Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2021, 00:52   #187
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2525.XII.20 knt; ranek

Czas: 2525.XII.20 knt; ranek
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, dom gościnny
Warunki: wnętrze sali jadalnej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, b.si.wiatr, gorąco (-5)



Posłowie



Wiało. Całkiem mocno wiało. Wiatr bez trudu poruszał nawet grubymi konarami. Cała dżungla zdawała się poruszać, szumieć i trzaskać gałęziami. Zupełnie jakby coś ją rozgniewało i te zielone olbrzymy chciały wywrzeć swój gniew na jakichś ofiarach. Mimo tej zawieruchy na zewnątrz wciąż było gorąco. Wiatr może zwiał duchotę wprowadzając orzeźwienie ale jednak było wciąż gorąco. Dlatego przy śniadaniu prawie wszyscy siedzieli w samych spodniach i koszulach. Nawet Izabella. Jedynie Lycena miała w sobie dość samozaparcia aby dalej chodzić w sukni. A humory dopisywały.

Cokolwiek ktoś wcześniej nie słyszał o Amazonkach, jakie z nich dzikie bestie, krwiożercze potwory zabijające bez opamiętania zwłaszcza mężczyzn, albo po prostu, że są zwykłymi dzikuskami i barbarzyńcami to jako gospodynie jak na razie nie dawały powodów do narzekań. Gdy ich goście po kolei wychodzili ze swoich pokojów i stopniowo zbierali się przy wspólnym stole ten już był zastawiony jadłem. Królowały pozornie znajome potrawy. Bo czy ktoś pochodził z Estalii, Imperium czy Bretonii to znał przecież potrawy z ryb, sery i wina. Teraz też były. Ale całkiem inne niż znali je przybysze zza oceanu. Były też całkiem egzotyczne owoce które trudno było o odpowiedniki po tamtej stronie wielkiej wody. W pewnym momencie odwiedziła ich niezmordowana, ciemnoskóra Majo pytając czy goście królowej mają jakieś potrzeby i zachcianki przed spotkaniem z nią. I właśnie przekazała zaproszenie na te negocjacje. Miało się odbyć w południe aby goście mogli spokojnie odpocząć i przygotować się do niego. Śniadanie więc upłynęło w spokojnej i życzliwej atmosferze. Jak wczoraj wieczorem obyło się bez burd i pijaństwa to rano jakoś nikogo nie brakowało przy stole i raczej nikt nie miał problemów z zaczęciem nowego dnia. Ze strony posłów w rozmowach mieli uczestniczyć kapitan, Bertrand, Carsten i para elfickiego rodzeństwa.



Carsten



Carsten też siedział przy stole razem z innymi. Wydarzenia z ostatniego wieczoru i nocy wydawały się teraz odległym wspomnieniem. Przybycie do wioski Amazonek, oglądanie domów wzniesionych na palach, kolacja u królowej, wzajemne obdarowanie się prezentami, rozmowa z tajemniczą Vivian i potem ten przykry incydent z dwoma kawalerzystami w domu gościnnym. Właściwie to jakoś rozeszło się po kościach. Jak ich przydybał w korytarzu i nie dał się spławić tylko okazał stanowczość to zrezygnowali. Może zrobiło się im głupio, może pomyśleli o konsekwencjach a może chodziło o cicho warczącego Bastarda. W każdym razie zrezygnowali i poszli do siebie. Przez resztę nocy nic specjalnego się nie działo. Po kolei biesiadnicy wracali do domu gościnnego, wspinali się po drabinie i rozmawiali jeszcze przyciszonymi głosami, czasem ktoś się roześmiał stłumionym śmiechem ale było spokojnie. Jednym z ostatnich był Juan jaki podszedł do Carstena pytając czy coś się działo. Dopiero wtedy można było udać się na spoczynek.

Carsten miał więc aż nadto czasu wczorajszej nocy na rozmyślania, plany i wspomnienia. Jak choćby ostatnia rozmowa z panną von Schwarz. Skoro wyjaśnił jej, że Carsten to imię a nie nazwisko a on sam nazywa się Eisen to uśmiechnęła się ciepło do niego dając znać, że teraz już jest to dla niej jasne. Rozmawiali jeszcze chwilę i ona chociaż mówiła i zachowywała się jak na szlachciankę przystało to jednak rozmawiała z nim swobodnie. Jakby nie zauważała, że nie ma żadnego “von” czy innego szlacheckiego przedrostka przy nazwisku. Co u szlachty wcale nie było takim częstym zachowaniem. W końcu pożegnali się życząc sobie przyjemnego wieczoru. Czarno - czerwona dama rozstała się ze słowami, że pewnie jeszcze się spotkają jutro. Biorąc pod uwagę, że mimo egzotyki wioska Amazonek nie była żadną metropolią to było to całkiem prawdopodobne.



Bertrand



- I jak ci się udała schadzka z Vivian? - siostra nawiedziła swojego starszego brata jeszcze przed śniadaniem gnana widocznie kobiecą ciekawością. Zwłaszcza, że chodziło o schadzki i romanse, spacery pod światłem gwiazd i księżyców. Izabella patrzyła na niego z życzliwym uśmiechem ciekawa wieści z tego nocnego spotkania jak z jakiejś powieści o schadzkach kochanków.

- Też bym chciała mieć takie schadzki. No ale tu są wszędzie same kobiety. Dobrze, że chociaż wczoraj Carlos odprowadził mnie do pokoju jak ty poszedłeś z Vivian. - westchnęła trochę rozżalona, że z powodu płci jej takie atrakcje raczej omijają. No i jeszcze była bariera językowa bo tylko z Majo właściwie szło się dogadać w reikspiel. A koniec spotkania z Vivian odbył się w przyjaznej atmosferze chociaż bez sensacji i ekscesów. Pożegnali się niedaleko domu gościnnego jak wypadało zacnej damie i kawalerowi. Potem do drzwi zapukała Lycena aby sprawdzić rany Bertranda i zmienić opatrunki. Jako medyczka miała bardzo sprawne i delikatne dłonie. Aż włoski stawały na karku. A wedle jej opinii rany goiły się ładnie i Bretończyk już prawie wrócił do pełni sił po walce z orkami. On sam zresztą też tak się czuł. Zostały mu jeszcze jakieś draśnięcia do wygojenia ale taka drobnica już mu właściwie w niczym nie przeszkadzała.

- Wczoraj rozmawiałam z Karą. Znaczy przez Majo oczywiście. Opowiadała mi o tych wielkich ptakach na jakich one jeżdżą. To tak trochę się umówiłyśmy na dzisiaj. Ja jej dam pojeździć na moim koniu a ona mi na swoim culhanie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - poinformowała rano brata o swoich planach na ten dzień. Pytała tonem wyraźnie sugerującym, że będzie mocno nieszczęśliwa jak się nie zgodzi. Ale zapytać jej wypadało skoro z braku ojca i męża to właśnie brat był jej opiekunem.

A z pozostałymi spotkali się przy śniadaniu i wspólnym stole. Zresztą tym samym jakiego Bertrand używał razem z innymi przy pierwszej wizycie. Atmosfera przy stole była przyjemna a śniadanie podane na stół wyśmienite. No i egzotyczne. Dziś chyba już nikt nie myślał o tym, że gospodynie chciałyby ich otruć.



Narada



Po śniadaniu de Rivera poprosił wybrane osoby aby zostały przy stole. Właściwie to była większość poselstwa nie licząc Juana i jego ludzi którzy widocznie byli przez kapitana traktowani jako eskorta a nie doradcy i decydenci. Mieli jeszcze czas nim przyjdzie im udać się na negocjacje z królową.

- Chciałbym byście mieli oczy i uszy otwarte na sytuację w piramidzie i okolicy. I chłodne głowy. Dla mnie jest jasne, że jesteśmy Amazonkom potrzebni tak samo jak one nam. - kapitan zaczął tą naradę aby ustalić wspólny front działania przy rozmowach z ich gospodyniami. Bo w końcu nie przyjechali tu tylko na oficjalne gościny i kolacje. Podkreślał, że ważne aby się dowiedzieć jak daleko jest ta piramida i co tam właściwie na nich czeka. Zgadywał, że gdyby tych jaszczurów była garstka to Amazonki pewnie same by sobie z nimi poradziły. Więc spodziewał się, że to nie przelewki z tymi rozumnymi gadami. Z nimi nikt z obecnych się nie spotkał osobiście więc były jeszcze bardziej tajemnicze i enigmatyczne niż Amazonki. Ale po prawdzie to nawet on nie wiedział czego się spodziewać po negocjacjach z królową Alderą więc tylko wydał ogólne wytyczne licząc, że jego doradcy w razie potrzeby podejmą własną inicjatywę i wykażą się samodzielnością.




Czas: 2525.XII.20 knt; ranek
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, jaskinia
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, b.si.wiatr, gorąco (-5)



Wyprawa ratunkowa



Poranek okazał się gorący i bardzo wietrzny. Gdzieś tam wiele dziesiątek metrów ponad ich głowami trzaskały poruszane wiatrem gałęzie jakby toczyła się tam jakaś tajemnicza walka równie tajemniczych stworzeń. Nawet zwyczajowe piski, skrzeki i wrzaski małp, papug i insektów wydawały się cichnąć przy tym majestacie potęgi wiatru i drzew. Ale nie zmieniało to sytuacji na dnie tego zielonego oceanu. Tu światło dnia było mocno przerzedzone więc nawet w środku dnia było wiele miejsc skrytych w głębokim cieniu. A przed prowizorycznym obozem rozpościerał się klif u jakiego spodu była czarna dziura. Wejście do jaskini.

Przed wejściem leżały mniej lub bardziej spalone konary i gałęzie jakie tam rzucano aby wkurzyć dymem tych co są w środku. Teraz leżały smętnie tworząc drzewne rumowisko. Światło dnia pozwalało dostrzec o wiele więcej szczegółów niż w nocy. Jak choćby górną krawędź klifu co w nocy w ogóle nie była widoczna. Teraz widać było, że wznosi się gdzieś na wysokość trzeciego piętra przeciętnej, miejskiej kamienicy. Ale kto wie? Może dla jakiegoś zdolnego wspinacza byłoby to do wejścia? Albo gdzie indziej byłoby jakieś łatwiejsze podejście. A z przeciwnej strony dało się dostrzec odblask w zielonkawych wodach rzeki. Nie docierała do samego klifu ale też była w miarę blisko, może z setkę kroków. Różnie tak sobie rozprawiali żołnierze siedząc o poranku przy ogniskach. Zmęczenie i niewyspanie dawało im się już we znaki. Tak samo jak nużące, nerwowe oczekiwanie. Nie wiadomo na co. I jak długie.

A czekali bo z jaskini nikt nie wyszedł. Ani nie wybiegł. Ani nie wypadł. Ani jeszcze w nocy, ani o wstającym świcie ani teraz przy początku tego wietrznego dnia. Ani zaczadzony ani nie zaczadzony. Ani po to by się poddać, negocjować czy walczyć. To mocno zdezorientowało wojaków. Też chyba spodziewali się, że nie będą czekać jakoś długo jak tamci nie chcąc się podusić wypadną na zewnątrz. Tylko nie szło przewidzieć po co. Walczyć? Poddać się? Negocjować? Plan wydawał się rozsądny i w miarę bezpieczny do wykonania. Tylko jak dotąd w tą zastawioną pułapkę jakoś nikt im nie wpadł.

Negocjacje się urwały gdy Cesar nie odpowiedział na propozycję swojego rozmówcy z jaskini tylko kazał swoim szykować te ogniska i resztę. Więcej prób rozmów nikt nie podjął. Ani tych z jaskini ani tych przed. Noc stopniowo przeszła w świt, a ten w dzień. A pomiędzy obiema stronami panowała złowróżbna cisza. W dzień to nawet nie było widać odblasku ognisk z wnętrza jaskini. Może zgasili je, może nie mieli już drewna a może światło dnia zagłuszyło ten poblask. Każda z tych opcji wydawała się równie prawdopodobna.

- To co robimy? Niedługo mogą tu wysłać kogoś jeszcze z obozu jak nie wrócimy. Albo chociaż nie poślemy posłańca. - ranek był dobrym momentem na naradę dowódców. Toras, elfi porucznik dowodzący swoimi tarczownikami z eskorty Amrisa zapytał dowodzącą parę Estalijczyków co planują przedsięwziąć w tej sytuacji. Porucznik Sabatini z tileańskich kuszników też czekał na odpowiedzi i ewentualne dalsze polecenia. Podobnie jak eskorta baronessy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline