28-08-2021, 21:02
|
#460 |
| Kapliczka pod miastem, wieczór 2 lipca 2595
Wpatrzony, zahipnotyzowany robaczkowymi ruchami kawałka mięśnia Leon stał osupiały przyciskając karabin Sanga do piersi. Wiedział wystarczająco wiele o zagrożeniu, by być poruszonym i na tyle mało o środkach zaradczych, żeby kulturalnie milczeć. W tym właśnie dramatycznym momencie odkrył u siebie nowe zasoby asertywności, spokoju. Swoistej antydesperacji, przeciwpaniki. Pominął w zupełności protesty kobiety, spychając je na margines rozsądku, zgniatając w worek z zabobonami. Gotów byłby i użyć siły Sangów przeciwko sprzeciwowi wdowy, szczęściem stanowczość słów przechyliła szalę.
Szczelniej zawijając się szalem od Loretty Leon zdobył się wreszcie na werbalizację.
- Posłałem po konie. Powinny tu być lada chwila. Zgodzi się pan doktorze towarzyszyć nam do domu myśliwego? Pachołki zaniosą ciało do domu pana rodziny, gdzie zaraz później pana odprowadzimy. - łączył stanowczość z łagodnością. Każde badanie, każda chwila spędzona z Czerwonokrzyżowcem były dla wynalazcy lekcją, szukał ich tedy jak student ksiąg w bibliotece. Łapczywie i nachalnie, a studiował z wyjątkową wnikliwością.
Czekając na odpowiedź nachylił się do jednego z najemników.
- Dowiedz się kogo posłano po szpitalnika i czy ten był w rodzinnym domu. - Leon Thibaut szukał okruchów. Gdzieś ich mogło brakować, a to byłaby poszlaka. |
| |