Przystań rybaków, ranek 20 shnyk-ranu Ślepiec dziekował Surelionowi, że tknęło go coś i wczoraj więcej oszukiwał niźli wypił. Toteż dziś łeb nie bolał go aż tak bardzo od cięzkiego jak sumienie Morglitha bimbru i Milcarr mógł jako tako funkcjonować.
Szybko zebrał się z ze stodoł zbierając swój cały skromny dobytek ze sobą. A że nie było tego dużo, tedy nie martwił się, że będzie mu ciężko.
- 10 sztuk srebra? - Żebrak rozłożył ręce w bezradnym geście prawie się rozpłakując: - Bądźcie litościwi wielki panie, toż ja tu po żebrach przyszedł, głodem, chłodem i znojem przymieram z towarzyszami memi niedoli. O zmiłowanie błagam u stóp szlachetnych poczciwy panie...
Prawie padł pod nogi rybaka, który chyba wielce ukontowany był, iż ktoś, choć po prawdzie ślepy jak kret, nazwał go wielkim panem, w odróżnieniu od kiepa, obkurwieńca śmierdzącego i chama prostego, co najczęstszymi przymiotami jakie słyszał były. |