Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2021, 12:00   #169
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
XXVI dzień miesiąca Neth (XI), Puste Wzgórza, 118 dni po ucieczce z Phaendar, 45 dni po odbiciu fortu Trevalay

Hannskjald

Nad hobgoblińskim obozem na wzgórzu wstawał zimny ranek, gdy przez krzaki przekradał się do nich wróg. Mierzący blisko kilkanaście centymetrów, pokryty futrem szpieg, pragnący zdobyć jak najwięcej informacji przed nieuniknionym atakiem. Hanns nigdy jeszcze nie obserwował świata z takiej perspektywy – wszystko wydawało się ogromne i ciężko było nawigować, kiedy nawet kupka śniegu czy kępa suchej trawy zasłaniały widok. Nie było co dziwić się gryzoniom, że były zwykle takie strachliwe…
Dotarcie do obozu na krótkich łapkach, przedzierając się przez śnieżne zaspy momentami sięgające nawet dziesięciu centymetrów, zajęło mu sporo czasu, ale w końcu był na miejscu, tuż pod nosami Żelaznych Kłów. Pierwszą rzeczą, która z bliska rzucała się w oczy, był zawieszony na wieżyczce strażniczej sztandar. Z pewnością należał on do Legionu – tarcza z pionowymi pasam, czerwonym, czarnym i czerwonym, ale w miejscu sztyletu znajdował się topór z wzorem przypominającym labirynt na żeleźcu. Każda z wieżyczek była obsadzona przez jednego obserwatora, który ze swojej pozycji miał świetny widok na całą okolicę. Skupieni na wypatrywaniu odległych zagrożeń, zupełnie zignorowali małego gryzonia wkradającego się do obozu.

Wewnątrz panował spokój, choć nie bezruch – była właśnie pora śniadania i ponad dwudziestu szaroskórych żołnierzy stało w karnym ogonku do sporego gara, z którego otyły hobgoblin nalewał im solidne porcje jakiejś papki. Te Kły nie wydawały się tak zaprawione w walce jak ci, których bohaterowie spotkali w Fangwood, brakowało im blizn i postawy charakterystycznej dla weteranów. Nie można było jednak odmówić im zdyscyplinowania – mimo chłodu czekali cierpliwie na swoją kolej, bez przepychanek, kłótni i mordobić. Wyglądało na to, że są lokatorami większości skórzanych namiotów rozstawionych półokręgiem wokół centralnego ogniska. Tylko cztery wyróżniały się spośród nich – trzy stojące nieco na uboczu wydawały się lepiej wykonane, a czwarty był nie tyle namiotem, co pełnoprawną jurtą.
Pod nią, schowane przed wiatrem pod zadaszeniem, drzemało coś, czego Hannsowi nie udało się wypatrzeć poprzedniego dnia – masywne wilczysko o szarej sierści pokrytej licznymi szramami, dorównujące wielkością koniowi. Nie ruszało się, wyraźnie ignorując ruch w obozie, łeb podniosło dopiero, gdy z jurty wyszedł potężnie zbudowany hobgoblin w ciężkim pancerzu, z wilczą skórą służącą mu za płaszcz. Ze szczerą czułością pogłaskał bestię za uszami, po czym huknął doniosłym głosem na żołnierzy. Ci stanęli na baczność, poddając się inspekcji dowódcy. Ten nie wydawał się złośliwy, ale bez ceregieli wypchnął jednego z hobgoblinów z kolejki za niedopiętą sprzączkę pancerza, zabrał mu miskę, napełnił ją sobie z gara i wrócił do swojego namiotu. Pechowiec zaś wycofał się bez słowa, ze spuszczoną głową poprawiając ubiór.
Przez tą chwilę leming zdołał zerknąć do namiotu, dostrzegając tam niewielką kobiecą postać czyszczącą dziwnie skonstruowane siodło. Postura i jasnoniebieskie włosy sugerowały gnomkę, a nienadające się do tej pogody łachmany niewolnicę.

Obejrzawszy obóz, Hannskjald ruszył w dół stoku do znajdującego się parę metrów niżej klifu, nad którym wywieszono klatki. Było ich dziesięć, wszystkie zawieszone na wbitych w ziemię drewnianych palach, i wystawały poza krawędź w taki sposób, że próba wydostania się z niej skończyłaby się długim upadkiem. Leming wyjrzał poza krawędź, patrząc w prawdziwą otchłań – a ta musiała też spojrzeć w niego, bo nagle odczuł nieodpartą chęć rzucenia się w tą przepaść. Już, już miał to robić, kiedy się otrząsnął i przypomniał, kim jest. Ponownie spojrzenie w dół klifu pozwoliło mu ocenić wysokość na jakieś osiem metrów, kończące się dalszym stokiem. Upadek stąd mógłby skończyć się złamaniami, a potem stoczeniem nie wiadomo gdzie.
Wycofując się, spojrzał jeszcze na więźniów. Siedem klatek miało swoich „lokatorów”: szóstkę mizernie wyglądających ludzi oraz, co przedziwne, mocno poturbowanego hobgoblina w podartym mundurze! Wszyscy więźniowie wyglądali na przemarzniętych, ale oprawcy dali im chociaż jakieś koce, by nie zamarzli na śmierć. Mimo to byli w kiepskim stanie, nie próbowali nawet specjalnie się poruszać, nie mówiąc już nawet o rozmawianiu ze sobą.

Reszta

- Ja z nimi pojadę – zgodnie z nadzieją Jace’a Laura zgłosiła się na jego propozycję - O ile nie dacie się pozabijać beze mnie – rzuciła na koniec tonem, jakby właśnie tego się spodziewała.

Umówili się z Hannsjaldem, że wróci do południa. Do tego czasu mogli spokojnie przedyskutować dalsze plany, czy też przygotować się mentalnie na zbliżającą walkę.
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 07-12-2021 o 10:07.
Sindarin jest offline