Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2021, 21:07   #80
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Aberdar


- Zaraz się rozejrzymy - Robin też przysiadła na brzegu obramowania fontanny. – Ale najpierw coś ustalamy, dobrze? Wiem, że chodzisz we śnie po korytarzu, i wiem, że na jawie też widzisz różne rzeczy, które – twoim zdaniem – nie powinny istnieć. Mam podobnie. Przyjmuję to, jakoś się z tym godzę.
Wciągnęła przed siebie nogi, rozprostowując je.
- Mamy mało czasu Owen, nie traćmy go na ściemnianie.
Spojrzała mężczyźnie w twarz.
- Co widziałeś na poboczu?

Owen oparł się o fragment pordzewiałego drogowskazu i głośno westchnął. Robin miała rację. Zabrnęli zbyt daleko i dalsze mącenie nie miało sensu. Dobrze o tym wiedział.
- Ten budynek w górach, który się na nas zawalił... - zaczął z pewnym ociąganiem. - To był mój poprzedni dom. Stara historia, ale rzecz w tym, że jeszcze czasem mi się śni. Tylko że my go widzieliśmy, prawda? Byliśmy w środku. Zdawał się równie prawdziwy jak te ruiny - Gryffith wskazał na ulicę wokół siebie. - Natomiast dziś na poboczu widziałem jakąś postać. Jestem prawie pewien, że taka sama istota towarzyszy mi w snach o korytarzu.

Owen przysiadł na krawężniku i nerwowo podrapał się po głowie. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, które dodawało funkcjonariuszowi kilka lat.
- To nie pierwszy raz kiedy widzę tych gości. Zauważyłem, że im gorzej sypiam, tym są wyraźniejsi. Zazwyczaj stoją gdzieś daleko: na obrzeżach miasta albo dachach, raz nawet przed moim domem w Ynseval. Myślałem, że zaczynam wariować. Ale skoro byliśmy w nieistniejącym mieszkaniu, to równie dobrze oni naprawdę mogą nas obserwować.

- Wiem – głos Robin był spokojny i kojący – Ja też chodziłam po tym domu. I Foxy. My mogliśmy ulec… jakiejś hipnozie, ale pies? Też tego nie rozumiem. – jej głos nabrał mocy. – Ale wiem, że chodziłam po tym domu.

Przysiadła obok mężczyzny. Zauważyła, że Owenowi to służy, bowiem nagle ogorzał na twarzy i rozluźnił się.
- Ja też mam wrażenie, ze jestem obserwowana – kontynuowała kobieta. - A raz nawet,, wieczorem, jak wracałam do motelu, wydawało mi się, że kogoś wiedziałam na dachu. Ciemna postać.
Nabrała powietrza.
- I odkąd tu jestem.. mam koszmary. Bardzo realne. Wydaje mi się, że się budzę, a wtedy atakuje mnie mój pies. I budzę się znowu. Po tej akcji w górach.. chodziłam po szpitalu. Choć moje ciało leżało na łóżku, rozumiesz? Ona mnie wyczuła – wskazała na Foxy. – Może to w twoim domu to był po prostu kolejny koszmar?

Gryffith odchylił się i popatrzył w niebo, na które od jakiegoś czasu wypełzały szare obłoki. Potem w zamyśleniu potarł bruzdy na swoim czole. Wyraźnie nie chciał wracać do tych wspomnień, lecz pewne słowa padły, więc musiał pójść za ciosem.
- Ja… nie, to wydarzyło się naprawdę. Nawet jeśli wszystko każe mi temu przeczyć. Jesteśmy na etapie, w którym musimy myśleć o śnieniu i jawie jako dwóch równoległych światach. Coś w stylu. Byłaś w szpitalu, ale i poza ciałem. Tak samo dom, który mi się śnił, okazał się całkiem namacalny. To szalone, ale trzeba to w końcu zaakceptować.
- Dwa wszechświat, nakładają się i czasem przeskakujemy z jednego do drugiego? Brzmi obłąkanie… ale ja nie osądzam, staram się zrozumieć.
- odparła Robin. - Chce przeżyć, a do tego potrzebna mi wiedza. Pani Sparks dała mi i Huvowi kilkanaście godzin… ale ten czas się kończy.

Wstała.
- Sprawdźmy ten budynek – wskazała na jedyny zadbany dom. – Jeśli się maja gdzieś tu spotkać, to tam. Poszukamy wejścia i rozejrzymy się w środku. Może uda się ich podsłuchać, jak znajdziemy jakiś miły spocik na biforek. Raczej spocik biforkiem - poprawiła samą siebie.

Owen również się dźwignął. Jakiekolwiek działanie dawało poczucie sensu, a on wyraźnie potrzebował teraz konkretnego celu.

Do samego budynku mieli całkiem niedaleko. Minęli kilka przecznic, skrzętnie omijając osuwiska wykwitłe na popękanych ulicach i znów stanęli przed prawdopodobnym magazynem.
Już pobieżny zwiad wykazał, że obiekt został dobrze zabezpieczony. Obydwoje nie znaleźli żadnej luki ani dziury, którą mogliby się przedostać do środka. W związku z tym Owen przeszukał najbliższe ruiny i z pewną dozą triumfu na twarzy zawrócił, dzierżąc kawałek pręta zbrojeniowego.
- Posłuży nam jako łom - wskazał drzwi do budynku, jednocześnie kierując się we wspomnianym kierunku.

Kiedy jednak tylko podszedł do wejścia, Foxy ubiegła go i wyskoczyła przed mężczyznę. Sierść na całym jej ciele podniosła się, a pies nisko zawarczał w kierunku hangaru. Owen nie przeszkadzał zwierzęciu. Zamiast tego zawrócił do Robin i zrównał się z behawiorystką.
- Chyba twojej suczce znów coś się nie podoba. Z drugiej strony to może świadczyć, że mamy jakiś trop… co o tym sądzisz?
- Ostrzega nas przed czymś.. przed kimś może
– Robin rzuciła psu chrupka. – Ale nie wiem, czy ta osoba tam jest, czy była.. spróbujmy – Foxy – pies wbił spojrzenie w twarz swojej pani a ta zatoczyła dłonią krąg – Ludzie. Pokaż.

Pies węszył przez chwilę, podreptał w kółku, po czym siadł na ziemi i obrócił lekko głowę. Wyglądało na to, że nie chodziło mu o ludzi.
- Ludzi raczej nie ma - zawyrokowała Robin - Więc wygląda na to, że to… ta dam - przerwała na chwilę, czyniąc dramatyczną pauzę - duchy.

- Dobra, wchodzimy
- zdecydowała.

Owen zrobił taką minę jakby wcale nie wykluczał obecności duchów, lecz ostatecznie podszedł do wejścia budynku. Stanął w lekkim rozkroku i docisnął pręt między framugę a drzwi. Przez kilka następnych chwil policjant mocował się z konstrukcją, kilkukrotnie wzdychając oraz klnąc. Ostatecznie drzwi ustąpiły w akompaniamencie pisku starych zawiasów.
Obydwoje wraz z psem ostrożnie wsunęli się do środka, aby wkroczyć w wypełniony stęchlizną mrok. Foxy nadal boczyła się i warczała po cichu: słuchała swojej pani, jednocześnie całą sobą pokazywała co sądzi o tym miejscu.
Kobieta kątem oka obserwowała psa, wodząc jednocześnie spojrzeniem po pomieszczeniu.
Z pozoru wyglądało ono całkiem zwyczajnie. Prawdopodobnie był to jakiś skład dla pracowników budowlanych. O ściany stały oparte łopaty i drogowe słupki, natomiast we właściwej części magazynu ustawiono kontenerki z wyschniętą zaprawą. W jednym z rogów spoczywała również pokryta korozją betoniarka, a tuż obok przyczepka, którą transportowano narzędzia. To wszystko było jednak mało istotnym tłem wobec tego, co ujrzeli w dalszej części niewielkiego kompleksu.

Oto bowiem ze wszystkim stron otoczyły ich totemy, jakie przywodziły na myśl to, co Robin znalazła raz w lesie. Poza tym ujrzeli drugie tyle groteskowych laleczek - te z kolei przypominały rekwizyt, którego próbował użyć Pieniek. Wszelkiej maści gałązki, sznurki, zwierzęce czaszki i gnaty tworzyły tu galerię humanoidalnych chochołów o różnych wielkościach. Można było wręcz odnieść wrażenie, że multum pustych oczodołów spoziera wprost na dwójkę intruzów.
- Spieprzajmy stąd – zdecydowała Robin. Nie czekając na decyzję policjanta zwróciła szybko do drzwi. – Powinniśmy spalić to wszystko…

Owen podążał tuż za nią. Jedynie raz obrócił się przez ramię, aby zaraz przyspieszyć kroku i zrównać się z kobietą.
- To brzmi jak plan - powiedział już na zewnątrz. - Myślę, że jestem w stanie ściągnąć trochę benzyny z baku. To powinno załatwić sprawę jeśli chodzi o szybką rozpałkę.
Policjant spojrzał na magazyn i przez chwilę rachował coś w myślach.
- Po pierwsze nie powinniśmy działać pochopnie. Kukły wyglądają teraz na nieaktywne, ale podejrzewam, że paląc ten syf odbierzemy oszołomom sporo broni - powoli przeniósł wzrok na Robin. - Z drugiej strony nie dowiemy się co tamci knują. O ile rzeczywiście mają tu spotkania. No i po wszystkim trzeba się będzie szybko zmyć. To narobi sporo dymu.

Robin niby słuchała Owena, kiwała nawet głową, kiedy próbował jej przemówić do rozsądku, ale w środku nakręcała się coraz bardziej. Przekonanie, że jej pomysł jest świetny rosło w tempie geometrycznym.
- I o to chodzi, żeby tu się zlecieli! Upieczemy dwie piecznie na jednym ogniu – zachichotała, rozbawiana swoim żartem słownym. – Zniszczymy te totemy, Huv już raz jeden zniszczył, to chyba pomogło, może to rozwiąże problem? A jak nie – kiedy to sfajczymy, to właściciel się zainteresują. Przyjadą tutaj, nie będziemy musieli czekać do wieczora, my się przyczaimy i wyciągniemy nich wszystko, co się da. Z pieńkiem świetnie nam poszło!
Potrząsnęła energicznie głową, dla podkreślenia swoich słów.
- Masz broń, prawda?
– dotknęła nerki na swoim pasie.
- No raczej - Owen poklepał się po prawej stronie swojego płaszcza.
- Do roboty, dawaj ta benzynę. Nie ma na co czekać!
- Moment! Chwila -
policjant podniósł dłonie w uspokajającym geście. - Widzę, że nieźle się napaliłaś i to może faktycznie wypalić, ale najpierw formalności.

Jako „formalności” mężczyzna miał na myśli lepsze ukrycie auta. Dwójka wróciła szybko do samochodu, zjeżdżając tym razem do jednej z wąskich uliczek. Potem Gryffith zebrał z okolicy kilkanaście większych gałęzi, aby przynajmniej częściowo przykryć nimi swój wóz. Na końcu zlustrował parę najbliższych domostw, szukając takiego, w którym mogliby się potem w miarę bezpiecznie ukryć. Wreszcie ściągnął też benzynę z własnego baku - tak, jak to poprzednio zamierzał. Posłużył mu do tego gumowy wąż oraz niewielki kanister z bagażnika.

Samo rozpalenie ognia nie miało już być specjalnie problematyczne. Dwójka wróciła na chwilę do hangaru, gdzie funkcjonariusz rozlał paliwo. Starał się trzymać możliwie daleko totemów, lecz musiał mieć jednocześnie pewność, że dosięgnie celu. Na chwilę więc zbliżył się do groteskowych kukieł i mocniej chlusnął w ich stronę. Następnie między nimi wylądowały dwie zapałki, a podpalacze natychmiast wybiegli na zewnątrz.


Już po kilku chwilach ogień buchnął z najbliższych okien, wysadzając w powietrze deski, którymi je zabito. Krwiste języki wydobyły się ze środka, osmalając ściany budynku. W powietrzu zakotłowało się od siwego dymu. Foxy w pierwszym momencie lekko odskoczyła do tyłu, ale zaraz się uspokoiła i razem z właścicielką spoglądała jak czerwony kur pożera kolejne partie budynki.

Na reakcję również nie musieli długo czekać. Po dwudziestu minutach pożar rozhulał się na dobre, natomiast Robin i Owen ujrzeli od północy i zachodu tumany kurzu. Ktokolwiek to był, zbliżał się niezwykle szybko.

- Nie stójmy tak na widoku. Schowajmy się - Robin wskazała najbliższy, opuszczony budynek. - Zobaczmy kto to i ilu ich będzie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline