierki podniecenia… słodko kontrastujące z lekkim rumieńcem na policzkach. A za każdym razem, gdy Endymion ją dotknął choćby małym paluszkiem, jej rozpalone ciałko zadrżało. Z lekko przyspieszonym oddechem sama odrobinę zsunęła z siebie nakrycie, odsłaniając piersi.

- I jeszcze sam się rozpakowuje? - niby-zapytał niskim, przyjemnym głosem sunąc wierzchem palców powoli po jej policzku, szyi, przez pierś i na końcu chwytając pełną dłonią za kibić… z palcami sięgającymi nieco za krzyż, a kciukiem masującym delikatnie w pół drogi pod pępkiem.
- Taki mały prezent… - szeptał jej do ucha na tyle blisko, że czuła ciepło jego oddechu wchodząc na nią powoli - Taki chętny prezent… taki śliczny - wciąż szeptał całując ją po szyi, po obojczyku… w pewnym momencie przestał… spojrzał jej w oczy z takiego bliska, że obraz się rozmywał, wsuwając powoli palce między jej włosy… na wpół na karku, na wpół już głowie, czule głaszcząc ją kciukiem po skroni.
- Taki MÓJ prezent…

Amza przymknęła oczka, po czym czule się uśmiechnęła. Pogładziła Endymiona czule dłonią po boku.
- Tak - Szepnęła dziewoja - Tylko dla ciebie…

Endymion czuł się… dobrze. Pierwszy raz, od tak dawna wreszcie czuł się dobrze ze sobą. W tej chwili był szczęśliwy i nie miał wrażenia by na nie nie zasługiwał, a to był dla niego prawdziwy ewenement… ta świadomość na moment go przytłoczyła. Oparł czoło o czółko i zamknął oczy na kilka momentów. “To nie była moja wina”... znów przeleciało przez jego myśl. Czy może to wyszeptał? Nie był pewny. Spojrzał na nią… jakoś tak dziwnie.
- Nie wiem jak to się dzieje… ale cały chaos… - skrzywił się brzydko na kilka słów - cały syf który mam w głowie, z którym od lat… całych dekad próbowałem sobie poradzić. Układasz mi go. Porządkujesz. - mówił głosem pełnym wdzięczności, wciąż czule głaszcząc ją kciukiem po skroni.
Amza powoli otworzyła oczka, cały czas miło się uśmiechając.
- Bo… cię bardzo lubię. Bardzo - Szepnęła i… polizała czubkiem języczka jeden z Orczych kłów. Paladyn kilka mrugnięć oka patrzył w to miejsce swojego kła z nieco szerzej otwartymi oczami.
- Dość już słów - zadecydował i przyciągnął jej usta do swoich.


Dwójka nietypowych kochanków, złączona namiętnością pośrodku gór w namiocie, zatraciła się w tej magicznej chwili… a Amza była w pewnych momentach ciut za głośna.

I to dwa razy, w odstępie godziny.

To była wspaniała noc…



Endymion długo jeszcze tej nocy nie spał… czule przeczesywał włosy Amzy śpiącej na jego piersi. Myślał. Dużo, dużo myślał. Czasem po prostu, czasem przyjmowało to formę wewnętrznego dialogu… a czasem po prostu rozkoszował się jej oddechem który czuł na skórze.
“Co by Shelyn powiedziała?” - zapytał sam siebie bezgłośnie, ostatnio to pomogło.
“Jeśli nie uważasz byś BYŁ dość dobry to STAŃ się dość dobry.”
- Będę lepszy, Kruszyno. Będę silniejszy… - szepnął obietnicę do śpiącej dziewczyny i pocałował ją w czółko, po czym sam w końcu zamknął oczy pierwszy raz od lat wierząc, że może mu się udać poukładać ten chaos w głowie...
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 02-09-2021 o 23:09.
Arvelus jest offline  
Stary 28-08-2021, 17:14   #86
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Góry Burzowe
Zachodnie Ziemie Centralne

poranek


Noc minęła spokojnie. Co prawda, z jednego czy drugiego namiotu, dochodziły pewne specyficzne odgłosy, świadczące o trwaniu tam dosyć specyficznych zajęć… a z jednego to nawet dwa razy w przeciągu dwóch godzin... wszyscy jednak odpoczęli, i o poranku byli gotowi na nowy dzień w górach.

Gabriel miał nieco problemów ze wstaniem na ostatnią wartę, jakoś jednak sobie poradził, i to on witał poszczególnych towarzyszy, powoli wychodzących z namiotów.

Amza wprost "w skowronkach" uwijała się po obozie, przygotowując śniadanie. Nie musiała zamieniać ani słowa z Wieszczem, oboje się zrozumieli jedynie poprzez uśmiech.

Bharrig wymodlił na boku nowe moce na kolejny dzień wędrówki po górach, Kargar kończył właśnie zakładanie pancerza, a Amara robiła zaś kilkadziesiąt pompek.

Deidre nadal przebywała w cieplutkim namiocie Gabriela, nie wyściubiając z niego nosa, zaś Endymion również miał jakieś wielce dziwne opory ze wstawaniem, i w sumie dopiero co wychodził na zewnątrz...

~

Z boku obozowiska, jakieś może ledwie 15 kroków po lewej, Amza właśnie czyściła śniegiem patelnię… gdy zza skał wyłonił się wielki kawał bieli. Yeti. Spojrzał na dziewczę swymi okropnymi ślepiami, a ta zamarła w pół ruchu, jakby wprost sparaliżowana strachem.

Geri zawarczał i zjeżył sierść, ale było już za późno.

Yeti chlasnął drobną dziewczynę pazurami na odlew po torsie, a na śnieg trysnęła jej krew. Amza z kolei, w momencie otrzymania ciosu, krótko krzyknęła, po czym padła.

Endymiona wychodzącego z namiotu ogarnęła mieszanka przerażenia i nieopisanej wściekłości…


Z wielu stron obozowiska rozległy się wycia Yeti. Z prawej, z lewej, najwięcej z góry, z wyższych partii zbocza.

Yeti pochwycił Amzę, po czym trzymając ją bezwładną pod pachą, zaczął w naprawdę niesamowitym tempie wspinać się po zboczu do góry, a zakrwawione dziewczę, zaczynało się robić naprawdę nienaturalnie niebieskie na twarzy i rękach. Zupełnie jakby bezpośredni kontakt z jednym z tych stworów, doprowadzał do jej… zamarzania??

W obozie zapanowały krzyki i bluzgi, pojawił się ryk tygrysa ruszającego do Amzy, a towarzystwo łapało za broń.

Wtedy też Druid otrzymał podstępny cios pazurami w plecy. Okazało się, że i za nim jest już jeden z tych kudłatych, wielkich dziwolągów…

Tygrys pędzący na ratunek dziewczynie, został zatrzymany przez kolejnego, cholernego lwa jaskiniowego, wyskakującego z boku. Skurczybyk pilnował pleców uciekającego…

Gdzieś ponad całym towarzystwem, gdzieś wysoko ponad nimi na zboczu, coś nagle zagrzmiało i zahuczało, wśród durnych ryków Yeti. Przerażeni śmiałkowie wpatrywali się tam więc przez chwilę, nie wierząc własnym oczom.


Te gnidy… wywołały lawinę, która pędziła prosto na ich obozowisko!!!! Mieli ledwie kilka sekund, nim wszyscy i wszystko zostanie przez nią porwane.







***

Komentarze za chwilę.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 30-08-2021, 17:34   #87
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Druid był niepocieszony. Choć w zasadzie to chyba był zły sam na siebie - jakim cudem dali się zajść jak dzieci przez dwa owłosione olbrzymy, tego nie wiedział i nie miał czasu dociekać. Co gorsza, bestie zdobyły się na sztuczki, których nie spodziewali się. A najgorsze, że Amza została złapana.

“Wiedziałem, że dziewka prędzej czy później stanie się przeszkodą” - błysnęło w głowie Bharriga przez chwilę. Nie miał jednak czasu, atakowany przez wielkiego, włochatego potwora.

- Geri, uciekaj! - krzyknął Druid do tygrysa, widząc nadciągającą lawinę. Miał nadzieję, że tygrys załapie w porę, żeby uskoczyć przed ścianą śniegu. - Zbierać dupy, lawinaaa! - tu Bharrig już zawołał na całe obozowisko.

Sam Druid zaczął zmieniać się po raz kolejny. O ile wcześniej jego forma buchała czerwonymi i białymi płomieniami, to teraz, po paru chwilach, ciało Bharriga zmieniło się w wir powietrza, który tylko z ogólnego kształtu przypominał wcześniejszą sylwetkę krasnoluda. Bezkształtna chmura wirowała w miejscu, gdzie stał wcześniej krasnolud, a tam, gdzie wcześniej była głowa, para wyładowań elektrycznych znaczyła oczy w miniaturowej burzy żywiołaka.

Druid uniósł się w powietrzu, pędząc z dużą prędkością w stronę miejsca, gdzie tygrys mocował się z lwem jaskiniowym.

Geri, usłyszawszy słowa Bharriga, rzucił się w bok, aby uciec lawinie.
- Endymion! - krzyknął jeszcze Druid. - Zajmij się resztą, ja polecę po Amzę!

-Na kutasa Bane’a! - Kargar przeklął plugawie pod nosem, próbując ocenić szybko sytuację. Nie mieli wiele czasu by uciec przed lawiną, szybko zarzucił plecak i zanim rzucił się do ucieczki w prawy bok rozejrzał się czy któryś z kompanów (nie licząc Amzy, której w tej chwili nie miał możliwości ratować) wyglądał jakby potrzebował pomocy.

- Deidre! Lawina! Uciekaj z namiotu! - krzyknął Gabriel, ruszając biegiem w stronę wspomnianego namiotu. Ledwo odsunął płachtę, ujrzał zaklinaczkę, rozespaną, półnagą owiniętą kocem, spoglądającą na niego z przerażoną minką.
- Deidre, musimy uciekać! - powiedział, wkładając w to całą siłę przekonywania, jaką dysponował. Chwycił swoją torbę. - Kochanie, chodź tak, jak stoisz, inaczej zginiemy! Weź koc i uciekajmy!
- Moje rzeczy! - Odkrzyknęła Deidre… i zaczęła je panicznie zbierać po namiocie. Głównie magiczny ekwipunek...
- Wszystko ci odkupię! Chodź już... - powiedział. - Wyciągniemy wszystko spod śniegu! Skarbie, chodź! - Wyciągnął rękę do Deidre.

Gdy paladyn zobaczył porwaną Amzę krew w nim zawrzała. Szybko opanował się gdy przeszarżował mu nad głową huragan zapewniający go bharrigowym głosem, że zajmie się Amzą. Dobrze… rozejrzał się po obozie… Kargar z Amarą już uciekali, Bharrig latał, Gabriel wchodził do namiotu Deidre… wszyscy ogarnięci. Więc odwrócił się, złapał koc i władował na niego swój pancerz. Chwycił za rogi, jak wielki nieporęczny worek i swój plecak. Torbie na zwoje nie poświęcił nawet spojrzenia. Nie było na to czasu. Wybiegł z namiotu i z całych sił pędził by uciec przed lawiną… zdecydowanie wolałby biec na ratunek Amzie, ale wiedział, że to nie ma racji bytu (nigdy nie dogoni potwora wspinającego się po skałach) i Bharrig już się tym zajmował.

***

Amara zabierała swój plecak z namiotu i uciekła w lewo.

Bharrig, widząc, że walka tygrysa razem z lwem przeniosła się nieco dalej od niego i że tygrys zdawał się wygrywać, leciał dalej w stronę wielkiego, włochatego potwora, który miał pod pachą Amzę. Kiedy tylko podleciał w zasięg, wykrzyczał na niego zaklęcie polimorfii, to samo, które wcześniej zamieniło wielką mantykorę w niegroźnego chomika.

Kargar widząc, że pozostali uciekają pobiegł w prawą stronę starając się zdążyć przed uderzeniem lawiny. Tak długo jak miał swój miecz sytuacja nie była aż taka zła…

Deidre była nad wyraz oporna, więc Gabriel powoli zaczął żegnać się z życiem. Ale nie zamierzał się poddać.
Rzucił zaklęcie Blessing of fervor, dzięki któremu mogli szybciej biec, i spróbował pociągnąć dziewczynę w stronę wyjścia z namiotu.
- Uratujesz mnie? - Zaklinaczka spojrzała w końcu na Gabriela ze łzami w oczach… chyba się opamiętała, albo i zebrała już wystarczająco swoich rzeczy? Ale czy nie było już za późno?
- Tak, skarbie... ale musimy szybko biec - powiedział, po czym pochwycił ją mocno za dłoń i w końcu wyciągnął za sobą z namiotu.
- Szybko biegniemy! - poinstruował dziewczynę. - Tak szybko, jak nigdy w życiu!
Ścigać się z lawiną nie można było, więc trzeba było biec w bok, by zejść z drogi lawinie.
- Moje buty… - Zaprotestowała na zewnątrz namiotu Deidre, ale i spojrzała w bok, ku szczytowi góry, i ku pędzącej ku nich lawinie. Zaczęła krzyczeć ze strachu.
Pieprzyć buty!, pomyślał Gabriel
- Kupię ci nowe! Cały tuzin! - obiecał, po czym pociągnął dziewczynę, chcąc skłonić ją do biegu. - Przebieraj nogami jak najszybciej! Uciekniemy przed lawiną - zapewnił.

Czar Druida zamienił Yeti w kolejnego chomika… i ten gdzieś się stracił, upadając na śnieg, podobnie zresztą jak nieprzytomna, niebieskawa na skórze Amza.

Tygrys walczył z lwem, i poranił go mocno pazurami i ugryzieniem, lew odpłacił się jednak zaś podstępnym, potężnym ugryzieniem w szyję Geriego… walka była w sumie wyrównana, a oba zwierzaki już mocno oberwały od swojego przeciwnika...

Amara uciekła gdzieś daleko w lewo od obozu, podobnie zresztą jak jeden z Yeti.

Paladyn biegł przed siebie jakby go ogary piekieł goniły. Przed oczami jawił mu się wybór… widział Geriego walczącego dzielnie z wrogiem i… może nie przegrywającego, ale już rannego. Nie chciał podejmować tego wyboru… Spojrzał w górę i na krótki moment udało mu się wyłapać spojrzenie druida (albo tak mu się wydawało? Bo przecież był on teraz huraganem). Bharrig skończył swoje i już leżał pomóc towarzyszowi. Dobrze… Endymion biegł w bok. Nie próbując uciekać wbrew lawinie, ale w jej bok.

***

Druid, usatysfakcjonowany widokiem powiększającej się czeredy chomików, którą wytworzył swoim zaklęciem, zwrócił swoją uwagę na Geriego, który całkiem paskudnie oberwał od jaskiniowego lwa. Walka zdawała się być całkiem poważna, a Amza na ten moment zdawała się być bezpieczna - paladyn już biegł co sił, tachając pod pachą swój pancerz i krasnolud-żywiołak nie wątpił, że zaaplikuje dziewczynie pomoc, której potrzebowała. Amza co prawda wyglądała, jakby niewiele jej brakowało do przekroczenia ostatecznej granicy, ale Druid stwierdził, że polimorfując włochatego potwora zrobił, ile mógł. Geri potrzebował pomocy, i to teraz.

Bharrig, posyłając ostatnie spojrzenie na leżącą bezpiecznie w śniegu Amzę, poszybował czym prędzej, aby pomóc swojemu tygrysiemu kompanowi, który walczył zażarcie z lwem jaskiniowym. Druid-żywiołak powietrza nadleciał, zadał cios piąchą we lwa, Geri poprawił pazurami i ugryzieniem, i w końcu cholerny lew padł.

Endymion wciąż biegł… jeszcze był daleko, Amza wciąż umierała… każda sekunda mogła mieć znaczenie, więc nie zamierzał marnować żadnej z nich.

Cała uwaga Kargara była skupiona na uniknięciu przygniecenia przez lawinę, na wrogów czas przyjdzie później. Doleciał do pobliskiej skały, podczas gdy huk spadającej z góry białej, zabójczej fali narastał.

W tym czasie, kilkanaście metrów z boku… Gabriel mocno trzymając za dłoń Deidre biegł z nią w stronę dużej skały, a tam dalej i dalej w bok, by uciec przed pędzącą lawiną, będącą tuż tuż. I w sumie, gdyby nie okoliczności, Zaklinaczka może i by wyglądała słodko… owinięta jedynie kocem, bosa i rozczochrana, z plecakiem w dłoni… wielka "ściana" lodu, śniegu, kamieni i ziemi, nie pozwalała jednak teraz na rozczulanie się nad wyglądem dziewczyny. Oboje pędząc ile sił w sumie walczyli o przeżycie.
Gabriel nie zwracał uwagi ani na nietypowy wygląd Deidre, nie patrzył też na lawinę. Ciągnąc za sobą dziewczynę patrzył przed siebie i pod nogi, starając się, by szaleńczy bieg w walce o życie nie zakończył się niespodziewanym upadkiem.

Tam w pobliżu czekała już na nich Amara…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 30-08-2021, 17:44   #88
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Lawina w końcu nadciągnęła, zmiatając wszystko na swojej drodze, niszcząc namioty, porywając ze sobą cały pozostawiony tam obóz śmiałków… w tym i osiołka.

Setki setki ton śniegu, kamieni, lodu, ziemi, kupa huku i jakby mgły, czy po prostu wzniecionego śniegu, wszystko przeleciało środkiem, na całe szczęście nie czyniąc nikomu ze śmiałków krzywdy. Często, była to kwestia tylko dwóch kroków.

Deidre się po prostu popłakała, wtulając nos w szyję Gabriela.

- Ej, ruszajcie się! - Powiedziała stojąca niedaleko Amara - Ten jeden brzydal wdrapał się na górę, idziemy za nim?!

Druid i Geri, oraz Kargar, schowali się częściowo za skałą, obserwując pędzący tuż obok żywioł...

Paladyn biegł, biegł ile sił w nogach, ile pary w płucach. Najpierw w bok zbocza, a potem w górę, coraz bliżej i bliżej leżącej w śniegu Amzy jeszcze parę metrów, jeszcze moment… z góry pędził jaskiniowy lew. Prosto na Amzę.

Endymion wrzeszczał.

Lew jednak ją przeskoczył, po czym rzucił się na samego wspinającego Orka. W ruch poszły pazury i kły. Paladyn był zaś bez pancerza… oj zabolało. Pazury obu łap rozdzierające jego ciało, i kły je szarpiące, nie dał się jednak przewrócić, nie dał powalić na śnieg.

Endymion z iście masochistyczną satysfakcją przyjmował pazury na swoim ciele. To były pazury które nie zabijały właśnie Amzy. Pół kroku zwiększył dystans by wyszarpnąć miecz z pochwy i ciął go ze złością i gniewem.

Paladyn ciął potężnie lwa, dwa razy siekąc jego cielsko mieczem bydle jednak nie chciało zdechnąć… choć było na jak najlepszej drodze, i jakoś tak też dziwnie zamruczało.

Kątem oka Endymion dostrzegł jednak coś, co znowu wystawiło jego nerwy na próbę. Z górnych rejonów zbiegł kolejny kudłaty, który już bez ceregieli pochwycił nieprzytomną Amzę za nogę, po czym zaczął ją ciągnąć w stronę szczytu niczym jakąś szmacianą lalkę… a dziewczyna zrobiła się szybko jeszcze bardziej blado-niebieska na twarzy.

- Nie! Wracaj tu! Bharrig, pomóż! - wrzeszczał zrozpaczony Endymion.

Kargar słysząc krzyki Endymiona, strząsnął odłamki śniegu z twarzy wychylił się z prawej strony skały za którą stał, i zobaczył ciągnącego nieprzytomną dziewczynę stwora. Westchnął, przypominając sobie jak tłumaczył wcześniej paladynowi, że branie Amzy na tak niebezpieczną wyprawę nie jest dobrym pomysłem, po czym zaczął biec w stronę bestii, starając się przy tym nie potknąć.

- Geri, zabij - Bharrig uniósł się po raz kolejny w powietrze i wskazał tygrysowi lwa jaskiniowego, który już zdążył całkiem poważnie zranić Endymiona. Co prawda sam tygrys był ciężko poraniony, ale walka z lwem już miała się ku końcowi.

Tymczasem Druid rzucił jeszcze na Endymiona zaklęcie Korowej Skóry i odleciał za Amzą.

Poraniony przez Orka lew zaryczał wściekle, po czym rzucił się na Endymiona z istną furią… i był wyjątkowo skuteczny. Cios pazurami, ponowny, i to wyjątkowo mocny do tego i ugryzienie… a potem mocno jeszcze chwycił i zaczął rozszarpywać ciało Paladyna. Krew lała się strumieniami, ubranie Orka i - co ważniejsze - jego ciało, było wprost masakrowane na strzępy.

W efekcie tego wszystkiego, Endymion przewrócił się w bok, i znieruchomiał na śniegu, zalewając go swoją krwią.

Lwa dopadł Geri, wyprzedzając Kargara. Tygrys raz smagnął pazurami, i raz wgryzł się w cielsko lwa, zabijając go… wszystko jednak o kilka sekund za późno.

- Endymion!! Nieee!! - Wrzasnął nadbiegający do niego Kargar.

Druid-żywiołak pędził po wzniesieniu za Amzą i jej kolejnym porywaczem, i gdy w końcu dotarł na niewielkie wzniesienie, to co tam zobaczył, baaardzo go zdziwiło. Usłyszał jednak z tyłu(i z dołu) wrzaski Kargara. Mimowolnie zerknął tam i… fuck. Ork leżał na śniegu, zalewając go swoją krwią. Nie poruszał się.

Bharrig, który podleciał na sam szczyt wzniesienia, przystanął na chwilę, lustrując sytuację. Była to tylko chwila - Druid musiał podjąć wyjątkowo trudną decyzję, i to czym prędzej. Patrząc na to, co widział - tam ork, który leżał z szyją i ramionami rozchlastanymi przez wyjątkowo paskudne ugryzienie lwa jaskiniowego i to… Co widział przed sobą.
- Kurwa, mówiłem, żeby z nami nie szła - sapnął do siebie żywiołak, po czym pospiesznie zawrócił w dół wzniesienia. Leciał szybko, spieszył się.

Zleciawszy na sam dół, Bharrig zmienił formę z powrotem do swojej krasnoludzkiej postaci, po czym wydobył zza pazuchy różdżkę leczenia ran i rzucił je na orka.
- Wstawaj, paladynie, czeka na nas robota - Druid mówił szybko. - Pora ruszać dupy, musimy wejść na górę czym prędzej, nie mamy czasu. Mamy kłopoty. Na górze jest siedem tych włochatych potworów, pięć lwów jaskiniowych. Amza, cóż… - Druid urwał na chwilę. - Ruszmy się.

Endymion podleczył szybko tygrysa słuchając wieści Bharriga.
- Plan jest taki… idziemy na górę - powiedział wyjątkowo mrocznym tonem - Szarżuje w sam ich środek. Jakoś wyrywacie Amze i uciekacie. Jak dasz radę to zabierz mój pancerz - wskazał palcem w kierunku skały pod która go zostawił - sprzedaj go. Zabierz ja do Neverwinter. Moja siostra, Mursha prowadzi karczmę w dolnym mieście, Zielony Prosiak czy jakoś tak. Powiedz jej, że sobie wybaczylem i to jej zasługa. Zaopiekuje się nią póki nie stanie sama na nogi.
- Doceniam męstwo - odparł Druid. - Ale odradzam brak rozsądku. Niepotrzebny nam jeszcze jeden trup.
- Jeśli nie zdarzy się cud i nie będą chciały negocjować to mamy przynajmniej jednego trupa i możemy tylko zdecydować kto nim będzie. A nie wybiorę jej. Jeśli nie masz pomysłu który ja uratuje to będę to ja.
- Hmph - mruknął Bharrig, zostawiając rozmowy na później. - Ruszajmy.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 31-08-2021 o 09:31.
Arvelus jest offline  
Stary 30-08-2021, 20:17   #89
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gabriel nie zwracał uwagi na słowa Amary i, przytulając do siebie Deidre starał się ją pocieszyć.
- Żyjemy - szepnął jej do ucha. - Nie daliśmy się lawinie... - Pogłaskał ją po głowie, pocałował w policzek. A potem, z pewnym trudem, wyciągnął z torby zakupioną w Hluthvar miksturę.
- Masz, wypij - powiedział. - Poczujesz się lepiej.
- A co to jest? - Spytała roztrzęsiona Zaklinaczka, zanim jednak Wieszcz odpowiedział, już wypiła zawartość fiolki.
- Chroni przed zimnem - odparł Gabriel, nie wdając się w szczegóły. - Amaro! - gestem przywołał Mniszkę. - Pomożesz mi zrobić z koca prowizoryczne buty dla Deidre? - spytał. - Potem pójdziemy za tym włochaczem. Futrzane buty będą lepsze - dodał.
- Mam naturalną odporność na zimno, a teraz jeszcze od mikstury - Uśmiechnęła się Deidre, spoglądając na swoje bose stopy w śniegu - Idziemy, nie ma czasu! - Zawinęła porządniej na swoim ciele kocyk, który był w tej chwili jej jedynym ubiorem.
- Może najpierw parę zaklęć, tak na wszelki wypadek? - spytał Gabriel, równocześnie rzucając na swój puklerz zaklęcie, które sprawiło, że ten zaczął jeszcze lepiej chronić właściciela.

Mniszka jako pierwsza wdrapała się gdzie trzeba… po czym momentalnie padła na śnieg, dłonią dając gest do Deidre i Gabriela, by ci uczynili to samo. Gdy zaś pozostała dwójka po chwili przy niej była, oni również się mocno zdziwili na widoki, jakie tam zastali…
- Na demony... - syknął Gabriel, po czym rzucił na siebie kolejne zaklęcie. Ono sprawiło, że skóra Wieszcza stała się dużo twardsza.
Towarzyszki Gabriela chyba nie były zaskoczone jego słowami, bowiem widok siedmiu futrzastych stworów i kilku lwów na dodatek stanowił niezbyt miłe zaskoczenie. Co gorsza, w środku kręgu potworów leżała Amza.
- Musimy ją ratować. Ona jakaś taka blada jest - Odezwała się się Deidre.
- Uch… czy ona… umiera?? - Powiedziała Amra, zaciskając pięść, i spojrzała po reszcie.
- Spróbuję ją uratować... - W głosie Gabriela nie było zbyt wiele pewności. - Nie dajcie się zabić - dodał.
Ruszył biegiem w stronę hordy futrzaków, mając nadzieję, że dotrze do Amzy nim ta faktycznie wyzionie ducha.
Deidre rzuciła na Amarę czar, a sama Amara dała jej jakąś miksturę… po czym obie również ruszyły do boju.
- Kompanija!! Na ratunek Amzie!! - Ryknęła Mniszka…
 
Kerm jest offline  
Stary 01-09-2021, 18:03   #90
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Krzyk bojowy Mniszki wielce zdziwił towarzyszy na prawej flance, i gdy w końcu i oni dotarli do miejsca nadchodzącej bitwy, ujrzeli iż tam już...

Gabriel wyrwał do przodu, ile sił tylko posiadał, wspomagany “resztkami” magii rzuconej jeszcze w obozowisku, nie zważając na fakt, iż pędzi na tak licznych wrogów… i gdy był już wystarczająco blisko, rzucił w końcu na leżącą na śniegu Amzę drobną sztuczkę, która jednak ustabilizowała umierającą dziewczynę.

Mniszka ruszyła za nim, i właściwie to… wyprzedziła go nawet, pędząc jeszcze szybciej niż on, i to bez żadnej magii, a na końcu owego krótkiego truchciku, z wyskoku trzasnęła z buta lwa.

Deidre z kolei, półnaga, bosa Deidre, również pobiegła prosto w bitwę wspomagana ostatnimi chwilami magii Wieszcza, Zaklinaczka jednak po pewnym czasie się zatrzymała, po czym wypiła eliksir podarowany przez Amarę, i zaczęła się wznosić w górę, ponad pole bitwy.

Widząc co się dzieje, Kargar nie wahał się tylko ruszył do ateku na włochate potwory. Spróbował szarży na wroga z prawej flanki, jego miecz gotowy do wyssania energii życiowej przeciwnika.

- Geri, stój tutaj - rzekł Druid do tygrysa, który gotował się już do następnej walki. - Kargar, Endymion, uważajcie, przywołam istoty, które mogą zakląć ich umysły! Ale także i nasze...

Krasnolud przebiegł pewien dystans, a kiedy tylko znalazł się w zasięgu, zaczął intonować zaklęcie.

Endymion kiwnął głową krasnoludowi, choć ten nie mógł tego widzieć i wybiegł przed niego. Bharrig potrzebował czasu aby rzucić zaklęcie, więc paladyn stanął na drodze komukolwiek kto chciałby mu przeszkodzić.
- Pamiętaj o mojej siostrze! - krzyknął do Bharriga szykując się już, że być może zaraz dwa lwy go rozszarpią.

***


Na lewej flance Mniszkę kontratakował tygrys, raz spudłował pazurami, raz jednak trafił a do tego i ją ugryzł. Jeden z Yeti również zatakował i nie trafił, kolejny także spudłował.

Na Gabriela również rzuciła się masa "adoratorów"... Jeden z lwów ciął go pazurami, Yeti nie trafił, ale kolejny lew, ugryzł Wieszcza w nogę i sukinkot nie miał zamiaru puścić!

Na prawej flance, na Kargara rzuciła się największa liczba wrogów, i niemal otoczyli oni wojownika z każdej strony. Jeden z lwów smagnął go pazurami, jeden Yeti również, choć spudłował. Kolejny już trafił i oprócz ciosu Kargar poczuł i okropne zimno raniące jego ciało. Kolejny cholerny lew znowu dziabnął i ostatni z Yeti również trafił pazurami, wywołując dodatkowe rany od zimna.

W tym czasie… Druid, Endymion i Geri stali ledwie dwa kroki dalej, a sam Druid coś mamrotał pod nosem i mamrotał.

Satyr w końcu pojawił się na polu bitwy, i zagrał na swojej fletni… efekt był naprawdę imponujący. Wszystkie kudłate stwory rozpierzchły się we wszystkie strony świata, podobnie z lwami…

Kargar jednak również zaczął uciekać.

Deidre… nagle również wylądowała na śniegu, po czym zaczęła zwiewać ile się dało w dół zbocza.

- Łapcie naszych! - krzyknął Endymion do swoich biegnąc co sił w nogach do Amzy, umyślnie nie upuszczając broni, bo przez moment miał na to ochotę. Śnieg go spowalniał, rozszarpany bok, liczne rany po pazurach i ta paskudna na barku, po tym jak lew mu się wgryzł głęboko w ciało, a do tego krew lepiąca ubiór do ciała nie pomagały nic a nic. Ale biegł, przez ból i trud. Jeszcze trochę, jeszcze chwilkę… Upadł przed jej bladym ciałkiem na kolana na niemal bezdechu mamrocząc inkantację

Ni miecz, ni topór nie zadawały ran
których nie mogło cofnąć Słowo...
I Słowo zostało wypowiedziane

Błogosławieństwo dwojga bogów przepłynęło przez jego ramiona, przez skrzyżowane nadgarstki i wlewając się w ciało dziewczyny

Buzia Amzy nabrała ponownie kolorów życia, a dziewczę gwałtownie otworzyło oczka, oraz głęboko wciągnęło powietrze. Wciąż jeszcze leżąc, nieco rozkojarzonym wzrokiem w końcu spojrzała na Paladyna…

Endymion spojrzał w niebo ściskając jej dłoń i zacisnął oczy dziękując opatrzności. Miał ochotę… upaść. Walnąć się w śnieg i odpocząć. Czuł się wykończony. Pozwolić zimnu znieczulić rany. Ale nie było na to czasu.
- Możesz wstać? - zapytał wciąż ściskając ją za rękę, gotowy aby wspomóc ją swoją siłą.
- Tam był taki włochaty potwór… - Powiedziała Amza, siadając najpierw, po czym spojrzała na Endymiona i zrobiła wyraźnie zmartwioną minkę - Jesteś ranny…
Paladyn uśmiechnął się łagodnie.
- Tak. Ale będę żył.

Gabriel, gdy tylko lew puścił jego nogę, rzucił na siebie zaklęcie, które miało nieco go podleczyć, a potem pobiegł w stronę tej, która najbardziej ucierpiała - Amzy. Chciał jej pomóc, ale dziewczyna wyglądała całkiem nieźle. W przeciwieństwie do Endymiona, na którego Wieszcz rzucił dość mocne zaklęcie leczące.


Endymion wziął wdech gdy poczuł dłoń Wieszcza na ramieniu i powoli spuścił powietrze gdy zaklęcie działało, a rany się zasklepiały. Wciąż były głębokie i niewiele z nich się zaleczyło do końca, ale już nie krwawiły i zdecydowanie nie bolały tak mocno.
- Dzięki Gabriel, potrzebowałem tego - paladyn wstał wreszcie z kolan ciągnąc delikatnie Amzę w górę.

Druid ponownie zmienił swoją formę: krasnolud zniknął pod wielką chmurą mgły, a postać żywiołaka powietrza pojawiła się ponownie przed jego kompanami. Unosząc się w powietrze, złapał jeszcze widok rogatego człowieka-kozła, który przestał grać na fletni i uśmiechnął się chytrze spod gęstej brody, chichocząc i machając Druidowi.

Sam Bharrig pospieszył czym prędzej w stronę uciekającego Kargara i kiedy tylko dopędził uciekającego mężczyznę, wykrzyczał słowa zaklęcia, aby zdjąć efekt fletni z umysłu wojownika.
- Wracaj na płaskowyż - rzekł Bharrig i zawrócił w stronę Deidre.

Co się dzieje...wygraliśmy? Skołowany wojownik spytał się druida. Następnie rozejrzał się dookoła i faktycznie postanowił dołączyć do pozostałych.

Przelatując obok tygrysa, zawołał: - Geri, za mną! - i tygrys ruszył, dotychczas obserwując to wszystko z daleka.

Rozpędzony żywiołak po chwili dopędził rogatą dziewczynę, która boso biegała na nierównym gruncie. Druid bez słowa podleciał bliżej, złapał w poły dziewkę i przy akompaniamencie wrzasków, wyjątkowo imponujących (zdaniem krasnoluda) wiązanek przekleństw i kopniaków uniósł się i poleciał z powrotem.

Podlatując bliżej, Druid rzekł, starając się ignorować wrzaski Deidre:
- Radzę nam się zbierać - rzekł. - Nie wiemy, ile jeszcze tych bestii jest w pobliżu. Gabrielu, ulecz proszę Geriego i Kargara. Zabierajmy się stąd… Być może odzyskamy nieco ekwipunku na dole, tam, gdzie lawina stoczyła się.
- Niech ktoś mi pomoże jeszcze z Deidre - fuknął Druid-żywiołak.

Widok był bardzo zabawny, ale nic nie mogło trwać wiecznie. Mieli ważniejsze sprawy niż oglądanie ciekawych widoków. Dlatego też Gabriel rzucił na zaklinaczkę zaklęcie, które miało za zadanie usunąć czar, jaki rzuciła na nią melodia satyra. Po chwili więc, Deidre się uspokoiła… i stała teraz jedynie, z ręką założoną na rękę, troszkę jakby dalej naburmuszona.
- Dziękuję - Bąknęła.
Gabriel objął ją i przytulił.
- Dobrze, że nic ci się nie stało - wyszeptał jej do ucha.
- Czego nie można powiedzieć o tobie… - Powiedziała Zaklinaczka, widząc rany Gabriela.
- To drobiazg - skłamał Wieszcz. - Najważniejsze, że uratowaliśmy Amzę i wszyscy żyją.
Pocałował dziewczynę w policzek, po czym zabrał się za leczenie pozostałych.

Endymion zostawił Amzę z grupą, upewniając się przedtem, że dziewczyna ma butlę dymu i poszedł po swój pancerz.
- Kargar, pomożesz? - zapytał po powrocie rozdzielając części swojej zbroi aby ją przywdziać.
Kargar spojrzał się przenikliwie dla paladyna, zastanawiając się czy przygadać mu że nie powinni byli brać Amzy ze sobą.
- Dobrze pomogę...

Satyr przywołany magią Bharriga w końcu zniknął, towarzystwo leczyło się, i ogólnie dochodziło do siebie, gdy…

Wycia i porykiwania. Z każdej niemal strony.

Włochate stwory i lwy wracały.

Amara przez chwilę mruczała pod nosem swoje mnisie "ommm" skupiona na moment i wyciszona… a jej rany zaczęły się goić.

Paladyn warknął i zaklął pod nosem. Nie było czasu na pancerz. Rozejrzał się szybko po grupie i podszedł do Geriego z Bharrigiem kładąc dłonie po kolei na każdym z nich i mrucząc pojedynczą inkantację i pozwalając mocy leczącej przez nią płynąć.

- Kargar, na hełmie mam maskę. Załóż ją. Pozwoli ci widzieć przez dym i mgłę. Amza… trzymaj się mnie. Jak się zbliżą odkorkuj butlę. Pamiętaj, że dym potrzebuje chwili. Bharrig, jak masz jakieś mgły czy podobne to będą użyteczne.

Deidre rzuciła z różdżki "Magic armor" na Amarę, Endymiona, i na siebie.
- Amza do środka, a my w okręgu? - Powiedziała Zaklinaczka.
- Nie - odmówił Endymion - Wynosimy się stąd pod osłoną dymu i mgieł. Trzymamy się blisko, a jeśli któryś śmie wejść w dym to Kargar go zaszlachtuje jak prosiaka, bo będzie jedynym który coś widzi. Może odpuszczą. Jak nie.. to szukamy jakiejś ściany chociaż aby plecy nam kryła.
- Może pobiegniemy szybciej? - spytał Gabriel. - Moje zaklęcie może w tym pomóc.
Paladyn kiwnął głową.
- Ma sens. Dobra. Idziemy wzdłuż zbocza - wskazał kierunek na prawo względem góry - Nadchodzą zewsząd, więc będziemy musieli sobie wyrżnąć drogę, ale jak się wyłamiemy to nas nie dogonią. Unikajcie wdychania dymu. Jest gryzący i nie bardzo da się w nim oddychać, ale będzie osłaniał nasze plecy - instruował towarzyszy pakując swoją zbroję do pojemnej torby.
Wszyscy byli niedaleko, więc Gabriel rzucił zaklęcie, mające na celu pomóc w walce i jemu, i jego towarzyszom.
- Nie wiem czy ucieczka to dobry pomysł, na tym terenie będą mieli przewagę - syknął Kargar, zakładając przekazaną mu przez paladyna maskę.
- Tutaj nas otoczą - rzekł Druid. - Być może będziemy musieli walczyć, ale lepiej to zrobić w takiej sytuacji, gdzie mamy szansę.

Po czym zwrócił się do Endymiona:
- Nie wiemy, dokąd uciekamy - przestrzegł. - W okolicy nie ma żadnej kryjówki ani jaskini, tylko gołe szczyty. Możemy spróbować zbiec ze wzgórza, ale zawiąże się walka. Będziemy uciekać… Ale raczej będą szybsi od nas. Spróbujmy się przebić, ale najlepsza szansa to nie dać się otoczyć i zawiązać walkę tam, gdzie możemy.

- Czyli nie ma gdzie uciekać - stwierdził Endymion - racja. Zmiana planu. Szarża. Zabijamy ich po kolei. Póki są daleko od siebie. Deidre, Gabriel i Amza trzymacie się z tyłu. Amara, pozycjonuj się tak aby móc przechwycić kogokolwiek kto spróbuje nas obejść i uderzyć w drugą linię.
- Ruszajmy zatem.
- Wy robicie wyłom, a my biegniemy? - upewnił się Gabriel. - A potem, gdy wyjdziemy z otoczenia, zabijamy kogo się da?
- Dokładnie - przytaknął ork chwytając Amzę za rękę i powoli rozpędzając się aby dać jej dostosować tempo.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 02-09-2021 o 23:11.
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172