Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2021, 20:19   #658
Rebirth
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację
Gęsty drzewostan nie był w stanie powstrzymywać w pełni rzęsistego deszcz, który zaskoczył piątkę wędrowców. Nie byłi przygotowani, więc szybko zaczęli narzekać na przemoknięte ciuchy i rozmokniętą glebę. Mimo trudów, jeden z nich pewny siebie prowadził i ciągnął resztę w głąb lasu.

- Co my tu robimy, do chuja? Idziemy za naćpanym wiecznie gościem w jakieś kurwa dzikie knieje, zaraz nas tu jakiś grizzly rozjebie i będzie...
- Na pewno pierwszego ciebie upoluje Duka, ale najpierw zgwałci.
- Co, zgwałci?! Czemu to?
- Strasznie lubisz pierdolić.


Ktoś nawet lekko prychnął i zarechotał, choć ponurego nastroju i wzbierającej frustracji nie zdołał ten głupi tekst powstrzymywać na długo. Strugi deszczu były grube i zimne, czuli się jakby ktoś polewał ich z manierki prosto na łby. W końcu Sasza nie wytrzymał i szarpnął prowadzącego Daszę, zatrzymując go momentalnie.

- Dasza, fujaro. Jeśli w minutę nie znajdziemy tego jebanego drona, to obiecuję, że przywiąże cię do drzewa i zostawię dzikom na pożarcie. Chociaż chyba by musiały dojeść jagodami, bo zbytnio by z ciebie nie pojadły.

Dasza zrobił tylko markotną minę i po chwili spojrzał w górę, wbijając wzrok w korony drzew. Reszta ekipy lekko skonsternowała zrobiła to samo. Musiało minąć kilka chwil, nim ktoś w końcu coś zauważył, a był nim Smirnov.

- Ej, spójrzcie. O tam, jest... jakby czarny tunel w tych koronach i dalej... - przesunął palcem w powietrzu - Wypalony ślad, o tam. I tam ślad na drzewie, tam musiał uderzyć. I dalej spaść gdzieś... tam? Albo tam? Dasza?

Tymczasem Dasza bez słowa znowu ruszył pewnym, lekko wręcz agresywnym teraz krokiem. Sasza ruszył za nim, a reszta za swym liderem. W sumie byli zdumieni, że udało się przewodnikowi odnaleźć pośród szeregów identycznie wyglądających konarów i nieskalanych ludzką stopą polan. Mokrzy, ale zdeterminowani zauważyli w końcu, iż ilość drzew wokół zmniejszała się, a grunt stawal się bardziej twardy i kamienisty. Poziom jego ułożenia zmienił się i zdali sobie sprawę, że idą już po lekkim wzniesieniu, a kamienny grunt stawał się bardziej skalny.

- Ślad prowadzi ku górze. Mógł rozbić się o to wzgórze - zauważyl Vadim.
- Niedaleko jest nieduża jama - odparł Dasza.
- Myślisz, że tam jest? - zadal pytanie Sasza
- Nie wiem, ale warto to sprawdzić. Byłoby to racjonalne, jeśli ktoś nim sterował.
- Aby go łatwiej potem odnaleźć? - zapytał retorycznie Duka, nie uzyskując jednak potwierdzenia.
- No właśnie, co jeśli natkniemy się na kogoś przed nami? - wypalił milczący jak dotąd Boris.

Sasza na moment zatrzymał pochód.

- Rebiata, słuchajta. Jak ktoś tam będzie, to spierdalamy. Rozumiecie? Żadnych krzywych akcji. Nie rozmawiamy z nikim, tylko w tył zwrot i rura. Jak ktoś oponuje, to jestem gotów mu wyjebać.

Nikt nie zaoponował. W sumie każdy to wiedział, że jeśli to wojskowy sprzęt, to nie mają szans z armią. Jeśli to narkotykowy przemyt, to też nie mają szans z narko-komando. W sumie to sądząc po ich aparycji, wpierdoliłby im każdy choć trochę lepiej wytrenowany i zorganizowany.
Kilka minut później wszyscy byli już w niewielkiej jaskinii, a na domiar tego, udało im się odnaleźć kawałek śmigła tuż przed jej wejściem. To przesądziło o tym, że Dasza doprowadził ich do celu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rGhrikRrSEg[/MEDIA]

***
Szpital Miejski NC, 7 listopada 2021, 15:07

Fikser dokładnie analizował umowę punkt po punkcie, pewnie ostro tym irytując ponaglających go oficjeli. On jednak doskonale wiedział, że takie było ich zadanie. Wywrzeć presję, by jak najszybciej osiągnąć cel. Mimo podejrzeń nie odnalazł jednak niczego, co wzbudzałoby wątpliwości. Zmartwił się tym wewnętrznie, bo to mogło oznaczać, że knują coś o wiele bardziej wysublimowanego i szczwanego. Tak jakby od dawna to planowali. Tutaj mieli cholerną przewagę. W dobre intencje absolutnie nie wierzyl i nigdy nie uwierzy. Po prostu modus operandi i natura korporacji nie pozwalała na takie ustępstwa i miłe gesty. Oczywiście, że chcieli ich uciszyć. Pytanie tylko jakich środków użyją pod przykrywką jakiejś nic nie wartej na ulicy umowy i kuszenia korupcją. I był już w stanie zabawić się w niepokornego chujka, ale chwilę potem spojrzał na swoich towarzyszy i poczuł jak zimny kolec wbija się prosto w jego serce. Wtem kropla potu niespodziewanie zwilża jego skroń i wtedy też jakby coś w końcu pojął. Coś co było dla niego absolutnie terroryzującym odczuciem. I być może po raz pierwszy od dłuższego czasu Vadim stracił pewność siebie. Spuścił wzrok i zobaczył swoje ogipsowane giry. Zerknął na ledwo kontaktującego Sidneya z urwanym uchem. Na Dickensa bez swojego najcenniejszego skarbu i z kroplówką powbijaną w jego żyły. Na biednego Arthura, który jeszcze przed ostatnią akcją z borgiem, już i tak prawie się rozpadał w oczach. Smutek i depresja ogarnęły jego umysł, niczym krąg ognia zaciskającego się wokół jego desperackiego kąta, w którym się skulił. Dwóch oficjeli tymczasem brylowało przed nim jak gdyby wyszli właśnie z łaźni dla świętych. Coś sobie jednak przypomniał, jakby odnalazł ostatni punkt zaczepienia nad przepaścią. Marny i kruchy, ale póki co musiał wystarczyć. Odparł więc dość zduszonym i mało pewnym głosem.

- Umowa jest ok. Chyba. Sęk jednak w tym, że śpieszy się wam, a to oznacza, że to my mamy lepszą pozycję i chcecie nas wziąć z zaskoczenia... ale... mimo wszystko, jak po nas widzicie... nie mamy już zbyt dużego wyboru. Moglibyście nas po prostu dobić, ale pewnie zrobicie to na swój sposób. My walimy prosto z mostu, wy nie. Jednak skoro wam tak bardzo zależy, to zgodzę się podpisać. Ale my ludzie ulicy mamy swoje nawyki, swoje zasady. Możesz tego nie zrozumieć. Przywiązujemy się do drobiazgów, które definiują to kim jesteśmy. Kasa przychodzi i odchodzi, ale styl masz tylko jeden i swój własny. Bez niego jesteś nikim. Dlatego stawiam warunek: umowa, ale tylko jeśli pozwolicie nam odzyskać zarekwirowane fanty podczas aresztowania. To dla was drobiazg, nic nie warte gówno, a dla mnie ostatnie okruchy rzeczywistości w tym całym jebanym szaleństwie...
 
__________________
Something is coming...

Ostatnio edytowane przez Rebirth : 01-09-2021 o 20:37.
Rebirth jest offline