Nagły pośpiech przy wyjeździe z miasta sprawił, że Siviee wsiadła na pierwszego z brzegu konia. Widziała, że zwierzę jest w dobrej kondycji, silne i zadbane. Wskoczyła na niego sprawnie łapiąc się czarnej grzywy Zjawy.
Nie przywykła do jazdy. Już po kilkudziesięciu minutach zaczęła odczuwać nieprzyjemne drętwienie i ból w udach opierających się o brzegi siodła.
Ogromna ulga jaką odczuła nad skrajem lasu, gdy Anna powiadomiła ich o postoju była nieporównywalna z żadną radością jaką dane było jej odczuwać w ciągu ostatnich tygodni.
"Cholera! Tyłek mnie boli..." - zeszła niezgrabnie z konia i roztarła odrętwiały mięsień. Przypięła Zjawę do drzewa na skraju lasu, by nie musiał przez cały czas stać na słońcu - "Musiałbyś pięknie wyglądać w wolnym pędzie..."
Dzień był słoneczny, przyjemny... Skórzany płaszcz zdecydowanie nie był konieczny, zdjęła go więc bez zastanowienia i przewiesiła przez tragiczne siodło. Przeciągnęła się rozciągając zmęczone ciało. Wolnym krokiem podeszła do kobiet siedzących na kocu.
-
Jak daleką drogę mamy jeszcze przed sobą? - zwróciła się do Anny, wąchając roztarty w dłoni kwiat rumianu.