Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2021, 02:08   #9
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Dzień Orkalipsy


Z nie do końca jasnych powodów Marie Léandre została przydzielona do roli gońca przez Komisarza Ósmego Regimentu. Ktoś musiał nosić wiadomości między szpicą a resztą kompanii, ponieważ vox-stacje Siódmego Plutonu wysiadły. Przyczyny usterek dopatrywano się w działaniach przebrzydłych xenos. Nikt jednak nie umiał odpowiedzieć, dlaczego dane zadanie przydzielono akurat młodszej komisarz i medyczce wraz z jej kompanem. Jednak absolwentka Officio Prefectus nie miała w zwyczaju kwestionować rozkazów, dlatego robiła, co jej polecono.

Było już kawałek po zmroku gdy czarnowłosa oficer polityczna dotarła do umocnień kompanii. Wyglądało na to, że trwała właśnie umiarkowana wymiana ognia między gwardzistami a luźnymi zgrupowaniami orkowych chopaków i garstką kommandozuw. Nie do końca świadoma sytuacji kobieta wkroczyła zdecydowanie do okopu.
— Myślisz, że jesteś taki mocny, zielońcu? Masz tu trochę! — zauważyła, jak krzyczał jakiś rozemocjonowany czarnoskóry gwardzista, strzelając z ciężkiego boltera przez otwór strzelniczy umieszczony w umocnieniu z worków z piaskiem.
Stukot karabinu trwał jakiś czas, ale w końcu przycichł.
— Do czego strzelasz, żołnierzu? — zaindagowała formalnie Marie.
— A jak myślisz, do czego kurwa strzelam?! — w pierwszym odruchu odpowiedział wulgarnym pytaniem nabuzowany wojak. Kiedy jednak zorientował się, do kogo mówi, nieco zbladł i przełknąwszy ślinę, odparł. — A, przepraszam sir. Widziałem paru orków, ale chyba udało mi się ich zabić.
— Cholera stary! Zamknij się i słuchaj! — rzucił przytulony do ściany okopu towarzysz operatora boltera.
Jak na zawołanie rozległy się orkowe okrzyki i hałaśliwe serie z szczelaczek.
— Cholera, zbliżają się! Daj flarę stary, flara! — wrzasnął czarnoskóry strzelec.
Gdy rakieta sygnalizacyjna poleciała pośród linię drzew, ponownie odezwał się huczący ciężki bolter. Mimo to Léandre nie do końca była pewna, czy gwardzista dobrze widzi do kogo strzela. Zdawało się, jakby walił na oślep.
— Myślisz, że taki z ciebie kozak, zielońcu? Tak sobie myślisz? — ponownie wygrażał podekscytowany operator ciężkiego karabinu.
Niezliczone świetliste smugi pozostawiane przez pędzące minirakiety rozświetlały atramentowoczarny nocny krajobraz dżungli.
Gdy broń ponownie umilkła, jego kompan odważył się podnieść głowę ponad linię okopu.
— Oni wszyscy nie żyją durniu! Został tylko jeden! — rzucił do ciemnoskórego współzałogant-obserwator.
— Hej, gwardzisto, kto tu dowodzi? — młodsza komisarz zapytała zdecydowanie strzelca, korzystając z chwili spokoju.
— A to nie pani? — odparł zdziwiony członek Astra Militarum.
Kobieta zaczęła powoli uzmysławiać sobie zamęt i dezorganizację panujące w tutejszych szeregach. Sytuacja na froncie wydawała się nieciekawa. Nękani ciągłymi atakami żołnierze tracili orientację, morale, a może nawet zmysły? Léandre na razie nie miała jak skontaktować się z kimś, kto by tu dowodził. Do tego jej przemyślenia raptownie przerwało kilka pokaźnych wybuchów. Nocne niebo rozświetliły grzybopodobne kule ognia, a pobliski ciężki bolter ponownie się zabrał głos.
— Taki z ciebie chojrak xenosie? — wrzeszczał czarnoskóry, prując z potężnej broni, ile fabryka dawała. — Tak! Leżysz zielońcu! I co powiesz teraz?!
Ponownie doszło do kilku eksplozji gdzieś w okolicy. Marie nawet nie pochyliła głowy. Za to próbowała się zorientować w sytuacji. Widoczność sięgała góra sześciu metrów. Skromne oświetlenie zawodziło, nieliczne lampy jedynie migotały niewyraźnie w gęstym mroku. Tutejszy klimat źle działał na elektryczność. Mimo to zdołała dostrzec w pobliżu jeszcze kilku gwardzistów, lecz żaden nie wyglądał jej na oficera. Większość z nich była przytulona do ścian okopu i wydawała się nieco zdezorientowana. Jeden mamrotał do siebie bez sensu. Zdecydowanie brakowało tu dyscypliny. Jeszcze jakby dla podkreślenia groteskowości całej sytuacji w pobliżu grało sobie w najlepsze przenośne mini radio.
— Ruszaj poszukać Karalucha, idź po Karalucha stary! — rzekł strzelec do swojego ładowacza i zarazem obserwatora.
Tamten posłusznie pognał przez okop i zatrzymał się gdzieś niedaleko. W jakiejś odległości za plecami Léandre.
— Karaluch, Karaluch! — zdawał się krzyczeć do innego gwardzisty.
— Słychać go w oddali, proszę pani — w międzyczasie odezwał się do czarnowłosej pobliski blond żołnierz, który niedawno wdrapał się na umocnienie i zaczął obserwować dżunglę przed sobą. Za pazuchą miał schowanego małego białego szczeniaczka.
Mężczyzna miał rację, po chwili dało się słyszeć donośny krzyk orka. Co ciekawe, zdawało się, że mówił coś w niskim gotyku.
— Załatw go! — usłyszała oficer polityczna.
Był to płynący gdzieś z okolicy głos ładowniczego, który rozmawiał z Karaluchem.
— He ludziki, walta siem, ha ha! Nie warte wy zembuff! — wciął się dobiegający z oddali rykliwy skrzek tego samego orka, którego młodsza komisarz słyszała chwilę wcześniej. Xeno nie przerywał swoich wrzasków, tak jakby chciał sprowokować ludzi do ataku. Albo ich zdenerwować.
W międzyczasie zjawił się wcześniej wspomniany Karaluch, dobrze zbudowany gwardzista o niewyraźnym spojrzeniu. Podszedł on do mini radia i je wyciszył. Potem zerknął podejrzanie na Marie. Nie zasalutował jej, ani się do niej nie odezwał. Taki pokaz niesubordynacji poraził ją.
— Słyszysz, jak szczeka? Potrzebujesz flary? — spytał go strzelec ciężkiego boltera.
— Nie, jest blisko stary... naprawdę blisko.
Odparł Karaluch. Potem załadował trzymany granatnik i nadstawił uszu.
— Waaagh! Gork i Mork majom z was pewniem pociechem, tchórze! Co to wogulem za dakka? Ha ha! Nic nie słyszem!
Karaluch nic nie powiedział, tylko powoli wymierzył w powietrze. W kierunku urągającego gwardzistom nieludzkiego głosu o źródle umiejscowionym gdzieś ponad linią umocnień nie tak daleko w tropikalnym lesie. Potem wystrzelił. Granat poleciał hen nad linią okopów. I po dwóch, trzech sekundach wybuchł gdzieś w oddali. Po rozproszeniu się huku eksplozji chwilowo zapadła głucha cisza.
— Skurwysyn — przeklął siarczyście Karaluch.
Nie ulegało wątpliwości, że uciszył ostatniego z napastników.
— Wiesz, kto tu dowodzi? — rzuciła do niego młodsza komisarz.
— Taa.
Odparł niewyraźnie tamten. Następnie powoli ruszył w kierunku swojej pozycji.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-09-2021 o 09:56.
Alex Tyler jest offline